ROZDZIAŁ CZTERNASTY

– Czy ty nigdy nie pracujesz? – zapytała Caroline, próbując wyjąć z samochodu szczeniaka, torebkę i część zakupów. – Unikam wysiłku. – Tucker odłożył róże i wstał bez pośpiechu. – Co tam masz, Caro?

– Nazywam to psem.

Zachichotał i podszedł do miejsca, gdzie wcisnęła samochód, między ścianą domu a oldsmobilem rozmiarów niedużego jachtu.

– Zabawny gość. – Potarmosił szczeniaka po głowie, po czym zerknął na tylne siedzenie BMW. – Potrzebujesz pomocy?

Zdmuchnęła włosy opadające jej na oczy.

– A jak sądzisz?

– Sądzę, że cieszy cię mój widok. – Korzystając z tego, że ma zajęte ręce, pocałował ją w usta. – Choć wolałabyś, żeby tak nie było. Zanieś tego obywatela do domu. Ja przytargam resztę.

Posłuchała, głównie dlatego, żeby sprawdzić, czy potrafi zrobić rękoma coś więcej niż podnieść kobiecie ciśnienie. Usiadła na stopniach werandy i próbowała założyć psu obróżkę.

– Wygląda na to, że zdobyłaś wszystkie akcesoria – zauważył Tucker. Wyciągnął worek z karmą i zarzucił go sobie na plecy. Caroline uchwyciła interesującą grę mięśni ramion. Potem natknął się na kwiecistą poduszkę. – A to co?

– Musi na czymś spać.

Na twoim łóżku, pomyślał Tucker i uśmiechnął się.

– A więc… – Złożył wszystko na werandzie i usiadł przy niej. – To szczeniak Fullerów?

– Tak. – Psiak zszedł jej z kolan, żeby obwąchać rękę Tuckera. Caroline czuła zapach róż, ale postanowiła, że nie da się nimi oczarować, nie zapyta o nie, nie będzie nawet na nie patrzeć.

– Hej, chłopie! – Tucker podrapał psa we wrażliwe miejsce i Nieprzydatny zaczął uderzać rytmicznie tylną łapą w deski werandy. Minę miał rozanieloną. – Dobry pies, tak, dobry pies. Jak się nazywa?

– Nieprzydatny – mruknęła Caroline, gdy szczeniak – jej szczeniak! rozciągnął się z zachwytem na kolanach Tuckera. – Nie przyda mi się kompletnie na nic. Jako pies obronny jest do niczego.

Tucker zmarszczył brwi.

– Pies obronny, he? – Przewrócił psa na grzbiet. – No, bracie, pokaż zęby. – Nieprzydatny posłusznie zaczął żuć jego kciuk. – No, urosną, i to wkrótce. Cała reszta też. Za parę miesięcy będzie olbrzymem.

– Za parę miesięcy będę w Europie – powiedziała. – Może nawet wcześniej. Nie wiem, czy we wrześniu nie będę musiała podpisać kontraktu. To oznacza, że w sierpniu powinnam być w Waszyngtonie, żeby zaczął próby.

– Będziesz musiała podpisać? Nie chciała ująć tego w ten sposób.

– Jest angaż – powiedziała, pomijając resztę. – Ale mam nadzieję, że uda mi się znaleźć dom dla szczeniaka, zanim wyjadę.

Tucker spojrzał na nią spokojnym, odrobinę kpiącym wzrokiem. Ma taki sposób patrzenia, pomyślała, który wyśmiewa wszelkie nonsensy i obnaża nagą prawdę.

– Mogłabyś chyba wziąć psa ze sobą. – Jego głos był niemal szeptem w gorącym, nieruchomym powietrzu. – Jesteś przecież grubą rybą, prawda?

Musiała odwrócić wzrok, ale nie zrobiła tego dość szybko. Dostrzegł w jej oczach to, co ukrywała nawet przed sobą.

– Tournee to skomplikowana sprawa – powiedziała. Nie dał się zbyć.

– Lubisz to?

