ROZDZIAŁ 25

Richard


POMÓŻ MI, POMÓŻ MI, POMÓŻ MI, POMÓŻ WIEM, RZUCISZ LINĘ, CHOĆ TO MNIE NIE URATUJE POMÓŻ MI, POMÓŻ MI, POMÓŻ MI, POMÓŻ CHOĆ TAK NAPRAWDĘ TYLKO FORSY POTRZEBUJĘ

Lurlcy


– Jesteś czysty? – zapytałem.

– W pewnym sensie.

– Nie chcę w tym domu żadnych igieł.

– Nie jest ze mną aż tak źle – odparł.

Wydawał się trochę urażony. Nie pytałem o nic więcej. Pomyślałem sobie, że to tylko wizyta. Umówiliśmy się na weekend i odłożyłem słuchawkę.

Mieszkałem wtedy z Sandrą. W Australii i południowo-wschodniej Azji było wspaniale. Rower to według mnie jedyny sposób podróżowania. W swoim czasie, kiedy odbywałem regularne wycieczki po parku narodowym New Forest, na rynku pojawiły się pierwsze rowery górskie. Wiedziałem od razu, że to przyszłość. Południowo-wschodnia Azja to tylko pierwszy przystanek. W następnej kolejności zamierzam zwiedzić Indie.

W czasie tej podróży często myślałem o Smółce. Byłby zachwycony każdą spędzoną tu sekundą. Myślałem o naszym ostatnim spotkaniu i o tym, co mi wtedy powiedział: „Nie muszę uciekać do Azji, żeby się dobrze bawić”.

Siedziałem na obalonym posągu w Tajlandii, na obrzeżu ruin świątyni w dżungli. Nocowałem na plażach, kąpałem się i pedałowałem piętnaście mil przez busz. Wszędzie było pełno motyli. Wielkich jak ptaki. Myślałem sobie, że wiem, gdzie chciałbym być…

Po powrocie przeniosłem się na trochę do Birmingham. Mam tam przyjaciół, ale nigdy przedtem nie mieszkałem w tym mieście. Tam właśnie poznałem Sandrę. Mieszkała w tym samym domu, co moi przyjaciele, i zaczęła się między nami affaire du coeur. Niestety, nie jestem najlepszy w tych sprawach. Potem ona dostała posadę w college’u w Reading. Reading! Musiałem zwariować! Poszedłem do sklepu rowerowego na rozmowę i zaproponowano mi pracę.

Takie jest życie. Wróciłem myśląc, że zarobię dość szybko wystarczającą sumę, żeby wyjechać do Indii. Zamiast tego wylądowałem z Sandrą w mieszkaniu w Woolsey. Co gorsza, Sandrze to się spodobało.

Ciągle się zakochuję, ale zawsze jestem przez to nieszczęśliwy. Nie mam pojęcia dlaczego. Kiedy powiedziałem Sandrze o Smółce, nie spodobał jej się ten pomysł. Próbowałem jej wytłumaczyć, jaką Smółka był cudowną osobą, jak ciężkie miał dzieciństwo, i wszystko. To nie jest tak, że brakuje jej współczucia. Raczej podchodzi do tego profesjonalnie. Studiowała nauczanie niepełnosprawnych dzieci. Podczas stażu pracowała z ciężko upośledzonymi dzieciakami, co było straszliwie wyczerpujące. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła w weekend, była praca w domu.

– Ćpuny to zła wiadomość – oznajmiła. Na podstawie własnych doświadczeń z ludźmi tego pokroju przypuszczam, że uzależnienie to zjawisko, które samo się wywołuje.

Powtórzyłem jej, co powiedział.

– Co ma znaczyć to „w pewnym sensie”? – zażądała odpowiedzi.

Miałem dobry pomysł.


Smółka zdradzał jak zwykle rozchwianie jaźni. To znaczy, zwykle jest taki, odkąd jest na drągach. Gdzieś zagubił tę otwartość, którą miał wcześniej. Powiedziałbym, że nastąpiło to po jakichś sześciu miesiącach od opuszczenia domu. To zabawne. W rzeczywistości od lat już mi się nie podobał.

Pokochałem go, kiedy pojawił się po raz pierwszy. Zachowywał się, jakby chciał wszystko ukryć, ale to i tak przeświecało przez niego.

