ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Na piecyku jest kawa, Tuck. – Burke ziewał nad talerzem płatków kukurydzianych. – Nie widziałem cię na nogach tak rano od dwudziestu lat.

– Chciałem złapać cię w domu, zanim zabarykadujesz się w swoim biurze.

– Moim biurze – powtórzył Burke sarkastycznie i podstawił pusty kubek. – Masz na myśli biuro Burnsa. Od trzech dni mój tyłek nie miał kontaktu z moim krzesłem.

– Doszedł do czegoś czy robi szum?

– Odwala więcej papierkowej roboty niż Narodowy Bank Angielski. Faksy, przesyłki superekspresowe, konferencje telefoniczne z Waszyngtonem. Zrobiliśmy sobie tablicę korkową ze zdjęciami wszystkich ofiar, miejscem i czasem śmierci. Mamy odnośniki do sprawy i odnośniki do odnośników. Tucker usiadł przy stole.

– Nic mi nie mówisz, Burke.

Burke napotkał wzrok Tuckera. – Niewiele mogę ci powiedzieć. Mamy listę podejrzanych. Tucker skinął głową i siorbnął gorącej kawy. – Ciągle na niej jestem? – Masz alibi na Eddę Lou. – Burke nabrał łyżką płatków, zawahał się odłożył ją z powrotem na talerz. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że Burns cię nie lubi. Nie bardzo wierzy w to, że grałeś z siostrą w karty przez pół nocy.

– Jakoś nie bardzo się tym martwię.

– A powinieneś – Burke urwał słysząc ruch w salonie. Chwilę później z telewizji popłynęły melodie Looney Tunes. – Ósma – powiedział z uśmiechem. – Ten dzieciak chodzi jak w zegarku. Coś ci powiem, Tuck. Burns z największą przyjemnością zwaliłby to wszystko na ciebie. Nie zrobi nic nielegalnego, ale jeżeli znajdzie sposób, żeby cię w to wrobić, to cię wrobi.

– Zwykła niezgodność charakterów – powiedział Tucker z bladym uśmiechem. – Ustaliliście czas śmierci Darleen?

– Między dziewiątą wieczorem a północą.

– Skoro byłem z Caroline od dziewiątej do rana, można mnie chyba wykluczyć.

– Przy seryjnych morderstwach nie jest to tylko kwestia motywu i sposobności. Burns ma lekarza od czubków, który wypracował mu profil psychologiczny. Szukamy kogoś z urazem do kobiet – zwłaszcza kobiet szafujących swymi wdziękami. Kogoś, kto znał ofiary na tyle, by się z nimi umówić.

Płatki zrobiły się papkowate. Burke jadł je bardziej przez rozsądek niż dla przyjemności.

– Darleen jest zagadką – ciągnął. – Może natknął się na nią przypadkiem. Może zadziałał pod wpływem impulsu. To znowu nie pasuje do schematu.

Schemat istnieje rzeczywiście, pomyślał Tucker. Ale chyba nikt jeszcze nie odkrył wszystkich jego elementów.

– Wróćmy na chwilę do tej psychologii – powiedział. – Szukacie kogoś z urazem do kobiet. Faceta, który nienawidził swojej mamy albo zawiódł się na kobiecie, tak?

– Dokładnie.

– Przed Darleen byliście przekonani, że to Austin.

– Pasował jak ulał – zgodził się Burke. – A kiedy rzucił się na Caroline z rzeźnickim nożem, wyglądało na to, że jesteśmy w domu.

– Zakładając, że nie wrócił z krainy umarłych, nie mógł zabić Darleen. – Tucker poprawił się na krześle. – Co myślisz o dziedziczności, Burke? O krwi, genach i takich tam?

– Myśli o tym każdy, kto ma dzieci. I każdy, kto ma rodziców – dodał i odsunął talerz. – przez wiele lat zastanawiałem się, czy nie popełniam tych samych błędów, jakie popełnił mój ojciec. Czy nie brnę w ślepe uliczki, a może pozwalam się tam zagonić.

– Przepraszam. Powinienem pomyśleć, zanim o to zapytałem.

– Nie szkodzi, to było bardzo dawno temu. Prawie dwadzieścia lat. Lepiej patrzeć na własne dzieci niż oglądać się wstecz. Weźmy na przykład mojego najmłodszego – Burke wskazał na drzwi do salonu, gdzie jego syn oglądał przygody królika Bugsa. – Wygląda jak ja. Mam zdjęcia, kiedy byłem w jego wieku. Jest taki do mnie podobny, że aż ciarki chodzą człowiekowi po plecach.

