ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Nadchodziła burza. Po raz pierwszy od wielu dni prawdziwy wiatr zaszeleścił w koronach drzew i przyniósł zapach deszczu. Słońce skryło się za ołowianymi chmurami i zmierzch zapadł szybciej niż zwykle.

Della odetchnęła z ulgą, mimo że burza zapowiadała się groźnie, mogła pozrywać linie wysokiego napięcia i wezbrać rzeki.

Darleen Fuller Talbot pożegnała matkę w kiepskim humorze. Happy uśmiechała się, tuliła Scootera i jednocześnie zmywała głowę córce za historię z Billym T.

Wypisz wymaluj ojciec, pomyślała Happy, kiedy Darleen wyszła trzasnąwszy drzwiami. Wszystko, co potrafił, to potrząsnąć głową i wyjść z pokoju. Darleen ze swej strony odcierpiała w milczeniu dwudziestominutowy wykład o dobroci Juniora, który nie zasługiwał na to, by go zdradzać w jego własnym domu.

Cóż, był to również jej dom. Wydęła usta i otarła łzy gniewu, po czym uruchomiła samochód. Nikt zdawał się o tym nie pamiętać. Biedny Junior to, biedny Junior tamto. Nikt nie wiedział, że biedny Junior traktuje ją gorzej niż śmiecia.

Czy można jej się dziwić, że tęskni za Billym T. do szaleństwa? Jej własny mąż nie chce już nawet spać z nią w jednym łóżku. Nie żeby przedtem robił coś poza spaniem. Ale teraz szła co wieczór do łóżka sfrustrowana, niby jakaś stara panna.

No, zajmie się tą sprawą. Kiedy pierwsze duże krople deszczu rozbiły się o przednią szybę, Darleen podjęła decyzję. Happy rozpoznałaby ten wyraz twarzy i choć mogłoby to wywołać zdumienie Darleen, poparłaby córkę całym sercem.

Scooter zostanie na noc u babci. A ona, Darleen, dopilnuje, by jej mąż spełnił dziś swój obowiązek.

Był już po temu najwyższy czas. Czuła się jak zakonnica.

To źle wpływa na moje nerwy, pomyślała Darleen, włączając wycieraczki Junior przerwał Billy'emu T. w kulminacyjnym momencie. Żyła w celibacie od przeszło tygodnia. To nie może być zdrowe.

Była pewna, że dlatego właśnie stała się ostatnio taka nerwowa, skłonna do irytacji. Nieustannie miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Nie chodziło tu o zgorszone spojrzenia, jakimi obrzucały ją lokalne świętoszki od czasu, gdy wieść o zdradzie rozeszła się po mieście. Czuła się raczej tak, jakby ktoś trzymał ją na muszce. No i te głuche telefony. Podnosiła słuchawkę, ale nikt się nie odzywał.

Prawdopodobnie Junior ma ją na oku. Pewnie ustawił któregoś ze swoich kumpli przed domem na wypadek, gdyby Billy T. wrócił.

Jakby w ogóle chciał z nią rozmawiać!

To była okropna niesprawiedliwość. Straciła kochanka, męża i musiała wysłuchiwać pouczeń matki tylko dlatego, że chciała się trochę zabawić.

Samochód zatańczył na śliskiej szosie i Darleen zwolniła jeszcze bardziej.

Nie będzie tego dłużej znosiła. Płacz nie pomógł, a wypłakała parę wiader. Pucowanie domu i serwowanie co wieczór gorącej kolacji odniosło równie mizerny skutek. Junior zjadał, co przed nim postawiła, i szedł bawić się ze Scooterem.

No, dzisiaj zabawi się ze swoją żoną.

Wiedziała, jak przygotować scenerię. Miała nową koszulę nocną, zamówioną z katalogu na użytek Billy'ego T., ale to szczegół bez znaczenia. Spędziła całe popołudnie u fryzjera i odcierpiała nawet wyrównanie woskiem brwi i usunięcie puszku nad górną wargą.

Ze Świąt Bożego Narodzenia została jej jaśminowa świeca, płyta Randy Travisa i butelka dżinu. Junior robił się zdecydowanie romantyczny po paru szklaneczkach dżinu.