Heroina wkrótce to stłumiła, ale w dalszym ciągu dostrzegałem jakieś przebłyski. Zerkał na mnie nieufnie kątem oka, albo powoli na jego twarzy pojawiał się uśmiech, a ja wtedy myślałem, że gdzieś w środku wciąż jest dawny Smółka.

Ten wieczór zaczął się nie najgorzej. Opowiedział mi o aresztowaniu. Pomyślałem, że to bardzo szlachetnie z jego strony, że poszedł tam, kiedy dom był pełen psów, i że wziął na siebie winę. A potem opowiedział o ośrodku dla uzależnionych. Myślę, że wiele się tam nauczył, ale na Sandrze nie zrobiło to wrażenia.

– Najwyraźniej nie skorzystałeś na tym wystarczająco dużo – stwierdziła.

To nie było zbyt pocieszające. Poszła do łóżka wcześnie, ale ja zostałem, żeby podyskutować ze Smółką. Miał wiele do powiedzenia o herze i o wyzwalaniu się z nałogu. Wszystko brzmiało według mnie bardzo rozsądnie. Pomyślałem, że jest w porządku.

Położyłem się mniej więcej godzinę później. Sandra była wściekła.

– Chcę, żeby sobie poszedł. Niech od tego zacznie jutrzejszy ranek – oświadczyła mi.

Nie mogłem uwierzyć.

– Dlaczego?

– On po prostu jest naćpany, to wszystko.

– Nie. Powiedział mi, że jest czysty od miesiąca…

– I on to mówi! Nie widziałeś jego oczu?

– Nie jest… prawda? – i mówiąc to wiedziałem, że nie mam racji. Wydawał się coraz bardziej otępiały, a jego źrenice stawały się coraz mniejsze i mniejsze. Byłem zajęty paleniem, więc nic nie zauważyłem, ale cofając się myślą, nabierałem pewności, że musiał być naćpany. Jeśli to nie heroina, to w każdym razie coś bardzo zbliżonego.

– Miał źrenice jak łepek od szpilki – powiedziała Sandra z niesmakiem.

– Zamienię z nim słowo – obiecałem. – Lecz go nie wyrzucaj. To mój przyjaciel. Proszę.

Żachnęła się i owinęła kołdrą. Ale już nie kazała mi się go pozbyć.


Planowaliśmy iść nazajutrz na przechadzkę brzegiem rzeki, ale wcześniej ja i Sandra mieliśmy trochę spraw do załatwienia. Zamierzaliśmy spędzić sobotnie przedpołudnie, robiąc takie rzeczy jak pranie i prasowanie. Sandra bywała uparta. Zawsze odkładaliśmy te czynności, kiedy mieliśmy wizytę przyjaciół. Zostałem wysłany do supermarketu. Smółka pojechał ze mną. W samochodzie zauważyłem, że zachowuje się trochę nerwowo. Wydawał się roztargniony, ale przynajmniej był przytomny. Potem w Safeway kupił paracetamol.

– Źle się czujesz? – zapytałem.

– Trochę grypowo – wyjaśnił.

Ileż to razy słyszałem jego i jego przyjaciół, jak mówili, że czują się „trochę grypowo”.

– Ach, tak? – powiedziałem.

– Naprawdę. – Popatrzył mi w twarz. – Naprawdę mam lekką grypę, naprawdę – powtarzał z powagą. Połknął garść paracetamolu.

Nie odezwałem się. Starał się być przekonywający, ale Sandra nie mogła się mylić. No cóż, pomyślałem, jeśli nie chce się przyznać, to jego sprawa. W rzeczywistości to nie była prawda. Tak naprawdę myślałem, że to oznacza, och, mój Boże, kolejne kłopoty. Bo jeśli Sandra odkryje, że ma dołek… o Boże.

Między Sandra a mną od kilku tygodni nie układało się najlepiej. Właściwie od czasu kiedy wyprowadziliśmy się z Reading. Rozstaliśmy się kilka miesięcy później. Nie była to zbyt dobra atmosfera dla Smółki do wychodzenia z heroiny.

Miałem nadzieję, że kiedy znajdziemy się na świeżym powietrzu w pobliżu wody, poczuje się lepiej. Wróciliśmy do domu. Sandra ciągle miała mnóstwo do zrobienia.