– To część mojej pracy. – Próbowała schwytać szczeniaka, który zszedł z kolan Tuckera i wybrał się na wyprawę rozpoznawczą. – On może się zgubić.

– Po prostu obwąchuje terytorium. Nie odpowiedziałaś mi, Caroline. Lubisz to?

– To nie jest kwestia lubienia. Dawanie koncertów wymaga podróżowania. – Lotniska, miasta, hotele, próby, sale koncertowe, lotniska. Poczuła skurcz w żołądku, mały twardy węzełek w brzuchu. Wiedziała, że musi go rozluźnić, jeżeli nie chce powitać pana Wrzoda.

Kiedy mężczyźnie rzadko się zdarza być spiętym, łatwo mu u kogoś rozpoznać takie symptomy. Swobodnym ruchem położył jej dłoń na karku i zaczął masować.

– Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie wpadają w nałóg robienia czegoś, co ich w ogóle nie obchodzi.

– Nie powiedziałam…

– Oczywiście, że tak. Nie powiedziałaś: „Och, Tuck, tego się nie da z niczym porównać. Nie ma jak wyjazd do Londynu jednego dnia, do Paryża następnego, potem Wiedeń, może Wenecja". Zawsze chciałem zobaczyć te miejsca. Ale z tego, co mówisz, nie wydaje się, żeby to była jakaś specjalna frajda.

Zobaczyć? pomyślała. Co ona naprawdę widziała między wywiadami, próbami, koncertami i pakowaniem walizek?

– Są jeszcze ludzie na świecie, dla których frajda nie jest życiową ambicją – - Usłyszała własny afektowany głos i skrzywiła się z niesmakiem.

– Wielka szkoda. – Rozparł się wygodnie i zapalił papierosa. – Widzisz tego szczańca? Chodzi sobie i wącha, szczęśliwy jak żaba, która najadła się much. Będzie podlewał twój trawnik, gonił za swoim ogonem, jeżeli uzna to za zabawne, potem utnie sobie małą drzemkę. Zawsze uważałem, że psy wynalazły najlepszy sposób na życie.

Uśmiechnęła się mimo woli.

– Powiedz mi tylko, kiedy będziesz chciał podlać mój trawnik. Ale Tucker nie odwzajemnił uśmiechu. Przez chwilę przyglądał się rozżarzonej końcówce papierosa, potem rzucił jej jedno ze swoich spokojnych, przenikliwych spojrzeń.

– Pytałem doktora Shaysa o te tabletki, które mi dałaś. Percodan? Powiedział, że to petarda. Zastanawiam się, dlaczego je bierzesz.

Zesztywniała. Sposób, w jaki się kuliła, przypomniał mu jeżozwierza wysuwającego kolce w zetknięciu ze wszystkim, co mogło okazać się niebezpieczne.

– Nie twój interes. Dotknął jej policzka.

– Caroline, troszczę się o ciebie. Był świadomy, oboje byli świadomi, faktu, że mówił to tuzinom kobiet.

I oboje zdawali sobie sprawę, choć było to niepokojące, że tym razem słowa mają inne znaczenie.

– Czasem boli mnie głowa – powiedziała, zła, że zajmuje stanowisko obronne.

– Jak często?

– Co to jest? Badanie lekarskie? Mnóstwo ludzi cierpi na bóle głowy, zwłaszcza ci, którzy nie spędzają życia w bujanym fotelu.

– Osobiście preferuję dobry hamak – powiedział spokojnie. – Ale rozmawialiśmy o tobie.

Oczy miała chłodne, bez wyrazu.

– Odczep się. Tucker. Normalnie pewnie by to zrobił. Nie należał do mężczyzn, którzy pchają się tam, gdzie mogą dostać po łapach.

– Jakoś nie mogę siedzieć spokojnie i myśleć, że ty cierpisz.

– Nie cierpię. – Ale ból głowy zbliżał się nieubłaganie jak rozpędzony pociąg.

– Ale martwisz się.

