ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Postaraj się zasnąć. – Tucker stał w łazience, podczas gdy Caroline próbowała makijażem zatuszować skutki długiej, nie przespanej nocy. Nie mogłabym. – Przypudrowała ciemne plamy pod oczami. – Siedziałabym tylko przy telefonie i czekała, aż zadzwoni.

– Jedź do Sweetwater. – Patrzył na jej odbicie w lustrze. Wspólne krzątanie się w tym tak bardzo prywatnym miejscu i uczestnictwo w tym odwiecznym kobiecym rytuale wzbudziło w nim dziwne poczucie intymności. – Zdrzemnij się w moim hamaku.

– Tucker, nic mi nie będzie. To o Darleen trzeba się martwić. O Fullerów, o Juniora. O to małe dziecko. Boże! – Walcząc o zachowanie spokoju, machinalnie wsuwała i wysuwała z tubki szczoteczkę do tuszu. – Jak to się mogło stać?

– Nie wiemy, czy w ogóle coś się stało. Może po prostu zwinęła żagle. Billy T. twierdzi, że się z nią nie widział, ale ponieważ Junior go poturbował, trudno oczekiwać, że powie prawdę.

– Więc dlaczego zostawiła samochód na drodze? Wałkowali ten temat przez pół nocy.

– Może się z kimś umówiła. Ta droga jest dość odludna. Mogła zostawić samochód i pojechać z kimś, choćby po to, żeby dać nauczkę Juniorowi.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Przeczesała grzebieniem włosy. – Boże, mam nadzieje, że się nie mylisz, bo inaczej… Bo to by oznaczało…

– Nie ma co martwić się na zapas. – Delikatnie ujął ją za ramiona. – Żyjemy dniem dzisiejszym, pamiętasz?

– Próbuję. – Oparła się o niego na chwilę. Łazienka była zaparowana po ich kąpieli. Za oknem świtało. – Jeżeli moja matka ma racje, dziennikarze zjadą tu jeszcze dzisiaj. Poradzę sobie z nimi. – Odsunęła się z ciężkim westchnieniem. – Ale muszę iść do Fullerów i spróbować pocieszyć Happy. I tego się boję.

– Będzie tam mnóstwo ludzi. Nie musisz iść.

– Muszę. Mogę być albo kimś z zewnątrz, albo członkiem tej społeczności. Wszystko zależy od tego, jak potraktuję innych.

Czy nie powiedział czegoś podobnego Cyrowi zaledwie wczoraj? Trudno dyskutować z sobą samym.

– Przyjdę tam, kiedy będę mógł. Jeżeli będę mógł. Skinęła głową. Przed domem roztrąbił się samochód.

– To pewnie Burke. Już prawie świta.

– Muszę iść.

– Tucker! – Pocałowała go, delikatnie, czule. – Tylko tyle. Przytulił twarz do jej policzka.

– To wystarczy.

Dochodziła dopiero ósma, kiedy Caroline dotarła do domu Fullerów, ale Happy nie była sama. Przyjaciele i rodzina zwarli szeregi, kawa lała się strumieniami. Choć nikt nie myślał o jedzeniu, wszyscy siedzieli w kuchni, w tej odwiecznej kobiecej kryjówce.

Caroline stanęła niepewnie w drzwiach, poza nawiasem cichych rozmów, poza kręgiem duchowego wsparcia i niepokoju. Susie huśtała Scootera na biodrze, Josie kręciła się niespokojnie przy tylnych drzwiach. Żona Toby'ego, Winnie, zmywała naczynia. Birdie Shays trwała przy Happy jak posąg. Marvella rwała na strzępy papierową chusteczkę.

Wrażenie, że jest tu intruzem, było tak silne, że Caroline chciała się odwrócić i odejść. To Josie zauważyła ją pierwsza, uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.

– Caroline! Wyglądasz jak zbity pies. Chodź, napompujemy cię kawą.

– Ja… – Przeniosła wzrok od jednej kobiety do drugiej. – Chciałam tylko zapytać, czy nie mogę w czymś pomóc.

– Możemy tylko czekać. – Happy wyciągnęła ku niej rękę. Caroline weszła w zaklęty krąg.

Więc czekały, pośród zapachu perfum i cichych głosów, rozmów o dzieciach i mężczyznach, pośród dziecięcych popłakiwań. Przed południem wkroczyła do kuchni Della z koszem jedzenia. Zmusiła Happy do zjedzenia kanapki, zbeształa Josie za zbyt mocną kawę, uciszyła Scottera dając mu do gryzienia jedną ze swych plastikowych bransolet.

– Ten dzieciak ma zafajdane pieluchy – oświadczyła. – Czuć na kilometry.

– Przewinę go. – Susie podniosła malca z podłogi, gdzie próbował rozbić bransoletką kafelki.