– Vernon przypomina swojego ojca. To podobieństwo może nie ograniczać się do koloru włosów i kształtu nosa. Może dotyczyć również osobowości, charakteru, gestów, nawyków. Mam powody przypuszczać, że coś podobnego zdarzyło się w mojej rodzinie. – Nie chciał rozmawiać na ten temat nawet z Burke'em. – Dwayne ma tę samą chorobę, która zabiła naszego ojca Wystarczy, żebym zerknął w lustro albo na Dwayne'a, lub Josie i widzę naszą matkę. Jej twarz jest odbita na naszych twarzach. Kochała książki, zwłaszcza poezję. I to również przekazała mi w genach.

– Marvella unosi głowę identycznym ruchem jak Susie – powiedział Burke. – I ma upór Susie – „Chcę tego, i znajdę sposób, żeby to zdobyć”. Przekazujemy dzieciom nasze cechy, te dobre i te złe. – Vernon nie traktuje swojej żony ani odrobinę lepiej, niż Austin traktował swoją. – Skąd ci tu wyskoczył Vernon? – Słyszałeś o wczorajszej awanturze na festynie? – Chodzi ci o to, że mały Cyr rozkwasił swojemu bratu nos? Marvella i Bobby Lee tam byli. Nikt chyba nie ma Cyrowi za złe. – Vernon nie jest lubiany. Jego tata też nie był. Oboje mają coś takiego w oczach, Burke. – Tucker odchylił się wraz z krzesłem, żeby rozprostować nogi. – Mama kupiła mi kiedyś Biblię z obrazkami. Pamiętam jeden rysunek. Był na nim Izaak, Ezechiel albo jeszcze kto inny. W każdym, razie jeden z tych proroków, co to siedzą na pustyni przez czterdzieści dni. żeby spotkać się z Bogiem. Ten obrazek przedstawił powrót tego proroka. Wygłaszał przepowiednie i gadał jak z nut. Miał takie dzikie spojrzenie, zupełnie jak łasica, która zwietrzyła kurczaka. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego Bóg woli rozmawiać z szaleńcami. Może dlatego, że nie zdziwi ich żaden głos rozbrzmiewający im w głowie. Zdaje się, że mogę słyszeć różne głosy, niekoniecznie namawiające do dobrego. Burke wstał, żeby dolać sobie kawy. Burns wspominał o głosach. Masowi mordercy twierdzą, że ktoś im mówi, co zrobić i jak to zrobić. Son of Sam twierdził, że zabijać kazał mu pies sąsiadów. Osobiście Burke nie przepadał za mistycyzmem. Był zdania, że David Berkowitz wykorzystał psychologię, żeby wykołować wymiar sprawiedliwości. Ale teoria Tuckera mocno go zaniepokoiła. – Chcesz powiedzieć, że Vernon słyszy głosy? – Nie wiem, co mu siedzi w tej głowiźnie, ale wiem, co widziałem wczoraj w jego oczach. To samo, co widziałem w oczach Austina, kiedy mnie dusił i nazywał imieniem mojego ojca. Proroczy szał. Gdyby mógł rozerwać Cyra na kawałki, zrobiłby to. I stawiam Sweetwater przeciwko orzechom, że uznałby to za swój święty obowiązek.

– Pomijając Eddę Lou, pozostałe ofiary znał chyba dość powierzchownie.

– Burke, jesteśmy w Innocence. Ludzie znają się na wylot, chcą czy nie. Znasz powiedzenie o jabłku i jabłoni. Jeżeli Austin był potencjalnym mordercą, Demon może być rzeczywistym.

– Porozmawiam z nim.

Tucker skinął głową z zadowoleniem. Zadzwonił telefon. Susie odebrała go na piętrze.

– Będziesz dzisiaj w Sweetwater na pokazie fajerwerków?

– Muszę, chyba że chcę, by żona i dzieci mnie opuściły.

– Carl też się wybiera?

– Nie ma powodu, żeby siedział w mieście, skoro całe miasto będzie u ciebie. Czemu pytasz?

Tucker wzruszył ramionami.

– Mnóstwo ludzi, hałas, zamieszanie. Martwię się o Josie i Caroline. Czułbym się lepiej, gdybyście byli na miejscu.

– Burke – odezwała się Susie od drzwi. Była jeszcze w szlafroku i pachniała mydłem goździkowym. Burke pomyślał, że nie wygląda na więcej niż dwadzieścia lat.

– Z biura? – zapytał.

– Nie. Dzwoniła Della. – Położyła dłoń na ramieniu Tuckera. – Matthew Burns zabrał Dwayne'a na posterunek.

