ROZDZIAŁ 9

Vonny


Czułam, że to bardzo ważne – odesłać ją do domu, zanim naprawdę ucieknie. Stało się oczywiste, że w każdym wypadku pójdzie na całość. Można to było zauważyć po prostu idąc z nią ulicą. Nachalnie przyglądała się w tłumie każdemu, kto jej zdaniem mógł być interesujący; przepychała się bez pardonu w kierunku każdego sklepu, który jej się spodobał. Biedny poczciwy Smółka w swoim piekle nie miał najmniejszej szansy odkrycia własnej osobowości, a akurat on naprawdę tego potrzebował.

Właśnie to mnie najbardziej złościło. Ona umiała znaleźć czas na wszystko. Nie miała żadnych problemów, w każdym razie realnych. Smółka tyle przeżył w tej strasznej rodzinie; był taki wrażliwy, przeszedł tyle ciężkich zmagań. Teraz, kiedy się uwolnił, potrzebował odrobiny przestrzeni. Lecz w obecności Gemmy nie można mieć nawet skrawka wolnej przestrzeni. Ona wypełnia sobą wszystko.

Mimo to ją lubiłam. Wolałabym jedynie poznać ją dziesięć lat później, tylko tyle…

Byłam na nią wściekła, kiedy wróciła z tego koncertu, ubrana w skórę i całą resztę. Dawaliśmy jej jeść, płaciliśmy za jej rozmowy, nawet dostarczaliśmy fajek.

– To mój strój balowy – powiedziała, przybierając pozę modelki.

Pewnie miałam być oczarowana, ale nic z tego. Byłam na zasiłku. Ze swoich marnych trzydziestu funtów tygodniowo opłacałam jej jedzenie, picie, palenie, i przez cały ten czas…

– To nie jest bal – odparłam. – A ja nie jestem twoją matką.

Skrzywiła się.

Kłopot w tym, że jej potrzebowała. Matki, oczywiście.


Z Jerry’ego rzecz jasna nie mogło być pożytku. Odpowiadało mu upalanie się w towarzystwie młodej dziewczyny. Trwało to od samego początku. Prawdę mówiąc właśnie przez nią doszło do kryzysu między mną a Jerrym. On szukał tylko własnej przyjemności, nic innego go nie obchodziło. Nawet ja, kiedy już doszło do takiego wyboru. W porządku, ja też lubię zabawę, ale po prostu myślę, że życie to coś więcej.

Richard wiedział, że jej obecność nie wyjdzie na dobre nikomu, a już na pewno nie biednemu Smółce. Problem z Richardem polega na tym, że niechętnie brudzi sobie ręce. To odpowiedzialny facet, ale w pewnym sensie uważa, że wszystko musi sprawiać przyjemność. Gdy należało podjąć trudną decyzję, krzywił się i powtarzał: „Polityka”.

Smółka był najważniejszy. Tkwił w potrzasku. Na Smółkę ludzie reagują dwojako: albo chcą mu matkować, albo go wykorzystywać. A zazwyczaj jedno i drugie naraz – dokładnie tak, jak robiła jego prawdziwa matka. Gemma też tak postępowała. To znaczy – bądźmy uczciwi – nie manipulowała nim. To nie leżało w jej charakterze. Była jednak tak bardzo zaprzątnięta sobą, że właściwie wychodziło na to samo.

Po swojej przemianie w punka uznała, że odkryła Jedynie Słuszny Styl. Oczywiście będąc Gemmą od razu zanurzyła się w tym po czubek głowy. Tamtej nocy wróciła do domu z kółkiem w każdym uchu i dwoma w nosie. Dwa dni później miała już trzy następne. Nakłoniła Smółkę, żeby jej to zrobił sterylizowaną igłą. Igłę pożyczyła ode mnie.

„Już nigdy nie będę mogła wrócić do domu. Już nigdy nie będę mogła wrócić do domu”, piszczała. Zamierzała przekłuć sobie język natychmiast, kiedy znajdzie na to pieniądze. No właśnie. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, może tylko chciała mnie zaszokować.

Później przyszła kolej na Smółkę. Ogoliła mu całą głowę, zostawiając tylko długiego irokeza przez środek. Potem ufarbowała czub na zielono i czerwono i użyła litrów żelu, żeby postawić go na sztorc. Wyglądał pociesznie! Śmialiśmy się wszyscy, ale to było okrutne, bo taka fryzura w ogóle do niego nie pasowała. Był gotów spróbować jeszcze raz, może nawet dwa razy. Teraz myślę, że Smółka bardzo chciał próbować wszystkiego, dopóki się nim zajmowała, lecz to mu naprawdę nie pasowało. To jeszcze dzieciak, przerośnięty i niezgrabny… i ta chuda szyja, zakończona pozacinaną, poplamioną głową. Do tego zakłopotane spojrzenie, za duże zęby i oślepiający zielono-czerwony grzebień. Wyglądał jak jakaś papuga.

– Chyba nie zamierzasz tak go zostawić? – jęknęłam, przecierając oczy.

– Uważam, że wygląda świetnie – odparła Gemma.

