ROZDZIAŁ 2

Gemma


Moi rodzice są niekompetentni. Nie znają się na tym. Wydaje im się, że być rodzicem to tak samo, jak być na przykład inżynierem – robisz to i to, a na końcu otrzymujesz taki a nie inny rezultat.

Rodzice powinni zaliczać jakieś kursy, zanim dopuści się ich do rozmnażania.

Tamtej nocy w garażu nic nie zrobiliśmy. Choć właściwie… chciałam się z nim kochać. To byłoby miłe pożegnanie, w każdym razie na pewno dla biednego Smółki. Chcę przez to powiedzieć, że gdybym robiła to wcześniej, to taki sposób pożegnania byłby bardzo sympatyczny, ale nie mam pewności, czy ten pierwszy raz jest dobry na do widzenia. Mimo wszystko mogłam to uczynić – dla siebie albo dla niego. Jeśli nie uczyniłam, to żadne z nas na tym nie skorzystało.

Nie zrobiłam tego jedynie ze względu na rodziców. Chciałam móc im powiedzieć: Słuchajcie… to tylko mój chłopak. Naprawdę jest w poważnych tarapatach. Był roztrzęsiony, upokorzony, po raz któryś tam pobity przez własnego ojca. Uciekł z domu, a ja spędziłam z nim noc, bo potrzebował czyjegoś towarzystwa.

I chyba jest we mnie zakochany.

Nie było jednak mowy o seksie. Nigdy tego nie robiliśmy. Chodziło wyłącznie o to, żeby być razem.

To chyba ludzka rzecz, no nie?

Żałuję jedynie tego, że postawiłam mojego tatę na pierwszym miejscu przed Smółką. Nie popełnię tego samego błędu po raz drugi.

Kiedy następnego dnia wróciłam do domu, rozpętało się piekło.

Tato miotał się po pokoju.

– Wszystko musi mieć swoje granice… Muszą istnieć jakieś zasady!

Mama siedziała na krawędzi krzesła, zaciskając usta, żeby nie płakać.

– Wszyscy musimy przestrzegać pewnych reguł, Gemmo. Jeśli czegoś ci zakazuję, to mam prawo oczekiwać posłuszeństwa…

Próbowałam uśmiechnąć się do mamy, ale patrzyła w innym kierunku.

Następnie wygłosił mowę o prawdziwym skarbie. Tylko posłuchaj:

– Reputacja jest największym skarbem dziewczyny… Epoka kamienna!

– A matura? – zapytałam. – A umiejętność zrobienia sobie makijażu?

Mama usiłowała sprowadzić rozmowę do konkretów.

– Kochanie, jesteś jeszcze zbyt młoda… – zaczęła.

– Ona ma się uczyć!

– No i co z tym zrobimy, Gemmo? Ojciec ma rację, muszą obowiązywać jakieś zasady. Chyba to rozumiesz?

– Gdzie jest David? – spytał ojciec.

Chodziło mu o Smółkę. Ochrzciłam go tym imieniem, bo ciągle robił mi wymówki z powodu papierosów. „Będziesz miała płuca pełne smoły” – mawiał.

– Zadzwoń do jego domu i zapytaj – odparłam.

– Telefonowałem. Nie wrócił do domu. Jego ojciec obiecał mi, że kiedy się pojawi, to dostanie, na co zasłużył.

Już miałam odpowiedzieć, że będzie musiał długo poczekać, ale ugryzłam się w język.

– Już dostał – oznajmiłam. – Przedwczoraj znów go pobito.

Tato żachnął się.

– Chcesz powiedzieć, że wdał się w bójkę.

Ojciec Smółki był nauczycielem w szkole średniej. Na tym przykładzie widać, jak pracuje mózg mojego taty. Nauczyciel = dobry. Złe stosunki ze Smółką = wina Smółki.

– On pije – odparłam. – Przejdź się kiedyś do niego i powąchaj. To zapewne wzór, który my, młodzi, powinniśmy naśladować.

– Nie próbuj być taka rezolutna!

