ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Caroline zeszła na dół czując w sobie pustkę. Efekt wstrząsu i środków nasennych. Nie miała pojęcia, która godzina. Wiedziała tylko, że słońce świeci mocno, a jej dom jest cichy jak grobowiec. Już było parno. Nawet cienki bawełniany szlafrok zdawał się palić jej skórę. Pomyślała, że wypije kawę mrożoną w samochodzie. Przy włączonej klimatyzacji.

Zabiła człowieka.

Stanęła u podnóża schodów, z ręką przyciśniętą do serca, jak biegacz łapiący oddech po morderczym sprincie. Poczuła, że nogi ma jak z gumy, więc usiadła na stopniu i ukryła twarz w dłoniach.

Wpakowała dwie kule w czyjeś ciało, wymieniając cudze życie na własne. Och, wiedziała, że zrobiła to w samoobronie. Nawet bez cichych, krzepiących zapewnień Burke'a, wiedziała, że zrobiła to w samoobronie. Jakieś kółeczko w umyśle Austina zacięło się i kazało mu ją zamordować.

Ale okoliczności nie zmieniały rezultatu końcowego. Zabrała komuś życie. Ona, której najgwałtowniejszym postępkiem było rozbicie kieliszka o ścianę hotelu Hilton w Baltimore, wpakowała dwa czterdziestopięciomilimetrowe naboje w faceta, z którym nie zamieniła nawet dwóch słów. To wielki skok naprzód, pomyślała, przesuwając dłońmi po twarzy. Nogi, być może, drżą jej troszkę po twardym lądowaniu, ale to wszystko. Może z tym żyć.

Nie będzie próbowała się za to obwiniać. Nie będzie się dręczyła myślą, że mogła coś zmienić, czemuś zapobiec. To była słabość dawnej Caroline, to Złudzenie własnej ważności, które kazało jej wierzyć, że ma prawo, że czuje się odpowiedzialna, ba, że ma siłę, aby przyjąć na siebie każdy ciężar – koncerty, wymagania matki, zdradę kochanka. Albo gwałtowną śmierć szaleńca.

Nie, Caroline Waverly nie posłucha tego cichego, zdradzieckiego głosu, który szepcze jej o winie, o błędach, o karze.

Wstała, kierując się w stronę kuchni, kiedy skrobanie w drzwi frontowe omal znowu nie zwaliło jej z nóg. Otworzyła już usta do krzyku, kiedy rozpoznała popiskiwanie Nieprzydatnego. Wypuściła powietrze z płuc i poszła otworzyć psu drzwi.

Pełen wdzięczności wpadł do środka w podskokach, a zamaszyste koła. kreślone ogonem wyrażały radość i głęboką ulgę.

– Co ty tam robiłeś? – Pochyliła się, żeby podrapać go za uszami i przyjąć pełne miłości liźnięcia. – Jak się wydostałeś na zewnątrz?

Szczeknął, plącząc się jej pod nogami i węsząc po wypolerowanej podłodze w poszukiwaniu śladu. Ruszył pędem do salonu.

– Bawisz się w Lassie? – zapytała Caroline idąc za nim. – Mam nadzieję, że nie zaprowadzisz mnie do studni, w którą wpadł Timmy… – Urwała na widok Nieprzydatnego, który usiadł z zadowoloną mina przy kanapie, i półgołego, bosego Tuckera.

Nie wygląda niewinnie, kiedy śpi, uznała. Na jego twarzy maluje się zbyt wiele poczucia humoru i złośliwości. I jest mu zdecydowanie niewygodnie.

Nogi Tuckera zwisały z jednego końca kanapy, zaś szyja była skręcona między poduszką a oparciem. Ramiona trzymał skrzyżowane na brzuchu, nie tyle w geście mającym wyrażać dostojeństwo, ile z prostej konieczności. Gdzie indziej nie było już na nie miejsca. Mimo niewygodnej pozycji i strumienia światła, które padało mu prosto na twarz, jego pierś unosiła się miarowo w spokojnym oddechu.

Prawda, został z nią na noc. Teraz przypomniała sobie, jaki był dla niej dobry, jak czule ją obejmował, kiedy wypłakiwała mu się na ramieniu. Trzymał ją za rękę podczas przesłuchania, dodając jej sił.

To on zaniósł ją do łóżka, ignorując słabe protesty, cierpliwy jak ojciec kładący spać zbyt zmęczone dziecko. Siedział przy niej, podczas gdy proszki nasenne walczyły w niej z adrenaliną. 1 żeby odgonić cienie strachu, pozostał przy łóżku, opowiadając śmieszna historyjkę o kuzynie Hamie, który trudnił się handlem używanymi samochodami.