– Jest zmęczony. Prawda, że jesteś zmęczony, skarbie? Położę go do łóżeczka. Happy.

– Lubi spać z żółtym misiem – powiedziała Happy, zaciskając drżące usta. – Darleen przywiozła mu go wczoraj.

– Poszukaj go, Happy. – Della rzuciła Birdie ostrzegawcze spojrzenie, dławiąc w zarodku jej protest. – Musi się czymś zająć – powiedziała cicho, kiedy Happy wyszła z kuchni. – Inaczej zagryzie się na śmierć. Nam wszystkim przydałoby się zajęcie. Birdie, sprawdź, czy uda ci się znaleźć składniki do twojej słynnej galaretki. Do wieczora powinna wystygnąć. Marvello, przestań wykręcać sobie palce i zrób z nich jakiś użytek. Wyciśnij cytryny. Zrobimy lemoniady, zamiast tej cholernej kawy. Winnie, myślę, że powinnaś zmajstrować napój dla Happy. Niech sobie pośpi.

– Myślałam już o tym, panno Delio. Nie sądzę, żeby go wypiła. Della uśmiechnęła się ponuro.

– Wypije, jeżeli ja jej każę. Ta kobieta szła ze mną zawsze łeb w łeb, ale ja wstrzymywałam konia. Josie, weźcie się z Caroline do zmywania.

– Marnujesz się, Delio. Powinnaś mieć pod sobą pluton komandosów – mruknęła Josie, ale już zbierała naczynia.

Teraz kuchnię przepełniał duch pracy, nie tylko jedności. Caroline uśmiechnęła się do Delii.

– Co muszę robić, żeby być taka jak pani, kiedy dorosnę? Mile połechtana, Della bawiła się złotymi guzikami przy bluzce.

– Cóż, drogie dziecko, musisz się nauczyć wyzyskiwać swoje możliwości. Każdy je ma, ale nie wszyscy wiedzą, jak ich używać.

– Dziewczynki Happy powinny tu być. – Birdie trzasnęła drzwiczkami szafki. – Powinny.

– Wiesz, że przyjadą, jeżeli będą potrzebne. Marvello, czy tak matka uczyła cię wyciskać cytryny? – Della zaczęła sprzątać nie dojedzone kanapki. – Te dziewczęta mają rodziny, Birdie. Pracę i własne domy. Czy nie byłoby głupio z ich strony jechać taki kawał drogi tylko po to, by się przekonać, że Darleen pojechała na wycieczkę?

– Panno Delio? – Winnie wsypywała jakieś liście do dzbanka stojącego na piecu. Dłonie miała małe i zgrabne. Była cichą kobietą, wolała działać niż mówić. – Uwarzę to jak herbatę. Nie takie mocne, tylko żeby się uspokoiła.

– Zobaczymy, co tam masz. – Della podeszła do pieca i przez chwilę obie kobiety szeptały nad zawartością dzbanka. Birdie udawała, że nic nie widzi. Uważała, że żonie lekarza nie godzi się aprobować medycyny ludowej.

– Na nic więcej się tu nie przydam. – Josie wytarła ręce w ręcznik do naczyń. – Jadę jej szukać.

– Tuzin mężczyzn już to robi – powiedziała Birdie tak ostrym tonem, że Josie uniosła karcąco brwi. Ale Birdie musiała wyładować jakoś swoją frustrację.

– Mężczyźni nie zawsze wiedzą, gdzie szukać kobiety. – Josie sięgnęła po torebkę. – Sprawdzę, co z kuzynką Lulu, Delio, i zajadę do Billy'ego T.

Jeżeli coś wie, chętniej podzieli się tym ze mną niż z mężczyzną.

– Nie ma się czym przechwalać – mruknęła Della pod nosem.

– Fakt pozostaje faktem. A poza tym, jeżeli jest coś, co Happy powinna wiedzieć, lepiej niech dowie się tego od razu. Rozchoruje się, jeżeli to potrwa zbyt długo.

Na to już nikt nie znalazł odpowiedzi. Josie wyszła tylnymi drzwiami. Chwilę później rozległo się wycie silnika.

– Jeżeli Billy T. wie, dokąd prysnęła Darleen… – zaczęła Birdie.

– Jeżeli wie, Josie wyciągnie to z niego, jak amen w pacierzu. – Della podała Winnie pustą filiżankę na napój uspokajający.

– Zasnął jak aniołek – powiedziała Happy wchodząc do kuchni. Jej słynny uśmiech przypominał teraz grymas. – Nie to, co jego mama. Boże, walczyła ze snem, jakby to był diabeł, który przyszedł po jej duszę. Wydeptywałam ścieżki w podłodze, nosząc ją… – urwała, ocierając oczy.