– Posłuchaj… Smółka był wytrącony z równowagi. Chciał tylko, żeby ktoś z nim został. Ale nie było żadnego seksu. Słowo honoru. Wystarczy?

Nastąpił moment ciszy. Tato miażdżył mnie wzrokiem. Widać było wzbierającą w nim furię. Jak gdyby przejaw mojej odpowiedzialności za własne czyny zagroził jego autorytetowi.

– Kłamiesz – wyrzucił z siebie po chwili.

Zapadło lodowate milczenie. Mama była wściekła; tak mi się przynajmniej zdawało. Patrzyła na niego. To znaczy, nie wiem, czy mi uwierzyła, ale chciała uwierzyć. Nie mam pojęcia, co on myślał. Chyba po prostu chciał mnie zranić.

I zrobił to skutecznie. Lecz ja nie chciałam dać mu satysfakcji. Powiedziałam tylko: „Ja tak samo wierzę każdemu twojemu słowu”, czy coś takiego, i skierowałam się ku drzwiom. Oczywiście to mu nie wystarczyło. Ściągnął mnie z powrotem i zaczął od nowa, ale ja miałam dosyć. I tak przegrałam.

– Niech cię szlag trafi! – wrzasnęłam i wybiegłam.


Zamknęłam się w swoim pokoju i spróbowałam bronić utraconych pozycji za pomocą muzyki.

A KIEDY ZNÓW ZOBACZY CIĘ O ŚWICIE, ZAPYTA: CÓRKO, CO TY ROBISZ ZE SWYM ŻYCIEM? OCH, TATO, JESTEŚ PIERWSZY, PRZECIEŻ WIESZ, KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. TO WSZYSTKO, CZEGO CHCEEEEE.

Odtwarzałam to w kółko, ale podejrzewam, że bez wpływu na tatę. On nigdy nie wsłuchuje się w słowa piosenek.

Różnica między ojcem Smółki a moim polega na tym, że ten pierwszy jest w zasadzie rozsądnym facetem, który od czasu do czasu zapomina o rozsądku i nie ma wtedy żadnych hamulców. Mój tato natomiast jest w zasadzie pozbawionym rozsądku facetem, który nigdy nie zapomina, że wypada udawać rozsądnego.

Przyszedł później z przeprosinami. Przez chwilę nawet myślałam, że całą sprawę da się załatwić po przyjacielsku. Powinnam była przewidzieć rozwój wypadków, kiedy zaczął mówić, że stać go na przyznanie się do błędu. Teraz przypadła kolej na mnie.

Cóż, nie zrobiłam nic złego. Byłabym zimną suką, gdybym nie dotrzymała Smółce towarzystwa w ostatnim dniu jego pobytu w Minęły. Zaczynałam myśleć, że moim jedynym błędem była odmowa kochania się z nim. Wiem jednak, kiedy się odzywać, a kiedy trzymać język za zębami. Postępowanie z tatą jest w gruncie rzeczy dość łatwe. Problem w tym, że czasami tak mnie wkurza, że nie potrafię opanować emocji.

Tym razem postanowiłam być słodziutka jak miód. Przeprosiłam, pochlipałam, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go.

– W dalszym ciągu jesteś pierwszy w moim życiu, tato – zapewniłam. A on zrobił się czerwony jak burak. Miałam go w garści.

Wtedy do pokoju wpadła mama, niczym jakaś postać z pantomimy.

– Już się pogodziliście? – zapytała, jakby o niczym nie miała pojęcia.

Cały czas musiała czaić się za drzwiami, czekając na swoje wejście. Nienawidzę, kiedy ktoś mną manipuluje.

– Ach, tak – odparł tato. – Eee… właśnie zastanawialiśmy się, co mamy dalej robić. Prawda, Gemmo?

W takich chwilach tato czuje się należącym do spółki. Natomiast mama napuszcza go, żebym tańczyła do jej muzyki. Łatwo jest rozbroić stare jeśli byliśmy sam na sam, ale gdy mama wyłoniła się zza węgła…

Wynikło z tego, co następuje:

Żadnych wyjść w tygodniu. Co wieczór sprawdzanie pracy domowej. Zawieszenie przywilejów. (Jakich przywilejów? Oddychania? Korzystania z łazienki?). Kontakty ze Smółką – zakazane. Kontakty z przyjaciółmi Smółki (określanymi jako „podejrzane typy włóczące się po plaży”) – zakazane. W piątek i sobotę powrót do domu o dziewiątej.

