ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Dwayne dobrnął z trudem do brzegu. Był kompletnie trzeźwy. Opadł na czworaki i walczył z mdłościami.

– Chryste, Tuck! Słodki Jezusie! Co my teraz zrobimy? Tucker nie odpowiedział. Leżał na plecach, gapiąc się w niebo. Było mu tak zimno, tak strasznie zimno, że skupiał cały wysiłek na oddychaniu.

– Do stawu – powiedział Dwayne i przełknął ślinę. – Ktoś wrzucił ją do stawu. Byliśmy tam razem z nią. Pływaliśmy razem z nią.

– Na pewno nie czuje się tym urażona. – Tucker zakrył sobie ramieniem oczy, licząc na to, że odpędzi w ten sposób obraz ręki wystającej z ciemnej wody, zakrzywionych palców. Jakby po niego sięgała. Jakby chciała go pochwycić i wciągnąć w głąb.

Musiał się upewnić, że to Darleen Talbot, musiał się upewnić, że już nie można jej pomóc.

Więc zacisnął zęby, chwycił za sztywny, martwy przegub i pociągnął. Wyskoczyła głowa. Zobaczył… Boże, zobaczył dzieło rozpoczęte przez mordercę, zakończone już prawie przez ryby.

Istota ludzka jest taka krucha, myślał teraz. Taka bezbronna. Tak łatwo zmienić ją w coś ohydnego.

– Nie możemy jej tak zostawić, Tuck. – Dwayne wzdrygnął się na myśl o wejściu z powrotem do stawu i dotknięcia tego, co niegdyś był Darleen Talbot. – To nieprzyzwoite.

– Musimy ją zostawić. – Tucker pomyślał z żalem o butelce, którą wrzucił do stawu. Byłaby teraz jak znalazł. – Przynajmniej dopóki nie przyjdzie tu Burke. Idź do domu i zadzwoń do niego. Jeden z nas powinien tu zostać. Zadzwoń do Burke'a i powiedz mu, co znaleźliśmy. Powiedz mu. żeby zawiadomił agenta Burnsa. – Tucker usiadł i ściągnął mokrą koszulę. – I przynieś mi suche fajki, dobrze? Piwem też nie pogardzę… – Zaklął, zobaczywszy Caroline idącą w ich stronę. W trzech susach znalazł się przy niej.

– Tak się cieszysz, że mnie widzisz? – zaśmiała się Caroline i uścisnęła go mocno. – Postanowiliście popływać? Della mnie przysłała…

– Wróć do domu z Dwayne'em. – Chciał tylko, żeby znalazła się jak najdalej od śmierci i cierpienia. – Wróć i poczekaj tam na mnie.

– Dobrze, poczekam. – Wiedziała już, że stało się coś złego. Przeniosła wzrok z Tuckera na jego brata. Warga Dwayne'a zaczęła znowu krwawić, krew wydawała się czarna na tle jego zbielałej twarzy. – Biliście się? Dwayne, masz rozbitą wargę.

Dwayne schował głowę w ramiona. Della da mu popalić!

– Zadzwonię po Burke'a.

– Po Burke'a? – Caroline chwyciła za ramię Tuckera, który próbował odciągnąć ją w stronę domu. – Po co wam Burke? – Poczuła dziwny ciężar w piersiach. – Tucker?

Dowie się prędzej czy później, lepiej, żeby usłyszała to od niego.

– Znaleźliśmy ją. W stawie.

– O, Boże! – Instynktownie spojrzała w stronę wody, ale Tucker zasłonił jej widok.

– Dwayne idzie zadzwonić po Burke'a. Pójdziesz z nim.

– Nie, zostanę z tobą. – Potrząsnęła głową, zanim zdążył zaprotestować. – Zostaję, Tucker.

Ponieważ Tucker wzruszył tylko ramionami, Dwayne pobiegł w stronę domu. Lelek zaczął nawoływać, słodko i natarczywie.

– Jesteś pewien? – Caroline wiedziała, że to głupie pytanie.

– Aha. – Odetchnął głęboko. – Jestem pewien.