– Martwię się – powtórzyła te słowa dwukrotnie, raz za razem, i nagle opuściła głowę na kolana i wybuchnęła śmiechem. Nuta histerii w głowie sprawiła, że pies usiadł u jej nóg i zawył. – Och, czym miałabym się martwić? Przecież nie tym, że jakiś maniak zarzyna kobiety i wrzuca je do mojego stawu. I nie tym, że Austin Hatinger jest na wolności i w każdej chwili może wpaść na pomysł, by tu wrócić i znów powybijać mi szyby. Z pewnością nie pozbawia mnie snu fakt, że spróbuje wywiercić parę dziur w tobie.

– W zupełności wystarczą mi te, które już mam. Nie szukam guza. – Głaskał ją delikatnie po plecach. – My, Longstreetowie, spadamy zawsze na cztery łapy.

– O, to nawet widać. Spadacie, ale z podbitym okiem i porachowanymi żebrami.

Tucker zmarszczył się z niezadowoleniem. Osobiście był zdania, że jego oko wygląda już całkiem całkiem.

– Do przyszłego tygodnia siniaki znikną, a Austin znajdzie się znów w więzieniu. Longstreetowie mają szczęście. Weźmy choćby kuzyna Jeremiasza.

Caroline jęknęła, ale Tucker nie zwrócił na to uwagi.

– Był dobrym znajomym Davy'ego Crocketta. Chłopak z Kentucky, rozumiesz? – Tucker wpadł w gawędziarski ton. – Walczyli razem podczas wojny o niepodległość. Jeremiasz był wtedy prawie dzieckiem, ale lubił walczyć. Po wojnie włóczył się trochę po kraju, nie wiedząc, co, do cholery, ze sobą zrobić. Zupełnie nie mógł sobie znaleźć celu w życiu. Kiedy doszły go słuchy o wojnie z Meksykiem, pomyślał, może wybrać się w odwiedziny do starego przyjaciela Davy'ego i przy okazji ustrzelić paru Meksykanów? Był jeszcze po tej stronie Luizjany, kiedy jego koń potknął się na króliczej jamie i rzucił Jeremiasza. Koń złamał nogę, Jeremiasz też. Musiał zastrzelić wierzchowca, co sprawiło mu dużą przykrość, jako że spędzili razem coś 7. osiem lat. Zdarzyło się, że przejeżdżający tamtędy farmer zapakował Jeremiasza na wóz i zawiózł do domu. Farmer miał córkę, jak każdy przyzwoity farmer, i do spółki z tą córką nastawił Jeremiaszowi nogę. Złamanie było skomplikowane i Jeremiasz o mały włos byłby się przejechał na tamten świat, ale po paru tygodniach kuśtykał już po zagrodzie. Zakochał się w córce farmera i dochował gromadki dorodnych dzieci, które wzbogaciły się na bawełnie czy na innym zbożu. Nie o to jednak w tym wypadku chodzi. Chodzi o to, że chociaż Jeremiasz stracił konia i chodził o lasce przez resztę życia, nigdy nie dołączył do Davy'ego. W Alamo.

Odwróciła głowę i z policzkiem przytulonym do kolan patrzyła na niekiedy kończył opowiadanie, najprawdopodobniej wyssane z palca. Co dziwne – ból głowy ustąpił wraz z ostrzegawczym dławieniem w żołądku.

– A więc – powiedziała – Longstreetowie łamią nogi, żeby uniknąć większych nieszczęść, i na tym polega ich szczęście, tak?

– Tak. Posłuchaj, skarbie, spakuj swojego psa i co ci tam jeszcze trzeba, i przeprowadź się do Sweetwater na jakiś czas. – Uśmiechnął się, widząc błysk czujności w jej oczach. – Mamy tuzin sypialni, więc nie musisz zamieszkać w mojej. – Przesunął palcem wzdłuż jej nosa. – Chyba że jesteś gotowa przyznać, że wylądujesz tam prędzej czy później.

– Dziękuję ci za tak wielkoduszną propozycję, ale niestety jestem zmuszona odmówić.