Zaczynało mnie to denerwować. Skąd miałem wiedzieć, że przez cały ranek wisiała na telefonie, rozmawiając ze swoją matką? Chyba nic nie zrobiła, kiedy nas nie było. Zasugerowałem, że ja i Smółka pójdziemy sami, lecz nie, to też jej nie pasowało. Więc musieliśmy zaczekać, aż schowa deskę do prasowania. Wiedziałem, że to zabierze jej całe godziny, więc poszedłem do kuchni włączyć pranie, żeby nieco przyśpieszyć sprawy.

Myślałem o tym, by powiedzieć jej, że on ma dołek i powinniśmy mu pomóc, kiedy nagle za moimi plecami pojawił się Smółka, nakładając swój płaszcz.

– Dokąd się wybierasz? – zapytałem.

– Wracam.

– Dlaczego?

Smółka wzruszył ramionami. Jego oczy błądziły po podłodze.

– Muszę wrócić. Czy mógłbyś pożyczyć mi na autobus? Zostałem bez pieniędzy.

– Och… – czułem, że go rozczarowałem. – Czy to przez Sandrę?

– Nie, to nie ma z nią nic wspólnego. O nic jej nie winie. Po prostu muszę wracać…

– Dlaczego?

Smółka odwrócił ode mnie wzrok. Popatrzył na lodówkę, na przeciwległą ścianę.

– Jestem w dołku. Mam gęsią skórkę, nie mogę tego wytrzymać. Chcę wrócić i wziąć trochę heroiny – oznajmił. Popatrzył na mnie i wzruszył ramionami.

– Dlaczego nie powiedziałeś? – spytałem.

– Myślałem, że nie będę temu przeszkadzał i że to się po prostu stanie, ale nie daję rady. Muszę wrócić.

– Twierdziłeś, że jesteś czysty od miesiąca.

– Nie chciałem ci mówić, że jestem na głodzie. Sam widzisz. – Rozłożył ręce. – Czy możesz pożyczyć mi pieniędzy? Mogę wrócić tylko autostopem, jeśli mi nie pożyczysz.

– Na czym byłeś wczoraj wieczorem?

– Na środkach uspokajających. Wziąłem z sobą trochę barbituranów, żeby przetrwać pierwszą noc, ale już się skończyły. Nie mogę, Richard. Przepraszam. Nie mogę. Nie tym razem. Próbowałem mu to wyperswadować mówiąc, by pomyślał o Gemmie, o tym, jak dobrze mu szło, co – jak wiedzieliśmy obaj – było stekiem kłamstw. Nie udało mu się przetrzymać nawet jednego dnia i, prawdę mówiąc, byłem zaniepokojony, że tak daleko to zaszło. Przekonywałem go, kiedy niespodziewanie weszła Sandra.

Przystanęła i popatrzyła na nas. Na Smółkę w płaszczu.

– Co się dzieje? – spytała.

– Smółka chce wrócić. Próbował wyjść z tego podczas tej wizyty.

Sandra żachnęła się. Odwróciła się na pięcie, podeszła do swojej pralki i zaczęła przeglądać rzeczy, które tam wsadziłem.

– Lepiej już pójdę – powiedział Smółka i ruszył ku drzwiom.

– Zaczekaj…

Byłem gotów ją zabić. Przyjechał mnie odwiedzić, bo myślał, że jestem w stanie mu pomóc. Był moim przyjacielem. Był ciągle jeszcze dzieckiem! Jeśli zdecydowała, że nie chce mu pomóc, mogłem równie dobrze teraz mu dać te pieniądze, poza tym że w tej sprawie też nie miałem żadnych argumentów.

Stał przy drzwiach, kiedy z powrotem podeszła Sandra.

– Jak długo wytrzymałeś? – spytała. Smółka odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.

– Jeden dzień – odrzekł.

– A wczoraj wieczorem?

– To były barbiturany – wtrąciłem się pośpiesznie. -Wziął trochę, żeby przetrwać pierwszą noc, ale już się skończyły.

Sandra cicho prychnęła, a Smółka dodał:

– Masz rację. Jestem tylko ćpunem. Jestem tylko ćpunem mam zamiar wrócić i się z tym pogodzić…

Gdy to mówił, jego twarz zaczęła się kurczyć. Zaczął płakać i natychmiast odwrócił się i wybiegł z pokoju.

