ROZDZIAŁ 31

Ojciec Smółki


To nie była love story.

Ciężko o tym mówić, ale jedną z rzeczy, których trzeba się nauczyć, jest patrzenie faktom prosto w oczy. Niekoniecznie bez mrugania.

Na przykład… Jestem smutnym starym człowiekiem. Spróbuj tego, mając pięćdziesiąt pięć lat. Twoje jedyne dziecko cię nienawidzi, twoja żona cię nienawidzi, twoi koledzy – byli koledzy – gardzą tobą. Wszyscy mają dobre powody. Wszystko, dla czego się trudziłeś, minęło i tyle. To nie jest uczucie oczekiwania na nowy świt, zapewniam cię. Nie użalam się nad sobą… no dobra, to kłamstwo, oczywiście cholernie użalam się nad sobą. To znaczy, chcę powiedzieć, że to moja wina.

Jane i ja to była love story. Zakochaliśmy się w sobie, kiedy byliśmy młodzi – głęboką, głęboką miłością. Później to się popsuło. Możesz mówić, co chcesz, dlaczego tak się stało – ona nie była taka, jak myślałem. Nie sądzę, żebym ja był taki, jak ona myślała. W końcu i tak jest tylko jedna odpowiedź – gorzała, gorzała i jeszcze raz gorzała. Zawsze powtarzałem, że lubię wypić drinka. Nie więcej. Pod koniec dnia. Najzabawniejsze jest to, że oboje kończyliśmy na butelce. Czy to nie dziwne? Żadne z nas nigdy nie miało na początku takiego zamiaru. Tak wychodziło. Ku twojemu zdziwieniu.

Kiedy David wrócił do Minely, byłem idiotycznie przerażony. Ale miałem nadzieję. W końcu to mój syn. To było trudne, ponieważ oglądał mnie na długo przedtem, zanim ja zobaczyłem siebie. Twój syn, twój mały synek, który myśli, że jesteś całym światem, a ty musisz stanąć naprzeciw niego i powiedzieć: „Oto ja. Wszystko ci spieprzyłem. Czy zechcesz mnie jeszcze znać? Nie będę miał pretensji, jeśli…”

– Nie powinieneś jej zostawiać – powiedział.

– Davidzie. Nie umiałem troszczyć się nawet o siebie, co dopiero o twoją cholerną matkę.

Wszystko rozwaliło się wkrótce po jego odejściu. Wydawało mi się, że to ja trzymałem wszystko w kupie. Najwidoczniej on myślał, że to jego zasługa. Ludzie przyzwyczajają się do sytuacji. Myślisz, że to ty jesteś tą sytuacją. Potem cała ta cholerna rzecz wali się w gruzy… a ty stoisz tam w dalszym ciągu.

Nie było już powodu, żeby to utrzymywać, skoro nas opuścił. Bez względu na to, jak było mi ciężko, zawsze myślałem: muszę tu pozostać dla tego chłopaka. Musiałem to ciągnąć ze względu na niego. Nie mogę pozostawić Davida na łasce jego matki. On jednak niczego nie ułatwiał. Wtrącał się cały czas. Próbował się o nią troszczyć. Wykonywał za nią całą robotę. Odbierał jej szacunek dla samej siebie – odbierał jej jedyną rzecz, która ją trzymała. To najgorsza przysługa, jaką można oddać alkoholikowi. Szacunek dla samego siebie już na początku jest niski. Jak ona musiała się czuć, widząc, że syn wykonuje za nią całą pracę! Próbowałem mu wytłumaczyć:,, Davidzie. Twoja matka ma problem. Musimy pomóc jej z tego wyleźć…” Ale on robił swoje, próbując żyć za nią jej życiem.

Przypuszczam, że powinienem powiedzieć coś innego: „Twój ojciec ma problem. Potrzebuję pomocy”. Potrzeba samooszukiwania się w sytuacji uzależnienia jest jednak dość przemożna. Nie wiedziałem nawet, że byłem alkoholikiem, dopóki nie było po wszystkim.

Na przykład: wracałem, a cały dom śmierdział ginem i perfumami. „Śmierdzisz alkoholem”, wydzierałem się.

„Ty śmierdzisz alkoholem!” – odwrzaskiwała. Ale ja wiedziałem, że kłamie. Zabawne, co? Nie mogła nic ode mnie wywąchać, bo byłem na to za sprytny… ha, ha, ha! Piłem czystą wódkę i używałem płynu po goleniu. Mówiła to tylko po to, żeby odwrócić uwagę od faktu, że cały dzień była na ginie.