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była historia pinto, rocznik 72, który zgubi! przekładnię biegów natychmiast po wyjechaniu ze sklepu kuzyna Hama.

Caroline poczuła, jak odskakuje zasuwa, na którą zamknęła swoje serce. Westchnęła cichutko.

– Jesteś pełen niespodzianek, co, Tucker?

Nieprzydatny podskoczył na dźwięk imienia i wspiął się przednimi łapami na kanapę, żeby sięgnąć ozorem twarzy Tuckera. Tucker jęknął.

– Okay, kochana. Za chwileczkę. Ubawiona, Caroline podeszła bliżej.

– Nie wiem, czy to będzie warte czekania – powiedziała.

Z nieprzytomnym uśmiechem, Tucker wyciągnął rękę i natknął się na Nieprzydatnego.

– Zawsze… – Przesunął dłonią po grzbiecie psa aż do rozhuśtanego radośnie ogona. Powoli uniósł powieki i przyjrzał się owłosionej psiej mordzie. – Niezupełnie ciebie miałem na myśli.

Nie zniechęcony tym Nieprzydatny wlazł cały na kanapę. Tucker podrapał go z roztargnieniem po łbie, po czym zamknął znowu oczy. : – Czy mi się zdaje, czy cię wypuściłem?

– Chciał wejść z powrotem.

Tucker otworzył oczy, odsunął na bok łeb Nieprzydatnego, i spojrzał na Caroline. W jednej chwili stracił zaspany wygląd, stwierdziła, a teraz patrzy na mnie jak na ciekawy przypadek chorobowy.

– Cześć!

– Dzień dobry. – Tucker przesunął się trochę na kanapie, a ona przyjęła zaproszenie i usiadła.

– Przepraszam, że cię zbudziliśmy.

– 1 tak miałem zamiar dzisiaj wstać. – Przesunął palcem po jej policzku. – Jak się czujesz?

– W porządku. Naprawdę. Chcę ci podziękować za to, że ze mną zostałeś. Skrzywił się lekko, prostując szyję.

– Mogę spać wszędzie.

– Właśnie widzę. – Wzruszona, odgarnęła mu z czoła kosmyk włosów. – Jestem ci bardzo wdzięczna.

– Powinienem pewnie powiedzieć, że to sąsiedzka przysługa. – Chwycił jej rękę, kiedy chciała ją cofnąć. – Ale prawda wygląda tak, że porządnie mnie przestraszyłaś. Kiedy w końcu zasnęłaś, byłaś blada jak śmierć.

– Już mi lepiej. – Pożałowała, że nie ma lustra, w którym mogłaby to sprawdzić. – Mogłeś skorzystać z któregoś łóżka na górze.

– Myślałem o tym. – Ale kiedy zajrzał do niej, czwarty albo piąty raz w ciągu nocy, myślał głównie o tym, by skorzystać z jej łóżka. Po to tylko, by ją przytulić, napawać się myślą, że jest bezpieczna. Wtedy wstrząsnęła nim świadomość, że chce by sobie wszystko powiedzieli, wyłożyli kawę na ławę. teraz pragnął po prostu bliskości.

– Chodź tutaj.

Po chwili wahania uległa potrzebie zwinięcia się w kłębek u jego boku. Westchnęła, z głową wtuloną w jego ramię, z psem rozciągniętym w poprzek ich nóg.

– Cieszę się, że tu jesteś.

– Tak żałuję, że nie okazałem się szybszy.

– Niepotrzebnie, Tucker. Musnął wargami jej włosy.

– Muszę ci to powiedzieć, Caroline. Miałem w nocy parę przykrych godzin. On nie napadłby na ciebie, gdyby nie chodziło o mnie. Chciał zabić mnie, to ja postawiłem cię na jego drodze.

Położyła dłoń na jego sercu, myśląc, że nigdy nie czuła się tak bezpieczna.

– Ja też podchodziłam do życia w ten sposób. Uważałam, że jestem w centrum, że cokolwiek pójdzie nie tak, ja ponoszę za to odpowiedzialność. Myślę, że to niesłychany egocentryzm. Coś takiego wypala dziury, które' trzeba zalepiać proszkami i terapią. Nie zawiedź mnie, Tucker. Właśnie zaczęłam uczyć się od ciebie, jak żyć dniem dzisiejszym.

– Przeraziłem się, – Kiedy objął ją mocniej, przytuliła się całym ciałem, żeby pocieszyć i uzyskać pociechę. – Nic nie przeraziło mnie tak jak te strzały i świadomość, że jestem za daleko.

