Jak sądzisz, ilu z tych szaleńców padnie na udar słoneczny przed drugą? – Kuzynka Lulu zadała swe pytanie z wygodnego fotela na trybunach. Nad głową trzymała czerwono – biało – niebieską parasolkę, a między stopami termosy z likierem miętowym.
– Nigdy nie mieliśmy więcej niż pięć, sześć omdleń – powiedziała Della pogodnie. Nie łudziła się, że uda jej się zaćmić spodnie kuzynki Lulu, ale zatknęła miniaturową chorągiewkę w gęste włosy. – Przeważnie młodzież.
Maszerująca orkiestra dumnie dmuchała w trąbki, Lulu przygrywała na plastikowej cytrze. Otaczał ją mur dźwięków, zachwycał połysk miedzi w ostrym słońcu, ale była zdania, że paru zemdlonych grajków dodałoby imprezie pieprzu.
– Ten kontrabasista, krzepki chłopak z pryszczami? Wzrok ma szklisty. Stawiam dziesięć dolców, że padnie na skrzyżowaniu.
W Delii odezwał się instynkt współzawodnictwa. Przyjrzała się chłopcu. Pocił się obficie i istniała szansa, że jego zgrabny uniform będzie pachniał jak mokra owca przed upływem dnia, ale był jeszcze rześki.
– Zakład stoi.
– Kocham parady. – Lulu zatknęła sobie cytrę za ucho jak ołówek i nalała sobie likieru. – Najlepsza rozrywka po ślubach, pogrzebach i pokerze.
Della prychnęła i ochłodziła twarz wiatraczkiem na baterię.
– Możesz pójść na pogrzeb choćby jutro. Mamy tu ostatnio prawdziwą plagę pochówków. – Della westchnęła i uraczyła się zawartością termosu Lulu. – Po raz pierwszy od piętnastu lat Happy nie przemaszerowała z Ogrodniczym Klubem Pań.
– Dlaczego?
– Bo jutro chowają jej córkę.
Lulu patrzyła na dziewczęcą drużynę z Jeffersona Davisa potrząsającą pomponami w rytm „It's a Grand Old Flag”.
– Dobry pogrzeb postawi ją na nogi – uspokoiła Delię. – Co przygotowałaś na stypę?
– Ambrozję kokosową. – Della osłoniła dłonią oczy. – Spójrz tam, kuzynko Lulu. Spójrz, jak ta mała Carla Johnsona wywija batutą!
– Pierwsza klasa, fakt. – Lulu siorbnęła miętówki. – Wiesz, Delio, życie jest jak batuta. Możesz kręcić nią na placu, jeżeli masz talent. Możesz rzucić ją w górę i złapać, jeżeli masz refleks. Albo posłać ją w górę i pozwolić, by ci spadła na łeb. – Lulu uśmiechnęła się i wyjęła zza ucha cytrę. – Uwielbiam parady.
Siedząca za Lulu Caroline zamyśliła się nad tym porównaniem. Jakiś sens w tym był. Ona sama nie rąbnęła się jeszcze batutą w głowę, ale z pewnością parę razy pozwoliła jej upaść na ziemię. Teraz uczyła się nią żonglować.
– Królowa Bawełny i jej dwór – powiedział Cyr. – Cała szkoła wybiera ją co roku. Powinna jechać na tylnym siedzeniu samochodu pana Tuckera, ale ponieważ jest rozbity, wynajęli limuzynę z Greenville.
Caroline uśmiechnęła się do dziewczyny w białej sukience.
– Ona jest śliczna.
– To Ketty Sue Hardesty. – Patrząc na Ketty Sue, Cyr przypomniał sobie jej młodszą siostrę, Lee Anne. Ją i jej miękkie, fascynujące piersi. Kiedy samochód przejechał, Cyr rozejrzał się w tłumie, szukając znajomej postaci. Nie zauważył Lee Anne, ale wypatrzył Jima i zaczął wymachiwać rękoma.