– Usiądź, Happy. Zamartwisz się na śmierć. – Della niemal siłą posadziła Happy na krześle. – Pozwól, że my się przez chwilę pomartwimy. Nikt nie robi tego lepiej niż tuzin bab w kuchni. Winnie, daj mi tę filiżankę.

– Jest bardzo gorące, pani Fuller. Musi pani podmuchać. – Winnie postawiła przed nią filiżankę i stanęła z dłonią na oparciu krzesła. Winnie chodziła do szkoły z najstarszą córką Happy. Belle Fuller była pierwszą białą dziewczynką, która zaprosiła Winnie do siebie do domu.

– Co to jest?

– Coś, co ci pomoże – powiedziała Della i ruchem ręki nakazała Winnie odejść.

– Nie chcę żadnego magicznego napoju Winnie – powiedziała z rozdrażnieniem Happy. – Nie jestem chora, jestem tylko…

– Przerażona i nieszczęśliwa – dokończyła za nią Della. – Sądząc po tym, jak wyglądasz, nie zmrużyłaś w nocy oka. Wiesz, że Winnie nie dałaby ci nic, co mogło zaszkodzić. Wypij i trochę sobie odpocznij.

– Napiję się, ale kawy. – Winnie chciała się podnieść. Della pchnęła ją z powrotem na krzesło.

– Posłuchaj mnie chwilę. Uporem nic nie zdziałasz. Jeżeli Bóg pozwoli, twoja Darleen wróci i będzie się puszyć, że udało jej się wywołać taki raban. Ale w tej chwili masz tam na górze dziecko, które będzie cię potrzebowało. Na niewiele mu się zdasz, skrajnie wyczerpana.

– Chcę tylko, żeby wróciła. – Happy oparła głowę o wielkie piersi Delii i zapłakała. – Chcę tylko, żeby moja dziewczynka wróciła. Potraktowałam ją tak ostro.

– Nigdy nie zrobiłaś nic, co nie wyszłoby jej na dobre.

– Była zawsze taka niespokojna. Już jako dziecko. Ledwie dostała jedno, już chciała drugie. Zawsze pragnęłam dla niej jak najlepiej, ale nie bardzo wiedziałam, co to może być.

Caroline podeszła do niej i ujęła filiżankę.

– Proszę, Happy, wypij to.

Happy wzięła łyczek, potem drugi i chwyciła Caroline za rękę.

– Ona myśli, że ja jej nie kocham, ale to nieprawda. Zawsze kochamy mocniej tych. którzy sprawiają nam najwięcej bólu. Przyszła tu wczoraj, chciała, żebym poparła ją w tej historii z chłopakiem od Bonnych, a ja nie mogłam Postąpiła źle. Nigdy nie potrafiła odróżnić tego, co dobre, od tego, co złe, ale przyszła tu, szukając wsparcia u swojej matki. A ja nie mogłam tego zrobić. Skończyło się na tym, że pokłóciłyśmy się jak zwykle i ona wyszła. Nawet nie widziałam, jak odjeżdża.

Zaczęła szlochać i Della kołysała ją w ramionach. Susie otoczyła Marvelle ramieniem.

– Te inne dziewczęta. – Palce Happy zacisnęły się konwulsyjnie na dłonie Caroline. – Och, słodki Boże, nie mogę przestać o nich myśleć.

– Cicho, cicho. – Della podniosła filiżankę do ust Happy. – Mówią przecież, że to Austin, a on jest martwy jak kłoda. Caroline przestrzeliła mu głowę i każda kobieta z Innocence jest jej za to wdzięczna. Może z wyjątkiem Mavis Hatinger, ale ona nigdy nie mogła się poszczycić rozumem. No, chodź ze mną, kochana. Poleżysz sobie przez chwilę.

– Tylko przez chwilę. – Powieki zaczęły jej opadać i Happy pozwoliła Delii wyprowadzić się z kuchni.

– Och, mamo! – Marvella wtuliła głowę w ramię Susie i wybuchnęła płaczem.

– No, no, tylko ty nie zaczynaj. – Susie poklepała ją po plecach. – Może nic się nie stało.

– Musimy zachować wiarę – powiedziała Winnie. – A tymczasem przygotuję coś do jedzenia, na wypadek gdyby tu jeszcze ktoś przyszedł. Upiekę kurczaki.

– Dobrze – Susie odsunęła delikatnie Marvellę. – Złotko, obierz ziemniaki na sałatkę ziemniaczaną. Nie ma potrzeby, żeby wszyscy chodzili głodni. Nie wiadomo, jak długo będziemy musieli czekać.

Tucker stał nad brzegiem Gooseneck Creek i ocierał chustką mokrą od potu twarz. Temperatura skoczyła do czterdziestu stopniu, powietrze sprawiało wrażenie gęstej zawiesiny. Niebo, rozjaśnione bezlitosnym słońcem, było niemal białe.