– Ja bałam się już wcześniej, tyle razy. Ale po raz pierwszy spróbowałam temu zaradzić. – Spokojnie, świadomie rozprostowała zaciśniętą dłoń. – Nie cieszę się, że to się stało, Tucker, i pewnie nigdy nie zapomnę, jak to jest pociągnąć za spust, Ale mogę z tym żyć.

Patrzył na okruchy pyłu tańczące w smudze światła. On również nie zapomni pewnych rzeczy. Tępej grozy, jaką odczuwał gnając przez puste pola z echem strzałów w głowie. Szklistych oczu Caroline, kiedy wyminęła go i poszła do domu z bezwładnym psem w ramionach.

– Nie jestem bohaterem, Caroline. Bóg wie, jak bardzo nie chcę nim zostać, ale dopilnuję, żeby już nigdy nie przytrafiło ci się nic złego.

Uśmiechnęła się.

– Masz wielkie ambicje – zaczęła i uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Ale w jego oczach nie było uśmiechu. Ujął ją mocno za podbródek.

– Jesteś dla mnie ważna – powiedział wolno, jakby sam chciał zrozumieć te słowa. – Nikt nigdy nie był dla mnie taki ważny i to jest bardzo trudne do przyjęcia.

Powietrze zdawało się dławić jej płuca, jak wtedy gdy stała na ciemnej scenie, czekając, aż odnajdzie ją snop reflektora.

– Wiem. To jest trudne dla nas obojga.

Ujrzał cień strachu w jej oczach, choć nie spuściła wzroku. A ponieważ była dla niego ważna, ponieważ wszystko w niej nabrało nagle żywotnego znaczenia, nadał głosowi lżejsze brzmienie.

– Dla mnie przede wszystkim nowe. – Pogłaskał ją po policzku. – Oto leżę na jednej kanapie z kobietą i nawet nie próbuję pozbawić ją ubrania. Jeżeli to się rozniesie, stracę reputację.

– Więc może spróbuj. Zamarł z palcem na jej policzku.

– Co?

– Pozbawić mnie ubrania. – Z oczami pełnymi lęków, wątpliwości i pragnień, zbliżyła wargi do jego ust.

Poczuł, że się w niej zatapia, i to także było coś nowego. Powolne, urocze zapadanie się w słodycz. Nie było gwałtownego przypływu pożądania, który witał zawsze z zadowoleniem. Teraz doznawał łagodnego natężenia uczuć, tak subtelnego, jak przejście nocy w dzień.

Kiedy tak tuliła się do niego, mieszając ich oddechy, zrozumiał, że ona ofiarowuje mu coś więcej niż namiętność. Zaufanie. To go niepokoiło. Nie należała do kobiet, które oddają coś mężczyźnie ot tak sobie. A on? On zawsze brał od kobiety tyle tylko, ile chciała mu dać. Brał z uśmiechem i nigdy nie oglądał się za siebie. – Caroline! – Przeczesał pakami jej włosy. – Chcę ciebie. Czuła przy sobie dudnienie jego serca. Powaga, z jaką to powiedział, kazała się jej uśmiechnąć, choć błądził już ustami po jej twarzy. – Wiem.

– Chcę powiedzieć, że naprawdę cię pragnę. – Szlafrok zsunął jej się z ramion i Tucker wtulił usta w ciepłe zagłębienie jej szyi. – Pragnąłem cię już w trzydzieści sekund po tym, jak cię zobaczyłem.

Drżała pod nim z pożądania. Dlaczego rozmawiają? Po co im słowa, skoro ona chce tylko czuć?

– Wiem.

– Tylko że… – Jej szyja była taka biała, taka gładka. – Dotąd nie byłem specjalnie stały w sprawach z kobietami.

Przesunęła dłońmi po jego nagich plecach, badając intrygującą falistość mięśni.

– Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.

– Nie chcę. żebyś żałowała. – Otarł się policzkiem o jej policzek, potem odsunął twarz. W jego pociemniałych oczach malowały się uczucia, nad którymi wolała się nie zastanawiać. – Nie zniósłbym, gdybyś żałowała.

– Kto by pomyślał, że zaczniesz komplikować tę sprawę.

– Wierz mi, też się czuję zaskoczony. – Wplątał dłonie mocno w jej włosy. – Z tobą nic nie jest proste, Caroline. Chciałbym ci to jakoś wyjaśnić.

Nie musiał nic wyjaśniać. Jego oczy powiedziały jej wszystko. Poczuła liźnięcie strachu.

