ROZDZIAŁ 15

Gemma


Ja latam, ale wielu ludzi zamiera w środku. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale wystarczy, że otworzą usta, a już wiesz, że to stracili. Zostali zamordowani przez życie.

Patrzę wstecz, tam, skąd przyszłam, i myślę: co za szajs większość ludzi robi ze swojego życia. Mój tato. Zbyt wystraszony, żeby żyć, zbyt wystraszony, żeby umrzeć. Pracuje całymi dniami dla swojej firmy, kieruje tym, kieruje tamtym. Pomijając fakt, że to inni ludzie wykonują tę pracę – mam na myśli realną pracę, wytwarzanie rzeczy. On zużywa energię na to, żeby wydać się ważnym. W rzeczywistości nic nie robi. W dodatku nienawidzi tego. I po co to wszystko? Zarabia pieniądze i wydaje je na nowy telewizor, chociaż stary działa, albo na nowy samochód, bo ten, który ma, jest stary, albo na wakacje, żeby uciec i odpocząć od upiornej pracy, którą musi wykonywać, bo potrzebuje pieniędzy…

Ja nie potrzebuję pieniędzy. Tylko ludzie, którzy pragną rzeczy, muszą pracować.


Powinieneś kiedyś wpaść do nas. Pokochałbyś to miejsce. Każdy je pokocha. Przychodzisz i zastajesz jakichś ludzi, którzy niczego nie oczekują. Możesz usiąść w kącie i patrzeć albo rozmawiać, albo robić, co chcesz. Będzie muzyka, będzie coś do picia, może później będzie coś do jedzenia, jeśli tak się złoży. Zwykle otwieramy oszklone drzwi do ogrodu i ludzie siadają na zewnątrz. Przyjęcie organizuje się samo. Nie musimy go planować. Na przykład Col przynosi alkohol, a Sal coś do palenia, a potem ktoś inny pojawia się z kolejnym trunkiem i kiedy wszyscy jesteśmy już trochę wstawieni, przychodzi nam do głowy, że chcielibyśmy czegoś więcej… więc każdy zrzuca się, na ile go stać, a ja włączam muzykę…

I już jest przyjęcie.

Później, wieczorem, rozpalamy ognisko. Ludzie kręcą się po okolicy i szukają drewna w śmietnikach, a potem ognisko pali się przez całą noc. Zawsze coś się dzieje – handel, muzyka, ludzie. Bywa tu Dev, dealer. Rzadko wychodzi z domu, ale czasem nas odwiedza. Siada przy ogniu i robi skręta za skrętem. Jest Col i Sal. Kiedyś była z Devem, ale się rozstali. Z Sal jestem naprawdę blisko. Nadajemy na tej samej fali. Jesteśmy sobie prawie tak bliskie, jak ja i Lily. Prawie. Col jest w porządku, ale bywa trochę nudny. Chyba bierze za dużo różnych rzeczy.

Col… mało brakowało, żeby się przejechał. No cóż, ofiary się zdarzają. Życie to niebezpieczny biznes. Myślę, że Col i Sal rozstaną się raczej wcześniej niż później. A jest jeszcze Wendy i jest Jackson, i Doli, i Pete-Pete. Nigdy nie brakuje nam ludzi.

Lecz w centrum wszystkiego jestem ja i Smółka, i Lily, i Rob.

Ze Smółką jest teraz o wiele lepiej. Nie poznałbyś go. Zawsze był taki nerwowy i ciągle się martwił. Teraz do wszystkiego podchodzi na luzie. To od razu po nim widać. Wyplątał się wreszcie z tego biznesu z mamą i tatą. Musiał ich porzucić. To znaczy, porzucił ich fizycznie już przedtem, ale w dalszym ciągu nosił ich we własnej głowie. Lily ciągle mu powtarzała: „Po co nosisz w sobie to gówno?”. To ich problem. Zrobili syf z własnego życia. On nie musi z tego powodu zamieniać w syf swojego.

Naprawdę go kocham. Pomyśleć, że gotowa byłam go odtrącić! Niewiele brakowało. Musiałam być szalona. To pewnie dlatego, że byłam wtedy tak podniecona. Czułam, że wszystko musi stać się inne, odkąd poznałam Lily i Roba.