Wyobraził sobie, że zanurza się w chłodną, orzeźwiającą toń. Wizja przyniosła chwilową ulgę. Tucker poprzestał na zmoczeniu chustki i ochłodzeniu twarzy i szyi.

Przypomniał sobie, że brat Darleen znalazł w tym miejscu Arnette. Odmówił krótką modlitwę.

Nie pozwól, Boże, żebym to ja ją znalazł.

Ktoś to zrobi, nie miał cienia wątpliwości. Odrzucił pocieszającą teorię, że Darleen uciekła z mężczyzną. Było to bez sensu. Darleen nie miała czasu, by znaleźć sobie nowego kochanka po Billym T., a on twierdził stanowczo, że nic nie wie.

Tucker mu wierzył. W grę wchodziła męska duma. Billy T. nie związałby się z kobietą, której mąż zaprawił go w głowę patelnią. Darleen nie była dla Billy'ego T. nikim wyjątkowym. Nie odróżniał jednej kobiety od drugiej.

Nasunęło mu się nieuchronne porównanie z niejakim Tuckerem Longstreetem. Poczuł gorycz w ustach.

Darleen nie pozostawiłaby własnego samochodu na skraju drogi podczas burzy po to, by wskoczyć do wozu kochanka. Junior twierdził, że z jej ubrań nic nie brakuje, a pieniądze na gospodarstwo leżą nadal w puszce po kawie.

Ktoś ją znajdzie, pomyślał znowu Tucker. I pomodlił się, żeby to nie był on.

Wszedł w trzciny. Jego grupa posuwała się brzegiem strumienia, brodząc po kolana w błocie. Szukali, nie tracąc nadziei, że jedynym znaleziskiem okażą się puszki po piwie i zużyte prezerwatywy.

Wszyscy byli uzbrojeni, co napawało Tuckera lekkim niepokojem. Junior rozwalił już wodnego węża. Ponieważ sprawiło mu to wyraźną ulgę, nikt się nie poskarżył.

Zresztą, prawie nie rozmawiano. Mężczyźni pracowali w milczeniu jak żołnierze organizujący zasadzkę. Jeden z helikopterów przysłanych przez policję okręgową przelatywał im co jakiś czas nad głowami, bełtając gorące powietrze, krótkofalówka pobzykiwała u paska Burke'a. FBI nie kwapiła się, by przejąć sprawę. Ale federalni nie znali przecież Innocence i jej mieszkańców. Burns był przekonany, że ma do czynienia z kolejną niezadowoloną żoną, która wyruszyła na poszukiwanie szczęścia i bardziej soczystych pastwisk.

Zdaniem Tuckera, Burns nie chciał przyznać, że popełniono morderstwo tuż pod jego nosem.

Usłyszał przeciągły gwizd lokomotywy i pożałował, że nie znajduje się w pociągu. Byle jakim pociągu jadącym w dowolnym kierunku.

Kiedy skończył obchód wyznaczonego mu terenu, przyłączył się do Burke'a. Juniora i Toby'ego, którzy pracowali w górze strumienia.

– Na drugim brzegu też już prawie kończą – odezwał się Burke. Nie spuszczał z oka Juniora, gotowy do działania, na wypadek gdyby mąż Darleen chciał uspokoić nerwy strzelając do czegoś poza wodnymi wężami. – Singleton i Carl dzwonili znad stawu McNairów. Tam też nic.

Toby March wrzucił swój karabin do półciężarówki szeryfa. Pomyślał o swojej żonie i córce. Choć wstydził się tego, ogarnęło go uczucie wdzięczności do zabójcy, że najwyraźniej preferuje białą skórę.

– Mamy jeszcze dobrych sześć godzin do zmroku – powiedział do nikogo w szczególności. – Może ktoś z nas wybrałby się do Rosedale i Greenville, popytał ludzi?

– Kazałam Barbarze Hopkins dzwonić po motelach, szpitalach i posterunkach policji. – Burke wyjął Juniorowi z ręki karabin i wrzucił go do samochodu. – Okręgowi rozsyłają jej zdjęcie.

– No widzisz! – Will Shiver grzmotnął Juniora w plecy. – Znajdą ją w jakimś motelu, malującą sobie paznokcie i gapiącą się w telewizor.

Junior bez słowa strząsnął jego rękę i odszedł na bok.

– Zostawcie go w spokoju – szepnął Burke. Mężczyźni odwrócili z zażenowaniem oczy. Toby zsunął daszek czapki mocniej na oczy i patrzył pod słońce na drogę.

– Ktoś jedzie. Upłynęło kilkanaście sekund, zanim inni dostrzegli blask metalu poprzez fale gorąca unoszące się z asfaltu.