Gdyby nie był taki wściekły, obśmiałby się jak norka. Pomysł, by oskarżyć Dwayne'a, łagodnego, wielkodusznego Dwayne'a o morderstwo, był naprawdę śmieszny. Fakt, że jego brat został wyrwany z łóżka i zawieziony na posterunek przez jakiegoś wysztafirowanego agencika wcale śmieszny nie był.

Walcząc z ogarniającym go gniewem, Tucker wszedł do biura szeryfa razem z Burke'em. Obiecał sobie, że nie straci panowania nad sobą. Nie sprawi Burnsowi tej przyjemności. Spokojnie podał bratu papierosa i sam zapalił swoją połówkę.

– Wcześnie dzisiaj zaczynasz, Burns – powiedział łagodnie. – Chyba zapomniałeś, że mamy narodowe święto.

– Znam dzisiejszą datę. – Burns rozprostował nogi pod biurkiem Burke'a i skrzyżował ramiona. – Wiem również, że w południe odbędzie się parada. Moje zajęcia nie będą kolidowały z uroczystościami. Szeryfie, powiedziano mi, że zamykasz główną drogę o dziesiątej.

– Zgadza się.

– Proszę zaparkować mój samochód w takim miejscu, żebym mógł w każdej chwili wyjechać z miasta. – Wyjął kluczyki od wozu i położył je na skraju biurka.

Carl ujrzał błysk gniewu w oczach Burke'a i szybko podszedł do stołu.

– Zaparkuję go na drodze do Magnolii. – Podzwaniając kluczykami zatrzymał się przy Tuckerze. – Przykro mi, Tuck. Miałem rozkaz go tu przywieźć.

– W porządku, Carl. Wyjaśnienie tej sprawy nie potrwa długo. Słyszałem, że twoja dziewczyna poprowadzi w tym roku paradę.

– Ćwiczyła dzień i noc. Jej dziadziuś kupił nawet wideo, żeby mogła się obejrzeć.

– To fascynujące, panie zastępco – wtrącił Burns – ale mamy zadanie do wykonania. – Przeniósł wzrok na Tuckera. – Zadanie służbowe.

– Życz jej ode mnie powodzenia, Carl – powiedział Tucker. Poczekał, aż zastępca wyjdzie. – Dwayne, przeczytali ci twoje prawa?

– Pan Longstreet nie został aresztowany. Jeszcze – wtrącił Burns. – Będzie przesłuchiwany.

– Ma prawo do adwokata, prawda?

– Naturalnie. – Burns rozłożył dłonie. – Jeżeli obawia się pan, że pana prawa mogą zostać pogwałcone, panie Longstreet, lub że może się pan obciążyć swoimi zeznaniami, proszę się nie krępować i zadzwonić po adwokata. Z przyjemnością poczekamy.

– Wolałbym odwalić to jak najprędzej. – Dwayne spojrzał zgnębiony na Tuckera. – Ale byłbym wdzięczny za kawę i fiolkę aspiryny.

– Załatwię ci to, synu. – Burke poklepał go po ramieniu i poszedł do łazienki.

– To sprawa oficjalna, Longstreet. – Burns ruchem głowy odprawił Tuckera. – Nie ma tu dla ciebie miejsca.

– Burke mianował mnie swoim zastępcą. – Tucker rozciągnął usta w uśmiechu. Burke aż przystanął w drzwiach łazienki, ale nie zaprzeczył. – Czwartego Lipca zawsze potrzebuje pomocy.

– To prawda – powiedział Burke wytrząsając tabletki z plastikowej butelki. – I mając na uwadze, że mój najmłodszy ma dzisiaj urodziny, byłby wdzięczny, gdybyśmy ruszyli z miejsca.

– Bardzo dobrze. – Burns włączył magnetofon. – Panie Longstreet, mieszka pan w posiadłości Sweetwater w okręgu Bolivar, w stanie Missisipi?

– Zgadza się. – Dwayne przyjął od Burke'a kubek kawy i aspirynę. – Longstreetowie mieszkają tam od blisko dwustu lat.

– Tak. – Historia i schedy rodzinne nie interesowały Burnsa. – Mieszka pan z bratem i siostrą.

– I z Delią. Jest gospodynią w Sweetwater od ponad trzydziestu lat. Gościmy tam również kuzynkę Lulu. – Dwayne oparzył się w język kawą, ale udało mu się przełknąć tabletki. – Kuzynka ze strony mamy. Nie wiadomo, jak długo zostanie. Od niepamiętnych czasów kuzynka Lulu przyjeżdża i wyjeżdża, kiedy jej się podoba. Pamiętam raz…

– Gdyby zechciał pan się streszczać – powiedział Burns. – Chciałbym skończyć przed paradą.