– Może dołączysz do swojego przyjaciela, Cyr? Spotkamy się w samochodzie po zakończeniu parady.
Cyr miał ochotę się urwać, ale potrząsnął tylko głową. Pan Tucker liczył na to, że przypilnuje panny Caroline. Odbyli na ten temat męską rozmowę.
– Nie, psze pani. Zostanę. O, tam jest panna Josie i ten doktor z FBI. Ma w klapie marynarki taki kwiatek, co sika wodą. Niezły numer z tego doktora.
Caroline rozglądała się w tłumie.
– Zastanawiam się, co zatrzymało Tuckera.
– Nic. – Tucker objął ją od tyłu. – Nie myślisz chyba, że zrezygnowałabym z oglądania parady u boku pięknej kobiety?
Wsparła się o niego plecami.
– Nie.
– Przynieść coś zimnego do picia, panie Tucker? Mam kieszonkowe.
– Dziękujemy, Cyr. Myślę, że kuzynka Lulu ma w tych termosach wszystko, co przepisał pan doktor.
Cyr podskoczył po kubek, który Lulu napełniła likierem, i podała go Tuckerowi.
– Federalny ogląda paradę z biura szeryfa.
– Ach tak? – Tucker posmakował miętówki i oddał kubek Caroline. Wzięła pierwszy łyk i pozwoliła, by napój spłynął jej do gardła.
– Chyba niespecjalnie mu się podoba nasza parada.
– Wygląda jakby mu zaleciało martwym skunksem – skomentował Cyr.
– On nie rozumie. – Tucker jedną ręką objął Caroline, drugą położył na ramieniu Cyra. – O, idzie Jed Larrson i jego chłopcy.
Kiedy sekcja piszczałek i bębnów pod przewodnictwem Larssona przemaszerowała grając „Dixie”, tłum zawył. Ci, którzy siedzieli na trybunach, powstali.
Caroline uśmiechnęła się i złożyła głowę na ramieniu Tuckera. Ona rozumiała.
Czwarty Lipca oznaczał pieczone kurczęta, sałatkę ziemniaczaną i mięsiwo z rożna. Był to dzień przeznaczony na powiewanie flagami, jedzenie ciasta i picie zimnego piwa w cieniu drzew. Rodziny pogrążone w żałobie nadal opłakiwały swą stratę, ramię sprawiedliwości nadal macało na oślep w poszukiwaniu mordercy, a Innocence odgrodziło się od nieszczęścia czerwono – biało – niebieską flagą i świętowało na całego.
Po paradzie przyszła kolej na konkursy na Market Street i rynku miasta. Jedzenie ciast, strzelanie do celu, rzucanie jajkami i plucie pestkami melona.
W milczącym zachwycie Caroline gapiła się na młodych uczestników konkursu jedzenia ciast, którzy z twarzami upaćkanymi jagodami pochłaniali wypieki przy akompaniamencie dzikiego wrzasku kibiców. Ciasta znikały, a na ich miejsce pojawiały się nowe błyszczące foremki. Okrzyki zachęty i porady gastronomiczne mieszały się z jękami tych, którzy dali za wygraną.
– Patrz na Cyra! – Caroline przycisnęła współczująco dłoń do żołądka. – Zjadł chyba z tuzin.
– Dziewięć i pół – uściślił Tucker. – I wyszedł na prowadzenie. No, dalej, chłopie! Nie żuj! Łykaj w całości!
– Nie wiem, jak on oddycha – mruknęła Caroline, kiedy Cyr zagrzebał twarz w foremce numer dziesięć. – Pochoruje się.
– Oczywiście. To część zabawy. Cyr! Nie zwalniaj! Złapał właściwy rytm – zwrócił się do Caroline. – Nie pakuje całej twarzy, licząc na to, że jakoś to będzie, ma opracowaną metodę, działa systematycznie od zewnątrz ku środkowi.