To oni przekonali mnie, żeby tego nie robić. Ja im powtarzałam, że czułam się przy nim klaustrofobicznie, że patrzył na mnie, jakbym była rybą w akwarium. Oni wtedy mówili: „Nie, nie, on jest naprawdę sympatyczny. Jest wyjątkowy. Dlaczego masz nie być dla niego miła? Powinnaś być miła dla przyjaciół…”

– Ale ja go nie kocham – odpowiedziałam. Lily roześmiała się i odparła:

– Powinnaś na niego chuchać. Jest twój, nie widzisz tego? Tak. Jest mój. Mamy się nawzajem. Ja jestem jego.


Telefonuję do rodziców od czasu do czasu po prostu po to, żeby im powiedzieć, że nic mi nie jest. Chciałabym, żeby między nami wszystko było w porządku. Chciałabym zadzwonić i zwyczajnie pogadać albo zaprosić ich, żeby wpadli z wizytą, ale nie mam odwagi. Oni ciągle żyją w iluzji, że jestem ich własnością. Przekupiliby policję, żeby sprowadziła mnie z powrotem do domu – cholernego domu dla obłąkanych albo domu poprawczego, gdyby to nie miał być ich własny dom.

Powiedziałam mamie: „Kiedy będę miała szesnaście lat, przyjadę cię odwiedzić i zostaniemy przyjaciółkami”. Nic nie odpowiedziała. Wiem, co sobie pomyślała. Próbowała trzymać twarz na kłódkę, ale od czasu do czasu co nieco jej się wymknęło.

Widzisz, ona wciąż nie może mi przebaczyć. Uważa, że zrobiłam jej coś złego. Uwierzysz w to? Ja tylko żyję własnym życiem, a ona uważa, że robię to przeciwko niej. Nic dziwnego, że w domu ledwie wolno mi było oddychać.

Kiedy pierwszy raz po przeprowadzce do Roba i Lily zadzwoniłam do domu, byłam sparaliżowana ze strachu. Stale to odkładałam i odkładałam. Bo co właściwie miałam im do powiedzenia? Zmieniłam się w coś, czego nigdy nie zrozumieją. Ale inni wciąż naciskali.

Smółka regularnie telefonował do swojej mamy, chociaż jego rodzice byli gorsi nawet od moich. Jest takim dobrym chłopcem, że aż chce się czasem rzygać. On i Rob, i Lily ciągle namawiali mnie i namawiali.

Rob mówi o matkach wyjątkowo dobrze. W jego wypadku ma to sens. Matka Roba jest naprawdę wspaniała. To niezwykła kobieta. Przyszła kiedyś nas odwiedzić, a kiedy zobaczyła, jak żyjemy, tylko się roześmiała.

„Nie dajcie się złapać”, powiedziała. To wszystko. Czy możesz to sobie wyobrazić? To cudowne przekonać się, że tacy ludzie istnieją. Bo to jest tak, że kiedy raz się wyłamiesz i nie pozwolisz, żeby ci prano mózg, możesz wyzwolić swoje dzieci i wnuki, i wszystkie następne pokolenia. Rob wypalił pierwszego skręta, kiedy miał osiem lat. Nie palił papierosów, a jego matka twierdzi, że to dzięki jej wychowaniu. Była rzeczywiście zadowolona z tego, do czego doszedł. Większość z tych, którzy palą hasz, pali również tytoń, ale Rob wychował się na tym, toteż miał więcej poczucia rozsądku. Wyobraź sobie, że zabiera się za pierwszego skręta zaraz po przebudzeniu.

A jednak nawet on nie mówi mamie wszystkiego. Kazał nam przysiąc, że nie powiemy jej o heroinie. Wściekłaby się. Większość ludzi nie potrafi obchodzić się z herą. Trzeba być kimś wyjątkowym, żeby móc z niej korzystać.

Tak czy inaczej zamęczał mnie, żebym odezwała się do mamy. Tak samo Lily i Smółka. Odpowiadałam: „Wiem, że to będzie straszne. Znienawidzą mnie. Wiem o tym”. Ale oni ciągle nalegali. Więc w końcu im uległam. Poszli ze mną do budki, żeby mnie wesprzeć.

Odebrał tato.

– Gemma, to ty?

Chciałam przejść jak najszybciej do rzeczy.