– Nie chcę żadnych wyjaśnień. – Rozpaczliwie przyciągnęła go do siebie. – Chcę czuć, że żyję. Chcę tylko czuć.

Jej pożądanie uniosło go, wchłonęło. Chciała od niego tego, czego on chciał zawsze od kobiety: zwykłej, naturalnej przyjemności. Jeżeli tkwił w tym okruchu żalu, postara się o nim zapomnieć. Jednym szarpnięciem rozchylił poty szlafroka i napawał się widokiem jej białego, smukłego, gładkiego jak atłas ciała. I jeżeli nawet nie różniła się od tamtych kobiet, które znał, odsunął od siebie niepokojące myśl i po prostu brał, co mu ofiarowała.

Rzuciła się w ten wir bezrozumnie, chłonęła jego pożądanie, jak wygłodniały człowiek połyka kęs chleba. Ona szukała tylko przyjemności w ciele drugiego człowieka. Żadnych myśli, przysięgła sobie. Żadnych uczuć.

Potrzebowała jedynie wyzwolenia, jakie daje dobry, oczyszczający seks.

Krzyknęła z ulgi, kiedy doprowadził ją do ostrego, rozdzierającego orgazmu.

Słyszała jego przerywany oddech, kiedy swoimi dłońmi zaczął koić, uciszać. Wyszeptał coś i choć nie zrozumiała słów, słodki ton głosu omal nie doprowadził jej do łez. Siłą woli powstrzymała się, by nie uczepić się go i nie zapłakać.

Przeraziły ją uczucia, które wkradły się w nią jakoś tak niepostrzeżenie. Nie chciała ich i zniszczyła je w zarodku, brutalnie i pewnie. Tucker szeptał coś jeszcze z ustami na jej ustach, kiedy zaczęła ściągać mu dzinsy. Zesztywniał, kiedy go dotknęła, objęła gorącą, pożądliwą dłonią. Pokój zakołysał się, ona już owijała się wokół niego.

– Caroline, poczekaj!

Ale już go otaczała, wciągała w siebie, w swój oszalały rytm.

Złapała go w pułapkę jego własnych pragnień. Więc dał się ponieść ku spełnieniu, wiedząc już, że to spełnieniem nie będzie.

Leżała bardzo spokojnie, ze szlafrokiem skłębionym pod pośladkami. Tak, teraz czuła, że jest żywa. Obolała, opuchnięta, rozedrgana i żywa. Gdyby tylko nie czuła w środku takiej pustki.

Gdyby tylko on coś powiedział! Gdyby podniósł głowę, uśmiechnął się, zażartował głupio i rozładował napięcie.

Cisza się przeciągała. Rytm jego serca wrócił do normy, a cisza się przeciągała.

Wiedział, że jest ciężki, ale odwlekał chwilę, gdy będzie się musiał odsunąć. I spojrzeć jej w twarz.

Dobry seks, pomyślał. Tak, to był dobry, czysty seks, z pominięciem tych wszystkich zdradliwych, niezrozumiałych emocji. Dobry seks, pomyślał z pewnym niesmakiem. Nie było powodu, by czuć się… „wykorzystanym", tak chyba brzmi to słowo. Pożałował, że nie może się z tego pośmiać.

Czy dlatego Edda Lou była taka rozgoryczona? zastanowił się. Z westchnieniem otworzył oczy i gapił się na pusty pokój. Nie, Edda Lou nie myślała o nim. Myślała o jego pieniądzach, jego nazwisku, pozycji, ale nie o nim. Seks był dla niej tylko środkiem prowadzącym do celu.

Przynajmniej mieli ze sobą coś wspólnego.

Ale musiał być przecież ktoś, między jego pierwszą młodzieńczą przygodą a tą potyczką z Caroline, kto o nim myślał. Kto chciał czegoś więcej, a zadowolił się byle czym. Ktoś, kto leżał w bolesnej ciszy po burzy.

Otrzymałem dokładnie to, na co zasłużyłem, pomyślał. Po raz pierwszy zapragnął więcej i natknął się na kobietę, która nie chciała ani brać, ani dawać.

No cóż, miał jeszcze swoją dumę. Słaba to pociecha, ale lepsza niż skomlenie.

Odsunął się od Caroline i siadając naciągnął spodnie.

– Wzięłaś mnie przez zaskoczenie, skarbie. – Uśmiech wykrzywił mu wargi nie sięgając oczu. – Nie dałaś mi czasu, żeby się odpowiednio przystroić.

Dopiero po chwili zrozumiała, że mówi o braku kondomu. Uznała, że najlepiej wzruszyć ramionami.

