ROZDZIAŁ 10

Gemma


To typowe dla Vonny – powiedzieć mi o tym tuż przed imprezą. Naprawdę na nią czekałam. Wyciągnęłam mój strój i ufarbowałam włosy. Tak bardzo chciałam dobrze wypaść. A tu nagle ta ława przysięgłych. To było straszne. Przeciągnęła Richarda na swoją stronę. Już to samo było wystarczająco złe. Ale najgorsze, że nawet Smółka zaczął się z nią zgadzać.

– Nie chcę, żebyś odeszła. Wiesz, że nie chcę, żebyś odeszła – powtarzał.

– No to o co ci chodzi? – syknęłam. On jednak tylko się skurczył.

– Ale oni mają rację… – wymamrotał.

Od tamtej chwili zdecydowanie odsunęłam się od Smółki. No bo jaki sens miała cała ta gadanina o miłości, jeśli sprzymierzył się z nimi, żeby odesłać mnie do domu?

Wielkie dzięki, Smółko.

A ja zrobiłam to wszystko dla niego. Wszystko. Nigdy bym nie uciekła, gdyby nie on. Mogłabym o tym myśleć, ale nie zrobiłabym tego. Teraz natomiast, kiedy już to zrobiłam, on mi mówi, że powinnam wrócić do domu. Wspaniale.

Po tym wszystkim stałam się wobec niego chłodna. Człowiek potrzebuje kogoś, na kim może polegać. W każdym razie nie chciałam być z nim dłużej. Skoro próbował grać Pana Wielce odpowiedzialnego, to niechże sobie szuka kogoś innego do przytulania w nocy.

To był piątek. W sobotę miała się odbyć impreza. Byłam zdecydowana dobrze się bawić. Być może to miały być ostatnie chwile mojej wolności. Spędziliśmy cały dzień na szykowaniu jedzenia, sprzątaniu pokojów i instalowaniu głośników. Jerry zamknął się na górze ze sprzętem Richarda i montował taśmę z muzyką. Vonny, Smółka i ja przygotowywaliśmy sałatki, a Richard kręcił się przy kuchni piekąc chleb – chleb z oliwą, chleb serowy, wszystkie rodzaje chleba. Najadłam się do oporu. Ale w końcu miałam dosyć, więc kiedy Richard wyszedł na godzinę czy dwie do swojego warsztatu, udałam się na górę do Jerry’ego. Vonny i Smółka zostali na dole, bawiąc się w Dom.

Chyba za dużo wypaliłam z Jerrym. Tak mnie podniecało całe to oczekiwanie, a kiedy w końcu się zaczęło… Sama nie wiem. Po prostu nie miałam nastroju. Jeśli chodzi o moje sprawy, to najbardziej bruździła cioteczka Vonny. Po prostu nie mogłam znieść traktowania mnie jak dzieciaka. I tego, że nikt mnie nie lubi.

Tamta trójka poszła sobie do pubu, ale ja i Smółka naturalnie nie mieliśmy pieniędzy, więc zostaliśmy i patrzyliśmy się na siebie. A raczej to ja na niego patrzyłam, bo on był cały pokorny i próbował wydać się miły.

Ale nie wystarczająco miły, aby pomóc mi pozostać w tym domu.

Spróbowaliśmy wina, które kupili tamci, i zjedliśmy co nieco. Richard przed wyjściem dał nam trochę ciasteczek własnego wypieku – ciasteczek z haszem. Oczekiwałam, że zobaczę migotanie świateł albo coś podobnego, ale nic się nie działo, więc zjadłam więcej. I ciągle nic. Pomyślałam, że zjadłam za mało. Czekałam jeszcze na reakcję, kiedy wrócili.