Musiałem śmierdzieć jak skunks.

Biłem ich. Chyba już wiesz. Nic nie da się ukryć, co? Chciałbym, żeby mógł mi przebaczyć, ale wymagam za dużo. Nie, nie prosiłem i nigdy nie będę prosił swojego syna o wybaczenie. Gdyby on z tym wyszedł, to co innego. Przyjąłbym to z pokorą.

Jane mieszka tam, gdzie dawniej. Nie widuję jej zbyt często, ale kiedy już do tego dochodzi, czuję ten smród, który wydzielają długoletni alkoholicy. Coś jak smród ciepłego moczu, zaprawionego odrobiną spirytusu. Ale oni o tym nie wiedzą. Pochlapiesz się wodą po goleniu albo perfumami i myślisz sobie: sprytny jestem, ha, ha, ha.

Straciłem pracę mniej więcej rok po odejściu Davida. Zastanawiam się, jakim cudem tak długo mnie trzymali. Sam ten smród, nie mówiąc o reszcie. Do tej pory mnie to upokarza – ta myśl, że śmierdziałem. Moje ostateczne upokorzenie nastąpiło podczas zebrania szefów wydziałów. Zasnąłem pijany w fotelu. Nie takie znów wyjątkowe doświadczenie. Obudziłem się, kiedy ktoś zaczął potrząsać mną za ramię. To była Tamla Williams. „Proszę się obudzić, panie Lawson… Chyba miał pan drobny wypadek…”

Olśnienie przyszło po chwili. Smród. Potem uczucie ciepła na udach, przechodzące w uczucie chłodu.

Powiedziałem: „przepraszam”, wstałem i wyszedłem. Ze stołu wziąłem egzemplarz gazetki szkolnej i trzymając go przed sobą, ruszyłem jak najszybciej do samochodu, mówiąc do siebie: „To jest sen. To jest sen. To jest sen”.

Sukinsyny. Mogli wyjść na paluszkach z pokoju, zostawiając mnie, żebym się sam obudził, posprzątał po sobie i wymknął się cichaczem. Przynajmniej mógłbym oszukiwać sam siebie wierząc, że to nie wydarzyło się publicznie. Myśląc o tym, zastanawiam się, jak często naprawdę tak postępowali. Tamtym razem… nie. Nie. Sama myśl o tym jest nie do zniesienia.

Właśnie spróbowałem zamknąć się i nie mówić o tym, ale nie da się usunąć tego obrazu z pamięci… siedzą wokół mnie myśląc: ten biedny stary bałwan znów się uchlał. Jakie to smutne, prawda? Potem smród, rozglądanie się i wreszcie ktoś zauważa krople cieknące po krawędzi fotela na dywan. Potem obserwują, jak się podnoszę; chyba po to, żeby pokazać wszystkim wielką, mokrą plamę na spodniach. Nie pamiętam nawet, jakie to były spodnie, ale często się modliłem, żeby nie te z jasnego aksamitu. Boże, zmiłuj się!

Będę o tym myślał na łożu śmierci. Wiem, że będę. Może to będzie moja ostatnia myśl na tym świecie.

Wieść rozniosła się po pokoju nauczycielskim. Pan Lawson zmoczył majtki podczas zebrania.

David Hollins, dyrektor, potraktował mnie bardzo sympatycznie. Przepracowałem w tej szkole dwadzieścia lat. „Nie możemy przejść nad tym do porządku, Charles”, i inne zdania w rodzaju: „Wysyłam cię na bezterminowy urlop”. I: „To nie w porządku wobec dzieci…”

Żona, syn, praca, bum. A co zostało? – zapytasz. Ach. Trochę melodramatyczna odpowiedź w tej sytuacji, ale taka jest prawda. Został Bóg.

Przepraszam. Nie jestem typem kaznodziei. Nie zamierzam nikogo nawrócić. Zawsze byłem wierzący. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że Bóg jest od zastępowania butelki. Zawsze się modliłem. Teraz modlę się więcej. Chodzę do kościoła. Myślę o sobie: przynajmniej masz swoją wiarę. A David – on naprawdę nie ma nic. Nie chodzi mi o możliwość utraty pracy. On stracił żonę – czy też jej odpowiednik – i córkę. W wieku dziewiętnastu lat to oznacza trochę coś innego. Ma do odzyskania swoją córkę. Może ja mam syna do odzyskania.