A kiedy już zaciągnie go do łóżka, Junior zapomni o Billym T. i swojej męskiej dumie. Ona zaś będzie pełną poświęcenia żoną. J jeżeli jeszcze kiedyś weźmie sobie chłopaka, zachowa większą ostrożność.

W ostatniej chwili nacisnęła hamulec. Ściana deszczu ograniczała widoczność i Darleen nie dostrzegła samochodu stojącego w poprzek drogi. Wpadła w poślizg. Pisnęła, kiedy samochodem zarzuciło. Wozy zetknęły się błotnikami i Darleen opadła na siedzenie trzymając się za serce.

– Cholera! – Próbowała dojrzeć coś przez deszcz, ale widać było tylko porzucony samochód. – No, pięknie! – Otworzyła drzwi i wyszła na deszcz. W jednej chwili włosy przylgnęły jej do czoła i oczu. – Dwadzieścia dwa dolce siedemdziesiąt pięć centów diabli wzięli! – krzyknęła w ciemność. – Chryste, jak mam odzyskać męża, skoro wracam do domu i wyglądam jak utopiony kot!

Przemyślała to sobie i uznała, że godny pożałowania wygląd może zadziałać na jej korzyść. Wzbudzić współczucie. Ale jeżeli chciała, żeby Junior jej współczuł, ponieważ zmokła, musi się najpierw dostać do domu. Wsparta pod boki, kopnęła oponę samochodu blokującego drogę.

– Jak niby mam objechać tę kobyłę? – Perspektywa powrotu do matki była tak przerażająca, że Darleen podeszła do samochodu, by poszukać innego rozwiązania.

Zaglądała właśnie przez przednie okienko w nadziei, że ujrzy kluczyki w stacyjce, kiedy usłyszała za sobą jakiś dźwięk. Serce podeszło jej do gardła i wróciło na swoje miejsce na widok znajomej postaci wyłaniającej się z mroku.

– Tak myślałam, że to twój samochód – zawołała. – Drogi są takie śliskie, że omal w niego nie wjechałam. Junior obdarłby mnie żywcem ze skóry, gdybym rozbiła mu wóz.

– Oszczędzę mu kłopotu.

Darleen nawet nie zobaczyła lewarka, który pozbawił ją przytomności.

Światło zamigotało parę razy, zanim w końcu zgasło podczas wyjątkowo silnego grzmotu. Caroline przygotowała się na taką ewentualność, rozstawiając świece i lampy naftowe we wszystkich pokojach.

Nie przeszkadzała jej ciemność ani burza. Prawdę mówiąc, błogosławiła i jedno, i drugie. Miała nadzieję, że uszkodzone zostaną również linie telefoniczne i nie będzie musiała odbierać więcej telefonów. Ludzie dzwonili przez cały dzień, z ciekawości lub z troski o nią. Nie, burza jej nie przeszkadzała, ale nie chciała obijać się w ciemności po domu i ryzykować spotkania z uśmiechniętym duchem Austina Hatingera.

Patrzyła na burzę z werandy, podczas gdy Nieprzydatny popiskiwał w progu. Widowisko było wspaniałe. Wiatr przetaczał się po równinie wstrzymywany tylko przez drzewa, targał skrzydłami okien, kładł trawy.

Caroline nie wiedziała, czy tak gwałtowny deszcz jest dobry czy zły dla zbiorów, choć z całą pewnością dowie się o tym przy pierwszej wizycie w mieście. Na razie chciała tylko patrzeć, drżeć z lęku i wiedzieć, że ma za plecami suchy, pełen świec dom, który zapewni jej azyl.

Schronienie, poprawiła się z uśmiechem. Ciekawe jak zinterpretowałby użycie słowa „azyl” doktor Palamo? Reakcja odruchowa, zdecydowała. Nie kryje się już i nie ucieka. Po raz pierwszy po prostu żyje.

A przynajmniej próbuje.

Uciekła przed Tuckerem tego ranka. Zaakceptowała seks, odrzuciła intymność. Chciała udowodnić sobie, że żyje, ale bała się doznawać jakichkolwiek uczuć.