– Biedna Happy. – Musiała jeszcze o coś zapytać, ale słowa nie chciały przejść jej przez gardło. – Tak jak te inne? – Ujęła go mocno za rękę i czekała, żeby zwrócił na nią wzrok. – Chcę wiedzieć.

– Jak inne. – Stanowczym ruchem odwrócił ją plecami do stawu, słuchali pokrzykiwań nocnych ptaków i patrzyli na światła Sweetwater.

Dalsze postępowanie przebiegało sprawnie i bezdusznie, jakby nie dotyczyło ludzkiej istoty. Mężczyźni stali nad brzegiem, z twarzami zbielałymi w ostrym świetle reflektora umieszczonego na dachu terenowca Burke'a. Zrobiono zdjęcia.

– W porządku. – Burns skinął w stronę wody. – Trzeba ją wyciągnąć. Nikt się nie odezwał. Burke zacisnął wargi i odpiął pas z bronią.

– Ja to zrobię. – Tucker usłyszał własny głos i sam się zdumiał.

– To do ciebie nie należy, Tuck. – Burke rzucił pas na ziemię.

– To moja ziemia. – Tucker ujął Caroline za ramiona. – Idź do domu.

– Pójdziemy razem, kiedy to się skończy. – Pocałowała go w policzek. – Jesteś dobrym człowiekiem. Tucker.

Nie wiedział, czy jest dobry. Ale kiedy już zanurzył się w wodę, pomyślał, że głupi z pewnością. Burke miał rację, to do niego nie należało. Nie płacą mu za to, by uczestniczył w tym horrorze.

Płynął przez zimną, ciemną wodę w stronę ręki, białej jak kość o zakrzywionych palcach.

Dlaczego uważa, że jego obowiązkiem jest wyciągnąć z wody tę martwą kobietę? Nic dla niego nie znaczyła za życia, czy nie powinna być dla niego niczym po śmierci?

Ponieważ staw należy do Sweetwater, uświadomił sobie. A on jest Longstreetem.

Po raz drugi zacisnął palce wokół martwego przegubu. Kiedy wyłoniła się głowa, zobaczył jej włosy wypływające wachlarzem na powierzchnię. Żołądek podjechał mu do góry. Poczuł kwaśny smak w ustach i z trudem opanował mdłości. Owinął ramię dookoła ciała.

Na brzegu panowała cisza tak głęboka, że można było usłyszeć bzyczenie komarów. Cmentarna cisza, pomyślał, próbując uwolnić Darleen od czegoś, co ściągało ją w dół.

Wyślizgnęła mu się i kiedy pochwycił ją ponownie, jej głowa opadła mu na ramię. Tucker zesztywniał, ale nic czuł obrzydzenia. Jedynie litość.

Spojrzał w stronę brzegu. Dwayne stał otaczając ramieniem Josie. Ich oczy wydawały się ogromne w powodzi światła. Burke i Carl już się pochylali, gotowi przejąć ciężar, który ciągnął Tucker. Caroline trzymała rękę na ramieniu Cyra. Cholera, co robi tu ten chłopak?! Burns stał trochę z tyłu i patrzył, jakby to była średnio interesująca sztuka teatralna.

– Ma coś przywiązane do nóg – zawołał Tucker. – Potrzebny mi nóż.

– To jest ślad, Longstreet – Burns wystąpił naprzód. – Chcę to mieć nietknięte.

– Ty sukinsynu! Wleź tu sam i zbierz swoje kurewskie ślady!

– Ja panu pomogę, panie Tucker! – Cyr był już po kolana w wodzie, kiedy Burke go pochwycił i oddał Caroline.

– Chryste! – jęknął Tucker i szarpnął Darleen z całej siły. Popłynęła.

– Zabierzcie stąd chłopaka! – krzyknął. Podciągnął się na brzeg i siedział tak przez chwilę z nogami w wodzie.

– Dwayne, daj mi fajkę.

Ale to Josie podała mu już zapalonego papierosa.

– Zasłużyłeś sobie na całego. – Przytuliła policzek do jego twarzy. – Przykro mi, że to musiałeś być ty. Tuck.

– Mnie też przykro. – Zaciągnął się z rozkoszą. – Burke, nie masz jakiegoś koca, żeby ją zakryć. Tak nie można.