– Więc nie zapytasz, jak się czuję? – zaczęłam. Wyszczerzyłam zęby do Roba. Kiwał głową ze zrozumieniem. To było dwa lub trzy tygodnie po tym, jak ich spotkałam.

– Czy to ty? – powtórzył tato. Brzmiał jak mały szary człowieczek.

– Tak, to ja. Zgadza się. Jak się masz, tato? – zapytałam.

– Gemma, Gemma – powiedział. Był jakiś dziwny. Brzmiało to tak, jakby…

Lily przybliżyła swoją twarz do mojej. „Boi się ciebie”, syknęła.

Świetnie! – pomyślałam. Czułam, że to prawda. Mówił jak mały chłopczyk, któremu kazano zaczekać za drzwiami gabinetu dyrektora. Chciało mi się krzyczeć z radości, ponieważ wiedziałam, że wszelka przewaga, jaką miał nade mną, została ostatecznie złamana. Nie chciałam jednak być podła w stosunku do niego. Spojrzałam na telefon i oblizałam wargi. Potem powiedziałam:

– Tak, wszystko jest w porządku, tato. Miło cię słyszeć. – Pauza. – A jak mama?

– Gemmo! Jest chora ze zmartwienia. Oboje jesteśmy. Dlaczego nie dzwoniłaś? Mogłaś zadzwonić już dawno.

– Nie mów mi, tato, co mam robić. Postępuję, jak uważam za słuszne – odparłam. – Czy jest mama? – Nie chciałam rozpoczynać rozmowy na temat tego, co według niego powinnam zrobić.

– Kochamy cię. Gemma!

– Tato…

– Wiem, że popełnialiśmy błędy, ale oboje cię kochamy. Wiesz o tym, prawda?

To mnie zaszokowało. Byłam w kropce, bo… to „kocham cię”. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek coś takiego mi powiedział, a teraz słychać było w jego głosie jakąś rezygnację i zmęczenie. Jednocześnie wzbudziło to mój gniew, ponieważ była to jakby pułapka, rozumiesz? Chodzi o to, że kiedyś obrzucił mnie gównem, a teraz, kiedy stracił władzę nade mną, mówił „kocham cię…”

Mógł to powiedzieć już dawno.

– Posłuchaj, tato. Nie zaczynaj, po prostu nie zaczynaj od nowa. Nie wrócę. Jest mi dobrze.

– Gemmo, masz czternaście lat… – usłyszałam jakiś dźwięk w słuchawce. Wydawało mi się, że słyszę głos mamy.

– To mama? Czy mogę z nią porozmawiać? Słyszałam ją w tle. „Grel? Grel? Czy to ona? Grel?” – powtarzała. Zawsze mówiła do niego Grel. Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Na imię ma Andrew.

– Chwileczkę – odpowiedział. A potem do mnie: – Gemmo, dlaczego to robisz? Chcesz nas ukarać? Czy nie sądzisz, że zrobiłaś już dosyć?

Chciało mi się śmiać. Ciągle nic nie rozumiał. Karać go! Chyba w jego wyobraźni. Ja mu nic nie robiłam. Nie musiałam.

– Po prostu jest mi dobrze, to już nie ma z tobą nic wspólnego – odparłam.

– To jednak ma coś wspólnego z nami, Gemmo – stwierdził. – Myślę, że już czas przestać. Czy masz świadomość, na jakie przeżycia narażasz swoją biedną matkę?

To ja byłam narażona na przeżycia. Najpierw była mowa o miłości, potem o tym, co robię jemu, teraz o tym, co robię mamie. Położyłam dłoń na mikrofonie.

– Chyba tego nie zniosę – powiedziałam.

– Tylko spokojnie, tylko spokojnie – powtarzał Rob.

– Świetnie to robisz, Gemmo. Robisz to pięknie – odezwała się Lily.

Słyszałam w słuchawce mamę mówiącą: „Co ona mówi, Grel? Co mówi?”.

– Posłuchaj, pozwól mi z nią porozmawiać, dobrze? -poprosiłam.

– Co się dzieje? Czy ktoś jest tam z tobą? – odpowiedział.

– To nieważne. Mogę teraz mówić z mamą?