Richard mówił, że przyjdą jacyś ludzie w naszym wieku, ale jak dotąd było tylko kilkoro ich przyjaciół. Stali sobie w grupkach i rozmawiali – boja wiem? – o wykorzystaniu sałatki ryżowej jako paliwa do samochodów i o podobnych sprawach. Rozumiesz? Żyjesz sobie przez tyle lat jako mały Sammy, czy jak ci tam, kończysz szkołę, zaczynasz żyć na własny rachunek i co? Przeobrażasz się w dużego Sammy’ego…

Gdyby zapuścili trochę dłuższe włosy i włożyli garnitury, mogłoby to być przyjęcie w domu moich rodziców. Tutaj mówią o prawach zwierząt i anarchizmie, a tam o kiermaszu parafialnym i o miejscowym klubie torysów. To jedyna różnica. Mieli fajne ciuchy i fryzury, ale… cóż, ujmijmy to w ten sposób: ich rodzice zrobili z nimi kawał dobrej roboty. To wszystko.

Zaczęłam się rozkręcać, kiedy przyszło więcej osób. Wzięłam parę machów. Smółka stale się wiercił, chodząc tam i z powrotem. W pewnym momencie odwrócił się – właśnie stałam przy salaterce i objadałam się sałatką – no więc, odwrócił się cały podniecony i powiedział, że ułożyli plan otwarcia następnego domu.

– Po co? Przecież już mamy dom – odparłam.

– Nie, nie rozumiesz. Chodzi o to, żeby zająć tyle nieruchomości, ile się da…

Okazało się, że jeden z przyjaciół Richarda znalazł jakiś duży, stary dom. Po prostu doskonały. Oczywiście Richard bardzo się do tego zapalił, jak zawsze, a Smółka ochoczo się przyłączył, też jak zawsze. Naprawdę zamierzali pójść i otworzyć tamten dom jeszcze tej nocy.

– Ależ mamy przyjęcie! – powiedziałam. Bo po co przez cały dzień przygotowywać sałatki i ciasteczka z haszem, a potem gdzieś wychodzić? Po co to piwo i wino? To była moja ostatnia balanga na tym świecie, a oni tak po prostu chcą ją zepsuć, otwierając jakiś dom!

Smółka wydawał się zagubiony. Uśmiechał się, a ja nagle zauważyłam, że coś się z nim dzieje. Jego twarz rozciągała się, zęby wyglądały tak, jakby miały zamiar uciec z jego ust, a oczy obracały się na wszystkie strony.

– Wyglądasz naprawdę niesamowicie. Dobrze się czujesz? Dobrze się czujesz? – zapytałam, ale on się zmył, żeby organizować komitet lokatorski czy coś w tym rodzaju.

Zaczęłam wpychać w siebie więcej sałatki. „To absurd. Dom jest tutaj, a oni uciekają z własnego przyjęcia!” – mówiłam do siebie.

I nagle Smółka zaczął kręcić się koło mnie, powtarzając:

– Coś nie tak? Co ci jest, Gemma?

– Och, zamknij się wreszcie. Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? – odpowiadałam.

Mocno przesadziłam paląc skręty i lejąc w siebie alkohol tylko dlatego, że nie potrafiłam wymyślić nic innego. Wydawało się, że nigdy nie przestanę. Później doszli inni ludzie, zabawa się rozkręciła i poczułam się odrobinę lepiej. Ktoś przygotował poncz. Nie wiem, co tam wlali i… stooop! Wszystko zaczęło wirować coraz szybciej i szybciej i… no tak, wiedziałam, że naprawdę się rozchoruję, jeśli to dłużej potrwa.

Dom znienacka się zapełnił. Nagle nie było gdzie się ruszyć. Wszyscy krzyczeli, hałasowali i tańczyli. Czułam się tak dziwnie. Zatańczyłam, ale moja głowa obracała się wokół osi, nabierając prędkości. Wypaliłam jeszcze ze dwa skręty i… i… Poszłam na górę i posiedziałam trochę w kiblu. Potem ktoś chciał wejść, więc przeszłam do sypialni i położyłam się na łóżku na kilka minut, dopóki moja głowa nie stanęła w miejscu.

To było potworne – jakby ktoś wsadził mi do żołądka mikser elektryczny, który kręcił się coraz szybciej i szybciej, i szybciej, i szybciej…


Leżałam nie wiadomo jak długo, czekając, aż to się zatrzyma. Kiedy poczułam, że mogę znów usiąść, muzyka na dole ciągle dudniła, ale nie miałam pojęcia, która jest godzina. Ciągle czułam się okropnie… no właśnie, okropnie okropnie. Nie byłam pijana czy skacowana, ale w moim żołądku cały czas tkwił monstrualny bąbel. W każdej chwili mógł podejść mi do gardła i wyskoczyć… Pop!