– Osoby postronne proszę o powrót do domu – odezwał się Burns. – Teren zostanie zabezpieczony, aż do chwili zakończenia śledztwa.

– Cholera, my ją znaliśmy – powiedział Tucker ze znużeniem. – Ty nie. Mógłbyś ją chociaż zakryć.

– Idź, Tuck. – Burke pomógł mu wstać. – Musimy zrobić parę rzeczy. Lepiej, żeby cię przy tym nie było. Uwiniemy się raz dwa.

– Widziałem, co jej zrobiono – powiedział Tukcer chrapliwym głosem.

– Proszę, żebyście byli do mojej dyspozycji – wtrącił Burns. – Ty i twój brat. Będę was musiał przesłuchać.

Bez słowa Tucker odwrócił się i dołączył do Caroline i Cyra.

Caroline nie była mistrzynią kuchni, ale udało jej się odgrzać zupę z puszki i podać ją razem z rostbefem Delii, Zupa zawsze wydawała jej się kojącą nerwy potrawą. Patrząc, jak pochłaniała ją Cyr, uznała, że fasolówka spełniła swoje zadanie.

Dwayne wyskrobał talerz do czysta i zawstydził się swoim apetytem.

– To było pyszne, Caroline. Bardzo miło z twojej strony, że skleciłaś kolację.

– Praktycznie przygotowała ją Della przed pójściem do Fullerów.

– Naprawdę jesteśmy wdzięczni – wtrąciła Josie. – Choć nie wiem, jak Dwayne może jeść z tą grubaśną wargą. Wpadłeś na drzwi, skarbie?

– Wzięliśmy się z Tuckerem za łby. – Sięgnął po kubek z mrożoną herbatą. Nie miał jakoś ochoty się upić, mimo wszystko.

– Tucker cię uderzył? – Josie wsparła podbródek na dłoni i uśmiechnęła się leciutko. – Przez parę ostatnich tygodni ten facet użył pięści więcej razy nit przez ostatnich dwadzieścia lat. Zastanówmy się. O co mogliście się pobić? Chyba nie o Caroline?

Josie mrugnęła do Caroline porozumiewawczo.

– Nic z tych rzeczy. – Dwayne kręcił się niepewnie na krześle. – Mała różnica zdań, to wszystko. Zaczęliśmy się szamotać i wpadliśmy do stawu. Zdaje się, że porządnie zbełtaliśmy wodę, bo najpierw się biliśmy, a potem ścigaliśmy do drugiego brzegu. No i Tucker praktycznie wpadł na nią.

– Nie myśl o tym. – Josie wstała i otoczyła go od tyłu ramionami. – Mieliście po prostu pecha.

– Cholernie chłodno do tego podchodzisz – powiedział Tucker. Josie przytuliła policzek do włosów Dwayne'a.

– Bo to prawda. Czasem prawda jest okrutna. Gdybyś się nie szamotał w stawie, to byś jej nie znalazł. Ona nadal byłaby martwa, ale zostałaby pod wodą. A wy nie bylibyście tacy oklapli.

Tucker opadł na krzesło. Wiedział, że jest zirytowany i powinien panować nad nerwami, ale Josie szarpnęła jego czułą strunę.

– Już wkrótce przestaniemy być oklapli. Darleen będzie martwa wiecznie.

– O to właśnie chodzi. Znalezienie jej tylko utrudniło wam życie.

– Chryste, Josie, masz wrażliwość dorsza. Wyprostowała się z płonącymi oczami i pobladłą twarzą.

– Mam mnóstwo wrażliwości, kiedy chodzi o moją rodzinę. Ale nie dbam o to, co przydarzyło się tej małej kurewce…

– Josie! – Dwayne chciał wziąć ją za rękę, ale się odsunęła.

– Była kurewką i jej śmierć tego nie zmieni. Żal mi Happy i innych, ale niedobrze mi się robi na myśl o tym, żeście się w to wplątali. Jeżeli uważasz że to czyni mnie niewrażliwą, Tuckerze Longstreet, to w porządku. Zachowani swoją wrażliwość dla kogoś, kto potrafi ją docenić.