Zaskoczona nagłym chłodem, potarła ramiona. On chciał jej, ona chciała jego. Proste i bezproblemowe. Nie ma co rozdzielać włosa na czworo.

Zamknąwszy oczy, zaczerpnęła głęboko powietrza. Pachniało ozonem po ostatniej serii błyskawic. Caroline roześmiała się, kiedy Nieprzydatny czmychnął z piskiem do domu.

– W porządku, mały. Pędzę na ratunek. Znalazła go w salonie, z nosem wystającym spod pokrycia kanapy.

Szepcąc słowa pociechy, wyciągnęła psa spod kanapy i wzięła na ręce jak dziecko.

– To nie potrwa długo. Burza nigdy nie trwa długo. Przychodzi, by nami potrząsnąć i sprawić, że docenimy spokój. Co powiesz na odrobinę muzyki?

Ja mam wielką ochotę. – Posadziła go na fotelu i wzięła do ręki skrzypce. – Coś pełnego pasji. Żeby wgrać się w nastrój.

Zacięła od Czajkowskiego, odegrała fragment Dziewiątej Beethovena jedną z piosenek, które nauczył ją Jim, i własną porywającą interpretację „Lady Madonny”.

Kiedy skończyła, na dworze panowały już ciemności. Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi. Nieprzydatny wypadł z pokoju i pognał do sypialni, gdzie zaszył się pod łóżko.

– Może powinnam posłać go na tresurę. – Odłożyła skrzypce i wyszła do holu. Przez siatkowe drzwi wyjrzała ku niej twarz Tuckera.

Splotła dłonie, tak pewne przed chwilą, by powstrzymać ich drżenie.

– Paskudna noc na spacery.

– Wiem.

– Nie wejdziesz?

– Jeszcze nie.

Z włosów ściekła mu woda. Przypomniała sobie, jak wyglądał rano, kiedy wziął prysznic.

– Długo tu stoisz?

– Przyjechałem w chwili, gdy przerzuciłaś się z nokturnów na „Salty Dog”. Bo to był „Salty Dog”, prawda?

Na jej twarzy ukazał się przelotny uśmiech.

– Jim mnie nauczył. Wymieniamy doświadczenia.

– Słyszałem o tym. Toby jest bardzo zadowolony. Myśli nawet o kupieniu chłopcu używanych skrzypiec.

– Jim jest utalentowany – powiedziała i poczuła się głupio. Dlaczego rozmawiają o Jimie rozdzieleni siatkowymi drzwiami? – Prąd wysiadł.

– Wiem. Wyjdź na chwilę, Caroline. Zawahała się. Wydawał się taki poważny.

– Coś się stało?

– Wyjdź. – Otworzył drzwi.

– Dobrze. – Wyszła, cała spięta. – Zastanawiałam się właśnie, czy ten deszcz jest dobry dla zbiorów.

– Nie przyszedłem tu rozmawiać o uprawie roli, o muzyce zresztą też nie. – Wsadził ręce w kieszenie i razem patrzyli, jak błyskawice rozdzierają niebo. – Muszę zapytać cię o to, co było rano.

– Może przyniosę ci piwa? – Zrobiła krok w tył, sięgając do klamki. – Wczoraj kupiłam całą skrzynkę.

– Caroline! – Jego oczy błysnęły w mroku. – Dlaczego nie pozwoliłaś mi się dotknąć?

– Nie rozumiem, o czym mówisz. – Przeczesała nerwowo palcami włosy. – Pozwoliłam ci. Kochaliśmy się w salonie na kanapie.

– Pozwoliłaś mi się kochać, ale nie pozwoliłaś mi się dotknąć. Jest różnica. Ogromna różnica.

Zesztywniała. Omal się nie uśmiechnął, widząc wyniosłe spojrzenie, jakim go obrzuciła.

– Jeżeli przyjechałeś tu, żeby krytykować mój występ… – umilkła zdziwiona tym, co powiedziała.

– Dużo mówiące przejęzyczenie. Poza tym nie krytykuję. Pytam. – Podszedł bliżej, ale jej nie dotknął. – Ale myślę, że właśnie mi odpowiedziałaś. To był występ. Może potrzebowałaś coś odegrać, żeby poczuć, że żyjesz. Bóg wie, że masz do tego prawo. Pytam, czy tylko tego chcesz? Mogę ci ofiarować więcej. Chcę dać ci więcej. Jeżeli zechcesz to przyjąć.