– Choruje ze zdenerwowania. Dzwoniła na policję, dzwoniła do gazet i ani słowa od ciebie, Gemmo. Ani słowa od czterech tygodni…

Chyba dopiero się rozkręcał. Słyszałam, jak mama usiłuje dostać się do słuchawki, ale on nie miał zamiaru ustąpić.

– Zrobiłaby dla ciebie wszystko. Mogłabyś przynajmniej pomyśleć o niej…

A ja byłam coraz bardziej zła, że nie pozwala mi porozmawiać z mamą. Nie przestawał gadać wyłącznie dlatego, że ona znajdowała się w pokoju. Zawsze coś go zmuszało, żeby się przed nią popisywać.

Rob zabrał mi słuchawkę.

– Halo? Pan Brogan? – powiedział.

– Kto mówi? Kto mówi?! – wrzasnął tato.

– Jestem przyjacielem Gemmy, panie Brogan. Chcę tylko panu powiedzieć, że ma pan piękną córkę. Powinien pan być z niej dumny, panie Brogan.

– Och, więc znalazła sobie faceta, zgadza się? Przypuszczam, że wiesz o tym, że jest niepełnoletnia, kimkolwiek jesteś…

Zaczęłam wyrywać słuchawkę Robowi. Byłam tak rozgniewana, tak zażenowana z jego powodu. Tato nie przestawał.

– Gemma? Gemma? Chciałbym rozmawiać z moją córką. Proszę.

Teraz Lily zawładnęła słuchawką.

– Ja też uważam, że jest piękna – powiedziała. – A jeśli pana to interesuje, to ja też jestem niepełnoletnia. I niech pan nie zarzuca mojemu chłopakowi, że gzi się z moją najlepszą przyjaciółką. Dobrze, panie Facet?

Wynikła z tego prawie bójka. Wszyscy krzyczeli i wyrywali sobie słuchawkę, żeby powiedzieć coś mojemu tacie. Smółka wpadł w prawdziwą histerię.

– Moja kolej, moja kolej! – wrzeszczał.

Był tak hałaśliwy, że w końcu dorwał się do telefonu, przyłożył słuchawkę do ucha i tak stał. Słyszałam głos taty. Cały czas trzeszczał. Ale Smółka stał i słuchał. Myślałam, że po prostu chce posłuchać, że nie ma nic do powiedzenia. Obserwowaliśmy go w ciszy. Potem trzeszczenie się zmieniło i mogłam odróżnić głos mamy.

– Halo, pani Brogan – odezwał się Smółka.

– Halo. David? Czy moja córka tam jest? Chciałabym z nią porozmawiać, proszę – powiedziała mama i Smółka oddał mi słuchawkę z figlarnym uśmiechem.

Wszyscy zgromadzili się wokół mnie, przykładając głowy do słuchawki i nasłuchując.

– Gemmo… Gemmo, to ty? To naprawdę ty? – Przyjemnie było usłyszeć jej głos. Puściłam w niepamięć wszystko, co mi zrobiła.

– Mamo, halo, mamo! Kocham cię, mamo – mówiłam. Rob kiwał głową, a Lily powtarzała „Tak, tak…”

– Dobrze się czujesz? Masz co jeść? Potrzebujesz czegoś? – dopytywała się.

– Tak, mamo. Jest mi dobrze. Jest wspaniale, wszystko idzie świetnie. A co u ciebie?

– Gemmo, wróć do domu, proszę, wróć do domu… proszę – i zaczęła płakać.

Pragnęłam ją uścisnąć i przytulić. Musiałam przytulać słuchawkę. To był najbliższy przedmiot, który nas łączył. Na tatę się rozgniewałam, ale mamę mogłam tylko kochać.

– Nie mogę wrócić. Jeszcze nie teraz, mamo, jeszcze nie teraz. Ale jest mi dobrze. Naprawdę tak jest. I tęsknię do ciebie, mamo, i wrócę tak szybko, jak będę mogła – głos mi się załamał. Byłam bliska płaczu.

– Och, Gemmo – usłyszałam. – Och, Gemmo… -I już nie mogła mówić. Szlochała.

Pragnęłam, żeby przestała płakać.

Słyszałam, jak tato próbuje odebrać mamie słuchawkę, ale ona nie chciała jej oddać. Rozlegał się w tle jego głos. Coraz bardziej podnosił głos na mamę. To mnie denerwowało.