Wypadła z kuchni jak huragan.

– Może pójść z nią? – Dwayne wstał z wahaniem. – Trochę ją ugłaskać?

– Powiedz jej, że przepraszam, jeżeli uznasz, że to pomoże. – Tucker potarł dłońmi twarz, zrezygnowany. – Nie ma sensu naskakiwać na nią za to, że jest taka, jaka jest.

– Panie Tucker, chce pan piwa?

Tucker opuścił dłonie i uśmiechnął się do Cyra.

– Niemal tak bardzo, jak chcę spać, ale poprzestanę chyba na kawie.

– Zrobię ci. – Caroline wyjęła z szafki filiżankę. – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Josie martwi się o ciebie.

– Wiem. Della poszła do Fullerów?

– Tak. Ona i Birdie zostaną na noc z Happy. Pomogą jej przy dziecku. Kuzynka Lulu jest na górze i ogląda film.

Sędziwa dama oznajmiła, że morderstwa są o wiele bardziej interesujące w telewizji niż w rzeczywistości, i usadowiła się na kanapie z miską prażonej kukurydzy i butelką piwa.

– Cyr, może byś dotrzymał jej towarzystwa? – zaproponował Tucker. – Ona nie lubi być sama.

– Mogę wziąć ze sobą psa? – Wyciągnął Nieprzydatnego z jego kryjówki pod stołem.

– Jasne. Tylko nie pozwól kuzynce Lulu spoić go piwem.

– Nie, psze pani. Dobranoc, panie Tucker.

– Dobranoc, Cyr. – Dotknął ramienia chłopca. – Dziękuję, że chciałeś mi pomóc.

– Zrobiłbym dla pana wszystko, panie Tucker – wyrzucił z siebie Cyr. Zaczerwienił się i wybiegł z kuchni.

– Takie przywiązanie to cenny dar. – Caroline zaczerpnęła chochlą zupy. – Będziesz uważny, prawda?

– Będę próbował. – Tucker przejechał dłonią po szorstkiej brodzie. Nie golił się jeszcze, choć dwa razy brał prysznic. – Tylko chciałbym, żeby nie patrzył na mnie jakbym był Herkulesem, Platonem i Clarkiem Kentem w jednej osobie.

Caroline postawiła przed nim talerz zupy i pogłaskała go po głowie.

– Ciężko być bohaterem.

– Ciężko jest próbować nim zostać, nie mając po temu żadnych danych.

– Och, myślę, że zaskoczysz sam siebie. – Usiadła przy nim. – Zrobiłam ci zupę.

– Widzę. – Wziął ją za rękę. – Bardzo się przydajesz.

– Ja również zaskakuję samą siebie. Cieszę się, że nie znałeś mnie przedtem, Tucker.

– „Przedtem” nie ma żadnego znaczenia.

– I to mówi człowiek, który opowiada mi historie sprzed stu lat!

– To co innego. – Zaczął jeść, raczej z chęci sprawienia jej przyjemności niż z głodu. Dopiero po paru łyżkach uświadomił sobie, że ma wilczy apetyt. – Wydarzenia sprzed stu lat są ważne, ponieważ ukształtowały teraźniejszość. To, kim byłaś przed rokiem, nie ma znaczenia wobec tego, kim jesteś dzisiaj.

– Podoba mi się twój sposób myślenia. Tucker?

– Hm?

– Chcesz, żebym została z tobą dzisiaj?

Podniósł na nią oczy, w których malował się prawdziwy głód.

– Chcę, żebyś została. Skinęła głową i wstała.

– Zrobię ci kanapki.

Teddy wrócił. Josie dowiedziała się tego od agenta Burnsa w jego łóżku. Myśl, że ma na swe usługi jednocześnie patologa i agenta specjalnego, złagodziła jej urazę i gniew na Tuckera.

Postanowiła, że nie będzie się odzywać do brata przez dzień lub dwa, albo do czasu, gdy przeprosi ją osobiście, zamiast wysyłać Dwayne'a w zastępstwie.