Wstałam i wyjrzałam przez okno. Pamiętam jedynie, że wszystko było pomarańczowe i wyglądało tak, jakby koty i łasice, i jakieś inne stwory roiły się poza zasięgiem wzroku, kryjąc się za śmietnikami i lampami ulicznymi. Nie twierdzę, że je widziałam, lecz one były ciągle tuż za polem widzenia. Rozejrzałam się po pokoju i wszystkie sprzęty – szafa, komoda, nawet futryna okna – wszystkie wydawały się na mnie patrzeć, jakby były żywe. Co się dzieje? – myślałam.

I nagle zdałam sobie sprawę – miałam odlot! Wiec tak to jest! Miałam totalny odlot…

Ciasteczka! -pomyślałam. No jasne, ciasteczka. Richard mówił mi, żebym za dużo nie jadła, a ja uznałam, że pieprzy, bo wyglądał, jakby pieprzył. Ale nie miałam racji. Zjadłam dziesięć razy za dużo i teraz miałam absolutny odlot.

No i dobrze, pomyślałam, to w każdym razie coś. Chociaż nie było to zbyt przyjemne.

Zeszłam na dół zobaczyć, co się dzieje.

Na parterze było pustawo. Ludzie siedzieli małymi grupkami na podłodze i rozmawiali. Ci, którzy byli sami, usiedli na krzesłach półprzytomni. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Smółki. Weszłam do kuchni napić się wody. Napakowałam sobie ryżu do ust. Tak mi smakował, że zaczęłam jeść i jeść, i jeść, i jeść. Kiedy się skończył, wypiłam jeszcze jedną szklankę ponczu i wróciłam do salonu.

Pojawili się nowi ludzie. Facet rozmawiał o czymś z jakąś parą. Wyglądał inaczej niż pozostali. I była tam ta dziewczyna.

Tańczyła. To znaczy tańczyła i jednocześnie robiła inne rzeczy. Zmieniała kasetę albo na tej samej kasecie szukała ciekawszego kawałka, albo po prostu patrzyła, co na niej jest. Podchodziła i zabierała komuś papierosa albo skręta, sprzątała pety, papierowe kubki i tak dalej… I cały czas poruszała się w rytm muzyki tańcząc, kołysząc głową. Rzeczywiście robiła to wszystko do muzyki. Nie mogła ustać nieruchomo. Uśmiechała się bez przerwy. Nie do kogoś, ale do siebie i dlatego, że się dobrze bawiła. Miała usta chyba jeszcze szersze niż moje, a gdy się uśmiechała, jej oczy zmieniały się w dwie czarne, pełne szczęścia plamki na twarzy. Była piękna.

Bez przerwy tańczyła wokół swojego faceta, całując go i głaszcząc. Było widać, że jest z niej dumny. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Miałam wrażenie, że znajduje się w zupełnie innym pomieszczeniu na zupełnie innym przyjęciu niż pozostali obecni w pokoju. Była inna niż wszyscy.

Po chwili zauważyłam jej strój i… rany! Z początku nie uwierzyłam własnym oczom. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że wszyscy faceci pożerają ją wzrokiem. O mało nie parsknęłam śmiechem, bo było to tak wyzywające, a zarazem…

Miała na sobie czarny siatkowy podkoszulek. To było to. Trzeba było paru chwil, żeby załapać, o co chodzi. Na pierwszy rzut oka dostrzegało się tylko podkoszulek, po prostu ubranie. I wtedy wzrok nagle – POP! – przebijał siatkę i odsłaniała się ona sama. Goła jak niemowlę. Dosłownie można było zobaczyć wszystko. Jak na podkoszulek to było nawet dość długie, ale, kiedy się nachylała, żeby zmienić kasetę, odsłaniał się jej tyłek.