– O czym on teraz gada? – zapytałam.

– Nie bądź zła na ojca, Gemmo. Przeżył potworny stres. Nie spał. Cały czas jest na tabletkach – odpowiedziała.

Poczułam się winna po tych słowach, ale Smółka położył dłoń na mikrofonie, tak że nie mogła go słyszeć, i oświadczył: „Cholerny ćpun”.

To było takie śmieszne. To było straszne. Na sekundę zaległa cisza, a potem parsknęli i zaczęli się bezgłośnie śmiać. Lily zatkała sobie usta, osunęła się na podłogę budki i ukryła twarz w dłoniach. Musiałam zagryźć policzki, żeby powstrzymać śmiech.

Zgrzytając zębami, zapytałam:

– Jakie tabletki?

– Nasenne, przecież wiesz. Dosyć mocne. Rob i Smółka podtrzymywali się nawzajem.

– Jest w jak najgorszym stanie – zakończyła mama. Wyłam i zataczałam się ze śmiechu i jeszcze musiałam robić to bezgłośnie. To było takie śmieszne! To całe gadanie o tym, jak się martwił i na koniec… proszę, oto on napakowany po gardło środkami uspokajającymi i palący fajki. Lily podniosła się z podłogi i syknęła: „Zapytaj, czyby nam trochę nie podesłał. Zapłacimy dobrą cenę…”

Umierałam ze śmiechu. Mama dopytywała się: „Nic ci nie jest, Gemmo? Nic ci nie jest?”. A potem usłyszałam tatę: „Ona musi być na prochach albo na czymś…” – co naturalnie zmusiło mnie do jeszcze większego śmiechu. Ledwie mogłam to wytrzymać. Wszyscy byliśmy bliscy histerii.

Mama ponownie zaczęła płakać i znów doznałam poczucia winy, więc powiedziałam tylko:

– Słuchaj, mamo, są jakieś zakłócenia. Zadzwonię później… – odwiesiłam słuchawkę i wszyscy jednocześnie ryknęliśmy śmiechem. Histerycznym. Podłym. Czułam się okropnie, ale to było tak śmieszne… żadne z nas nie umiało się powstrzymać. Rob patrzył na Smółkę i powtarzał: „Ty sukinsynu!”, ale nie przestawał się śmiać. A Smółka mówił: „Przepraszam, przepraszam”. Nikt jednak nie potrafił przestać.

Zatelefonowałam do niej później, już bez towarzystwa, i tym razem wszystko poszło dobrze. Chyba na swój sposób zrozumiała. Ale nie przestawałam myśleć o tamtym i co jakiś czas wybuchałam śmiechem przez resztę dnia.


Kiedy już raz pogodziła się z tym, że nie wrócę, zaczęłyśmy prowadzić inteligentne rozmowy. W dalszym ciągu miewa załamania i czasem zaczyna płakać. Szkoda, bo gdyby nie to, mogłabym dzwonić częściej. Nienawidzę tego. To nie prowadzi do niczego dobrego.

Z tatą też jest w porządku. Próbuję z nim normalnie rozmawiać, ale nigdy nie wychodzi to poza rzeczy w rodzaju: „Co u ciebie? Jaka tam jest pogoda?”. Czasem mówi, że mnie kocha, ale nigdy nie brzmi to całkiem przekonywająco. Biorąc wszystko razem pod uwagę, chyba z mamą jestem w lepszych stosunkach.

Vonny i Richard zachodzili od czasu do czasu. Nie wiem, czy z sympatii do nas, czy tylko dlatego, że chcieli mieć na nas oko. To miłe. Lubię ich. Nawet Vonny. Teraz nie może być kimś w rodzaju cioci i tak jest dobrze. Dasz wiarę? Nie znają nawet połowy prawdy. Nie powiedziałam jej wszystkiego. Na przykład o herze. Nie mówię im o tym. Nie zrozumieliby. Mają własne drągi – hasz, amfa w małych ilościach, alkohol. Ale hera? Sama nie wiem. Któregoś dnia może im powiem, choćby po to, żeby zobaczyć ich twarze.

