ROZDZIAŁ SZESNASTY

Może napiłaby się pani wody, pani Talbot? Darleen spojrzała na agenta Burnsa zapuchniętymi oczami w czarnych obwódkach tuszu. – Tak, proszę pana – powiedziała pokornie. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin nauczyła się pokory. – Będę wdzięczna.

Burns wstał usłużnie, poszedł do łazienki i nalał ciepławej wody do papierowego kubka. Uważał się za eksperta w dziedzinie przesłuchań, wykładał nawet ten przedmiot w akademii FBI. Warunkiem udanego przesłuchania było poznanie osoby przesłuchiwanej.

Burns był przekonany, że ma Darleen Talbot w jednym palcu. Kluczem było współczucie, pochlebstwo i stanowczość. Burns przeznaczył trzydzieści minut na przesłuchanie, cztery minuty na monolog wstępny, który miał zdobyć jej zaufanie. Wraz z kubkiem wody ofiarował jej łagodny uśmiech.

– Jestem wdzięczny, że zechciała poświęcić pani ten ranek na rozmowę ze mną, pani Talbot.

Ostrożnie podniosła kubek do nie umalowanych ust. Nie lubiła już czerwonych szminek.

– Junior powiedział, że muszę.

– Wiem, jak trudno jest młodej matce wykroić trochę czasu z jej napiętego dnia. Gdzie przebywa dzisiaj synek?

– Jest u mamy. Mama lubi z nim zostawać. – Jej oczy przesuwały się z przedmiotu na przedmiot, starannie omijając agenta Matthewa Burnsa, podczas gdy palce gmerały przy kołnierzyku kwiecistej bluzki. – Scooter to jej jedyny wnuk. Moje dwie siostry urodziły dziewczynki.

– Ładny malec – powiedział Burns, choć nie przypominał sobie, żeby natknął się wzrokiem na najmłodszego Talbota.

– Jest ładny. A włoski kręcą mu się jak u owieczki. – Cień uśmiechu rozjaśnił jej oczy. Doszła do wniosku, bardzo trafnego zresztą, że Junior nie wykopał jej z domu tylko ze względu na swoje przywiązanie do syna. – I pojętny. Żywe srebro, jak to mówią. Nie wiem, jak sobie poradzę, kiedy zacznie chodzić.

– Jestem pewien, że nie może go pani ani na chwilę spuścić z oka.

Darleen odprężyła się wyraźnie. Odstawiła nawet kubek na biurko. Ten federalny wcale nie jest taki zły, uznała. Ludzie go po prostu nie znają.

– Ma pan dzieci?

– Niestety, – I nie zamierzał mieć. Nigdy. – Obawiam się, że praca mi to uniemożliwia.

– Ściganie przestępców.

– Właśnie! – Uśmiechnął się do niej radośnie, jakby znalazła odpowiedź na bardzo złożony problem. – I właśnie tacy odpowiedzialni obywatele jak pani ułatwiają mi to zadanie. – Nie przestając się uśmiechać, wyjął miniaturowy magnetofon. – To mi pozwala wszystko zapamiętać.

Darleen zerknęła na magnetofon nieufnie. Zaczęła wyłamywać sobie palce.

– Czy nie powinnam mieć prawnika albo co?

– Jak pani sobie życzy. – Burns usiadł za biurkiem Burke'a. – Ale zapewniam panią, że to nie jest koniecznie w przypadku takiej nieformalnej pogawędki. Potrzebuję tylko paru informacji o pani przyjaciółce Eddzie Lou Hatinger. – Poklepał ją dobrotliwie po ręce. – Wiem, że to dla pani ciężkie przeżycie, Darleen. Mogę mówić do pani Darleen?

Rany, był tak uprzejmy jak kelner w eleganckiej restauracji. Choć Burns skrzywiłby się na to porównanie, ono właśnie skłoniło Darleen do współpracy.

– Proszę bardzo.