W jego oczach mignął cień zniecierpliwienia.

– Caroline, będziesz tam miała tyle przyzwoitek, ile zechcesz, oraz porządny zamek w każdej sypialni, jeżeli obawiasz się, że spróbuję wedrzeć się do twojego łóżka.

– Jestem pewna, że spróbujesz – powiedziała, ale ze śmiechem. – I nie pochlebiaj sobie. Naprawdę nie obawiam się, że mogłabym ci ulec. Mimo to muszę tu zostać.

– Nie proponuję ci przecież przeprowadzki na stałe. – Ze zdziwieniem stwierdził, że ta myśl nie przyprawiła go o dreszcz zgrozy. – Zamieszkaj u nas, dopóki Austin nie wróci tam, gdzie jest jego miejsce.

– Muszę tu zostać – powtórzyła. – Tucker, aż do tego lata nigdy nie podjęłam samodzielnie żadnej decyzji. Robiłam, co mi kazano, jechałam tam, gdzie mi kupowano bilet, postępowałam tak, jak tego po mnie oczekiwano.

– Opowiedz mi o tym.

– Nie, nie teraz. – Westchnęła przeciągle. – Może kiedy indziej. To jest mój dom, moje miejsce na ziemi i zostanę tu. Moja babcia mieszkała tu przez całe dorosłe życie. Moja matka tu się urodziła, choć wolałaby, żeby o tym nie wspominać. Chcę się upewnić, że jestem McNair na tyle, by przetrwać tu jedno lato. – Uśmiechnęła się, zmieniając nastrój. – Dasz mi te kwiaty czy pozwolisz im zwiędnąć na schodach?

Mógłby przytoczyć jeszcze parę ważkich argumentów, ale dał spokój. Nie zwykł naginać ludzi do swojej woli.

– Ten wiecheć? – Z niewinną miną podniósł róże. Wilgotne waciki, w które owinięta była każda łodyga, pozwoliły zachować kwiatom świeżość. – Chcesz go?

Wzruszyła ramionami.

– Nie chciałabym, żeby się zmarnowały.

– Ja też nie, zważywszy że pojechałem po nie aż do Rosedale. Po to wino też. Na dodatek musiałem pożyczyć od Delii samochód. – Podniósł kwiaty do twarzy i ostentacyjnie wciągnął nosem powietrze. – A z Delią nie ma nic darmo. Powinnaś zobaczyć listę zadań, którą mi wręczyła. Pralnia chemiczna, rynek warzywny, wyprzedaż u Woolwortha, nawet to nie zostało mi oszczędzone. Zrobiłem zator w sklepie z bielizną damską wybierając negliż dla jej siostrzenicy, która urządza przyjęcie zaręczynowe w przyszłym tygodniu. Mam swoje zasady i nie kupuję wytwornej bielizny dla kobiety, z którą nie pozostaję w intymnych stosunkach.

– Bardzo jesteś zasadniczy, Tucker.

– Tak, grunt to zasady. – Położył róże na jej kolanach. Żółte pączki połyskiwały jak krople słońca. – Pomyślałem, że żółte najbardziej do ciebie pasują.

– Są piękne. – Wciągnęła w nozdrza zapach, słodki i mocny. – Chyba powinnam ci podziękować za trud, jaki sobie zadałeś, żeby je dla mnie zdobyć.

– Wolałbym, żebyś mnie pocałowała. – Uśmiechnął się, kiedy zmarszczyła brwi. Patrzył na nią wsparłszy brodę na dłoni. – Nie zastanawiaj się nad rym, Caroline. Po prostu zrób to. Działa na ból głowy lepiej niż proszek.

Więc z różami na kolanach pochyliła się ku niemu i dotknęła ustami jego warg. Smak pocałunku był równie silny i słodki jak zapach róż. I równie kojący. Trochę oszołomiona chciała się cofnąć, ale przytrzymał jej głowę.

– Jankesi! – mruknął. – Zawsze w pośpiechu. – Zagarnął ustami jej wargi.