– Och, błagam, chociaż pół do dziesiątej?

– Jeśli obiecasz, że będzie to co do minuty pół do dziesiątej, to zgoda – odparła mama.

A ja starałam się, żeby to zabrzmiało ironicznie.

– I koniec z pracą.

Oczekiwałam tego. To właśnie ta praca była jakoby przyczyną mojego upadku.

Próbowałam zachować spokój. Powstrzymałam się od ironii. Nie zamierzałam nawet się sprzeczać. Byłam jednak blada z wściekłości. Tak samo jak mama. Widziałam, że tato czuje się trochę nieswojo, jak gdyby wszystko zaszło za daleko. Lecz mama już podjęła decyzję.

Otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś mądrego, ale wydostał się z nich tylko nieartykułowany bełkot.

– Tylko dopóty, dopóki nie wrócisz na właściwą drogę – dodała mama, wstając i wygładzając fałdy spódnicy.

– Wy po prostu myślicie, że nie można mi ufać, a ja zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby nie… żeby nie… żeby… uuuu-uuuu.

– W ogóle nie powinnam była zaczynać. Nigdy nie udaje mi się dokończyć zdania. Rozryczałam się. Wybiegłam z pokoju… nie miałam dokąd pójść, ponieważ oni siedzieli na moim łóżku.

– Gemma! – krzyknął za mną tato.

– Zostaw ją… – odezwała się mama.

Zbiegłam na dół z prędkością stu mil na godzinę. Ukryłam się w kuchni, dysząc ciężko.

Potem mama i tato zeszli za mną, a ja pobiegłam z powrotem i zamknęłam się w swoim pokoju.

– Sukinsyny, sukinsyny, SUKINSYNY! – wrzeszczałam.

Wokół panowało wyrozumiałe milczenie.


Niebawem uspokoiłam się i postanowiłam rozegrać wszystko na zimno. Żywiłam nadzieję, że sprawy jakoś same się ułożą. Nie wychodziłam przez cały tydzień… I co z tego? Smółki już nie było, czyż nie? Reszta paczki wałęsała się po plaży, ale przez parę dni mogłam się bez tego obyć. A jednak w weekend poszłam do pracy. Nie zamierzałam tego odpuścić.

Miałam lekką i przyjemną pracę. Polegało to na podawaniu herbaty turystom. Tak naprawdę, patrząc wstecz, nie nazwałabym jej lekką ani przyjemną. Raczej katorżniczą. I tylko w takim zadupiu jak Minely-on-Sea podawanie herbaty można uważać za coś podniecającego. Ale ja uważałam, że to sam miód. Zresztą rzeczywiście miałam z tego jakieś pieniądze.

Nikt mi nie powiedział ani słowa. Pozwolili mi zmyć się z domu, nie pytając nawet, dokąd idę.

Kiedy wreszcie dotarłam do herbaciarni U ciotki Joan, zastałam tam jakąś dziewczynę, nakrywającą stoliki przy oknie. Z zaplecza wyszła ciotka Joan i…

– Och… to ty, Gemmo?… Co za niespodzianka.

– Pracuję tutaj – pozwoliłam sobie przypomnieć. Ciotka Joan spojrzała na mnie sponad okularów. Nie jest moją ciotką… o ile wiem, nie jest niczyją ciotką. Sama się tak nazwała w związku z szyldem swojej herbaciarni.

– Słyszałam, że ostatnio byłaś trochę niegrzeczna, Gemmo – powiedziała uprzejmie.

Odparłam coś w sensie: tak? No i co z tego? Co to ma wspólnego z nią? Dopóki nie wsadzam języka w gardło mojego chłopaka na oczach klientów zajadających ciasteczka…

– Twój ojciec rozmawiał ze mną – mruknęła, patrząc na mnie z rezerwą.