Dwayne podchwycił rozbawione spojrzenie Tuckera i wzruszył ramionami.

– Odpowiadam tylko na pytanie. O, zapomniałem o Cyrze i Caroline. Oni też z nami mieszkają. Czy to chciał pan wiedzieć?

– Pański stan cywilny?

– Jestem rozwiedziony. W październiku będzie dwa lata. W październiku, prawda. Tucker?

– Zgadza się.

– Gdzie mieszka pańska była małżonka?

– W Nashville. Rosebank Avenue. Ma tam mały, śliczny domek, niedaleko szkoły, tak że chłopcy mogą chodzić spacerkiem.

– Jej nazwisko brzmi Adalaide Koons?

– Sissy – poprawił go Dwayne. – Jej mały braciszek mówił do niej Sissy, i tak już zostało.

– Pani Longstreet była w ciąży, kiedy się pobraliście? Dwayne spojrzał na niego spode łba.

– Nie jest to wprawdzie pański interes, ale fakt, była w ciąży. To żadna tajemnica.

– Ożenił się pan, żeby dać dziecku nazwisko?

– Ożeniłem się, ponieważ uznałem za stosowne.

– Rozumiem – mruknął Burns. – I wkrótce po narodzinach drugiego syna, żona opuściła pana.

Dwayne podniósł kubek z kawą i wbił ciężki wzrok w Burnsa.

– To również nie jest tajemnicą.

– Przyznaje pan, że była to nieprzyjemna scena? – Burns pochylił się nad papierami. – Po gwałtownej kłótni, zdaje się, że nadużywał pan alkoholu, żona zamknęła przed panem dom, po czym wyrzuciła pańskie ubrania przez okno na piętrze. Następnie zabrała dzieci do Nashville, gdzie zamieszkała ze sprzedawcą obuwia, który dorabiał jako muzyk.

Dwayne obejrzał dokładnie papierosa, którego podał mu Tucker.

– Zgadza się, mniej więcej.

– Co pan czuł, panie Longstreet, kiedy kobieta, którą poślubił pan z obowiązku, porzuciła pana dla drugorzędnego gitarzysty?

Dwayne bardzo powoli zapalał papierosa.

– Zrobiła, co jej się podobało.

– Więc przyjął to pan spokojnie?

– Nie zatrzymywałem jej, jeżeli o to panu chodzi. Małżeństwo mi nie służyło.

– W sądzie został pan oskarżony o okrucieństwa, stosowanie przemocy, niezrównoważone i gwałtowne zachowanie. Stwierdzono, że stanowi pan fizyczne zagrożenie dla niej i dzieci. Nie wydało się to panu niesprawiedliwe?

Dwayne zaciągnął się głęboko i zamarzył o whisky.

– Sissy czuła się pokrzywdzona. Nie mógłbym powiedzieć z czystym sumieniem, że byłem dobry dla niej i dla dzieci.

– Dwayne, dość tego. – Tucker stracił zimną krew. Podszedł do brata i położył mu rękę na ramieniu. – Nie musisz odpowiadać na pytania tego fiutka o swoje małżeństwo i uczucia z nim związane.

– Czy istnieje powód, dla którego twój brat nie miałby potwierdzić czegoś, co już wiem?

Tucker puścił Dwayne'a, podszedł do biurka i pochylił się nad Burnsem.

– Nie widzę żadnego. Tak jak nie widzę powodu, dlaczego nie miałbym skopać ci tyłka.

– Porozmawiamy o tym we właściwym czasie, Longstreet. W tej chwili prowadzę śledztwo. Jeżeli będziesz mi to nadal uniemożliwiał, będę zmuszony zamknąć cię w celi.

Tucker chwycił Burnsa za prążkowany krawat i szarpnął w górę.

– Pokażę ci. jak załatwiamy takie sprawy w delcie.

– Zostaw go. – Dwayne chwycił Tuckera za rękę.

– Ani mi się śni.

– Powiedziałem, zostaw go! – Dwayne zbliżył twarz do twarzy Tuckera. – Nie mam nic do ukrycia. Ten jankeski skurwiel może zadawać pytania do usranej śmierci, i to nic nie zmieni. Skończmy.

Tucker rozluźnił niechętnie uścisk.

– Wrócimy do tego, Burns.

Burns z kamienną twarzą poprawił krawat.