– To było przyjęcie – niespodzianka. – Unikając jego oczu usiadła i otuliła się połami szlafroka, – Wezmę pigułkę.

– A więc wszystko gra. – Chciał pogłaskać ją po zmierzwionych włosach, ale nie zrobił tego. Wstał. – Wygląda na to, że uśpiliśmy twojego – Wskazał na Nieprzydatnego, który spał pod krzesłem pochrapując. Tucker wsadził ręce w kieszenie. – Caroline.

– Myślę, że zrobię kawy. – Poderwała się z kanapy, jakby głos Tuckera uruchomił dźwignię. – I śniadanie. Jestem ci winna śniadanie.

patrzył, jak przygryza dolną wargę, jak jej oczy, pociemniałe z napięcia, omijają jego twarz.

– Skoro tak chcesz. Pozwolisz, że wezmę prysznic?

– Nie krępuj się. – Westchnęła, nie wiadomo, z ulgą, czy żalem, i starała się to zatuszować słowami. – Na górze, drugie drzwi na prawo. Na półce są świeże ręczniki. Trzeba trochę poczekać, aż woda się nagrzeje.

– Nie śpieszy mi się – powiedział i wyszedł wolno z pokoju.

Umycie się jej mydłem wprawiło go w lepszy humor. Wyszorowanie zębów szczoteczką Caroline – nie mógł znaleźć innej – pozostawiło mu w ustach jej smak.

Sprawy czysto fizyczne. Będzie o wiele lepiej, jeżeli skoncentruje się na sprawach fizycznych. Naprawdę nie ma potrzeby doszukiwać się głębszego znaczenie w miłej porannej przygodzie miłosnej.

Schodząc ze schodów wkładał koszulę. Poczuł zapach kawy i bekonu. Zwyczajne poranne wonie, które nie powinny wywołać paroksyzmu tęsknoty za kobietą. Szedł przez hol w stronę kuchni, kiedy usłyszał warkot samochodu.

Z rozpiętą koszulą, kciukami zatkniętymi w kieszenie spodni, stanął w siatkowych drzwiach i patrzył, jak agent specjalny Matthew Burns parkuje samochód. Przez chwilę dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Jeden odziany w czarny garnitur i jedwabny krawat, drugi nie ogolony i niezupełnie ubrany. Wzajemna niechęć wisiała w powietrzu.

Tucker otworzył siatkowe drzwi i oparł się o nie niedbale.

– Trochę wcześnie na składanie wizyt.

Burns zamknął samochód, schował kluczyki do kieszeni.

– Sprawy zawodowe. – Obrzucił wzrokiem nagą pierś i wilgotne włosy Tuckera. Doszedł go zapach śniadania i zacisnął wargi. – Muszę wam niestety przeszkodzić.

– Już nie jesteś w stanie – powiedział Tucker uprzejmie. – Co możemy dla ciebie zrobić?

– Bardzo się tym chlubisz, co? Longstreet?

Tucker uniósł brwi. – Czym, proszę?

– Zdolnością uwodzenia kobiet?

– Po to tu przyjechałeś? Żeby udzielić ci paru wskazówek? – Tym razem jego uśmiech nie był czarujący, był nieprzyjemny. – Zajmie nam to trochę czasu, Burns. Masz spore zaległości.

Burns zacisnął zęby. Prosty fakt, że kobieta taka jak Caroline wybrała Tuckera zamiast jego, Burnsa, paliła go żywym ogniem.

– Uważam, że twój… styl, nazwijmy to tak z braku lepszego określeni jest żałosny.

– Jeżeli chciałeś mnie obrazić, nie udało ci się. Nie staram się zrobić na tobie wrażenia.

– Wolisz bezradne kobiety.

– Wiesz – Tucker przesunął dłonią po szczecinie na brodzie. – W życiu nie spotkałem bezradnej kobiety. Caroline nie jest nią z pewnością. W tej chwili jest być może trochę roztrzęsiona. Potrzebuje kogoś, na kim mogłaby się oprzeć, zanim znów stanie mocno na nogach. Ma mnie, jak długo tylko zechce. Lepiej przyjmij to do wiadomości.

– Wiem jedno, bez skrupułów wykorzystujesz kobietę w chwili jej słabości. Masz dojrzałość emocjonalną grzyba. Edda Lou Hatinger była ostatnią pozycją na długiej liście twoich ofiar. A co do Caroline…

– Caroline może mówić za siebie. – Stanęła w drzwiach i położyła rękę na ramieniu Tuckera. Żadne z nich nie wiedziało, czy był to gest zachęty, czy ostrzeżenia. – Chcesz ze mną porozmawiać, Matthew?