Nie odzywałam się. Po prostu czekałam.

– Obawiam się, że nie będziesz mogła już tu pracować…

– Zabrakło jej nawet tej odrobiny przyzwoitości, żeby udawać zakłopotanie.

– Czy muszę jeszcze coś dodawać? Czy muszę mówić, jak byłam wściekła? Ten stary sukinsyn jednym telefonem odebrał mi moją pracę.

– Nie musiał tego robić.

– Nie miał prawa!

– A jeśli chodzi o nią, tę starą hipokrytkę, to co ona sobie myśli? Ze niby czym jest?

– Od kiedy jest pani inspektorem obyczajówki? – zapytałam.

– Zbędna uszczypliwość – ucięła. – Przykro mi, ale nie mogę na własną odpowiedzialność zatrudniać nikogo wbrew życzeniom rodziców. – Po tych słowach zakręciła się na pięcie i podreptała z powrotem.

Odwróciłam się, patrząc na dziewczynę, która gwałtownie poczerwieniała i próbowała się ukryć za stosem talerzyków. Pewnie myślała, że czekając na wrzątek w kuchni oddawałam się orgiom.

Czułam się wprost niewiarygodnie upokorzona.

– Niech mnie szlag, jeśli chciałabym pracować w lokalu, gdzie konfitura z truskawek zalatuje RYBĄ! – wrzasnęłam co sił w płucach i wybiegłam jak burza z herbaciarni.

To musiało jej dopiec. Kiedyś, widać źle oceniwszy mnie jako osobę zaufaną, zdradziła się, że smaży swoje domowe konfitury w tym samym rondlu, w którym gotuje jedzenie dla kota. Całe Minely powinno się o tym dowiedzieć, nim zapadnie noc.

Szłam brzegiem plaży i płakałam, płakałam, wpadałam w furię i znów płakałam. Moje dotychczasowe życie legło w gruzach. A jednocześnie ta stara torba, cioteczka Joan, mogła cieszyć się każdą chwilą.

Wśród miejscowych sklepikarzy panował mit, że wszystkim kłopotom winne są tutejsze dzieciaki. Jeśli ktoś zgiął antenę samochodową albo na plaży wywrócił kosz na śmieci, zbierali się wszyscy jak stado wron i ponuro rozprawiali o „dzisiejszej młodzieży”, o braku dyscypliny i o tym, jak młodzi dewastują Minely. Oczywiście z zadowoleniem witali przyjezdnych łobuzów w dowolnej liczbie. Tamci mogli ganiać po całym mieście rzygając, wrzeszcząc i kopiąc kosze, a uchodzili za pełnych energii młodzieńców.

Z punktu widzenia właściciela jakiegokolwiek interesu, w zasadzie każdy, kto ma piątaka w kieszeni, jest Matką Teresą z Kalkuty.

Turyści stanowili główne źródło dochodów Minely. Gdyby to zależało od sklepikarzy, całe miasto powinno się zamykać na zimę, a mieszkańców wysyłać do Scarborough, na Syberię czy gdzieś indziej. Ale to odrębna historia.

Choć byłam wściekła na ciotunię Joan, moje uczucia w stosunku do niej były niczym ciepły wiosenny poranek w porównaniu z przenikającą do głębi duszy nienawiścią do moich ukochanych rodziców.

Tamtego dnia nie wróciłam do domu. W proteście spędziłam poza domem cały weekend.

Riposta: zakaz wychodzenia z domu również w weekendy.

Moja następna sztuczka polegała na nie wracaniu do domu aż do dziesiątej wieczorem w dni powszednie. Dyscyplinując mnie, nie mogli mi przecież zabronić wychodzenia do szkoły. Załatwili to w taki sposób, że tato odwoził mnie po lekcjach. Mój Boże! Przecież wszyscy wiedzieli, o co chodzi. On wręcz wkraczał do klasy, żeby mnie odebrać! Myślałam, że umrę ze wstydu.