– Z przyjemnością. – Odwrócił się w stronę korkowej tablicy. – Panie Longstreet, znał pan Arnette Gantrey? – Burns puknął palcem w tablicę, między portretem uśmiechniętej blondynki a czarno – białym zdjęciem policyjnym zrobionym nad brzegiem Gooseneck Creek.

– Znałem Arnette. Chodziliśmy razem do szkoły. Parę razy wybraliśmy się na randkę.

– A Francie Logan? – Palec Burnsa zjechał niżej, na drugi zestaw zdjęć.

– Znałem Francie. – Dwayne odwrócił oczy. – Wszyscy znali Francie. Wyrosła tu. Przez jakiś czas mieszkała w Jackson, ale po rozwodzie wróciła do Innocence.

– A czy znał pan Eddę Lou Hatinger?

Dwayne zmusił się, by spojrzeć na tablicę, ale skupił wzrok na palcu Burnsa.

– I Eddę Lou, i Darleen też, bo do tego pan zmierza.

– Znał pan kobietę o nazwisku Barbara Kinsdale?

– Nie sądzę. – Dwayne zmarszczył brwi, powtarzając nazwisko w myślach. – Tutaj nikt się tak nie nazywa.

– Jest pan pewien? – Burns odczepił zdjęcie od tablicy. – Proszę się przyjrzeć.

Dwayne wziął zdjęcie, dziękując Bogu, że przedstawia żywą kobietę. Ładną brunetkę koło trzydziestki, z prostymi włosami do ramion.

– Nigdy jej nie widziałem.

– Nie widział pan? – Burns zajrzał do notatek. – Barbara Kinsdale, metr siedemdziesiąt wzrostu, waga pięćdziesiąt dwa kilogramy, brązowe włosy, niebieskie oczy. Wiek trzydzieści jeden lat. Czy ten opis z nikim się panu nie kojarzy?

– Trudno powiedzieć.

– To niemal dokładny opis pana byłej żony. Pani Kinsdale pracowała jako kelnerka w klubie „Stars and Bars” w Nashville. Adres zamieszkania: 3034 Eastland Avenue. Trzy przecznice od domu pana eks – żony. Emmett Cotrain, narzeczony pana eks – żony, występował w „Stars and Bars”. Interesujący zbieg okoliczności, prawda?

Strużka potu spłynęła Dwayneowi po plecach.

– Chyba tak.

– Co więcej, pani Kinsdale została znaleziona w Percy Pirest Lake, na obrzeżach Nashville, późną wiosną. Była naga, miała poderżnięte gardło i okaleczone ciało.

Burns rzucił fotografię na biurko. Tym razem było to zdjęcie trupa.

– Gdzie pan był w nocy dwudziestego drugiego maja, panie Longstreet?

– O Jezu! – Dwayne zamknął oczy. Ciało zostało odkryte do zdjęcia i leżało nagie, sine i umęczone.

– Według moich informacji był pan w Nashville od dwudziestego pierwszego do dwudziestego trzeciego.

– Zabrałem chłopców do zoo. – Dwayne przesunął drżącymi dłońmi po oczach. Ta Barbara Kinsdale faktycznie przypomina Sissy. Boże Wszechmogący, zwłaszcza jako trup. – Zabrałem ich do zoo i na pizzę. Nocowali ze mną w hotelu.

– W nocy dwudziestego drugiego widziano pana w hotelowym barze. Około trzeciej trzydzieści. Dzieci z panem nie było.

– Spały. Zostawiłem je w pokoju i zszedłem na dół na drinka. Na parę drinków – powiedział z westchnieniem. – Sissy suszyła mi głowę, żebym dał jej więcej pieniędzy. Wychodziła za mąż i chciała kupić większy dom. Wypiłem tylko dwa drinki, bo pamiętałem, że chłopcy śpią na górze.

– A czy nie zadzwonił pan do żony z baru tuż przed północą? – ciągnął Burns. – Nie groził jej pan?

– Zadzwoniłem. Siedziałem w pokoju, podczas gdy chłopcy spali. Moi chłopcy. Uznałem, że to nie w porządku, że mam jej pomóc kupić większy dom, żeby mogła w nim mieszkać z innym mężczyzną, którego moi synowie będą uważali za ojca. – Blady, roztrzęsiony Dwayne spojrzał na Tuckera. – To nie była kwestia pieniędzy.

– To była kwestia dumy – uzupełnił Burns. – Został pan upokorzony przez kobietę. Już raz wystawiła pana na pośmiewisko, wyrzucając pana z własnego domu. Zostawiła pana dla innego mężczyzny, a teraz żądała więcej pieniędzy, żeby żyć wygodnie z tym właśnie mężczyzną.