– Macie wzrok, wy czarni – powiedział Will Shiver dobrodusznie. – Ten samochód jest trzy kilometry stąd. – Oczy to jeden z organów – zauważył Toby z tak nieuchwytnym sarkazmem, że Tucker musiał przygryźć policzek od wewnątrz, aby się nie uśmiechnąć. – Wiesz, co mówią o naszych organach. Willy poderwał głowę, bardzo zaintrygowany.

– No, słyszałem coś niecoś od akuszerek.

– No właśnie – powiedział Toby łagodnie. – Każda akuszerka to potwierdzi.

Tucker zakaszlał i odwrócił się, żeby zapalić papierosa. Nie wypadało się śmiać w obecności cierpiącego Juniora, choć śmiech był mu w tej chwili bardzo potrzebny.

Już po chwili rozpoznał samochód po kolorze i prędkości, z jaką się posuwał.

– To Josie. – Zerknął na Burke'a. – Zdaje się, że wypracowuje sobie kolejny mandat za przekroczenie prędkości.

Josie zahamowała, pryskając żwirem spod kół i machając dłonią przez okno.

– Barbara powiedziała, że tu was znajdziemy. Przywiozłyśmy wam z Earleen coś na ząb.

Wysiadła, świeża i niezwykle pociągająca w szortach i bluzeczce nie zakrywającej brzucha. Włosy miała związane szyfonową przepaską, która przypominała Tuckerowi matkę.

– To bardzo ładne z waszej strony, drogie panie. – Will posłał Josie uśmiech, za który otrzymałby siarczysty policzek od swojej narzeczonej.

– Lubimy się troszczyć o naszych panów, prawda, Earleen? – Josie odpowiedziała Willy'emu uśmiechem i zwróciła się do Burke'a. – Złotko, jesteś wykończony. Chodź, dostaniesz od Josie kubek mrożonej herbaty. Przywiozłyśmy dwie bańki.

– Mamy również stos kanapek z szynką. – Earleen wytaszczyła z samochodu kosz. Ustawiła go na poboczu i podniosła wieko. – Musicie podtrzymywać siły.

– Proszę panów, podano do stołu. – Josie dalej trajkotała beztrosko. – Uwinęłyśmy się z Earleen tak zgrabnie, że chyba wejdziemy w branżę gastronomiczną. Junior, chodź po kanapkę albo zranisz moje uczucia.

Nawet się nie odwrócił, więc Josie skinęła na brata.

– Tucker, nalej kubek herbaty. – Sama rozwinęła kanapkę i położyła ją na papierowej serwetce. – Earleen, tylko dopilnuj, żeby chłopcy zostawili coś dla innych, słyszysz? – Wzięła kubek z rąk Tuckera i obeszła ciężarówkę.

Junior nadal gapił się na drogę. Josie widziała, jak drga mu mięsień w policzku. Położyła kanapkę na masce samochodu, po czym wcisnęła Juniorowi w rękę kubek z herbatą.

– Wypij to. Juniorze. Ten upał potrafi wysuszyć na wiór. Człowiek wypija galon wody i nawet nie chce mu się sikać. No, już. – Pogłaskała go po plecach. – Nie pomożesz Darleen, jeżeli padniesz tu na atak serca.

– Nie znaleźliśmy jej.

– Wiem, skarbie. Wypij to. – Przysunęła kubek do jego warg. – Byłam u Happy. Kiedy wychodziła, twój chłopak spał jak aniołek. Słodki jak ten twój syn, i zdaje się, ma twoje oczy.

Junior wypił herbatę w dwóch haustach. Zabrała mu kubek i podsunęła kanapkę. Jadł machinalnie, patrząc przed siebie oczami zmętniałymi ze zmęczenia i niepokoju. Josie otoczyła go ramieniem, wiedząc, że nic nie przynosi większej ulgi w cierpieniu niż kontakt z drugim człowiekiem.

– Wszystko będzie dobrze, Juniorze. Obiecuję. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.

Łzy wypełniły mu oczy i spłynęły po policzkach, żłobiąc korytarze w kurzu. Junior nie przestał jeść.

– Myślałem, że przestałem ją kochać. Kiedy zobaczyłem ją w kuchni z Billym T., zupełnie jakby serce mi się zamknęło dla niej. Teraz już tego nie czuję.

Poruszona jego cierpieniem, Josie pocałowała go w policzek.

– Wszystko się ułoży, kochanie. Zaufaj Josie.

– Nie chcę, żeby mój syn rósł bez matki.

– Nie będzie musiał. – Oczy Josie pociemniały, kiedy ocierała łzy Juniora papierową serwetką. – Tylko uwierz w to. Juniorze, a wszystko będzie dobrze.

Szukali aż do chwili, gdy zapadły kompletne ciemności. Tucker dotarł w końcu do domu i został powitany przez wykończonego Bustera, który spędził dzień w towarzystwie szczeniaka.