– Nie wiem. Nie tylko, czy chcę, ale czy powinnam.

– Mogę zostawić cię samą, jeżeli masz zamiar to przemyśleć. Albo możesz mnie zaprosić do środka. – Podniósł dłoń do jej policzka. – Proszę, zaproś mnie do środka.

Nie tylko do domu, zrozumiała. Do jej wnętrza, fizycznie, emocjonalnie. Zamknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, on nadal czekał.

– Nie stanowię najlepszej lokaty kapitału. Uśmiechnął się lekko.

– Cholera, złotko, ja też nie. Odsunęła się, żeby otworzyć drzwi.

– Wejdź, proszę.

Tucker wypuścił ze świstem powietrze. W chwili gdy przekroczył próg pochwycił Caroline w ramiona z taką gwałtownością, że zachwiała się na nogach.

– Tucker…

– Mógł to zrobić Ret Butler, mogę i ja. -.Zamknął jej usta pocałunkiem i ruszył w stronę schodów. Szczęśliwie nie musiał się martwić Ashleyem, a Luisa wybije jej dzisiaj z głowy.

– Jesteś mokry. – Oparła głowę na jego ramieniu.

– Nie będę się sprzeciwiał, żebyś się rozebrała.

Roześmiała się. Jakie to łatwe, pomyślała, jeżeli człowiek pozwoli sobie na luz.

– Jesteś dla mnie taki dobry.

– Mogę być jeszcze lepszy. – Przystanął w drzwiach sypialni, żeby ją pocałować.

– Nie mogę się tego doczekać.

– Tym razem będziesz musiała.

Drzemała przygnieciona jego ciałem. To i owo zaczynało ją boleć, ale nawet ból sprawiał jej radość. Zawsze uważała się za sprawną kochankę – choć pod koniec ich znajomości Luis miał zastrzeżenia, ale nigdy nie czuła się tak zadowolona z siebie.

Przeciągnęła się z westchnieniem. Tucker przetoczył się na plecy, tak że znalazła się na nim.

– Lepiej? – zapytał, kiedy położyła mu głowę na piersi.

– Przedtem też było dobrze. – Uśmiechnęła się i podniosła ciężkie powieki. Z niemałym zdziwieniem stwierdziła, że leżą w nogach łóżka. – Jak się tu znaleźliśmy?

– Sprawność fizyczna. Daj mi parę chwil, a znajdziemy się w głowach.

– Hmmm. – Przycisnęła usta do jego piersi. – Przestało padać. I jest jeszcze bardziej gorąco niż przedtem.

– Nie wiem, czy to przypadkiem nie nasza zasługa. Caroline uniosła głowę.

– Wiesz, czego chcę?

– Skarbie, gdy tylko odzyskam siły, dam ci wszystko, czego zapragniesz.

– Zapamiętaj to sobie. Ale… – Zbliżyła usta do jego warg. – Ale w tej chwili mam ochotę, naprawdę wielką ochotę na lody. – Pokazała mu w uśmiechu wszystkie zęby. – Chcesz loda, Tucker?

– Może bym i zjadł. – Oczyma wyobraźni zobaczył, jak zlizuje Niespodziankę Truskawkową z interesujących rejonów jej ciała. – Przyniesiesz je tutaj?

– Taki miałam plan. – Wyślizgnęła się z łóżka i poszukała w szafie szlafroczka. – Dwie łyżki?

Jego zęby błysnęły w mroku, kiedy skrzyżowała poły szlafroka na piersiach.

– Zdecydowanie dwie. Pomóc ci?

– Myślę, że sobie poradzę.

– To dobrze. – Wsadził ręce pod głowę i zamknął oczy. Caroline wyszła, pewna, że Tucker skorzysta z jej nieobecności i utnie sobie drzemkę.

W świetle naftowej lampy nałożyła lody. Pomyślała, że ta chwila zostanie jej w pamięci. Duszna kuchnia, zapach deszczu i nafty, silny posmak miłości. Lody, które zaniesie do łóżka.