Wszyscy się w nią wpatrywali, lecz wcale nie dlatego, że była bardziej czy mniej rozebrana. Ona miała moc. Ludzie rozmawiali między sobą o tym czy owym, ale to było jedynie udawanie. W całym pokoju istniała tylko ona. Niektórzy nie wytrzymywali patrzenia na nią w taki sposób, jak ja to robiłam. Kontynuowali rozmowy i podpatrywali ją szybkimi spojrzeniami z ukosa. Inni patrzyli oniemiali, z ustami otwartymi niczym drzwi lodówki. Ale patrzyli wszyscy. A ona kręciła się, wirowała wykonując swoje drobne czynności, zagadywała tego i owego, śmiała się z dowcipów.

Jej facet, z krostami i nieogolony, z niechlujnym irokezem i co najmniej dwoma ubytkami w szczęce, cieszył się tym tak samo jak ona. Zabrała komuś skręta, dała mu pociągnąć i znów oddaliła się wirując. On zachowywał się tak, jakby miała na sobie dżinsy i koszulkę, tyle że parę razy dotknął jej pośladków. Nikt nie miał zamiaru protestować, kiedy odbierała ludziom ich drinki czy skręty. Gdyby to zrobił ktokolwiek inny, pewnie by się obrazili, ale jeśli chodziło o nią, uważali to za jej przywilej. A może po prostu nie mieli odwagi się poskarżyć.

Czy zdarzyło ci się zobaczyć kogoś i powiedzieć sobie: tak, chcę być tą osobą? Ja chciałam wyglądać jak ona myśleć jak ona, i tak samo działać na innych… rozumiesz? Ta dziewczyna… nic nie miało dla niej znaczenia. Żadne zasady, żadne „powinieneś” i „nie powinieneś”, żadne maniery, w ogóle nic… nic takiego dla niej nie istniało. Jeśli coś jej się nie podobało, po prostu tego nie robiła. Jeżeli robiła, było to dobre. Nie musiała mówić proszę ani dziękuję.

Nie musiała niczego przyjmować. Wszystko już należało do niej. Była sobą bardziej niż ktokolwiek na świecie. Od pierwszego momentu, kiedy mój wzrok na niej spoczął, wiedziałam, że chcę być sobą tak bardzo, jak ona jest sobą.

Nie miałam odwagi z nią pogadać, ale było mi dobrze od samego patrzenia na nią, od poznania, że można być kimś takim. Że ktoś taki już istnieje.

Stałam w drzwiach przez jakiś czas. Byłam podniecona. Po chwili zachciało mi się z kimś pogadać, więc poszłam szukać Smółki, ale go nie było. Usiadłam na krześle obok jakiegoś faceta. Należał do tej ekipy dzikich lokatorów.

– Gdzie jest Smółka? – spytałam go.

– Nie wiem.

Pociągnęłam haust ze swojej szklanki i pomyślałam: cholera, zostawił mnie tutaj. Zostawił mnie i poszedł bawić się w anarchistę. Chciało mi się śmiać. Wstałam i wzięłam sobie następnego drinka, a potem usiadłam i wydmuchiwałam do niego bąbelki, bo nie było nic innego do roboty, nikogo do towarzystwa. Ani nie było dokąd pójść.

Wtedy przede mną pojawiła się ta dziewczyna, tańcząc i kołysząc głową w rytm muzyki.

– Hej! Jak tam impreza? – powiedziała tak, jakby nie wyobrażała sobie, że można się nie bawić.

– Cudownie – odrzekłam i pociągnęłam kolejny łyk, ale zaczęłam się śmiać i wyplułam sobie wszystko na ubranie. Złapałam się za głowę, śmiałam się i próbowałam się uspokoić, zanim zrobię z siebie kompletną kretynkę.

– Tak, cudownie – przytaknęła.

Uśmiechnęłam się do niej, próbując udawać, że naprawdę dobrze się bawię. Wyciągnęła rękę.

– Mogę spróbować?

– Jasne.

Byłam, rozumiesz…! Ona uważała, że mój drink jest wart wypicia. Wzięła go i oddaliła się. Czułam się jak naga, siedząc tak bez szklanki. Co za wrażliwość! – pomyślałam. Bo przecież ona nie czuła się naga nawet bez ubrania. Obserwowałam nerwowo, jak kołysze się z moją szklanką. Powąchała, ale nic nie wypiła. Odstawiła ją na gzyms nad kominkiem i zaczęła podnosić z podłogi papierowe kubki składając je w długą tubę.