– Nie obchodzi mnie, z kim ona żyje. To jest nie w porządku…

– Nie w porządku – zgodził się Burns. – Więc powiedział jej pan, że nie da pieniędzy i że pozwie ją do sądu. Że jej pan odpłaci.

– Nie pamiętam dokładnie, co mówiłem.

– Ona pamięta. I lojalnie dodaje, że zawsze strasznie się pan chełpił po pijanemu. Nie potraktowała pana poważnie i wróciła spokojnie do baru. Została nawet po zamknięciu, ponieważ chłopców nie było w domu. Natomiast Barbara Kinsdale opuściła bar około drugiej. Weszła na opustoszały parking, gdzie została ogłuszona i zawleczona do czekającego samochodu. Zawieziono ją nad jezioro i poderżnięto gardło.

Burns zrobił efektowną pauzę.

– Ma pan nóż, panie Longstreet? Nóż myśliwski o bardzo długim ostrzu?

– To jakieś wariactwo. – Dwayne opuścił dłonie na kolana. – Nikogo nie zabiłem.

– Gdzie pan był trzynastego czerwca między dziewiątą wieczorem a północą?

– Na litość boską! – Dwayne poderwał się na nogi. – Burke, na litość boską!

– Myślę, że on powinien mieć adwokata. – Napięcie wyżłobiło bruzdy wokół ust Burke'a. – Chyba nie powinien odpowiadać na więcej pytań bez adwokata.

Burns rozłożył ręce, bardzo zadowolony.

– To jego prawo, oczywiście.

– Jeździłem po okolicy! – wybuchnął Dwayne. – Padał deszcz i nie chciało mi się wracać do domu. Więc wsiadłem w samochód i jeździłem.

– A w nocy dwunastego czerwca? – zapytał Burns. Była to noc śmierci Eddy Lou.

– Nie wiem. Skąd mam, kurwa, pamiętać, co robiłem przez okrągły rok?!

– Nic więcej nie mów. – Tucker położył obie ręce na ramionach Dwayne'a. – Nic nie mów. Słyszysz?

– Tucker, nie zrobiłem tego.

– Wiem. Bądź cicho. – Tucker stanął przed Burnsem, odgradzając go od brata. – Wnosisz oskarżenie?

Świąteczny weekend pokrzyżował plany agenta specjalnego. Nie każdy był tak oddany sprawie tępienia przestępstw jak Matthew Burns.

– Będę miał nakaz w przeciągu dwudziestu czterech godzin.

– Świetnie. A na razie – pieprz się. Idziemy do domu, Dwayne.

– Panie Longstreet. – Burns wstał. – Radzę nie myśleć o opuszczeniu miasta. Rząd federalny ma bardzo długie ramię.

– Muszę się napić.

– Musisz zachować jasny umysł. – Tucker rozpędził samochód Josie do stu dwudziestu na godzinę. – Chwilowo zapomnij o alkoholu, Dwayne. – Oderwał wzrok od szosy, by rzucić bratu ostrzegawcze spojrzenie. – Ugrzęźliśmy i, dopóki nie wydostaniemy się z tego bagna, masz nie pić, zrozumiano?

– Myślą, że ja to zrobiłem. – Dwayne tarł dłońmi twarz jakby chciał zedrzeć sobie skórę. – Myślą, że zabiłem te wszystkie kobiety. Nawet tę, której nigdy nie widziałem. Wyglądała jak Sissy. Chryste, naprawdę wyglądała jak Sissy.

– Zadzwonimy do naszego adwokata – powiedział Tucker spokojnie, choć jego palce zacisnęły się na kierownicy. – A ty będziesz myślał. Będziesz myślał, dopóki nie przypomnisz sobie, gdzie i z kim byłeś w czasie, gdy zamordowano Arnette, Francie i Eddę Lou. Wystarczy jedna. Którejś z tej nocy musiałeś być z kimś. Wtedy nie będą mieli podstaw. Wiedzą, że morderca jest jeden. Przypomnij sobie!

– Myślisz, że nie chcę? Że nie próbuję?! – Dwayne uderzył pięścią w tablicę rozdzielczą. – Cholera, nie wiesz, jak to jest kiedy człowiek zacznie pić. Zapominam, urywa mi się film, wyłączam się! – Jęcząc wsadził sobie głowę między kolana. – Urywa mi się film, Tuck. O, Boże, nie panuję wtedy nad sobą. Mogłem to zrobić. – Przerażony zacisnął powieki. – Jezu, pomóż mi, mogłem je pozabijać i nawet o tym nie wiedzieć.

– Bzdura!