Nie miała pojęcia, skąd Tucker to wie, ona widziała tylko chłopca zagrzebanego po szyję w jagodach. Powiedziała sobie, że to głupia gra, niehigieniczna i mało twarzowa. Ale drżała od stóp do głowy z podniecenia, podskakiwała i wymachiwała rękoma.
– Dalej, Cyr! Łyknij to w całości! Naprzód! Pokaż im, gdzie raki zimują! Patrz! Zaczyna dwunaste. O, Jezu, zatchnie się. Tylko… – Spojrzała na Tuckera i zobaczyła, że szczerzy do niej zęby. – Co?
– Szaleję za tobą. – Całował ją, kiedy Cyr, zielonkawy pod powłoką jagód, został ogłoszony zwycięzcą. – Wpadłem jak śliwka w kompot.
– To dobrze. – Przesunęła dłonią po jego policzku. – To bardzo dobrze. Chyba powinnam pójść i pomóc zwycięzcy zeskrobać sok z twarzy.
– Niech sobie znajdzie własną dziewczynę – zdecydował Tucker i pociągnął ją za sobą.
Na parkingu przed kościołem luterańskim odbywał się konkurs strzelecki. McGreedy dostarczył butelki po piwie, sklep „Przyjaciel Myśliwego” – amunicję. Było już po eliminacjach wstępnych i część zawodników jak niepyszna wycofała się w szeregi widzów.
Tucker z zadowoleniem stwierdził, że Dwayne przygotowuje się do drugiej rundy. Namówienie brata na udział w zabawie kosztowało go sporo wysiłku. Chciał uniknąć plotek, jak długo to możliwe. Chciał, by Dwayne zachowywał się normalnie. Był to, według Tuckera, najlepszy dowód niewinności.
– Josie też bierze udział – zauważyła Caroline.
– Strzelamy do dziecka. Stary Beau już o to zadbał.
– A ty? Nie kusi cię pierwsza nagroda w postaci wędzonej szynki i niebieskiej wstążeczki.
Wzruszył ramionami.
– Nie lubię broni. O, jest Susie. – Odczekał, aż rozbije trzy butelki trzema strzałami. – Ma celną rękę. Dobrze, że wyszła za szeryfa. Inaczej mogłaby robić napady na bank.
– Kuzynka Lulu! – Zaniepokojona Caroline położyła rękę na ramieniu Tuckera. Lulu wkroczyła między uczestników z parą coltów przypasanych do kościstych bioder. – Naprawdę uważasz, że powinna… – Urwała, kiedy starsza pani dobyła broni. Trzy butelki rozprysły się niemal w tej samej sekundzie. – O, rany!
– Potrafi posłużyć się wszystkim od dwudziestkidwójki po AK – 47. – Patrzył, ubawiony, jak Lulu okręca colta na palcu i wsuwa do kabury. – Ale jeżeli poprosi cię, żebyś stanęła z jabłkiem na głowie, radzę odmówić. Nie jest już taka młoda jak kiedyś.
Lulu wyeliminowała Susie i bardzo zirytowanego Willy'ego Shivera. Tłum wrócił na główną ulicę w oczekiwaniu na bieg.
– Nie pobiegniesz? – Caroline wzięła z rąk Tuckera butelkę zimnej coli. Tucker zapalił papierosa i pstryknięciem odrzucił zapałkę.
– Kochanie, dlaczego miałbym biec, żeby przenieść się z jednego miejsca na drugie?
– Faktycznie. – Uśmiechnęła się do siebie. – Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. – Oparła się o niego z westchnieniem, kiedy biegacze zajęli miejsca. – A więc, nie bierzesz udziału w konkursach?
– No, w jednym biorę.
Zadarła głowę, żeby na niego spojrzeć.
– W którym?
– Zobaczysz.