Rozmyślała o tym jeszcze następnego popołudnia. Innocence dochodziło do siebie po szoku, jakim było ostatnie morderstwo. Josie siedziała przy kontuarze „Chat'N Chew”, od czasu do czasu uzupełniając ubytek szminki na ustach i przeglądając się w nowym lusterku. Teddy obiecał, że zje z nią lunch, gdy tylko skończy wstępne oględziny denatki.

– Earleen! – Wydymając wargi, skierowała lusterko ku górze, by obejrzeć sobie grzywkę. – Uważasz, że mam zimne serce?

– Zimne serce? – Earleen wsparła się na ladzie, żeby dać wytchnienie obolałym nogom. – Trochę trudno mieć jednocześnie gorącą krew i zimne serce, no nie?

Josie uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Zgadza się. To, że człowiek jest uczciwy i nie udaje, nie oznacza jeszcze, że jest zimny. Jest po prostu szczery wobec samego siebie, nie uważasz?

– Prawda.

Przy pomocy lusterka Josie obejrzała wnętrze restauracji, nie odwracając się. Zajętych było kilka stolików. Ponad zawodzeniem Reby McIntire, dobiegały strzępy rozmów o Darleen.

– Wiesz, za życia Darleen połowa z tych ludzi nie poświęciła jej chwili uwagi. – Josie zamknęła z trzaskiem puderniczkę. – Teraz, kiedy umarła, nie mówią o niczym innym.

– Taka jest ludzka natura – skonstatowała Earleen. – Zupełnie jak z tymi malarzami, których obrazy nie są warte centa za ich życia, a kiedy popełnią samobójstwo albo przejedzie ich ciężarówka, ludzie płacą za nie miliony. Ludzka natura.

Josie porównanie przypadło do gustu.

– Z tego wniosek, że Darleen jest więcej warta po śmierci niż była za życia.

Earleen może by się z tym zgodziła, gdyby nie bała się mówić źle o zmarłych.

– Żal mi Juniora. I tego kochanego chłopaczka. – Z westchnieniem Earleen sięgnęła po karteczkę z zamówieniem. – I Happy, i Singletona. Cierpią żywi.

Earleen poszła obsłużyć klienta, a Josie wyjęła z torebki perfumy i spryskała obficie dekolt i szyję.

Kiedy wszedł Carl, rozmowy przycichły na chwilę. Josie poklepała stołek obok siebie.

– Chodź, przysiądź sobie. Wyglądasz na zmęczonego.

– Dzięki, Josie, ale nie mogę. Przyszedłem tylko po jakieś żarcie.

– Co ci podać, Carl? – Earleen skoczyła na ladę, licząc na to, że wymieni jedzenie na wiadomości.

– Poproszę pół tuzina hamburgerów, z pół kilo twojej sałatki ziemniaczanej. No i z galon mrożonej herbaty.

– Jakie chcesz te hamburgery?

– Średnie, Earleen, i na wynos.

– Musicie być zawaleni robotą, jak biurowy wieszak ciuchami, skoro nie robicie nawet przerwy na lunch – zauważyła Josie.

– Bo i jesteśmy. – Był tak zmęczony, że mógłby zasnąć stojąc. Trochę późno przypomniał sobie o zdjęciu kapelusza. – Zjechał szeryf okręgowy ze swoimi chłopakami. Agent Burns siedzi na faksie. Jest tam tak gorąco, że można smażyć szynkę.

– Harujecie jak woły, musieliście złapać trop.

– Coś tam mamy. – Zerknął na Earleen, która zamarła wyczekująco przy kuchence mikrofalowej. – Nie mogę wam nic powiedzieć oficjalnie. Ale wszyscy wiecie, że Darleen została zabita tak samo jak te inne. Wiemy, że przez tę samą osobę i tą samą bronią.

– To nie w porządku – powiedziała Earleen. – Morderca psychopata chodzi sobie po mieście i już żadna kobieta nie może czuć się bezpiecznie.

– Tak, to nie w porządku – zgodził się Carl. – Ale my go złapiemy. Macie to jak w banku.

– Matthew mówi, że z masowymi nie jest tak łatwo. – Josie pociągnęła coli przez słomkę. – Mówi, że wyglądają i zachowują się jak normalni ludzie. Dlatego tak trudno ich złapać.