Tucker zjechał na pobocze. Dwayne otworzył załzawione oczy, kiedy samochód zahamował. Patrzył tępo przed siebie. Patrzył i patrzył, aż Tucker szarpnął go za ramię.

– Cholerna bzdura i nie chcę o tym więcej słyszeć. – Pchnął Dwayne'a na fotel i przybliżył twarz do jego twarzy. – Nikogo nie zabiłeś. Masz to sobie wbić do głowy. Chyba wiem, kto jest mordercą.

Dwayne przełknął ślinę. Głowa wirowała mu w tym samym rytmie co żołądek, ale próbował uczepić się tego jednego zdania.

– Wiesz?

– Powiedziałem: chyba. Zbadam to, jak tylko zadzwonimy do adwokata. – Nadal trzymał Dwayne'a za koszulę. – Posłuchaj mnie. Nie pozwolę ci wejść do domu i zdenerwować wszystkich głupim gadaniem. Trzymaj język za zębami. Nie piśniesz słowa, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Nasz stary był niezłym popaprańcem i zafajdał sobie życie, ale jednego nas nauczył; czujemy odpowiedzialność wobec rodziny. Trzymamy się razem, Dwayne.

– Wobec rodziny – powtórzył Dwayne. – Nie zawiodę cię. Tucker.

– W porządku. – Puścił Dwayne'a i siedział przez chwilę spokojnie, licząc na to, że żołądek wróci mu na swoje miejsce. – Pokażemy temu jankeskiemu skurwielowi, co potrafią Longstreetowie. Zadzwonię do gubernatora. To powinno spowolnić Burnsa. Ciekawe, jak prędko dostanie ten swój pierdolony nakaz!

– Chcę do domu. – Dwayne zamknął oczy, kiedy Tucker uruchomił samochód. – Wszystko będzie dobrze, jeżeli dostanę się do domu.

Parę minut później wjechali w bramę Sweetwater.

– Powiedz im, że Burns zadał ci kupę idiotycznych pytań – doradził Tucker. – Nie mów nic o Sissy ani o tej historii w Nashville.

– Tak. – Dwayne gapił się na dom, biały, smukły i uroczy w porannym słońcu. – Załatwię to, Tucker. Wszystko załatwię, jak kiedyś.

– Tym razem zostaw to mnie.

Kiedy Tucker zajechał pod dom, w drzwiach ukazała się Josie. Była jeszcze w szlafroku, a włosy opadały jej na ramiona. Tuckerowi wystarczył rzut oka, by ocenić jej nastrój jako niebezpieczny. Zeszła ze stopni, uderzając szczotką w otwartą dłoń.

– Zdaje się, że będę musiała zacząć zamykać samochód, a kluczyki chować w sypialni.

Wzruszywszy ramionami. Tucker wyjął kluczyki ze stacyjki i rzucił Josie.

– Miałem coś do załatwienia w mieście, a ty spałaś.

– Nie wiem, czy pan zauważył, panie Longstreet, że na karcie rejestracyjnej tego wozu figuruje moje nazwisko. Byłabym wdzięczna, gdybyś nie dysponował nim jak własnym. – Wycelowała w niego szczotką jak pistoletem. – Uprzejmość wymaga zapytać, kiedy korzysta się z cudzej własności.

– Spałaś.

Mrugając rzęsami rozejrzała się po podjeździe.

– Stoją tu inne wozy, nie tylko mój.

– Twój był pierwszy z brzegu. – Stłumił gniew i spróbował się uśmiechnąć. – Nie ma co, wstałaś dzisiaj lewą nogą, złotko.

Roześmiała się wyniośle.

– Proponowałabym, żebyś postarał się o zastępczy środek lokomocji, zanim naprawią ci twoją zabawkę.

– Tak. psze pani. – Pocałował ją w policzek. – Jakbym słyszał mamę. Josie parsknęła i odsunęła się o krok.

– Na co się gapisz, Dwayne? – Odruchowo przeczesała włosy. – Rany, kochanie, wyglądasz strasznie. Co robiliście tak rano?

– Mieliśmy coś do załatwienia w mieście – powtórzył Tucker, zanim Dwayne otworzył usta. – Idziesz na paradę?

– Oczywiście, że idę. Longstreetowie nigdy nie opuścili niepodległościowej parady. Dwayne, jesteś kompletnie zielony.

– Nie doszedł jeszcze do siebie po festynie.

– Ach! – Zatroskana, ujęła go natychmiast pod rękę. – Idź do kuchni i każ Delii zrobić sobie coś do jedzenia. Kuzynka Lulu nie powinna namawiać cię na tę karuzelę.