Sprawy zaczęły wymykać się spod czyjejkolwiek kontroli. Widziałam, że mamę zaczynają ogarniać wątpliwości, ale tato zdążył się już nabuzować na dobre. Któregoś wieczoru słyszałam ich kłótnię. Cieszyłam się, że mama próbuje go powściągnąć, w tym czasie jednak każde ustępstwo mogłoby nadwątlić jego autorytet. Pewnie łatwiej byłoby powstrzymać papieża od błogosławienia dzieci. Naturalnie mama nie miała nawet punktu zaczepienia, bo w końcu sama to rozpętała.

Moja mama jest w tej rodzinie filozofem.

– Mamy w sobie pod dostatkiem miłości, Gemmo – tłumaczyła. – Mamy pod dostatkiem wielkoduszności. Jesteśmy gotowi do kompromisu. Wcale nie lubię traktować cię, jakbyś była małym dzieckiem. Musisz nam tylko udowodnić, że potrafisz przestrzegać kilku prostych zasad, i natychmiast możemy powrócić do normalnego, rodzinnego życia. Znajdziesz nową pracę i będzie ci wolno zostawać w weekendy poza domem. Musimy jedynie zobaczyć trochę odpowiedzialności z twojej strony. To wszystko, czego żądamy.

Moim rodzicom należała się porządna lekcja.

Nie musisz mi nic mówić. Sam miałeś potworne konflikty z rodzicami. Życie jest odrażające. Myślisz sobie, dlaczego miałbym to znosić? No właśnie, dlaczego? Może rzeczywiście odejść? To proste, to nic nie kosztuje. I wspaniale upraszcza wszystko.

Tylko że tak naprawdę to wcale nie jest łatwe, mam rację? To znaczy, może być łatwe albo trudne. Tylko kto to ma wiedzieć zawczasu? Jest się tylko dzieciakiem, wszystkiego trzeba się dopiero uczyć. Niestety nie można wejść do księgarni i poprosić o odpowiedni podręcznik.

No cóż, proszę bardzo – na to właśnie czekałeś.


GEMMA BROGAN

PRAKTYCZNY PODRĘCZNIK UCIECZKI Z DOMU


Przewodnik krok po kroku dla nieuleczalnych malkontentów

Czego potrzebujesz: ubrania – wełniany sweter, ciepła bielizna, dużo ciepłych rzeczy. Dużo bielizny i różnych rzeczy osobistych. Nieprzemakalny płaszcz. Śpiwór. Ołówek i papier. Pieniądze. Karta kredytowa twojego ojca z numerem PIN.

Spryt. Przyda ci się.

Przemyśl wszystko. Co zrobią twoi rodzice? Oczywiście spróbują ściągnąć cię z powrotem. Będzie policja. Będzie „och Boże, uprowadzono moją córeczkę”. Będzie: „może jest teraz w rękach jakiegoś strasznego zboczeńca, może W TEJ WŁAŚNIE SEKUNDZIE śmieciarka wyrzuca jej zwłoki na wysypisko”. Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że małej Lucindzie tak dojedli tatuś z mamusią, że opuściła dom z własnej woli. A więc… jeśli nie chcesz mieć wszystkich glin na ogonie ani oglądać w gazetach swoich zdjęć z rodzinnego s albumu, mówisz jasno mamie i tacie, co zamierzasz zrobić. (Oczywiście możesz równie dobrze chcieć, żeby twoja fotka • znalazła się w lokalnym brukowcu. Tylko że to mnie nie dotyczyło. Ja naprawdę odeszłam z domu).

Do tego przyda się papier i ołówek. Piszesz list wyjaśniający, że odchodzisz i że w najbliższej przyszłości nie powinni oczekiwać wieści od ciebie. Życz im szczęścia, oszczędź sobie wyrażania przykrych uczuć i napisz, iż liczysz na zrozumienie z ich strony. Możesz natomiast zapytać, jak potrafią znieść siebie nawzajem, skoro uczynili twoje młode życie tak nieznośnym, że musisz odejść z domu w nieprzyjazny świat i tak dalej, i tak dalej… Uważaj jednak! To podważy;twoją wiarygodność.

Opłać bilet autobusowy Visą ojca.