Próbowałem go nawrócić.

– Co jeszcze może być wystarczająco wielkie i wystarczająco silne, żeby pomóc ci skończyć z uzależnieniem, jeśli to nie jest Bóg? – powiedziałem mu.

– Wiara, nadzieja i miłość – odparł z uśmieszkiem. Myślę, że chciał być sarkastyczny.

Ja i David mamy z sobą wiele wspólnego. O tylu sprawach moglibyśmy rozmawiać. Ale jego to naprawdę nie interesuje. Przypuszczam, że gardzi wszelką refleksją, jaką mogę mu ofiarować. Tak naprawdę chce ze mną rozmawiać tylko o jednym -jakim byłem sukinsynem… bijąc ją, bijąc jego.

Mam wrażenie, że złoszczą go nawet moje próby. Chodzi o to, że mam pewien punkt widzenia. Mordercy, psychopaci, anioły – każdy ma swój punkt widzenia. Nie musisz się z nim zgadzać, ale jeśli chcesz, żeby powstała między wami jakaś relacja, musisz go zrozumieć. Być może on nie chce żadnych relacji ze mną.

Na początku, po jego powrocie, widywaliśmy się trochę. Mieszkam niedaleko w małym mieszkaniu, odnowiony moralnie, więc musiał pomyśleć, że powinien dać mi szansę. Wpadał tutaj i pozwalał mi potrzymać wnuczkę. Byłem bardzo wdzięczny. W dalszym ciągu ją widuję… Gemma przychodzi od czasu do czasu. Zabieram małą do parku na spacer. Karmimy kaczki, huśtam ją na huśtawce…

– Cześć, chmury! – wołam.

– Sieś, muły – odkrzykuje.

– Cześć, niebo!

– … nedo…

– Cześć, ptaki!

– Sieś…

– Cześć, Boże!

Zastanawiam się, czy to by się spodobało jej ojcu. Nie mówił mi za wiele o swoim życiu prywatnym, tylko o moim, więc muszę ułożyć z kawałków to, co wydarzyło się później. Zasadniczo coś się psuło. Wyszedł z więzienia, a ona nie chciała go znać. Dlatego mówię, że to nie była love story. Jane i ja poznaliśmy się i zakochali bez pomocy żadnych sztucznych stymulatorów… i wytrwaliśmy w miłości. Myślę, że wciąż tak jest pomimo gniewu, upadków, przemocy i alkoholu. Oczywiście nie możemy żyć razem, i w tym jest cała tragedia. Ale kochaliśmy się… kochamy się. Ja kocham, w każdym razie. David i Gemma byli na dragach, kiedy się poznali. Towarzystwo z plaży. Nie heroina, chyba. Lecz narkotyk to narkotyk, zgadza się?

Zarzuciłem mu to, a on przewrócił oczyma i powiedział:

– Tylko trochę trawy. To jest nic.

– Nic?

– To mniej szkodzi od papierosów – stwierdził i dokończyliśmy razem:

„Nie mógłbym żyć bez mojego dymka…” Często tak mówiłem. Uśmieliśmy się.

Tak czy inaczej, to nie działało. Na tym polegał problem. On tego chciał, a ona nie. Niezbyt lubię Gemmę. Obwiniam ją. Obwiniam samego siebie, ale ją też. To najwyraźniej ciągnęło się od miesięcy. Prosiła go, żeby odszedł, on nie odchodził… to było również jego dziecko, dlaczego miał odejść? W końcu wyprowadziła się do rodziców i powiedziała mu, że nie wróci. Czekał tydzień, potem zrezygnował i wyniósł się z mieszkania, żeby mogła znów się wprowadzić. To oczywiste, że nie mógł tam siedzieć i skazywać ją i swoje dziecko na przebywanie z tymi strasznymi ludźmi.

Zaproponowałem, że go przyjmę. Mógłby zamieszkać ze swoją matką; miejsca jest dosyć. Ale nie, poszedł mieszkać u przyjaciół. I najwidoczniej – dowiedziałem się o tym zresztą dużo później – najwidoczniej ogarniał go gniew, bardzo silny gniew. Chodził tam późną nocą i krzyczał, dopóki go nie wpuściła. Krzykliwy. Pijany. Denerwował dziecko. Zrobił się uciążliwy.