– Wszystko dobrze. – Dwayne otoczył ją ramieniem i przytulił. – Josie, wszystko będzie dobrze.

– Oczywiście, złotko. – Poklepała go po plecach. – Mamy śliczny dzień na paradę. No idź, żebym mogła się umalować. – Pchnęła go w stronę drzwi i gestem zatrzymała Tuckera. Zapomniała, że się na niego gniewa. – Co się stało Dwayne'owi?

– Przesłuchiwali go dzisiaj rano. Oczy błysnęły jej złowrogo.

– Dwayne'a?

– Przyjdzie kolej na nas wszystkich. Procedura. Znowu zaczęła uderzać szczotką o wnętrze dłoni.

– Chyba będę musiała przywołać Matthewa Burnsa do porządku.

– Daj spokój, Josie. Nie ma się czym przejmować. Dwayne wróci do normy.

– No dobrze, ale będę go miała na oku. – Wrzuciła kluczyki do kieszeni szlafroka i ruszyła w stronę drzwi. – A następnym razem, spytaj, słyszysz? – W drzwiach minęła się z Caroline. – Miej się na baczności, to łotr.

– Wiem. – Caroline stanęła na werandzie i okręciła się wolno. Jej bladoniebieska sukienka zawirowała, po czym opadła łagodnie wokół nóg.

Tucker stanął w połowie schodów i ujął ją za rękę. Sukienka miała koronki przy staniku, a z tyłu rozcięcie do pasa.

– Wyglądasz jak z obrazka.

– Słyszałam, że po paradzie wybieram się na piknik.

– To prawda. – Wtulił usta we wnętrze jej dłoni i pozostał tak przez chwilę. Mówią, że człowiek nie wie, co ma, dopóki tego nie utraci. Tucker odkrył inną prawdę. Człowiek nie wie, czego mu brakowało, dopóki tego nie odnajdzie.

– Caroline?

Odwróciła dłoń i ich palce się splotły.

– Tak?

– Muszę ci powiedzieć wiele rzeczy. – Wszedł stopień wyżej, żeby ich usta znalazły się na tym samym poziomie. – I mam cholerną nadzieję, że jesteś gotowa mnie wysłuchać. Teraz muszę coś załatwić. Czy mogłabyś pojechać na paradę z Delią? Dołączę do was.

– Mogę poczekać.

Potrząsnął głową i pocałował ją jeszcze raz.

– Wolałbym, żebyś pojechała.

– Dobrze. Pojadę z Delią, Cyrem i kuzynką Lulu, która, nawiasem mówiąc, będzie przebojem dnia. Ma na sobie spodnie z flagą konfederacką na jednej nogawce, amerykańską na drugiej.

– Zawsze można liczyć na kuzynkę Lulu.

– Tucker! – Caroline ujęła w dłonie jego twarz. – Jeżeli masz kłopoty, chciałabym, żebyś się nimi ze mną podzielił.

– Zrobię to wkrótce. Wyglądasz pięknie, Caroline, kiedy tak stoisz na werandzie, za plecami masz otwarte drzwi, a wokół bzykają pszczoły. – Ogarnął ją ramionami i trzymał przez chwilę przy sobie, marząc o tym, by świat pozostał taki ładny, spokojny i pełen wdzięku. Jak kobieta w niebieskiej sukience.

– Bądź gotowa na te fajerwerki wieczorem – powiedział. – I na to, co chcę ci powiedzieć. – Objął ją mocniej. – Caroline, chcę…

– Na miłosierdzie boskie! – mruknęła kuzynka Lulu od drzwi. – Tucker, będziesz tak stać cały dzień i migdalić się z tą Jankeską? Musimy się ruszyć, jeżeli chcemy dostać przyzwoite miejsca.

– Islamy czas. – Ale Tucker puścił Caroline. – Nie spuszczaj tej Jankeski z oka, kuzynko Lulu. – Pokazał jej w uśmiechu wszystkie zęby. – W tym stroju można by cię wciągnąć na maszt flagowy. Skąd wytrzasnęłaś takie spodnie?

– Sama je uszyłam. – Rozstawiła swoje chude, oflagowane nogi. – Mam jeszcze żakiet, ale jest za gorąco. – Wetknęła orle pióro we włosy. – Jestem gotowa.

– Więc ruszajcie. – Pocałował szybko Caroline, zanim wszedł do domu. – Wyprawię resztę. Kuzynko Lulu, nie pozwól Caroline uciec z jakimś podrywaczem.

Lulu parsknęła.

– Nie ucieknie daleko.

– Nie ucieknę – powiedziała Caroline z uśmiechem.

Загрузка...