Weź pieniądze i w drogę.


Jeśli chcesz mieć absolutną pewność, napisz do nich albo zatelefonuj i opowiedz, jak dobrze się odżywiasz i jak dużo masz ciepłych rzeczy (do tego potrzebna jest ciepła bielizna). W ten sposób, kiedy zwrócą się do policji, żeby pomogła im odzyskać ich własność, policja odpowie: „Ma dwa wełniane swetry, zgadza się? Wzięła śpiwór? Hmm”. Bo to jest, widzisz, tak: policja zaangażuje wszystkie środki, jeśli podejrzewa, że jesteś martwy, lecz nie wyda nawet pensa więcej, niż musi, dopóki żyjesz.

A tak naprawdę – to sekret – zamierzam uciec tylko na trochę. Sama zdecyduję, kiedy wrócić. Za dwa tygodnie. Może za miesiąc.

Mama i tato jednak o tym nie wiedzą.


Smółka zatelefonował we wtorek. Moi rodzice wyszli pograć w squasha. Zaczęłam mu wszystko opowiadać i nagle uśmiechnęłam się do siebie. W tej chwili zrozumiałam, że naprawdę chcę to zrobić. Przedtem… no wiesz. Też chciałam, ale zawsze towarzyszyła temu myśl, że może zwyczajnie odgrywam przed sobą komedię. Ale kiedy wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, uzyskałam pewność. On też się uśmiechnął. Przez telefon czułam, jak jego usta rozciągają się po same uszy.

Czułam się także trochę winna, bo… tak bardzo mnie pragnął i…

Ludzie zawsze mówią o miłości tak, jakby była czymś codziennym. Mówią, że kochają rodziców, ale co to oznacza? Chyba niekoniecznie zadurzenie, prawda? Ja swoich czasami nienawidzę, ale nie przypuszczam, żebym żywiła do nich gorsze uczucia niż wszyscy inni. Wiem tylko jedno: jeśli jest coś takiego jak miłość, to może do tej pory tego nie przeżyłam, lecz – kiedy przyjdzie pora – zamierzam zaangażować się BEZ RESZTY. Na miejscu. Zrobię dla niego wszystko. Nazywaj to, jak chcesz.

Tymczasem jednak postanowiłam skorzystać jak najwięcej z wolności.

Smółka jest bardzo kochany. To taki typ człowieka, że chce się być jak najbliżej niego. I tyle wycierpiał, a nikt nie zasługuje mniej na cierpienie niż Smółka. To taki ktoś, kogo wybrałoby się z pełną świadomością, żeby się w nim zakochać. Znając siebie myślę, że zakocham się w jakimś hałaśliwym gówniarzu z kolczykiem. Takie moje cholerne szczęście.

No więc to może się wydawać trochę nie w porządku wobec niego. Z drugiej strony, lubiłam go bardziej niż kogokolwiek. Po tamtym telefonie zaczęłam rozmyślać, jak by to było, gdybym spędzała z nim całe dnie i nikt by nam nie mówił, co mamy robić… i było mi z tym bardzo dobrze. Ściskać w ciemności jego dłoń. Spać z nim. Rozmawiać z nim sam na sam. Opiekować się nim, ponieważ biedny Smółka potrzebował kogoś. Pragnął kogoś. Pragnął mnie.

Czasami, kiedy całą gromadą bawiliśmy się przy brzegu i zakrywały nas wysokie fale, on ściskał mnie tak mocno, że nie czułam się już podtrzymywana przez niego. To raczej on się mnie trzymał, jakbym miała uchronić go przed upadkiem. Kiedy tak patrzył na mnie, jego oczy były pełne… sama nie wiem. Jakby miał się rozpłakać. I… to głupie, wiem, ale myślałam, że on cierpi, bo kocha mnie, a ja go nie kocham. Serce podchodziło mi do gardła i trzymałam go mocno, ściskałam coraz mocniej, jakbym próbowała ze wszystkich sił pokochać go taką miłością, jaką on mnie kochał.

A kiedy indziej myślałam, że po prostu ma taki wyraz twarzy.

Загрузка...