Wiedziała, jak powolny, jak głęboki mógłby być ten pocałunek, gdyby na to pozwoliła. Więc westchnęła cichutko i dała się unieść fali.

Nie przestraszyła się nawet wtedy, gdy zacisnął jej palce na karku. Pod dłonią czuła szalone bicie jego serca. Sprawiło jej to przyjemność.

Tym razem to on się odsunął. Nie dotknął jej, jeżeli nie liczyć palców na karku. Nie dotknął jej, jeżeli nie liczyć palców na karku. Nie dotknął jej. Nie śmiał. Wiedział, że jeżeli to zrobi, nie będzie w stanie się opanować.

Coś tutaj było cholernie nie w porządku. Tucker wiedział, że musi to sobie dobrze przemyśleć.

– Nie sądzę, żebyś zaprosiła mnie do środka?

– Nie – powiedziała, i głęboko odetchnęła. – Jeszcze nie teraz.

– Więc pojadę do domu. – Po krótkiej wewnętrznej walce między,jechać" a „zostać", wstał. – Obiecałem kuzynce Lulu partyjkę warcabów. Ona oszukuje. – Uśmiechnął się szeroko. – Ja też, tylko jestem szybszy.

– Dziękuję za kwiaty. I za wino.

Tucker przekroczył szczeniaka, który tarzał się pod schodami. Ponieważ między oldsmobile'em Delii a BMW zostało zaledwie kilka centymetrów, wsiadł od strony pasażera. Nacisnął starter i otworzył okno.

– Wsadź to wino do lodówki, kochanie. Wrócę.

Patrząc, jak wyjeżdża tyłem z jej podjazdu, Caroline zastanawiała się, dlaczego to krótkie zdanie zabrzmiało jak groźba.

Josie i Crystal siedziały przy swoim ulubionym stoliku w „Chat'N Chew". Pretekstem spotkania był obiad, ale ponieważ obie się odchudzały, był to kiepski pretekst. Tak naprawdę chodziło o plotki.

Josie zerkała bez większego zainteresowania na swoją sałatkę z kurczęcia. Miała ochotę na gruby stek i furę ślicznych tłustych frytek. Ale martwiła się o swoje ciało. Miała już trzydziestkę z hakiem i z niepokojem wypatrywała grożących jej obwisłości i zwiotczeń.

Jej mama utrzymała szczupłą sylwetkę aż do chwili, gdy padła martwa w swoje róże. Josie postanowiła, że będzie tak szczupła, jak się da.

Od dnia, kiedy uświadomiła sobie, że jej matka różni się zasadniczo od jej ojca, Josie znajdowała się w ciągłej rozterce. Choć czuła się z tego powodu winna, że mogła oprzeć się pragnieniu, by być równie piękna jak matka, piękniejsza. Równie pożądana przez mężczyzn. Bardziej pożądana.

Nigdy nie zdołała przejąć spokojnej godności matki i poniosła sromotną klęskę w pierwszym małżeństwie, więc postanowiła naśladować odważny styl ojca. Czuła, że do niej pasuje: wygląd kobiety fatalnej i odrobina wulgarności. już za młodu dopasowała elementy układanki pod tytułem „Josie Longstreet". Teraz należało ją tylko scementować.

Podczas gdy Josie rozgrzebywała widelcem sałatkę z kurczęcia. Crystal rozprawiała się ze swoim tuńczykiem w pomidorze. Rytmicznie machając widelcem, ani na chwilę nie przestawała mówić. Josie włączała się i wyłączała, jak to robiła przez całe życie.

Lubiła Crystal, lubiła ją od czasu, gdy podjęły uroczyste postanowienie, że zostaną najlepszymi przyjaciółkami. Miały wtedy po siedem lat, uprzywilejowaną pozycję społeczną i nie wiedziały, jak różnie ułoży im się życie. Josie poszła swoją drogą: debiutanckie bale i pierwsze, stosowne małżeństwo, Crystal - swoją. Po tym jak ojciec prawnik uciekł w nieznanym kierunku ze swoją sekretarką, przypadła jej w udziale ciężka praca i nieudane małżeństwo, które po drugim poronieniu zakończyło się rozwodem.