– Tego złapiemy. – Carl pochylił się ku niej. – Zdaje się, że mogę ci to powiedzieć, Josie, bo i tak się dowiesz. Wygląda na to, że Darleen została zabita nad stawem.

– Słodki Jezu! – Earleen była rozdarta między podnieceniem a grozą. – Chcesz powiedzieć, że on to zrobił w Sweetwater?

– Mamy powody, by tak sądzić. Nie chcę cię straszyć, Josie, ale powinnaś bardzo uważać.

Wyjęła papierosa z paczki leżącej na ladzie. Dłonie jej lekko drżały.

– Będę ostrożna, Carl. Masz to jak w banku.

Wolno wydmuchała dym. Zamierzała dowiedzieć się reszty, jak tylko uda jej się dopaść Teddy'ego samego.

Na podwórku kłębił się tłum reporterów. Caroline przestała odbierać telefony. Niezmiennie po drugiej stronie linii zgłaszała się wścibska reporterka lub ciekawski reporter. Żeby zająć czymś myśli, wyjęła album, który znalazła w skrzyni babci.

Był to przegląd całego jej życia. Zawiadomienie o ślubie rodziców wycięte z filadelfijskiej gazety. Wystudiowane fotografie ślubne, kartka z zawiadomieniem o narodzinach Caroline Louisy Waverly.

Parę profesjonalnych fotografii młodych rodziców z ich małą pociechą. Samej Caroline, jeden studyjny portret na każdy rok jej życia.

Nie było w tym albumie żadnych amatorskich fotek, z wyjątkiem paru zdjęć zrobionych przez dziadka w czasie jej krótkiej wizyty przed laty.

Wycinki prasowe opowiadające o jej karierze muzycznej, ukazujące ją jako sześciolatkę, dwunastolatkę, dwudziestolatkę…

Tylko tyle babcia miała ze mnie, pomyślała Caroline i odłożyła album do skrzyni. Teraz była to jedna z niewielu rzeczy, jakie pozostały jej po dziadkach.

– Tak mi żal – wyszeptała, wciągając w nozdrza zapach lawendy i cedrowego drewna. – Tak mi żal, że nie znałam was lepiej.

Sięgnęła do skrzyni i wyjęła kartonowe pudełko. W środku, zawinięta w bibułkę, leżała malutka sukienka do chrztu, wykończona białymi wstążkami i pożółkłą koronką.

Może chrzczono w niej babcię, pomyślała Caroline, przesuwając palcami po delikatnych koronkach. Z pewnością miała ją na sobie matka.

– Zachowałaś ją dla mnie. – Wzruszona, podniosła sukienkę do policzka. – Nie mogłam jej włożyć, kiedy przyszła moja kolej, więc ją dla mnie zachowałaś.

Ostrożnie zawinęła ubranko w bibułkę. Pewnego dnia, obiecała sobie, włoży to jej dziecko.

Nieprzydatny wybiegł z pokoju, przystanął u szczytu schodów, po czym wrócił pędem, kiedy ktoś załomotał w drzwi wejściowe. Caroline odłożyła pudełko do skrzyni i wyjęła parę dziecinnych bucików. Uśmiechnęła się do nich czule.

– Nie zwracaj uwagi, Nieprzydatny. To tylko jakiś idiota reporter.

– Caroline! Do diabła! Otwórz, zanim tu kogoś zabiję!

– Tucker! – Zbiegła na dół, a Nieprzydatny deptał jej po piętach. – Przepraszam. – Odryglowując drzwi widziała reporterów tłoczących się na werandzie. Wsuwali mikrofony, trzaskali zdjęcia i wykrzykiwali pytania. Wciągnęła Tuckera do środka, a sama stanęła w progu.

– Wynocha z mojej werandy!

– Panno Waverly, jak się pani czuje, żyjąc w kręgu niewyjaśnionych morderstw?

– Panno Waverly, czy to prawda, że przyjechała pani do Missisipi leczyć złamane serce?