Wysmarowane tłuszczem świnie? Myślała, że pojęła ducha imprezy, ale kiedy stanęła przy zaimprowizowanym wybiegu i usłyszała kwik nierogacizny, zrozumiała, że przed nią jeszcze długa droga.
Tucker uchylił się od jedzenia ciast, nie chciał strzelać i ziewnął na propozycję biegania. A teraz stał na wybiegu rozebrany do pasa i czekał na sygnał, by zacząć łapać wysmarowaną smalcem świnię.
Caroline pochyliła się nad Cyrem.
– Jak się czujesz?
– Świetnie – zapewnił ją. – Większość zrzuciłem, a reszta ma się dobrze. – Wskazał na niebieską wstążeczkę przypiętą do bawełnianej koszuli. – Pan Tucker wygra.
– Doprawdy?
– Zawsze wygrywa. Potrafi się ruszać naprawdę szybko, jak mu się chce. Ruszają!
Krzyki i wybuchy śmiechu widzów mieszały się z kwiczeniem świń i przekleństwami ścigających je mężczyzn. Żeby utrudnić pościg, zalano wybieg wodą. Mężczyźni ślizgali się i babrali w błocie, lądując w najdziwniejszych pozycjach. Świnie wyrywały im się z rąk.
– Dlaczego nie mam z sobą aparatu? – Caroline wyła ze śmiechu, patrząc na Tuckera, który przebył poślizgiem pół zagrody. Skręcił się jak wąż, kiedy świnia przebiegła mu po nogach, ale wstał z pustymi rękoma.
– Ten doktorek z FBI jest dobry! – Cyr wydał okrzyk radości, kiedy Tucker chwycił świnię za tylną nogę. – Byłby ją złapał, gdyby Bobby Lee na niego nie wpadł. O, pan Tucker namierza tę wielką. Dalej, panie Tucker!
– Interesujący konkurs – powiedział Burns przystając przy nich. – Zdaje się, że poświęca się tu godność dla ekscytacji polowania.
Caroline rzuciłaby mu niecierpliwe spojrzenie, ale nie chciała stracić ani sekundy widowiska.
– Widzę, że ty zachowujesz godność.
– Nie widzę sensu w taplaniu się w błocie i ściganiu świń.
– Oczywiście, że nie. To się nazywa zabawa.
– Tak, zgadzam się z tobą. Nigdy nie byłem tak ubawiony. – Spojrzał na Tuckera, który leżał akurat twarzą w błocie. – Longstreet znajduje się w swoim żywiole, nie sądzisz?
– Powiem ci, co sądzę… – zaczęła, ale Cyr chwycił ją za ramię.
– Niech pani patrzy! Ma ją! Ma ją, panno Caroline!
Umazany błotem i smalcem Tucker trzymał nad głową wyrywającą się świnię. Kiedy uśmiechnął się do Caroline, pożałowała, że nie ma tuzina róż, które mogłaby rzucić mu pod nogi. Żaden matador nie wyglądał nigdy tak czarująco.
– Zwycięzca bierze wszystko – zacytował Burns. – Powiedz mi, czy będziesz mógł zatrzymać świnię?
Caroline wepchnęła sobie język pod policzek.
– Jakże by inaczej, złotko. Świnia jego aż do świniobicia. A teraz muszę cię przeprosić. Chciałabym pogratulować zwycięzcy.
– Jedną chwileczkę. – Zastąpił jej drogę. – Czy nadal mieszkasz w Sweetwater?
– Tak.
– Radziłbym zmienić lokum. Nierozsądnie jest spać pod jednym dachem z mordercą.
– O czym ty mówisz?
Burns spojrzał na Dwayne'a i Tuckera, którzy spłukiwali błoto piwem.
– Może powinnaś zapytać swojego gospodarza. Powiem ci tylko, że jutro dokonam aresztowania i Longstreetowie stracą powód do śmiechu. Miłego dnia.
Bez słowa Caroline wyminęła agenta Burnsa, pociągając za sobą Cyra.