Widziałam, jak Smółka natężył się i zacisnął zęby, próbując sobie wmówić, że chce tak wyglądać. Przypominał turystyczną osobliwość z pocztówki. Oczywiście Gemma tylko żartowała. Przystrzygła i przyciemniła czub. Mimo to wyglądał idiotycznie.


Bałam się tej imprezy. Dotąd Gemma większość czasu spędzała w domu, od kiedy jednak odkryła Albert Chapel, aż piszczała, żeby znów tam pójść. Na szczęście nie miała pieniędzy, ale cały następny tydzień spędziła na poszukiwaniu jakiejś dorywczej pracy, na przykład jako kelnerka czy ktoś taki. Dzięki Bogu, nie dopisało jej szczęście.

Tymczasem starałam się przekonać Richarda. Miał ochotę nic nie robić, lecz… to była oczywista sprawa. Bo Smółka to zupełnie inny problem. Nawet on powinien być w domu, z rodziną, tylko że ta rodzina była tak straszna, iż podobne rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Ale Gemma… Nie chciałam brać za nią odpowiedzialności i nie chciałam patrzeć na to, co robiła ze Smółką. No i – powiedzmy sobie szczerze – niespecjalnie mi się uśmiechało mieć ją w pobliżu.

Do rozmowy doszło w przeddzień przyjęcia. Byłam zdana praktycznie tylko na siebie. W tym czasie z Jerrym prawie już nie rozmawiałam. A Richard tylko mnie wkurzył. Chętnie sięga po przywództwo, żeby obalać autorytety, lecz kiedy trzeba okazać odpowiedzialność, woli usiąść w kącie z nieszczęśliwą miną.

Wiedziała doskonale, co się święci.

Grałam uczciwie. Tygodniowe wymówienie – bardzo proszę. Dajmy jej czas przywyknąć do tej myśli. Zabawiła się, mogła jeszcze zostać na przyjęciu. Ale potem…

Wobec nas zabrakło jej uczciwości. Miała dopiero czternaście lat i nikt jej nie maltretował tak jak Smółki. Zgoda, rodzice niepotrzebnie uprzykrzali jej życie.

„Niepotrzebnie uprzykrzali? Niczego mi nie było wolno…” – powiedziała ze skargą w głosie.

A przecież w jej sytuacji ucieczka od problemów nie była żadnym rozwiązaniem. Prawdę mówiąc, nadszedł czas, żeby zajęła się organizacją swojego powrotu do domu zaraz po parapetówce.

Naturalnie oczekiwałam jakiejś sceny. I rzeczywiście nastąpiła. Smółka siedział z nieszczęśliwą miną. Gemma wpadła w furię. Naprawdę zaczęłam współczuć jej rodzicom. Jeśli czegoś nie dostawała – tu, teraz, zaraz, natychmiast – uważała to za sytuację nie do zniesienia. Załatwiliśmy to tak delikatnie, jak było można. Miała zostać jeszcze dwa tygodnie. Zaproponowałam nawet, że sama porozmawiam z jej rodzicami, ale odmówiła podania numeru telefonu.

– Nie zaufałabym ci, choćby chodziło tylko o papier toaletowy! – wrzasnęła.

To naprawdę nie było uczciwe. Zrobiliśmy dla niej wszystko, co można, ale – na litość boską! – działaliśmy absolutnie wbrew prawu. Utrzymywaliśmy ją, ukrywaliśmy… To wszystko jednak nie upoważniało nas do tego, żeby cokolwiek jej sugerować. W każdym razie nie w oczach Gemmy.

Zdecydowałam się porozmawiać ze Smółką. Nakłonić go, żeby przemówił jej do rozsądku. Rozumiał to. Czuł się winny, że zachęcił ją do ucieczki z domu, ale w rzeczywistości nie chciał, by wróciła do rodziców. Próbowałam wydostać od niego numer telefonu, lecz okazał się aż nadto lojalny.

– Nie proś mnie o to – powiedział. Nie naciskałam.

Co jeszcze mogliśmy zrobić?

Myślę, że Richard czuł się winny w związku z rozkazem wymarszu. Już po wszystkim wyszedł załatwić coś, co miało zapewnić jej dobrą zabawę na przyjęciu, ale moim zdaniem popełnił ogromny błąd. Po niedługim czasie wrócił cały rozpromieniony i obwieścił, że zaprosił dwoje ludzi w wieku Gemmy i Smółki.

– Kogo? – spytałam.

– Och, znasz ich – odparł, uśmiechając się przebiegle. – Tych z City Road…

Przed oczyma błysnął mi obraz dziewczyny w siatkowym podkoszulku i chłopaka bez przednich zębów.

– Tych, z którymi mnie poznałeś…?

– Zgadza się.

– Richard!

– Co?

Patrzyłam na niego okrągłymi oczyma. Nie mogłam uwierzyć. Ten facet był zupełnie pozbawiony wewnętrznego alarmu.

– Czy widziałeś kiedyś ich oczy?

– Dlaczego?

Jasne. Richard nigdy nikomu nie patrzy w oczy.

Nie wiedziałam, co biorą te dzieciaki, ale coś brały na pewno. I nie mogłam uznać, że to dobry pomysł – zostawiać ich w jednym pokoju z Gemmą.

Загрузка...