– Przejmę go z twoich łap. – Tucker poklepał Bustera po łbie i wziął na ręce Nieprzydatnego. Szczeniak wierzgał, szczekał i kręcił się jak piskorz.

Dziwię się, że moje stare psisko nie padło na zawał – pomyślał. Skierował się do domu, marząc o piwie, zimnym prysznicu i widoku Caroline. W kuchni Della kroiła rostbef, a kuzynka Lulu stawiała pasjansa.

– Co ty wyprawiasz?! Przynosisz mi do kuchni tego psa?!

– Ratuję życie Busterowi. – Tucker postawił szczeniaka, który natychmiast wlazł pod krzesło Lulu. – Jakieś wiadomości od Caroline?

– Dzwoniła dziesięć minut temu. Zostanie z Happy, dopóki Singleton albo Bobby Lee nie wrócą do domu. – Della ułożyła starannie kolejny kawałek pieczeni. Widząc zmęczenie Tuckera, nie skarciła go, kiedy podkradł go z talerza. – Przyjdzie tu po ten worek pcheł.

Tucker wymruczał coś z ustami pełnymi mięsa i wyjął z lodówki piwo.

– Ja też się napiję – powiedziała Lulu, nie podnosząc oczu. – Gra w karty potęguje pragnienie.

Tucker zerwał kapsel z drugiej butelki i postawił ją przed Lulu.

– Nie możesz położyć czarnej trójki na czarnej piątce. Musisz mieć czerwoną czwórkę.

– Wsadzę ją tam, kiedy ją dostanę. – Lulu podniosła butelkę do ust, przechyliła głowę i przyjrzała się Tuckerowi.

– Wyglądasz jakby cię przeciągnęli przez bagno. – Trafna uwaga.

– Tej dziewczyny Fullerów ciągle nie ma? – Lulu wyłuskała nieznacznie czerwoną dziesiątkę z talii. – Della pół dnia przesiedziała z Happy. Mnie pozostaje tylko pasjans.

– Mam obowiązki… – zaczęła Della, ale kuzynka Lulu zbyła ją machnięciem ręki. – Mówiłam, że wychodzę. – Della wbiła nóż w deskę do krojenia.

– Co ani na jotę nie zmieniło sytuacji. W tym domu ludzie kręcą się jakby mieli owsiki. Josie znika na całe godziny, we dnie i w nocy. Tuckera nie ma cały boży dzień. Dwayne wraca, bierze butelkę wild turkey i wychodzi.

Della otworzyła usta, żeby powiedzieć coś dosadnego, ale natychmiast je zamknęła.

– Kiedy Dwayne wrócił?

– Pół godziny temu. Tak samo zabłocony i skonany jak Tucker. W podobnym stanie wyszedł.

– Wziął samochód?

– Próbował, ale mu nie wyszło. – Lulu wydobyła z kieszeni kluczyki. – Wziął butelkę, więc ja zabrałam to.

Della skinęła z aprobatą głową.

– Jak myślisz, dokąd poszedł? – zapytał Tuckera, który próbował wymknąć się chyłkiem z kuchni.

– Muszę wziąć prysznic.

– Nie umarłeś od tego brudu przez cały dzień, nie umrzesz jeszcze przez chwilę. Idź i sprawdź, czy Dwayne nie poszedł nad staw.

– Cholera, Delio! Przeszedłem już dzisiaj ze dwieście kilometrów.

– Więc przejdziesz jeszcze jeden. Nie pozwolę, żeby wpadł do wody i się utopił. Przyprowadź go do domu, żeby mógł się umyć i najeść. Będą go rano potrzebowali tak samo jak ciebie.

Mrucząc pod nosem, Tucker odstawił nie dopite piwo i ruszył ku kuchennym drzwiom.

– Chryste, mam nadzieję, że nie zdążył się jeszcze upić.

Był dopiero na wpół pijany, i to mu najbardziej dogadzało. Zmęczenie zmieniło się w miłe oszołomienie. Babranie się w bagnie w towarzystwie Bobby'ego Lee, Carla i innych nie należało do jego ulubionych sposobów spędzania dnia.

Ale poszedł chętnie. Pójdzie chętnie również jutro. Nie szczędził swego czasu i wysiłku, nie widział więc powodu, dlaczego teraz ktoś miałby mu żałować kapki alkoholu.

Żal mu było zwłaszcza Bobby'ego Lee. Patrząc na spiętą, przerażoną twarz chłopca, zastanawiał się, co by czuł szukając własnej siostry.

Ta myśl kazała mu się natychmiast napić.

Teraz chciał myśleć wyłącznie o rzeczach przyjemnych. Jak ładnie brzmią świerszcze jako kontrapunkt bzykania, które słyszał w głowie. Pomyślał, że może spędzi tu noc, patrząc jak wschodzi księżyc.