Ogarnęła go nagła fala strasznego gniewu. Caroline była naga pod szlafrokiem, a sposób, w jaki stała przy boku Tuckera, świadczył nie tylko o tym, że dokonała wyboru. Świadczył o intymności. Niezależnie od swego geniuszu, swojej delikatnej urody, w jego oczach spadła do poziomu dziwki.

– Myślałem, że będzie ci wygodniej rozmawiać ze mną tutaj niż w biurze szeryfa.

– Tak, rzeczywiście. Dziękuję ci. – Zaproponowałaby mu kawę w salonie, ale nie miała zamiaru zostawiać ich samych. – Może pójdziemy do kuchni… Szykowałam właśnie śniadanie.

– Pana Longstreeta przesłucham później – powiedział sztywno Burns.

– Ale w ten sposób oszczędzisz masę czasu. – Caroline obserwowała ich czujnie, kiedy szli przez hol. – Masz ochotę na jajka, Matthew?

– Dziękuję, już jadłem. – Burns usiadł przy stole. Pasował do wiejskiej kuchni jak pięść do nosa. – Ale z przyjemnością napiłbym się kawy, jeżeli nie sprawi ci to kłopotu.

Caroline postawiła dzbanek na drucianej podstawce w kształcie koguta. Dziwne, pomyślała nakładając na talerze jajka i bekon. Prawie zapomniała, że wczoraj wpadła tu krzycząc i szlochając, podczas gdy zabójca rozbijał pięściami drzwi.

Spojrzała na nie teraz. Została tylko siatka. Ktoś, Burke albo Tucker. zabrał połamane framugi. Parę drzazg leżało jeszcze na podłodze.

– Chcesz, żebym złożyła zeznanie w związku z wczorajszym wydarzeniem – powiedziała, pochłonięta nalewaniem śmietanki do kawy. – Opowiedziałam już wszystko Burke'owi.

– Tak, czytałem twoje oświadczenie.

Tucker zauważył, że Caroline spogląda niespokojnie w stronę drzwi, pogłaskał ją delikatnie po ramieniu.

– Nie znam się na prawie – powiedział – ale czy to, co się tu wczoraj wydarzyło, nie jest problemem miejscowej policji?

– Nie. Caroline, byłbym wdzięczny, gdybyś opowiedziała mi wszystko po kolei. – Burns włączył magnetofon.

Nie było to trudne. Wydarzenie poprzedniego dnia wydawały się tak odległe, przyćmione. Odtwarzała je w myślach, zupełnie jakby miała je nagrane w głowie na taśmę. Burns pozwolił jej mówić. Robił tylko krótkie notatki.

– To dziwne, że uważasz, że Hatinger nie użył żadnego ze swych pistoletów? – stwierdził tonem pogawędki, dopijając drugą filiżankę kawy. – Oba były naładowane, a z tego co wiem, był doskonałym strzelcem. Z opisu twojej ucieczki, z tylnej werandy, przez cały dom, kuchnię na trawnik, wynika, że mógłby cię zastrzelić dziesięć razy. A on nawet nie wyciągnął pistoletu.

– Miał nóż – powiedziała i nie usłyszała nuty histerii w swoim głosie. Usłyszał ją Tucker.

– Nie widzę sensu tych pytań, Burns. Może on nawet nie pamiętał, że ma pistolety.

– Może. A jak myślisz, Caroline, czy on był świadomy tego, że posiada pistolet? – Podniósł filiżankę, łyknął kawy i ciągnął, nie czekając na jej odpowiedź. – Powiedziałaś, że chwyciłaś pistolet w biegu, kiedy Hatinger był jeszcze na zewnątrz.

– Tak. Strzelałam do celu. Zawsze rozładowuję broń, kiedy kończę strzelać. Czasem wkładam naboje do kieszeni. Pomyślałam nawet, że to brzydki zwyczaj i że muszę się od tego odzwyczaić. – Opuściła widelec, uderzając nim o talerz. Zapach jajek i bekonu przyprawiał ją o mdłości. – Chyba jednak dobrze, że się nie odzwyczaiłam.

– Co za szczęście, że miałaś dość przytomności umysłu, by w ogóle załadować pistolet.

Uśmiechnęła się do Burnsa z przymusem.

– Można powiedzieć, że przywykłam do działania w warunkach stresu. Skinął tylko głową.