– Co to znaczy, panno Caroline?
– Nie wiem, ale zaraz się dowiem. – Zanim przebiła się przez tłum, Tuckera już nie było. – Gdzie on się podział?
– Poszedł pewnie do McGreedy'ego opić świnie. Zaraz wszyscy zaczną się zbierać na piknik do Sweetwater.
Caroline stanęła, trochę zdezorientowana. Nie mogła rozmawiać z Tuckerem w gronie mokrych, klepiących się po plecach facetów. Wspięła się na palce i szukała wzrokiem w tłumie.
– O, jest Della. Cyr, jedź z nią do Sweetwater. Ja poczekam na Tuckera.
– Nie, psze pani. Pan Tucker powiedział, że mam cały czas być z panią, kiedy jego nie ma.
– To nie jest konieczne, Cyr. Nie… – Spojrzała na zdeterminowaną twarz chłopca i westchnęła cichutko. – No dobrze. Usiądziemy sobie gdzieś i poczekamy.
Siedząc na stopniach przed drogerią Larssona, obserwowali exodus z miasta.
– Niech się pani nie martwi tym facetem z FBI, panno Caroline.
– Nie martwię się. No, może trochę.
Cyr odwrócił swoją rozetkę do góry nogami, żeby ją jeszcze raz przeczytać.
– On jest jak Vernon.
Caroline spojrzała na niego, zaskoczona.
– Agent Burns jest jak twój brat?
– Nie mówię, że chodzi i wszczyna burdy, i bije kobiety. Ale on myśli, że jest najmądrzejszy i najlepszy. Uważa, że ma zawsze rację. I lubi przygwoździć człowieka do ściany.
Caroline wsparła podbródek na dłoni i zastanowiła się nad słowami Cyra. Burns oburzyłby się na zestawienie go z Hatingerem, ale porównanie było zaskakująco trafne. Vernon miał własną interpretację Pisma Świętego. Burns miał własną interpretację prawa. Obaj używali czegoś dobrego i sprawiedliwego dla zdobycia władzy.
– W rezultacie to oni tracą. – Pomyślała o matce, mistrzyni przeprowadzania swojej woli. – Ponieważ nikt ich nie lubi. To smutne. Lepiej, kiedy ludzie cię kochają, nawet jeżeli nie jesteś najmądrzejszy i nie zawsze wiesz, czy masz rację. – Wstała. Tucker szedł ulicą, z koszulą przewieszoną przez ramię. Z włosów i spodni kapała mu woda. – Wygląda na to, że jedziemy do domu.
Przeszła przez drogę i otoczyła go ramionami. Śmiejąc się próbował ją odsunąć.
– Złotko, nie jestem idealnie czysty.
– To bez znaczenia. Muszę z tobą porozmawiać. Sam na sam – szepnęła mu do ucha.
Byłby szczęśliwy, mogąc zinterpretować te słowa jako romantyczną propozycję zakochanej kobiety, ale, niestety, wyczuł napięcie w jej głosie.
– Dobrze. Cyr, jedziemy do domu. Słyszałem, że Della przygotowała prawdziwą ucztę. Myślę, że i ciasto upiekła.
Cyr uśmiechnął się dobrodusznie.
– Nie spojrzę na ciasto do przyszłego lipca.
– Musisz trenować, chłopcze. – Tucker przesunął palcem po niebieskiej wstążeczce Jima. – Wiesz, dlaczego jestem taki dobry w łapaniu tych śliskich prosiaczków? – Porwał Caroline na ręce. – Ponieważ zawsze trzymam jakąś wierzgającą damę.
– Porównujesz mnie z maciorą? – zapytała Caroline uprzejmie.
– Ależ skąd, kochanie! Mówię tylko, że jeżeli mężczyzna naprawdę czegoś chce, nie pozwoli, by to wyślizgnęło mu się z rąk.