Nucąc pod nosem wyszła do holu. Nawet ostry dźwięk telefonu nie zepsuł jej humoru. Odstawiła jedną miseczkę i przytrzymując słuchawkę ramieniem, zanurzyła łyżkę w lodach.

– Halo.

– Caroline! Dzięki Bogu!

Zamarła w połowie gestu, z łyżeczką tuż przy wargach. Jednak istniało coś, co mogło zepsuć jej humor. Telefon od matki.

– Cześć, mamo.

– Od godziny próbuję się z tobą połączyć. Jakieś kłopoty na linii. Co nie jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak oni tam funkcjonują.

– Mieliśmy burzę. Jak się masz? A tato?

– Mamy się dobrze. Twój ojciec jest w podróży służbowej do Nowego Jorku. Nie mogłam mu towarzyszyć. Mam mnóstwo zajęć.

Georgia Waverly mówiła szybko, bez śladu akcentu z delty Missisipi, pracowała ciężko i z zamiłowaniem, by go wykorzenić.

– To o ciebie należy się martwić – powiedziała i Caroline wyobraziła ja sobie przy różanym biureczku w wytwornym salonie, jak odfajkowuje imię córki na długiej liście spraw do załatwienia.

Zamówić kwiaty. Pójść na obiad organizacji charytatywnej. Pomartwić się o Caroline.

– Nie ma powodu do zmartwienia – powiedziała Caroline.

– Tak sądzisz? Byłam dzisiaj na proszonym obiedzie u Fullbrightów i to Carter musiał mi powiedzieć, że moja córka została napadnięta.

– Nic mi się nie stało – powiedziała Caroline szybko.

– Wiem – rzuciła Georgia, niezadowolona z tego, że jej przerwano. – Carter powiedział mi wszystko to, czego ty nie raczyłaś. Ile razy ci powtarzałam, że nie ma po co tam jechać, ale ty nie chciałaś słuchać. A teraz dowiaduję się (nawiasem mówiąc, wolałabym nie wysłuchiwać takich opowieści przy zupie) że jesteś zamieszana w śledztwo o morderstwo.

– Przepraszam. – Caroline zamknęła oczy. Przeprosiny były nieodłącznym elementem jej rozmów z matką. – To stało się tak szybko. Zresztą już po wszystkim.

Podniosła wzrok słysząc ruch na schodach. Zobaczyła Tuckera i odwróciła się, znużona.

– Carter dał mi jasno do zrozumienia, że to dopiero początek. Wiesz, że jest właścicielem filadelfijskiej NBC. Powiedział, że dziennikarze podchwycili tę historię i wybierają się do Innocence, żeby nadawać bezpośrednie relacje. Naturalnie, kiedy pojawiło się twoje nazwisko, wiadomość weszła na pierwsze strony gazet.

– Chryste!

– Słucham?

– Nic. – Przesunęła dłonią po włosach. Bądź rozsądna, nakazała sobie, ktoś musi być rozsądny. – Przykro mi, że usłyszałaś to od kogoś innego. Wiem, że tego rodzaju popularność cię irytuje. Nic nie poradzę na prasę, mamo. Nie odpowiadam za to. Przykro mi z twojego powodu.

– Czy nie dość, że musieliśmy zatuszować skandal, kiedy trafiłaś do szpitala, odwołałaś letnie tournee i publicznie zerwałaś z Luisem?

– Tak – powiedziała Caroline sucho. – To musiało być dla ciebie bardzo trudne. To bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony, że załamałam się w ten sposób.

– Proszę nie mówić do mnie takim tonem. To by się w ogóle nie stało, gdybyś nie rozdmuchała drobnego nieporozumienia z Luisem. A teraz Wyjeżdżasz do tej dziury, zagrzebujesz się…

– Nie jestem zagrzebana.

– Marnujesz talent. – Georgia jakby nie słyszała protestów Caroline. – Upokarzasz siebie i swoją rodzinę. Nie przespałam spokojnie jednej nocy, wiedząc, że jesteś tam sama, nie chroniona.

Carolina przyłożyła dłoń do skroni.

– Byłam sama od lat. Georgia w ogóle nie usłyszała.