Byłem w szoku. Wyglądał tak spokojnie. Gapiłem się na Sandrę. Ona popatrzyła na mnie i znienacka wybiegła za nim. Mocował się z zamkiem, kiedy Sandra rzuciła się na niego, złapała go za ramię i odwróciła do siebie. Chociaż był wysokim chłopakiem, unieruchomiła go w uścisku i otoczyła ramionami tak ściśle, że nie mógł się ruszyć, i ściskała go, i ściskała, i ściskała. Stałem obserwując jego twarz ponad jej ramieniem. To było potworne. Płakał i płakał. Nie mógł się uspokoić. Nie miał już siły. Kiedy wreszcie go puściła, opadł na kolana, a potem położył się na boku, z twarzą ukrytą w dłoniach, i płakał, i płakał, i płakał.

– Jestem ćpunem. Jestem ćpunem. Jestem ćpunem – powtarzał wciąż i wciąż, i wciąż. Sandra położyła się przy nim i objęła go. Ja też kucnąłem i pochyliłem się nad nim.

– Jestem ćpunem. Jestem ćpunem – mówił. Próbował się podnieść, ale go trzymaliśmy. Objąłem go ramieniem. Ja też płakałem. Smółka leżał pod nami i łkał.


Sandra okazała się wspaniała. Kiedy zorientowała się, o co chodzi, natychmiast się zaangażowała. Po jakimś czasie, gdy łzy wydawały się już nie płynąć, powiedziała:

– Na górze mam mocne środki przeciwbólowe. Czy to może pomóc?

Smółka przytaknął. Wspomniałem o paracetamolu. Mówił, że zażył dwa. Sandra i ja spojrzeliśmy po sobie. Był w takim stanie, że baliśmy się, iż mógł zrobić wszystko, toteż skłoniliśmy go, by oddał nam opakowanie i rzeczywiście wziął dokładnie dwa. Sandra poszła po lekarstwa. Miała je przepisane na miesiączki, które były naprawdę bolesne, odkąd założono jej spiralę.

Rozmawialiśmy o tym, co robić dalej – to znaczy, ja i Sandra. Smółka tylko siedział i obserwował nas. Zastanawialiśmy się, czy jechać do lekarza i spróbować dostać dla niego receptę na metadon, czy też dać mu pieniądze i wyprawić go gdzieś na wakacje. Muszę oddać sprawiedliwość Sandrze – zaofiarowała oszczędności całego życia, żeby go ratować, odkąd przeszła na jego stronę.

Problem ze Smółką był taki, że on niczego nie chciał. Łzy ustały, ale był uparty jak muł. Zamierzał wrócić i wziąć heroinę. To wszystko. Nie zgadzał się na nic innego. Kiedy pytaliśmy go, czy chce pojechać na wakacje do Hiszpanii czy gdziekolwiek, odparł, że jeśli damy mu pieniądze, uda się prosto do Bristolu i wyda je na heroinę, więc lepiej, byśmy tego nie robili.

Potrzebował jedynie drobnej sumy na autobus. W końcu postanowiliśmy odłożyć wszystkie poważne decyzje i po prostu iść na spacer. Przynajmniej lepiej by się poczuł nad rzeką. Mogliśmy też wstąpić do pubu i wziąć dla niego parę drinków. Ale czas upływał i zdecydowaliśmy, że najpierw powinniśmy zjeść lunch.

Poszliśmy się przygotować. Znalazłem się w niezłym gównie. Miałem wątpliwości co do wydarzeń, lecz upewniłem się w jednej sprawie – był znów sobą. Wrócił, szczery i bezradny, i przypuszczam, że tym właśnie zjednał sobie Sandrę. Smutne jednak było to, że bycie sobą okazało się dla niego tak trudne do zniesienia.

Posiekaliśmy warzywa i rozmawialiśmy, co zrobimy. Sandra, kochana osoba, chciała, żeby pozostał tak długo, jak długo będzie mu to potrzebne. Pamiętam, jak tam stałem uśmiechając się do siebie z rozkoszą i myśląc, że robię to po raz pierwszy od tygodni.

Kiedy wróciliśmy z jedzeniem, on już zniknął.

Zaczęliśmy szukać po całym domu i zorientowaliśmy się, że w pokoju nie ma także jego torby. Wybiegłem na ulicę, ale nie mogłem go dostrzec. Poszedłem w jedną stronę, Sandra w drugą, nigdzie go jednak nie było. Wróciliśmy więc do domu, złapaliśmy kluczyki i udaliśmy się do samochodu.

– Nie poszedł na dworzec. Nie ma pieniędzy – powiedziałem.

– Lepiej sprawdzę portmonetkę i portfel – odparła Sandra.