Na łące w Sweetwater leżały rozłożone koce, a z Pola Eustisa dobiegała muzyka z megafonów. Przy stawie, który tak niedawno był miejscem zbrodni, przygrywała orkiestra złożona ze skrzypiec, banjo i gitary.
Gdzieniegdzie drzemały dzieci, rozciągnięte w trawie tam, gdzie padły z wyczerpania. Toczył się zaimprowizowany mecz krykieta i od czasu do czasu uderzenia kija wzbudzało entuzjazm widzów. Starsi panowie siedzieli na ogrodowych krzesłach dopingując grających i plotkując, ile wlezie. Młodzież przeniosła się do wesołego miasteczka, gdzie do szóstej można było jeździć za pół ceny.
– Czy tak jest co roku? – zapytała Caroline. Znajdowała się dość blisko stawu, by cieszyć się muzyką, dość daleko od festynu, by nie widzieć, jak tandetnie wygląda w świetle dnia.
– Mniej więcej. – Tucker leżał na plecach zastanawiając się, czy ma ochotę na jeszcze jedno kurze udko. – A co ty zwykle robisz Czwartego?
– To zależy. Jeżeli jestem za granicą, dzień ten niczym się nie wyróżnia. Jeżeli jestem w kraju, gram zazwyczaj na jakimś koncercie. – Skrzypce podjęły „Little Brown Jug” i Caroline zaczęła grać melodię w głowie. – Tucker, muszę zapytać cię o coś, co powiedział mi dzisiaj Matthew.
Tucker stwierdził, że jednak nie zje tego udka.
– Powinienem wiedzieć, że zepsuje mi ten dzień – mruknął.
– Powiedział, że jutro dokona aresztowania. -. Zacisnęła palce na jego dłoni. – Tucker, czy ty masz kłopoty?
Zamknął na chwilę oczy.
– Chodzi o Dwayne'a, Caro.
– O Dwayne'a? – Potrząsnęła głowa, zdumiona. – Chce aresztować Dwayne'a?
– Nie wiem, czy może – powiedział Tucker wolno. – Adwokat uważa, iż Burns blefuje, że próbuje zmusić Dwayne'a do powiedzenia czegoś, czego mówić nie powinien. Burns ma tylko poszlaki. Żadnego dowodu.
– Jakie poszlaki?
– Jak dotąd Dwayne nie ma alibi na czas żadnego morderstwa. Według Burnsa motywem są nieporozumienia z Sissy.
– Rozwód jako motyw zamordowania innej kobiety? – Caroline uniosła brwi. – Taki motyw ma połowa męskiej populacji w tym kraju.
– Nieszczególnie przekonywający, prawda?
– Więc dlaczego tak się martwisz?
– Ponieważ Burns jest dupkiem wysokiej klasy, ale nie jest głupi. Wie, że Dwayne pije, wie, że Sissy wystawiła Dwayne'a na pośmiewisko, wie, że Dwayne znał wszystkie ofiary. Ta z Nashville ma być elementem wiążącym.
– Z Nashville? – Caroline wypuściła ze świstem powietrze. – Powiedz mi wszystko.
Miał nadzieję, że uda mu się oszczędzić jej tych rewelacji chociaż na jeden dzień, ale kiedy już zaczął mówić, słowa popłynęły strumieniem. Caroline wyczuła w nim gniew i prawdziwy strach.
– Co radzi adwokat?
– Mamy zachowywać się jakby nigdy nic. Siedzieć i czekać. Oczywiście, gdyby Dwayne'owi udało się skombinować alibi na jedną z tych nocy, Burns zostałby załatwiony odmownie. Nie mogłem go dzisiaj złapać, ale ma oddzwonić jutro.
Próbowała się uśmiechnąć, w nadziei, że odwzajemni się tym samym.
– Kuzyn, jak przypuszczam?