Tak, wszędzie naokoło jest pełno narkotyków. To po prostu część życia – przyjemność, biznes. Unoszą cię albo dołują, dają ci dobre samopoczucie. Czasem przenoszą cię na inną planetę. Czasem musisz na własną rękę szukać drogi powrotnej.

Wiem, co sobie myślisz. Myślisz: ooch, ona jest ćpunką. Uciekła z domu pół roku temu i już jest ćpunką.

Biedne dziecko, wyprano ci mózg. Zobacz, narkotyki są fajne. Dzięki nim dobrze się czujesz, to wszystko. Jasne, są potężne i dlatego mogą być niebezpieczne. Tak samo jak życie. Jeśli potrafisz się pilnować, to jest w porządku.

Oczywiście oni nigdy nie odważą się powiedzieć ci o tym. Wcale nie dlatego, że chcą cię trzymać z dala od narkotyków. Och, nie. Im to odpowiada, chcą tego od ciebie. Pragną jedynie pewności, że weźmiesz tylko te, które oni dla ciebie przeznaczą. To część wielkiego systemu kontroli umysłów. Papierosy, alkohol, lekarstwa – dobre; hasz, kwas, hera – złe.

Powinieneś to przemyśleć. Co to za rządek buteleczek w apteczce twojej mamy? Ile tego bierze dziennie? Jak myślisz, jak często jest na głodzie? Co trzy miesiące, kiedy kończą się recepty i musi podreptać do lekarza po następne? Nazywają to leczeniem farmakologicznym. Dzięki! Sama potrafię przepisać sobie leki. Nie potrzebuję ekspertów, żeby wiedzieć, co jest dla mnie dobre.

A co z kuzynem Johnem, który przepuszcza przez płuca dym z dwudziestu szlugów dziennie, nasyca powietrze swoją trucizną, oddycha w nos swojemu dziecku, obserwuje je kaszlące i wybucha na ten widok gromkim śmiechem? A co z twoim tatą, który zagląda co wieczór do pubu i wypija tam trzy albo cztery, albo pięć kufli? Byłoby bardzo pouczające prześwietlić ich wnętrzności i zobaczyć je po trzydziestu latach takiego postępowania. Nie wiesz, co się dzieje, kiedy utulony zasypiasz w swoim łóżku. Słyszałeś kiedyś brzęk butelki o szklankę, kiedy zgasną już światła? Zajrzyj kiedyś do barku w salonie i zobacz.

A potem pewnego dnia przyłapują cię ze skrętem w dłoni i zaczyna się: „O mój Boże! Ona bierze narkotyki…” i jest policja, opiekun środowiskowy, zawiadamiają szkołę, nauczyciele zaglądają ci rano w oczy, dają ci kuratora i zanim się zorientujesz, wpadasz w szał, i wszystkie ich najgorsze zmory stają się rzeczywistością.

To jest kontrolowanie umysłu. Producenci papierosów, producenci leków, producenci alkoholi – to oni cię kontrolują. Wszystko jest w porządku, jeśli bierzesz to, co wytwarzają. Papierosy – dzięki nim wyglądasz odjazdowo. Będziesz wyglądał zupełnie odjazdowo w namiocie tlenowym z odciętymi nogami. Idź do lekarza. Masz, weź to, weź tamto. Dzięki temu poczujesz się lepiej. Tymczasem będą zalewać Trzeci Świat tym, co już nie pójdzie tutaj. A któregoś ranka obudzisz się i zobaczysz, że twoje dziecko nie ma rączek i spogląda jednym okiem umieszczonym pośrodku szyi. Nie, dzięki.

O tak, lubię sobie wypalić trawkę. Lubię sobie powąchać. To mi daje dobre samopoczucie.

Muszę przyznać, że heroina jest najlepsza. Trzeba to rozumieć dosłownie: NAJLEPSZA. Co do innych, no cóż… Kwas – twoje myśli stają się realne i zaczynają żyć własnym życiem. Hasz – budzi ze snu twoje zmysły. Ale heroina… aaaa. Przesiedzieć cały dzień w kiblu i być baaaardzo szczęśliwym i czuć się baaaardzo dobrze.