Ale pozostały przyjaciółkami. Za każdym powrotem do Innocence Josie odnawiała więzy łączące ją z Crystal. Była na tyle sentymentalna, by pragnąć dziecinnej przyjaźni w dorosłym życiu. I cieszyło ją, że się tak ładnie z Crystal uzupełniają. Crystal była drobna i zaokrąglona, Josie wysoka i szczupła. Crystal, mając jasną skórę obsypaną piegami, wydała majątek na reklamowane środki, by w końcu zaakceptować je jako cechę charakterystyczną. Nauczyła się dbać o cerę w Szkole Zdrowia i Urody Madame Aleksandry, którą ukończyła z trzecią lokatą i miała dyplom na potwierdzenie tego faktu.

W efekcie jej mlecznobiała karnacja stanowiła idealne dopełnienie cygańskiej twarzy Josie. Crystal zmieniała uczesanie co parę miesięcy, reklamując w ten sposób swoje fryzjerskie umiejętności. Obecnie miała włosy w kolorze sherry, uczesane w wysoki kok. Twierdziła z uporem, że koki znów stają się modne.

– I kiedy Bea robiła paznokcie Nancy Koons, ta Justine zaczęła gadać, że Willi jej powiedział, że federalny podejrzewa jakiegoś czarnego o te wszystkie morderstwa. Że wiedzą o tym ze sposobu, w jaki dziewczyny zostały zamordowane, i że znaleźli jakiś włos pubiczny. – Crystal dokopała się już niemal do dna pomidora. – Ja tam nie wiem, czy to był czarny, czy nieczarny, ale uważam, że nie powinna tego mówić przy Bei. Bea jest czarna jak smoła. Zrobiłam się czerwona ze wstydu, ale Bea zapytała tylko Nancy, jakiej długości przyprawić jej paznokcie. Josie gryzła słomkę.

– Justine jest tak zapatrzona w Willa, że gdyby jej powiedział, że żaby znoszą złote jaja, łowiłaby je w strumieniu Little Hope.

– To żadne wytłumaczenie – orzekła Crystal. – Wszyscy wiemy, że to pewnie jakiś kolorowy, ale nigdy tego nie powiem przy Bei. Rany, Bea jest moją najlepszą manikiurzystką. Więc szarpnęłam Justine porządnie za włosy a kiedy syknęła, powiedziałam słodziutko: „Och, skarbie, czy to bolało? Strasznie mi przykro. Bardzo się denerwuję, kiedy słucham o tych morderstwach. Dobrze, że nie drasnęłam cię w ucho przy strzyżeniu. Draśnięcie ucha krwawi bardziej niż zarżnięta świnia". – Crystal uśmiechnęła się. – To ją uciszyło.

– Może poproszę dzisiaj Willy'ego, żeby odwiózł mnie do domu. – Josie odrzuciła grzywę włosów. – To da Justine prawdziwy powód do utyskiwania.

Krótki śmiech Crystal zabrzmiał jak ptasi krzyk.

– Och, Josie. Ty to jesteś! – Drzwi restauracji otworzyły się i Crystal pobiegła wzrokiem w tamtą stronę. – Darleen Talbot z dzieckiem. – Parsknęła pogardliwie i wciągnęła przez słomkę resztę coli. – Zawsze powtarzam, że hołota hołocie nierówna.

Josie podniosła wzrok, kiedy Darleen przeszła obok ich stolika.

– Billy T. Bonny, co?

– Skoro mowa o hołocie – Crystal pasjami to lubiła – widziałam go pod tylnymi drzwiami Darleen z dziesięć minut po tym, jak Junior wyszedł frontowymi. Wszystko, co miała na sobie, to koronkowy różowy negliż. Widziałam ich jak na dłoni z kuchennego okna Susie Truesdale. Stałam przy tym oknie i myłam Susie głowę w zlewie. No, ta kobieta ma idealnie czystą kuchnię, mimo tej sfory dzieciaków. Gdyby jej najmłodszy nie rozchorował się na żołądek. Susie przyszłaby jak co tydzień na czesanie i nic bym nie wiedziała.