– Czy naprawdę załamała się pani w…

– Czy to prawda, że zabiła pani…

– Czy nawiązała pani intymne…

– Wynocha z mojej werandy! – wrzasnęła Caroline. – Wynocha z mojej ziemi. Wkroczyliście na teren prywatny, mamy tu sposoby na takich jak wy! Jeżeli ktoś postawi na mojej ziemi paluch u nogi, to mu go odstrzelę. – Zatrzasnęła drzwi i założyła łańcuch. Nie zdążyła się nawet odwrócić, kiedy Tucker okręcił ją w ramionach.

– Złotko, mówiłaś zupełnie jak moja mama, kiedy ktoś ją rozzłościł. – Pocałował ją, po czym postawił na ziemi. – Tracisz jankeski akcent. Jeszcze trochę, a będziesz mówiła jak rodowita Missisipijka.

Roześmiała się, potrząsając głową.

– Nie będę. – Przyłożyła dłoń do jego policzka. Nie ogolił się, ale nie sprawiał już wrażenia krańcowo wyczerpanego. – Wyglądasz lepiej niż dziś rano.

– Niewielka pociecha, biorąc pod uwagę, że rano wyglądałem jak po ekshumacji. I tak też się czułem.

– Nie spałeś.

– Zdrzemnąłem się w hamaku. Zupełnie jak za dawnych czasów. – Przyciągnął ją do siebie i pocałował, tym razem wolno i przeciągle. – Wolałbym wprawdzie, żebyś obniżyła trochę swoje standardy przyzwoitości i dzieliła ze mną wczoraj łóżko. Nie spałbym tak czy inaczej, a za to spędził miło czas.

– Nie wydawało się to słuszne w twoim rodzinnym domu i z…

– Policjantami kręcącymi się nad stawem przez pół nocy – dokończył. Podszedł do okna w salonie. – Zrób coś dla mnie, Caroline.

– Spróbuję.

– Idź na górę, spakuj swoje rzeczy i wróć ze mną do Sweetwater.

– Tucker, mówiłam ci…

– Zostałaś wczoraj.

– Potrzebowałeś mnie.

– Nadal cię potrzebuję. – Kiedy nie odpowiedziała, odwrócił się od okna. – To nie czas na poezję i romantyzm. I nie proszę cię o to dlatego, że chcę mieć cię w łóżku, Gdyby chodziło tylko o to, zostałbym tu z tobą.

– Więc zostań.

– Nie mogę. Nie proś mnie, żebym wybierał między tobą a moją rodziną, Caroline, ponieważ nie mogę tego zrobić.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Jeżeli zostaniesz tu sama, zamartwię się o ciebie na śmierć. Jeżeli zostanę z tobą, zamartwię się na śmierć o Josie, Delię i resztę. – Przytulił ją mocno, odsunął znowu i zaczął chodzić niespokojnie po pokoju. – On jest ciągle na wolności, Caroline. Był w Sweetwater.

– Rozumiem, Tucker. Wiem, że zostawił tam ciało.

– Zabił ją tam. – Odwrócił się ku niej. – Zabił ją tam, w pobliżu mojego domu, pośród drzew, gdzie parę dni temu łowiłem z Cyrem ryby. Pośród drzew, które zasadziła moja matka. Burke trochę mi powiedział, może za dużo. Ja powiem tobie. Chcę byś zrozumiała, że muszę tam wrócić, a nie wrócę bez ciebie.

Zaczerpnął wolno powietrza.

– Przywiązał ją do drzewa. Kora jest pozdzierana w miejscach, gdzie miała przywiązane ręce i nogi. A deszcz jeszcze nie zmył krwi. Widziałem, co on jej zrobił. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zapomniał, jak ona wyglądała, kiedy wyciągnęli ją z wody. Nie sądzę, żebym zapomniał, że dokonano tego pod wierzbą, którą zasadziła moja matka, tam, gdzie bawiłem się z bratem i siostrą, kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie pocałowałem cię po raz pierwszy. On nie dotknie niczego, co jest dla mnie cenne. Teraz proszę cię, żebyś spakowała, co ci potrzeba i pojechała ze mną.

Ujęła jego dłonie zaciśnięte w pięści.

– Niewiele mi potrzeba.

Загрузка...