– Moc – wyszeptała. Zaczęła wymachiwać kubkami nad głowami siedzących ludzi, jakby to był jakiś miecz laserowy. – Moc, moc… moc… – Roześmiała się, wrzuciła tubę z kubków do kosza na śmieci i znów zaczęła tańczyć kołysząc ciałem w takt perkusji.

Ludzie na podłodze uśmiechali się niepewnie. Trudno zgadnąć, czy zaczepiała ich, bo myślała, że pragną mocy, czy też dlatego, że miała ich dość.

Wstałam i poszłam do kuchni po następnego drinka. Właśnie napełniałam sobie szklankę, kiedy znów się pojawiła. Stanęła za mną.

– Nie potrzebujesz tego. Jak myślisz, dlaczego to bierzesz? – zapytała szorstko.

Nie uśmiechała się. Patrzyłam na nią zaskoczona. Sięgnęła po szklankę i odebrała mi ją.

– Jak myślisz, dlaczego zabieram ci ostatnią?

Ścisnęłam oburącz głowę.

– Wiem, wiem. Nie wiem, co robię – jęknęłam.

– Postępujesz dobrze, wiesz o tym? – powiedziała.

Wydawało mi się, że wie o mnie już wszystko. Stałam tam jak głupia, ściskając sobie głowę i powtarzając: „Wiem, wiem, wiem… „, oczywiście niczego nie wiedząc.

Nagle objęła mnie i uścisnęła. Trzymała mnie tak przez jakiś czas. Odwzajemniłam jej uścisk i poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Myślałam, że jestem w dobrym nastroju, ale wystarczyło jedno jej dotknięcie, żebym się rozpłakała.

Jacyś ludzie weszli do kuchni, zobaczyli nas i wyszli. Ona nic nie mówiła. Po chwili znów zaczęła ruszać się w rytm muzyki, cały czas przytulając mnie mocno, i wtedy sobie uświadomiłam, że na chwilę przestała tańczyć dla mnie. To ja wprowadziłam ją w stan unieruchomienia. Zaczęłam się poruszać i postałyśmy tak jeszcze trochę, po prostu kołysząc się.

– Taak – powiedziała. – Czy to nie wspaniałe? Czy to nie wspaniałe? Muzyka to jedyny narkotyk… tak…

Oparłam głowę na jej ramieniu i próbowałam o niczym nie myśleć.

Nie wiem, co takiego w niej było. Dzieliła się ze mną swoją magią i czułam, jak bańka w moim żołądku robi się coraz bardziej miękka, miękka, miękka…

– Chodź, zobaczymy, co się dzieje… – uwolniła się z uścisku i popłynęła ku drzwiom, cały czas tańcząc.

Poszłam w jej ślady.

Usiadłam na sofie. Ta dziewczyna, magiczna dziewczyna, ciągle tańczyła. Tańcząc pocałowała w ucho swojego chłopaka, tańcząc wsadziła czyjś drink na czubek rulonu kubków, tańcząc postawiła na niego następny, tak że… uups! Płyn rozlał się na nią i na podłogę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet dziewczyna, do której należał drink. Magiczna dziewczyna zlizała alkohol ze swoich ramion i spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Widzisz? Nie musisz zachowywać się jak wszyscy”. Potem wyjęła komuś skręta spomiędzy palców i podeszła, by usiąść przy mnie.

Rozmawiałyśmy… nie wiem, o wszystkim. Zaciągnęłam się ze dwa razy, ale ona spojrzała na mnie i odebrała mi skręta.

– Tego też nie potrzebujesz – zaśmiała się. Tańczyła nawet siedząc. Nie pytała ani o to, kim jestem, ani skąd pochodzę. Mówiła o muzyce i kapelach, mówiła też o sobie i swoim chłopaku – jaki był. I jaki był niesamowity.

– Tak, on jest po właściwej stronie, no wiesz – powiedziała kiwając głową i wydmuchując dym.

– Nawet nie wiem, która to jest ta właściwa strona – odparłam, znów gotowa się roześmiać.