– Co powiedziała Susie?

– No cóż, głowę miała w zlewie, ale kiedy ją czesałam, napomknęła o Darleen. Z jej miny poznałam, że wie, ale powiedziała, że nigdy nie zwraca uwagi na to, co się dzieje u sąsiadów.

– A więc Darleen zdradza Juniora z Billym T. – Josie uśmiechnęła się ze słomką w zębach. W jej oczach pojawił się nieobecny wyraz, dobrze znany Crystal.

– Myślisz, Josie.

– Właśnie. Myślę, że Junior ma miłą twarz, choć jest trochę przymulony. Naprawdę go lubię.

Crystal dojadła resztki pomidora.

– Z tego co wiem, jest jedynym w tym mieście mężczyzną między dwudziestym a pięćdziesiątym rokiem życia, któremu odpuściłaś.

– Potrafię lubić mężczyznę i nie iść z nim do łóżka. – Josie przyjrzała się słomce. Czubek ubrudzony był szminką. – Ktoś powinien powiedzieć mu, co się dzieje w jego własnym domu, kiedy go tam nie ma.

– No, nie wiem.

– Ale ja wiem, i to wystarczy. – Sięgnęła do torebki po kartkę i długopis – - Zastanówmy się. Napiszę kartkę, a ty mu ją zaniesiesz.

– Ja? – pisnęła Crystal i rozejrzała się płochliwie. – Dlaczego ja?

– Ponieważ wszyscy wiedzą, że w drodze do domu jeździsz na stację, żeby kupić sobie Milky Way.

– No tak, ale…

– Więc kiedy będziesz w sklepie – ciągnęła Josie, pisząc zawzięcie – musisz tylko odwrócić uwagę Juniora, kiedy otworzy kasę, i podrzucić mu kartkę. Chleb z masłem.

– Wiesz, że się pocę, kiedy jestem zdenerwowana. – Już czuła pieczenie pod pachami.

– Dwie sekundy i po bólu. – Zobaczyła, że Crystal się waha, więc wytoczyła największą armatę. – Mówiłam ci już, co Darleen opowiada. Że farba, którą jej nałożyłaś, wyblakła, i że odtąd będzie sama robiła sobie kolor? Powiedziała, że to kryminał, że każesz sobie płacić siedemnaście pięćdziesiąt za coś, co kosztuje w sklepie pięć dolców.

– Ta mała suka miała czelność powiedzieć coś takiego przy moich klientkach. – Crystal była wściekła. – Ma włosy jak siano. Mówiłam jej raz, mówiłam tysiąc razy, że musi farbować je w zakładzie albo zaczną wyłazić garściami. – Parsknęła gniewnie. – Czego jej szczerze życzę.

Josie uśmiechnęła się i pomachała kartką. Crystal pochwyciła ją błyskawicznie.

– Spójrz tylko na nią – ciągnęła. – Siedzi i maluje sobie usta, a dzieciak packa się w lodach.

Niedbałym ruchem Josie odwróciła głowę. Zaczęła już mówić, że samej Darleen przydałoby się też trochę lodów malinowych, ale urwała w pół słowa. Pochwyciła błysk złotej oprawki szminki.

– Dziwne – szepnęła.

– Co?

– Nic. Zaraz wracam. – Josie wstała i podeszła wolno do stolika Darleen. – Cześć, Darleen. Ten twój mały rośnie jak na drożdżach.

– Ma osiem miesięcy. – Zdziwiona i mile połechtana zainteresowaniem Josie, Darleen odłożyła szminkę na stolik i wytarła buzię dziecka papierową serwetka. Rozeźlony Scooter ryknął płaczem. Podczas gdy Darleen próbowała go przekrzyczeć, Josie przyglądała się szmince.