Łapanie smoka… taak. To jest jak chińska magia. Dym to twój chiński smok, a kiedy go wciągasz i zaczyna – jak powiada Lily – wić się w twoich żyłach, czujesz się lepiej niż ktokolwiek inny przed tobą. Czujesz się lepiej niż Churchill po wygranej wojnie; czujesz się lepiej niż jaskiniowiec, który pierwszy odkrył ogień; czujesz się tak, jak czuł się Romeo, kiedy wreszcie poszedł z Julią do łóżka.

Dlatego to jest niebezpieczne. Musisz być silny, żeby poczuć się dobrze, bo po chwili trzeba będzie znów otworzyć drzwi, wyjść na zewnątrz i… iść do pracy albo zadzwonić do mamy, albo zrobić cokolwiek innego. Nieomal nie ośmielasz się brać, bo to jest samopoczucie warte sto milionów dolarów. Nie masz odwagi brać tylko po to, by na chwilę uciec, bo kiedy wrócisz, może tu ci się niezbyt podobać. Tak… żeby brać heroinę, musisz mieć życie.

O nie! Naprawdę. To jest niebezpieczne. Nawet ja to wiem. Rob i Lily znają to z własnego doświadczenia. To stało się, zanim przenieśli się do Bristolu; mieszkali wtedy w Manchesterze. Trochę źle kontrolowali swoje postępowanie, zwłaszcza Rob. Przeżył ciężki okres, ale udało mu się z tym skończyć. Kiedy myśmy się wprowadzali, był czysty od miesiąca.

Lily… cóż, jest zupełnie inna. Rob mówi, że w Manchesterze brała potężne dawki, jedną za drugą. Później, kiedy się zorientowała, że Rob jest w niebezpieczeństwie, spakował się i przyjechali do Bristolu. I tu po prostu przestała – bez żadnego problemu. Kiedy Rob był znów czysty, tak samo nagle zaczęła. Teraz bierze działkę za działką. Przeraża mnie, tyle tego bierze. Ona mówi, że jest silniejsza niż wszyscy inni. No cóż, jest!

W rzeczywistości Rob nigdy nie uzależnił się od heroiny. To było coś innego. Igły. Wstrzykiwanie. Lubił wbijać sobie igłę w przedramię i naciskać tłoczek. Zwykle robił to z dżinem i wódką; robił to nawet z wodą, kiedy nie miał nic innego. Ale to się skończyło, zanim zamieszkaliśmy razem. Teraz sprawy mają się inaczej. Jasne, heroina jest silna, ale my jesteśmy silniejsi. Musisz być zdolny rozpoczynać i przestawać, kiedy chcesz. Jak my, gdy bierzemy trochę albo folgujemy sobie na całego, a potem odstawiamy to na parę dni albo na cały tydzień. Kiedyś odpuściliśmy sobie wszyscy jednocześnie: ja, Lily, Smółka i Rob. Po prostu powiedzieliśmy w jednej chwili: tak będzie, koniec na parę tygodni. I zrobiliśmy to. Mogłabym powtórzyć to nawet jutro.

Skopaliśmy ogród. Smółka ciągle pracuje nad swoim mleczem. Teraz maluje wielki kwiat na ścianie naszej sypialni. Zaczął natychmiast po naszej przeprowadzce. Jak skończy, mlecz będzie zajmował całą ścianę. Powinieneś to zobaczyć – intensywnie czarne tło i te niesamowite pomarańczowe i żółte strzały.

„To ty”, mówi wypełniając kolorem płatek. W dalszym ciągu od czasu do czasu zwraca się tak do mnie – pamiętasz? – mlecz. Szepcze mi to w nocy, kiedy leżymy przytuleni. Tylko ja już nigdy nie odpowiedziałam „biedronko”. Mówię: mleczu. Mleczu, mleczu. Kocham cię.

Przerwał pracę nad nim na jakiś czas, ale w ciągu tamtego tygodnia, kiedy odstawiliśmy herę, prawie skończył. A Rob zajął się swoim motocyklem. Odkąd pamiętałam, wszystko leżało w częściach na podłodze. Rob nawet tego nie dotykał. Jak już się za to zabrał, udało mu się przymocować koła i zamontować silnik. Niebawem znowu przerwiemy i wtedy, mam nadzieję, skończy.

To nie było trudne. I udało się. Mogłabym to powtórzyć w dowolnej chwili. Dopóki to czuję, wiem, że wszystko jest w porządku.

Загрузка...