– Właściwa strona. Twoja strona. Moja strona. Rozumiesz. – Nie wiedziałam, czy mówi o świecie, czy o tym pokoju, czy po prostu o nas. Zapytałam, czy dobrze zna tych ludzi, którzy zajmowali puste domy.

– Tak sobie… – odpowiedziała. Okazało się, że Richard pomógł im otworzyć ich dom jakieś sześć miesięcy temu. – On jest w porządku. To wariat. Ale ta cała reszta… grają w złą grę. Grają w tę samą grę, co banki i wielki biznes.

Odparłam, że się myli… Poszli wstrzykiwać klej w drzwiach banków. Byłam dumna z siebie, bo myślałam, że ona o tym nie wiedziała.

Roześmiała się.

– No i co z tego? Wielka sprawa… Banki się tym nie przejmują, bo niby dlaczego? Daj spokój… – zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Wejdą od tyłu, poślą po ślusarza i obciążą kosztami swoich klientów. Nie ma sprawy. Posłuchaj… Ja sama jestem biznesmenką. – Roześmiała się na tę myśl. – Posłuchaj. Oni zajmują puste domy i sprawia im przyjemność myślenie, że wszystko zawdzięczają samym sobie. Ale w rzeczywistości nawet nie wiedzą, o czym myślą. W poniedziałek wychodzą ze swoimi potężnymi tubami super kleju, a we wtorek wrócą do college’u, żeby mieć pewność, iż zdadzą kiedyś te swoje ukochane egzaminy, a za parę lat banki dadzą im ukochane, tłuste posadki. Za pięć lat będą pracować dla tego samego banku i jęczeć po cichu, że ich pensyjki nie są wystarczająco tłuste. Może znów sięgną po super klej. Tak… super klej dla starszych gnojków! – znów się zaśmiała i zakołysała na sofie. – Na tym polega gra wielkiego biznesu. Ja mam swój własny biznes, dzięki.

Wtedy muzyka ucichła.

– Zwariowali, czy co? -jęknęła i poszła zmienić kasetę.


Gadałyśmy i gadałyśmy… nie wiem, jak długo to trwało. Czułam się coraz lepiej. Jej facet, Rob, usiadł przy nas i okazał się naprawdę taki, jak mówiła – łagodny i powolny, ale na miejscu. To znaczy, wyglądał na kogoś, kto mógł poderżnąć gardło za pensa, ale naprawdę był taki ciepły. Był wspaniały, lecz… należał do niej. Lily… tak brzmiało jej imię. Zrobiła to, co ja – uciekła z domu. Zrobiła to w wieku dwunastu lat! Wyobrażasz sobie? Pomyślałam, że jeśli ktoś jest tak pewien tego, czego chce, to może uciekać mając dwanaście lat! I jeszcze pomyślałam, że ja też jestem kimś, skoro zrobiłam to jako czternastolatka. Ona była prawdziwsza niż wszyscy ludzie, których dotąd spotkałam.

Zaczęłam myśleć, że myliłam się co do siebie… No wiesz… że jestem tylko głupim dzieciakiem z szalonymi pomysłami – tak właśnie, jak wyobrażali sobie mama i tato, i Vonny, i Richard, i Smółka. Ale oto zjawiła się ta niezwykła dziewczyna. Mówiła do mnie, a ja czułam, że… tak, to ja, Gemma Brogan. I mam swój cel.

Jakiś czas później pojawił się Smółka. Powinnam była się domyślić, że mnie tak po prostu nie porzuci.

– Aha, dobrze. Więc tu jesteś – powiedział. Uśmiechał się tym swoim wielkim uśmiechem, lecz ja byłam już na innej planecie. – Poszliśmy obejrzeć nowy dom do zasiedlenia, ale ty spałaś. Dobrze się czujesz? – dodał, poważniejąc na chwilę.

Potem zauważyłam, że spostrzegł Lily siedzącą obok mnie. Podkoszulek zsunął się jej z ramienia, a przez siatkę widać było sutki. Jego twarz znieruchomiała i musiał się skoncentrować, żeby patrzeć na mnie.

– To jest Lily – oznajmiłam. Smółka kiwnął głową.

– Tak, cześć, hej – wykrztusił.