– Gubernator? – Uśmiechnął się przelotnie. – Nie on, jego żona. Burns będzie potrzebował czegoś więcej niż poszlak, żeby wsadzić Dwayne'a za kratki.
– Mogę zadzwonić do ojca, jeżeli chcesz. Jest radcą prawnym, ale zna doskonałych adwokatów.
Tucker napił się piwa.
– Miejmy nadzieję, że to nie będzie konieczne. Najgorsze jest to, że Dwayne zwątpił w samego siebie.
– Nie rozumiem.
– Boi się, że mógł się upić, wpaść w szał i…
– Mój Boże! Tucker, nie myślisz chyba…?
– Nie! – Nawet nie starał się ukryć wściekłości. – Jezu, Caroline, Dwayne jest nieszkodliwy jak nowo narodzone kocię. Może rozbijać się po pijanemu, ale krzywdzi tylko siebie. Pomyśl, sposób, w jaki te kobiety zostały zabite. Mamy cztery morderstwa popełnione ze zjadliwą furią, w jakimś szale, to prawda, ale sprytnie zaplanowane. A mężczyzna z głową pełną whisky nie jest sprytny. Jest ślamazarny i głupi.
– Nie musisz mnie przekonywać, Tucker – powiedziała cicho. Ale nie była pewna, czy nie próbuje przekonać samego siebie.
– On jest moim bratem. – Dla Tuckera słowa te mówiły wszystko, Z miejsca, gdzie siedzieli, widział Dwayne'a, jak przekazuje sobie z O'Hara termos. I na pewno nie było w nim lemoniady. – O północy będzie już kompletnie pijany. Nie mam serca odciąć go od butelki.
– Prędzej czy później będziesz musiał, prawda? – Przyłożyła mu dłoń do policzka. – Myślałam o tym, co powiedziałeś o rodzinie. O tym, że trzeba naprawiać błędy, swoje i innych. Postanowiłam zadzwonić do matki.
– Chcesz mi powiedzieć, że skoro już coś radzę, powinienem sam się do tej rady zastosować?
– Coś w tym rodzaju. – Uśmiechnęła się.
Skinął głową i znów pobiegł wzrokiem ku Dwayne'owi.
– Jest taka klinika w Memphis. Cieszy się niezłą opinią. Chcę namówić Dwayne'a, żeby tam pojechał. Jeżeli dobrze to rozegram, powinno się udać.
– Złotko – powiedziała naśladując południowy akcent – z twoim talentem wycyganiłbyś od głodującego ostami kawałek chleba.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Pochylił się i dotknął wargami jej ust.
– Jeżeli tak się sprawy mają, może mógłbym namówić cię na zrobienie czegoś dla mnie. Czegoś, co już od dawna chodzi mi po głowie.
Caroline pomyślała o chłodnym, pustym domu za ich plecami, o wielkim łożu z baldachimem.
– Myślę, że masz duże szanse. Co ci chodzi po głowie?
– Widzisz, pragnę czegoś. – Odwrócił głowę, żeby skubnąć wargami jej ucho.
– Miło mi to słyszeć.
– Nie chciałbym cię urazić. Zachichotała z ustami na jego szyi.
– Nie krępuj się.
– Pomyślałem, że może będziesz się wstydziła zrobić to na oczach tych wszystkich ludzi?
– Co?! – Odsunęła się od niego. – Co mam zrobić na oczach tych wszystkich ludzi?
– Zagrać coś, złotko. A ty myślałaś, że o czym ja mówię? – Uniósł karcąco brew. – No wiesz, Caroline, bo zacznę podejrzewać, że tylko jedno ci w głowie.
Caroline odetchnęła głęboko i przeczesała palcami włosy.
– Chcesz, żebym zagrała?
– Sądzę, że chcę tego niemal tak samo jak ty. Zaczęła coś mówić, ale urwała i potrząsnęła głową.
– Masz rację. Chcę tego. Tucker pocałował ja szybko.
– Pójdę po skrzypce.