Jak dobrze to znamy.

Pewnego dnia – żeby wreszcie skrócić opowieść – poszedł tam wkurzony i narobił gnoju. O tak. Pobił ją i skopał. Aż tak bardzo nie ucierpiała. Żadnych podbitych oczu ani rozwalonej wargi. Ale nie to jest istotne. Istotne jest to, że ją uderzył.

Oczywiście nie powiedział mi o tym. Gemma przyszła do mnie, kiedy opuścił Minely, i znam to głównie z jej relacji. Od dawna nie miałem o nim żadnej wiadomości. Nie wiem nawet, czy żyje.

Długi czas czekałem, żeby się odezwał. Chciałem z nim o tym pogadać. To znaczy, chciałem, żeby sam mi o tym opowiedział. Myślałem czasami: co masz teraz do powiedzenia o sobie, mój panie? Wreszcie miałem nadzieję, że być może w tych okolicznościach spojrzy na mnie inaczej. Wówczas sądziłem, że nasze wzajemne podobieństwo stało się zbyt wyraźne, aby mógł je zignorować. Miło by było dzielić z kimś swoje słabości. W gruncie rzeczy miałem złośliwą satysfakcję. Tyle czasu stracił, mówiąc mi, jakim to jestem sukinsynem, a teraz… ho, ho, ho.

No cóż, wiem, że nie jestem uczciwy. Z nim było inaczej. Jemu zdarzyło się to jeden raz. Przyszedł przeprosić następnego dnia. Może to ja robię z tego za dużą sprawę – każdemu mogą puścić nerwy, a on przecież tyle przeżył. Założę się, że miał stracha. Myślał, że przeobraża się w swojego starego – w potwora!

Obaj utraciliśmy nasze związki rodzinne, obaj straciliśmy dzieci. Obaj byliśmy od czegoś uzależnieni. Wiem, że nasze życiorysy były odmienne. Ja byłem szacownym nauczycielem, z hipoteką na dom i życiem rodzinnym w granicach prawa, a on ćpunem koczującym na dziko i żyjącym poza prawem. Ale sądziłem – raczej miałem nadzieję – że istnieje coś, co nas łączy. Odszedł jednak i nigdyśmy się już nie spotkali. Jakiś czas potem przyszła pocztówka z Herefordu. Najwidoczniej miał tam przyjaciół; miał zamiar zaliczyć pierwszy poziom egzaminów w college’u. Miał dziewczynę. Wyglądało, że jest dość szczęśliwy. Tak opowiada Gemma. Obecnie są przyjaciółmi. Bardziej niż ja i Jane.

„Naprawdę dobrze sobie radzi. Ma uroczą przyjaciółkę. Nie, jest bez zarzutu. Jest czysty. Naprawdę stosunki między nami są dobre” – mówi. Przyjeżdża zobaczyć się z nią i Ooną od czasu do czasu. W wolne dni zabiera Oonę, dzięki czemu Gemma ma trochę chwil dla siebie. Brzmi to tak, jakby wszystko się ułożyło. Nigdy mnie nie odwiedza, mimo że bywa w Minely czasami. Jestem cierpliwy. Pewnego dnia, mam nadzieję, zadzwoni telefon albo ktoś zapuka do drzwi. To dobry chłopak, dobry człowiek. Ma instynktowną potrzebę niesienia pomocy. Wierzę, że jest zdolny do wielkiej miłości i oddania. Wiem, że nigdy nie otrzymam od niego tych rzeczy, ale lubię myśleć, że okazałem się użyteczny – kiedy jeszcze był mały, zanim sprawy przybrały zły obrót – jako ktoś, kto zaszczepił w nim te uczucia.

Pewnego dnia, mój chłopcze, to wszystko będzie twoje.

Jak to mówią: wszystkie moje dobra i długi, takie jakie są. Nie ma nikogo innego. No cóż, pozostawia się swoim dzieciom jeszcze coś… jest to swoje własne życie -jego przykład. Pewnego dnia. Mój chłopcze…

A więc – pod twoją nieobecność, Davidzie – wznoszę do ciebie kielich (w istocie filiżankę herbaty) i powiadam: Za ciebie! Powodzenia! Zrób z życia jak najlepszy użytek.

I nie skończ tak jak ja.

Загрузка...