Widziałam, że spogląda nerwowo na Roba. Rob jest zawsze taki uprzejmy, bardziej uprzejmy niż ktokolwiek. Cały w uśmiechach i proszę, i dziękuję bardzo. Ale od razu dało się zauważyć, że musiał uczestniczyć w paru naprawdę groźnych bójkach. Domyślałam się, że biedny Smółka umiera z chęci wywarcia dobrego wrażenia na Lily, lecz nie chce rozdrażnić Roba. W rzeczywistości Rob podniósłby dla niego podkoszulek Lily, gdyby Smółka go o to poprosił.

Rob uśmiechnął się do niego szeroko i wstał, żeby mu uścisnąć dłoń. Smółka zrobił się od tego jeszcze bardziej nerwowy.

– No cóż, miło cię poznać – powiedział.

– Fajne buty – odezwała się Lily, pokazując skinieniem głowy jego stopy.

Smółka spojrzał niepewnie na swoje buty. Nie było w nich nic specjalnego. Bardzo błyszczały. Spędzał całe godziny na ich polerowaniu. Już wcześniej to zauważyłam.

– Naprawdę? – odparł, usiłując zgadnąć, czy mówi to ironicznie.

– Tak, podobają mi się – stwierdziła Lily.

– Dzięki.

Stał niepewny i nieszczęśliwy, podczas gdy Lily przymknęła oczy, a jej głowa zaczęła tańczyć. Biedny poczciwy Smółka. Było mi przykro z jego powodu. Igrali sobie z nim. Wstałam i wzięłam go za rękę.

– To właśnie z nim uciekłam – powiedziałam.

– Ach… – Lily rozpromieniła się. – Tak, to naprawdę świetnie. Każdy powinien uciec. Postąpiłeś słusznie. I także dla Gemmy zrobiłeś coś właściwego.

Smółka uśmiechnął się niepewnie. Tyle razy mu powtarzano, że powinnam być w domu z mamusią. A teraz ta niesamowita naga dziewczyna mówiła mu, że wszystko zrobił dobrze.

– Tak, gdyby nie Smółka, to wciąż bym tkwiła w domu i dostawałabym kręćka – oświadczyłam.

Lily siedziała obserwując Smółkę, a ja zaczęłam się bać, że może zwrócić się przeciwko niemu. Nie miałam zielonego pojęcia, po jakiej on jest stronie, ale pragnęłam, żeby też znalazł się po właściwej.

– Smółka miał ciężkie przeprawy w domu. Ojciec go bił.

– Aha, tak… nie mówmy o tym sukinsynie – stwierdził Rob.

Widziałam, że Lily przygląda się Smółce. Wreszcie mrugnęła do mnie.

– Mam zamiar go wziąć… – oznajmiła. Podskoczyła, objęła go za szyję i przycisnęła się do niego. – Dobra robota, człowieku. Rozwaliłeś te drzwi… wspaniale, wspaniale, tak!

Sterczał w miejscu, wymachując nerwowo dłońmi przy jej pośladkach. Zerkał niespokojnie na Roba, który wstał i zaczął klepać go po karku i plecach.

– Wspaniale. Kocham cię, człowieku. Kocham cię -powiedział.

– Jest dobrze, Smółka. Jest dobrze… – odezwałam się, żeby go uspokoić.

Lily puściła go i rozejrzała się po pokoju. Wszyscy się na nas gapili. Zmarszczyła brwi.

– Pieprzyć to. Chodźmy. No, dalej… To miejsce jest martwe!

Powiedziała to głośno, tak żeby wszyscy wiedzieli, co sobie o nich myśli.

– Ale… wszystkie nasze rzeczy są tutaj – rzekł Smółka.

– Jutro też tu będą. Albo załatwimy ci nowe…

– No jasne. Tylko złóż zamówienie – roześmiał się Rob. Ruszyliśmy ku drzwiom. Kątem oka zauważyłam Vonny, która patrzyła na mnie. A TAK! – pomyślałam. Bo zrobiłam to, do jasnej cholery! Uciekłam… Stała gapiąc się jak postać z gabinetu figur woskowych, podczas gdy myśmy wychodzili rządkiem niczym trupa cyrkowa.

Загрузка...