Kiedy usiadł przy nim Tucker, Dwayne podał mu łaskawie butelkę. Tucker wziął ją do ręki, ale nie pił.

– To cię zabija, synu. Dwayne tylko się uśmiechnął.

– Ale ile daje przedtem przyjemności.

– Wiesz, że Della martwi się, kiedy to robisz.

– Nie robię tego, żeby martwić Delię.

– Więc dlaczego to robisz, Dwayne? – Tucker nie spodziewał się odpowiedzi i na nią nie czekał. Ocenił stan brata wprawnym okiem. Wiedział, że będzie mówił składnie i chętnie. – Pijaństwo to dobrowolne szaleństwo. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale brzmi prawdziwie.

– Nie jestem jeszcze pijany, szalony też nie. Choć pracuję nad jednym i drugim.

Szukając właściwych słów. Tucker zapalił połówkę papierosa.

– Dwayne, nie jest dobrze. Od paru lat robi się coraz gorzej. Najpierw myślałem, że to dlatego, że wydarzyło się tyle złych rzeczy naraz. Umarł tata, mama. Odeszła Sissy. Potem, że podłapałeś od ojca jakieś geny i nic na to nie można poradzić.

Dwayne był zirytowany, choć starał się tego nie okazać. Odebrał Tuckerowi butelkę.

– Ty też pijesz.

– Ale nie wypełniam sobie tym życia.

– Każdy robi to, w czym jest najlepszy. – Dwayne podniósł butelkę do ust. – Ze wszystkich rzeczy, które próbowałem, tej jednej na pewno nie spieprzę.

– Gówno! – Gniew wybuchł w nim tak nagle, że przestraszyli się obaj. Tucker nie zdawał sobie dotąd sprawy, że to go dręczy, gryzie od wewnątrz, Świadomość, co zrobił z siebie jego starszy wspaniały brat, którego kiedyś podziwiał i któremu zazdrościł, była nie do zniesienia. – Gówno! – Wyrwał Dwayne'owi butelkę i wrzucił ją do stawu. – Mam tego dość, do ciężkiej cholery! Mam dość targania ciebie do domu, dość wymyślania usprawiedliwień, dość patrzenia, jak zabijasz się butelka po butelce. Wystarczy, że on to zrobił. Usiadł za sterami zalany w trupa. Popełnił samobójstwo, równie skutecznie jak gdyby wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za spust.

Dwayne podniósł się z trudem na nogi. Chwiał się trochę, ale nie spuszczał wzroku z Tuckera.

– Nie masz prawa tak do mnie mówić. Nie masz prawa mówić tak o nim. Tucker złapał Dwayne'a za przód koszuli, rozrywając ją na szwach.

– Kto, u diabła, ma to prawo, jeżeli nie ja? Wyrosłem kochając was, krzywdzony przez was.

– Nie jestem tatą.

– On był pierdolonym ochlapusem i ty też nim jesteś. Różnica polega na tym, że on stawał się agresywny, a ty żałosny.

– Za kogo ty się, u licha, masz? – Na ustach Dwayne'a pojawił się szyderczy uśmieszek, kiedy on z kolei chwycił Tuckera za koszulę. – Jestem starszy. To mnie się czepiał. Ja miałam to wszystko przejąć, pieprzone dziedzictwo Longstreetów. To mnie odesłał do szkoły, mnie kazał pilnować pól, a nie tobie. Tuck. Nigdy tego nie chciałem, ale on nie pozwolił mi pójść własną drogą. Teraz on nie żyje i mogę robić co chcę.

– Jak na razie zapijasz się, to wszystko. Masz dwóch własnych synów. On przynajmniej był przy nas. Zachowywał się jak ojciec.

Dwayne wydał ryk gniewu i po chwili kotłowali się już w trawie, jak dwa psy szukając miękkiego miejsca, żeby zatopić kły. Tucker przyjął cios na obolałą klatkę piersiową. Ból wywołał eksplozję wściekłego gniewu. Byli już obaj w stawie, a on jeszcze rozkrwawiał bratu wargę.

Poszli pod wodę, wypłynęli, plując i klnąc. Kopali się i tłukli pięściami, ale woda hamowała ruchy i obaj poczuli się trochę głupio.

Tucker chwycił Dwayne'a za podartą koszulę i zamierzył się prawą ręką. Dwayne stanął naprzeciwko niego w identycznej pozycji. Gapili się na siebie, ciężko dysząc.

– Cholera! – Tucker opuścił rękę, ale nie spuszczał brata z oczu. – Kiedyś biłeś mocniej.

Dwayne dotknął ostrożnie krwawiącej wargi.

– Kiedyś byłeś wolniejszy.

– Chciałem wziąć prysznic, ale to też nie było złe. – Tucker odgarnął Mokre włosy z oczu. – Bóg jeden wie, co pływa w tej wodzie.