– A teraz… Mogłaś zostać zamordowana albo zgwałcona.

– O tak, to dopiero byłaby sensacja. Nastąpiła krótka cisza.

– Caroline, nie zasłużyłam na to.

– Przepraszam. – Przycisnęła palce do powiek i wyrecytowała zwykłą litanię. – Przepraszam. Zdaje się, że jeszcze nie przyszłam do siebie po wstrząsie.

„Zapytasz, co się stało, mamo? Zapytasz, jak się czuję, co czuję, czy tylko, jak się będę zachowywać?”

– Rozumiem. I oczekuję, że ty ze swej strony postarasz się zrozumieć mnie. Nalegam na twój bezzwłoczny powrót do domu.

– Jestem w domu.

– Nie bądź śmieszna. Nie przynależysz do tego miejsca, podobnie jak ja. Stworzyliśmy ci z ojcem wspaniały start w życiu. Nie pozwolę ci tego zmarnować przez jakiś kaprys.

– Kaprys? To interesujące podejście do sprawy, mamo. Żałuję, ale nie mogę postępować tak, jak sobie życzysz. Być kimś, kogo chcesz we mnie widzieć.

– Nie wiem, skąd w tobie ten upór, ale to brzydka cecha. Bez wątpienia Luis podziela moje zdanie w tej kwestii, choć jest o wiele bardziej tolerancyjny. Bardzo się niepokoi.

– Co?! Chcesz powiedzieć, że do niego zadzwoniłaś? Że wbrew moim wyraźnym życzeniom zadzwoniłaś do niego?

– Życzenia dziecka nie zawsze pokrywają się z jego interesami. Chciałam porozmawiać z Luisem o twoim wrześniowym występie w Białym Domu.

Caroline przycisnęła rękę do żołądka, który zmienił się w twardy węzeł.

– Przestałam być dzieckiem w chwili, gdy wypchnęłaś mnie na scenę. I nie potrzebuję rad Luisa.

– Nie jestem zaskoczona twoim podejściem. Od dawna karmisz mnie niewdzięcznością.

Caroline wyobraziła sobie matkę, jak bębni starannie wymanikiurowanymi paznokciami o wypolerowany blat biurka.

– Mam tylko nadzieję, że kiedy Luis do ciebie zadzwoni, będziesz trochę grzeczniejsza. Obie wiemy, że Luis to najlepsze, co ci się przytrafiło w życiu. On rozumie twój artystyczny temperament…

– Wykorzystuje moją żałosną naiwność. Nie robi ci to żadnej różnicy, że zastałam go pieprzącego się z flecistką w garderobie?

– Twój język jest tak niewyszukany jak twoje otoczenie. – To dopiero wprawki.

– Dość tych bzdur. Nalegam, żebyś wróciła do domu. Zostało nam zaledwie parę tygodni na przygotowanie występu w Białym Domu. Oczywiście nie pomyślałam nawet o sukni. Musiałam znaleźć czas, by skonsultować się z twoją krawcową. Rozgłos w sprawie tego morderstwa jest naprawdę szkodliwy.

Cios nożem w serce też, pomyślała Caroline.

– Mamo, naprawdę nie musisz przejmować moich obowiązków – powiedziała ostrożnie. – Ustaliłam już wszystko z Francesem. Przylecę do Waszyngtonu na występ, odlecę następnego dnia. A jeżeli chodzi o kostium, stan mojej garderoby jest więcej niż zadowalający.

– Straciłaś rozum?! To jeden z ważniejszych etapów w twojej karierze. Już zaczęłam organizować wywiady, sesje zdjęciowe…

– Więc je odwołaj – powiedziała Caroline krótko. – Zapewniam cię, mamo, że przeżyłam i czuję się dobrze. Mężczyzna, który na mnie napadł, nie żyje. Wiem o tym na pewno, bo sama go zabiłam.

– Caroline…

– Pozdrów ode mnie tatę. Dobranoc. – Delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki. Odczekała pełną minutę, chcąc zyskać pewność, że nie zacznie krzyczeć.

– Lody się roztopiły – powiedziała spokojnie.

Zabrała miseczki ze stolika, wróciła do kuchni i ustawiła je w zlewie.

Загрузка...