Nie pomyliła się. Kupiła tę szminkę w Jackson w sklepie Elizabeth Arden. Złota oprawka przyciągnęła jej wzrok, no i ten niezwykły odcień czerwieni.

Jej własna zniknęła, kamień w wodę. Zgubiła ją w dniu, w którym odwiedziła wraz z Teddym Rubensteinem salę do balsamowania w zakładzie Palmera. Wróciła do domu i wysiadając z samochodu upuściła torebkę. Wszystko się wysypało.

A następnego dnia Tucker rozbił samochód, ponieważ ktoś zrobił dziury w jakichś linkach.

– Ładną masz szminkę, Darleen. Do twarzy ci w niej.

Oczy Josie rozbłysły jak oczy myśliwego na tropie zwierzyny, ale Darleen tego nie zauważyła.

– Uważam, że czerwona szminka jest seksowna. Mężczyźni lubią widzieć usta kobiety.

– Sama lubię czerwone szminki, a nigdy nie widziałam takiego odcienia. Gdzie ją kupiłaś?

– Och! – Darleen zaczerwieniła się lekko, ale zainteresowanie Josie bardzo jej pochlebiło. Podniosła szminkę i obróciła ją w palcach. – To prezent.

Josie uśmiechnęła się jowialnie.

– O rany, uwielbiam prezenty. A ty?

Odwróciła się, nie czekając na odpowiedź, i wyszła z restauracji mijając bez słowa osłupiałą Crystal.

Piętnaście minut później Tucker, który odpoczywał po trzech ciężkich partiach warcabów, został obudzony brutalnie przez Josie i zalany potokiem słów.

Mrużąc oczy przed ostatnimi promieniami słońca, próbował wyłapać sens opowieści.

– Zwolnij, Josie, na litość boską, jeszcze się nawet nie obudziłem.

– Więc się obudź, do cholery! – Potrząsnęła nim tak, że omal nie zleciał z hamaka. – Mówię ci, że to Billy T. Bonny babrał przy twoim samochodzie i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.

– Twierdzisz, że użył szminki, by przekłuć linki w moich przewodach hydraulicznych?

– Nie, baranie! – Wzięła głęboki oddech i zaczęła od początku.

– Słonko – powiedział Tucker, kiedy skończyła. – Fakt, że Darleen ma taką samą szminkę…

– Tucker! – Cierpliwość nie należała do zalet Josie. Uderzyła brata pięścią w ramię. – Kobieta pozna swoją szminkę, tak samo jak pozna swoje dziecko.

Roztarł sobie ramię.

– Mogłaś ją zgubić wszędzie.

– Nie zgubiłam jej wszędzie, tylko upuściłam na naszym własnym podjeździe. Używałam jej na randce z Teddym, a następnego ranka już śladu po niej nie było. Po lusterku w perłowej ramce też nie. – Gniew zabłysnął w jej oczach. – Ma je pewnie ta suka.

Tucker wstał z westchnieniem. Wiedział, że na drzemkę nie ma już co liczyć. Nie był zły, choć teoria Josie wydała mu się mocno naciągana.

– Dokąd idziesz?

– Muszę opowiedzieć to Burke'owi.

Josie oparła ręce na biodrach.

– Tata poszedłby tam i wsadził Billy'emu T. lufę karabinu w tyłek.

Tucker odwrócił się, i choć jego twarz pozostała spokojna, oczy błysnęły złowrogo.

– Nie jestem tatą, Josie.

Pożałowała natychmiast swych słów i pobiegła, żeby go uściskać.

– Kochany, to podle z mojej strony. Wcale tak nie myślałam, naprawdę. Ale jestem taka strasznie zła.

– Wiem. – Tucker oddał jej uścisk. – Pozwól, że załatwię to po swojemu. – Odsunął się, żeby ją pocałować. – Następnym razem gdy będę w Jackson, kupię ci nową szminkę.

– Ognista Czerwień.

– Wezmę twój samochód.

– Okay. Tuck? – Odwrócił się i zobaczył, że Josie się uśmiecha. – Może Junior odstrzeli mu jaja?

Загрузка...