– Rekonstruując te ostatnie momenty, kiedy odwróciłaś się i wystrzeliłaś, czy mogłabyś zaryzykować stwierdzenie, że Hatinger nie zdawał sobie sprawy, iż jesteś uzbrojona?

– To stało się bardzo szybko. Miała wrażenie, że trwa wiecznie. Wydawało jej się, że biegnie w gęstym syropie. Potrafiła z łatwością odtworzyć tę scenę, ten horror na zwolnionych Obrotach. Ściana gorąca, która dławi oddech. Przerażające uczucie, że trawa Zrobiła się grząska i pęta nogi. Srebrny błysk noża w bezlitosnym słońcu. I ten grymas, wzgardliwy, głodny uśmiech.

– Ja… – Zacisnęła usta i zdławiła ostatnie, brzydkie pozostałość strachu. – Strzeliłam, ale nic się nie stało. On dalej szedł ku mnie. Trzymał nóż i uśmiechał się. Tylko się uśmiechał. Myślę, że płakałam albo krzyczałam, albo się modliłam, nie wiem, a on ciągle się zbliżał i ciągle się uśmiechał. Trzymała pistolet w wyciągniętych rękach, a on powiedział, że jestem owieczką bożą, ofiarą. Że to będzie tak, jak z Eddą Lou. Musi być tak, jak z Eddą Lou.

– Jesteś tego pewna? – Burns trzymał filiżankę pięć centymetrów nad talerzykiem. – Na pewno powiedział, że to musi być tak jak z Eddą Lou?

– Tak. – Wzdrygnęła się i odsunęła nietknięte śniadanie. – Nie sądzę żebym zapomniała o czymkolwiek, co powiedział.

– Poczekaj chwilę. – Tucker położył dłoń na ramieniu Caroline. Przez ostatnie minuty nie tylko słuchał, ale i obserwował. Burns wyglądał jak ogar na tropie. – On cię nie przesłuchuje w sprawie jakiegoś zbiegłego szaleńca. To dla niego za drobna sprawa, lokalna burda nie zainteresowałaby przecież agenta federalnego. Ty sukinsynu!

– Tucker, proszę!

– Nie. – Spojrzał płonącym wzrokiem na Caroline. – Nie rozumiesz? Jemu chodzi o Eddę Lou. O Eddę Lou i te inne dziewczęta. To nie ma nic wspólnego z tobą, poza tym, że udało ci się nie zostać następną ofiarą.

– Następną… – zaczęła i urwała. Krew uciekła jej z twarzy. – Och, Boże, nóż! Nie zastrzelił mnie, ponieważ… to musiało być tak jak z Eddą Lou. Musiał użyć noża.

– Tak, noża. – Dłoń Tuckera zsunęła się z ramienia Caroline, szukając jej dłoni. – I ty mówisz o wykorzystywaniu, Burns? – Głos Tuckera stracił nagle południową rozwlekłość. – Wykorzystujesz Caroline w celu zebrania dowodów przeciwko Hatingerowi. Wykorzystujesz ją do rozwiązania sprawy, nie mówiąc jej o tym.

Burns odstawił skrupulatnie filiżankę na podstawkę.

– Prowadzę śledztwo w sprawie serii morderstw. Nie jestem zobowiązany do informowania osób postronnych o moich poglądach na sprawę.

– Pieprz się! Wiesz, przez co ona przeszła. Poinformowanie jej, że koszmar się skończył, nic by cię nie kosztowało.

– Regulaminowa procedura – powiedział Burns krótko.

Caroline zacisnęła palce na dłoni Tuckera, zmuszając go do milczenia.

– Mogę mówić za siebie. – Odetchnęła głęboko. – Nie znałam Eddy Lou, ale zawsze będę widziała ją pływającą w moim stawie. Nigdy w życiu nie popełniłam gwałtownego czynu. Och, kiedyś rzuciłam w kogoś kieliszkiem do szampana, ale nie trafiłam, więc to się nie liczy. Wczoraj zabiłam człowieka. – Przycisnęła dłoń do żołądka. Zagnieździł się tam znajomy, tępy ból. – Może tobie nie wydaje się to straszne, Burns, zważywszy rodzaj twojej pracy oraz fakt, że zrobiłam to w obronie własnej. Ale zabiłam człowieka. Teraz ty przychodzisz i prosisz mnie, żebym przeżyła to w myślach jeszcze raz. I nawet nie raczysz mi powiedzieć, po co.

– Caroline, to są jedynie zwykłe rozważania. Dla twojego dobra… – jąknął się kiedy gwałtownie poderwała głowę.