Spojrzałem na nią tylko, lecz miała rację. Był wystarczająco zdesperowany. Wróciliśmy pośpiesznie do domu i Sandra straciła dziesięć minut, szukając swojej portmonetki, ale ją w końcu znalazła. Z pieniędzmi.

– Musiał pójść złapać okazję.

Wskoczyliśmy do jej starego renaulta i ruszyliśmy w kierunku autostrady.

Dotarliśmy do wjazdu – ani śladu. Zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z auta. Mógł nas przecież spostrzec i ukryć się gdzieś na poboczu. Sprawdziliśmy, ale zdecydowanie go tam nie było.

Wtedy przypomniałem sobie.

– Drugi wjazd… W Reading są dwa.

– Przecież to o parę mil stąd.

– Tak, ale tam wysiadał, kiedy tu przyjechał. Stamtąd go odebrałem. Może nawet nie wie o tym tutaj.

Ruszyliśmy autostradą do następnego zjazdu. Objechaliśmy rondo, tam też go nie było. Zjechaliśmy z ronda, kierując się z powrotem do miasta.

Szedł drogą w stronę wjazdu. Nie próbował się schować. Zahamowaliśmy, wyskoczyliśmy i pobiegliśmy do niego. Smółka położył plecak na ziemi i czekał na nas.

– Mam cię! – wyszczerzyłem się.

Odpowiedział słabym uśmiechem. Chyba był zadowolony, że nas widzi.

Cóż, pospieraliśmy się znów o to samo. Smółka niczego nie chciał. Interesowało go jedynie to, czy pożyczymy mu na autobus, czy będzie musiał wracać autostopem. Trwało to dziesięć minut lub dłużej, ale stopniowo zaczynałem nabierać pewności – nie byliśmy w stanie mu pomóc. On już podjął decyzję.

– Potrafisz to zrobić. Inni ludzie to robią – powtarzała Sandra.

– To nie jest gorsze niż grypa – przypomniałem mu.

– Ja nie potrafię sobie poradzić nawet z tym – odparł Smółka.

W pewnym sensie zrozumiałem. Czuł się kompletnie bezwartościowy. To była trucizna i on wiedział, że to trucizna. Może to było właśnie coś w rodzaju grypy, może było nawet łatwiejsze do opanowania, ale on nie potrafił już walczyć.

– Wracam do Bristolu, żeby wziąć heroinę. Nie zatrzymacie mnie. Wszystko, co możecie zrobić, to pożyczyć mi pieniądze, bym mógł wrócić autobusem.

– Nic ci nie pożyczymy – oświadczyła Sandra. Smółka musiał odczytać z mojej twarzy myśli.

– Powiedz jej – poprosił.

Wzruszyłem tylko ramionami. Chodziło o to, że gdyby wracał okazją, czułby się tak nędznie. Był paskudny dzień. Zimno, mokro, a on nie miał odpowiedniego ubrania. Ale gotów był marznąć i męczyć się dla heroiny. I co by z tego przyszło? Po prostu czułby się jeszcze bardziej bezwartościowy i bezużyteczny. Wracając autobusem, przynajmniej by nie cierpiał.

Próbowałem wytłumaczyć to Sandrze, ale jej nie trzeba było przekonywać. Okazał się taki pewny siebie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

– Nie mogę rzucić ćpania za ciebie – powiedziała Sandra. – Inaczej bym to zrobiła.

Pogmerałem w kieszeni szukając pieniędzy. Nagle zaczął wyglądać o wiele lepiej, i mógłbym go za to kopnąć. Potem odwieźliśmy go na dworzec autobusowy.


– Postąpiliście słusznie – oświadczył Smółka.

Wymieniliśmy spojrzenia. Wyglądał tak, jakby nas wykiwał. Sprawiał wrażenie zadowolonego. Być może. A może był zadowolony po prostu dlatego, że nie musiał łapać okazji.

Poszliśmy z nim na dworzec, by mu pomachać na pożegnanie.

– Wracaj natychmiast, kiedy tylko będziesz chciał znów spróbować – powiedziała mu Sandra.

– Kiedykolwiek zechcesz – dodałem z naciskiem.

– Kiedykolwiek zechcesz – potwierdziła.

Smółka podziękował skinieniem głowy i ruszył w kierunku autobusu. Zatrzymaliśmy go jeszcze, żeby go uściskać na pożegnanie. Zaczekał, póki tego nie zrobiliśmy. Potem wsiadł i autobus odjechał.

Загрузка...