– Ćwiartka whisky, to z pewnością – uśmiechnął się Dwayne. – Pamiętasz, jak tu pływaliśmy w dzieciństwie?

– Nadal uważasz, że prześcigniesz mnie do drugiego brzegu?

– Cholera! – Dwayne przekręcił się w wodzie i rzucił naprzód. Ale lata picia spowolniły jego ruchy. Tucker pomknął jak węgorz. Zawrócili zgodnie ku brzegowi i położyli się na wodzie obserwując wschodzący księżyc.

– Naprawdę jesteś szybszy – powiedział Dwayne, kiedy przestali dyszeć. – Wiele się zmieniło.

– To i owo.

– Zdaje się, że schrzaniłem parę spraw.

– Jedną czy dwie.

– Bałem się. Tuck. – Dwayne zacisnął pięści w wodzie. – Wiem, że powinienem przestać pić, ale jakoś nie widzę powodu, dlaczego mam to zrobić. Czasem nie pamiętam, co sobie postanowiłem. Budzę się chory i wszystko wydaje się snem. Nie mogę się w tym połapać.

– Jakoś na to zaradzimy. Są miejsca, gdzie potrafią ci pomóc.

– Lubię czuć się tak jak teraz. – Przez na wpół przymknięte powieki Dwayne patrzył na przebudzenie się gwiazd. – Lekki szumek w głowie i nic nie wydaje się ważne. Chciałbym zatrzymać siebie w tej klatce.

– Nie ma tak dobrze.

– Czasem marzę o tym, by cofnąć się w czasie. Zobaczyć, co schrzaniłem, i to naprawić.

– Naprawić zawsze możesz. Pamiętasz ten model samolotu, który dostałem na urodziny? Rozbiłem go za drugim razem, kiedy wziąłem go do ręki. Wiedziałem, że tata obedrze mnie ze skóry, jeżeli się dowie, ale ty go naprawiłeś. Mama zawsze mówiła, że masz talent do składania rzeczy do kupy.

– Kiedyś marzyłem, żeby zostać inżynierem.

– Nigdy mi o tym nie mówiłeś. – Tucker podniósł się zdumiony. Dwayne nadal spoglądał w niebo.

– Nie było sensu. Lorigstreetowie są plantatorami i biznesmenami. Ty mógłbyś spróbować czegoś innego. Ale ja byłem najstarszym synem. On nigdy nie dał mi wyboru.

– Nie widzę powodu, dlaczego nie miałabyś spróbować teraz.

– Tuck, nie chrzań! Mam trzydzieści pięć lat. Nie pora na naukę zawodu.

– Ludziom się udaje, jeżeli bardzo chcą.

– Chciałem tego dziesięć, piętnaście lat temu. Teraz to już poza mną Wiele rzeczy jest już poza mną. – Próbował rozróżnić gwiazdy, ale rozpłynęły się w świetlaną mgłę. – Sissy wychodzi za tego sprzedawcę.

– Można się było spodziewać, że wyjdzie za mąż, za sprzedawcę albo kogoś innego.

– Mówi, że on chce adoptować moje dzieci. Dać im swoje nazwisko. Oczywiście zapomniałaby o tym, gdybym podwoił alimenty.

– Nie musisz się na to godzić, Dwayne. Te dzieciaki są twoje. Zawsze będą twoje, niezależnie od tego, co ona jeszcze wymyśli.

– Nie, nie muszę się na to godzić – powiedział leniwie Dwayne. – I nie mam zamiaru się godzić. Sissy dowie się, że wszystko ma swoje granice, Nawet ze mną. – Jego westchnienie pobiegło nad ciemną wodą. – Zrobiłem się wygodny, Tucker. – Kątem oka dostrzegł ruch na wodzie. Pusta butelka, pomyślał, puste życie. – Alkohol sprawia, że człowiek robi się wygodny.

– W twoim przypadku sprawia, że się zabijasz.

– Nie zaczynaj!

– Cholera, Dwayne! – Chciał podpłynąć bliżej i otarł się nogą o coś miękkiego i oślizgłego. – Parszywe zębacze! Ale się przestraszyłem. – Odpłynął, oglądając się przez ramię.

On również ujrzał kształt na wodzie, ale nie pomylił go z butelką. Z otwartymi do krzyku ustami, obezwładniony strachem patrzył na białą rękę.

– Jezu! Słodki Jezu!

– Zębacze nie są groźne, skubną cię co najwyżej – powiedział Dwayne spokojnie. Zaklął, kiedy Tucker chwycił go za ramię. – Co w ciebie wstąpiło?

– Chyba znaleźliśmy Darleen – wykrztusił, po czym zamknął oczy. Bóg po prostu nie odpowiada na pewne modlitwy.

Загрузка...