– Czy wiesz – powiedziała wolno – że kiedyś zagroziłam mężczyźnie że go zabiję, jeżeli jeszcze raz użyje w stosunku do mnie tego zwrotu? Oczywiście, nie myślałam tego poważnie. Była to jedna z tych typowych gróźb, które rzucają ludzie nie mający pojęcia, co to znaczy zabić człowieka. Ale radzę ci nie używać tego zwrotu w rozmowie ze mną. Denerwuje mnie.

Zachwycony Tucker rozparł się z uśmiechem na krześle.

– Ma ostry język – zwrócił się do Burnsa. – To wielka przyjemność słyszeć, jak używa sobie na kimś innym dla odmiany.

– Przepraszam, jeżeli cię uraziłem – powiedział Burns cierpko. – Wykonuję swoją pracę najlepiej jak potrafię. Nie mamy dowodów na to, że Austin Hatinger jest sprawcą trzech morderstw w Innocence i jednego w Nashville. Jednakże, biorąc pod uwagę wczorajszy incydent, śledztwo skupi się na jego osobie.

– Będziecie w stanie udowodnić, że to jego nóż? – zapytała Caroline.

– Po pewnych testach laboratoryjnych będziemy w stanie stwierdzić, czy był to ten sam rodzaj noża – przyznał Burns niechętnie. – Teraz mogę tylko powiedzieć, że Hatinger spełnia warunki psychologiczne masowego mordercy. Głęboka niechęć do kobiet, której dał wyraz maltretując żonę. Mania religijna, przeświadczenie, że powierzono mu misję walki z grzechem. Wrzucając ciała do wody mógł się kierować nie tyle chęcią pozbycia się dowodów, ile dążeniem do oczyszczenia ofiary. Niestety już nigdy nie dowiemy się. jakie były motywy jego czynów. W zaistniałych okolicznościach mogę jedynie starać się odtworzyć jego zachowania, zbadać jego alibi na czas dokonania trzech morderstw. Jednocześnie będę prowadził śledztwo w innych kierunkach.

Jego spojrzenie spoczęło na Tuckerze. Tucker tylko się uśmiechnął.

– Masz więc jasno wytyczoną linię postępowania i mnóstwo pracy. Nie będziemy cię zatrzymywać.

– Chcę porozmawiać z Cyrem Hatingerem. Uśmiech Tuckera przygasł.

– Jest w Sweetwater.

Burns wstał, ale nie odmówił sobie przyjemności dobicia przeciwnika.

– Czy to nie dziwne, że Hatinger chciał zapolować na ciebie, a dopadł Caroline? Niektórzy ludzie przynoszą pecha. – Był ekspertem w rozpoznawaniu poczucia winy. Z przyjemnością patrzył, jak cień zasnuwa twarz Tuckera. – Jeżeli przypomnisz sobie o czymś, Caroline, wiesz, gdzie mnie szukać. Dziękuję za kawę. Nie fatyguj się, znam drogę do drzwi.

– Tucker… – zaczęła Caroline, kiedy zostali sami, ale on potrząsnął tylko głową i wstał.

– Muszę przemyśleć to i owo. – Przeciągnął dłonią przez włosy. Były suche, ale pachniały jej szamponem. Nawet taki drobiazg wywołał tęsknotę. – Poradzisz sobie? Może mam zadzwonić do Josie albo Susie?

– Nie, nie, poradzę sobie. – Ale miała wątpliwości co do niego. – Ludzie tacy jak Matthew muszą rozumować w kategoriach winy i kary.

– I mają po części rację. Słuchaj, muszę lecieć. Nie chcę zostawiać z nim Cyra samego. – Wsadził ręce do kieszeni. – To tylko dzieciak.

– Jedź. – Będzie lepiej, pomyślała, jeżeli zostanie sama. Odłoży rozmowę o tym, co wydarzyło się między nimi tego ranka. – Poradzę sobie naprawdę. – Zebrała talerze. Nieprzydatny dostanie królewskie śniadanie.

Kiedy odwróciła się w stronę zlewu, położył dłoń na jej ramieniu.

– Wrócę.

– Wiem. – Był już przy drzwiach. – Tucker, dziękuję ci, że powiedziałeś Matthewowi, że nie jestem bezradna. To wiele znaczy dla kogoś, kogo ludzie przywykli postrzegać w ten sposób.

Stała odwrócona do niego tyłem, widział tylko jej wyprostowane plecy. Patrzyła na miejsce, gdzie krew zaschła na trawie.

– Będziemy musieli porozmawiać, ty i ja. O bardzo wielu sprawach. Nie odpowiedziała, więc zostawił ją samą.

Загрузка...