– Strata przyjaciela jest zawsze bolesna, a jeszcze w tak tragiczny sposób… – urwał, jakby z szacunku dla jej cierpienia. – Spróbuję sprawić pani jak najmniej przykrości. Wiem, jakie to trudne.

Było to nie tyle trudne i bolesne, ile szalenie ekscytujące. Darleen wydobyła podartą papierową chusteczkę i osuszyła oczy.

– Mówienie o tym rozdziera mi serce, ale chcę pomóc – dodała dzielnie. – Ona była moją najlepszą przyjaciółką.

– Tak. wiem. – Burns włączył magnetofon. – Agent specjalny Matthew Burns, rozmowa z Darleen Talbot odnośnie do Eddy Lou Hatinger. Dwudziesty piąty czerwca. A więc, Darleen, niech mi pani opowie o Eddzie Lou.

Darleen wydmuchała głośno nos i Burns skrzywił się boleśnie.

– Była moją najlepszą przyjaciółką – powtórzyła. – Chodziłyśmy razem do szkoły, była druhną honorową na moim ślubie. Byłyśmy jak siostry.

– I, jak to siostry, zwierzałyście się sobie z wszystkiego.

– Nigdy nie miałyśmy sekretów. Moje rodzone siostry, Belle i Starita? Z nimi nigdy nie mogłam rozmawiać tak jak z Eddą Lou. – Wycisnęła Jeszcze jedną łzę i otarła ją palcem.

– Jestem pewien, że ona darzyła panią równą sympatią. Darleen skrzywiła się lekko. – Zdaje się.

– Zwracała się zapewne do pani po radę, jako do osoby zamężnej. Po radę, pomyślała Darleen z przekąsem. Diabła tam! Edda Lou wolała pouczać niż się radzić. Ale Darleen pomyślała, że nie powinna tego mówić.

– Dużo rozmawiałyśmy. Dzwoniłyśmy do siebie codziennie.

– Czy w okresie bezpośrednio przed śmiercią Edda Lou była zaangażowana w związek z mężczyzną?

– Jasne! Wszyscy wiedzieli, że wdepnęła po uszy w Tuckera Longstreeta. Mogła mieć mnóstwo innych chłopaków. Edda Lou nosiła się naprawdę dobrze. Przeglądała zdjęcia w czasopismach, więc wiedziała, co i jak. To znaczy, jak się uczesać i co zrobić z twarzą. Nie przekroczyłaby progu swojego pokoju bez makijażu. Ale wpadł jej w oko Tucker. Umówiłyśmy się że kiedy go w końcu złapie, zostanę… chciałam powiedzieć, kiedy już ustalą datę ślubu, zostanę jej druhną honorową. Pojechałyśmy do Greenville, wybrałyśmy suknie i wszystko.

Jaka szkoda, że Edda Lou nigdy nie włoży tej ślicznej różowej organtynowej sukni z bufiastymi rękawami i wielkim dekoltem. Burns kiwał zachęcająco głową i robił notatki.

– Pan Longstreet i Edda Lou planowali się pobrać?

Darleen oblizała wargi i spojrzała na magnetofon. Była rozdarta między lojalnością a prawdą. Instynkt samozachowawczy optował za prawdą. Epizod z Juniorem nauczył ją ostrożności.

– Edda Lou była zdecydowana doprowadzić do ślubu.

– A pan Lonstreet?

– No… jakoś by go przekonała. Edda Lou nie była z tych, co to łatwo rezygnują.

– Więc uważa pani, że nakłoniłaby pana Longstreeta do oświadczyn?

– Powiedzmy.

– Zmusiłaby go? – Burns uśmiechał się łagodnie. – Czy wiedziała może o jakiejś słabości pana Longstreeta, znała sposób nakłonienia go do małżeństwa?

Darleen namyślała się przez chwilę, potem, ku rozczarowaniu Burnsa, potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, Tucker nie z tych, co mają jakieś słabości. Mówiłam Eddzie Lou, że zerwał z nią, bo była nachalna. Mężczyźni nie lubią być popychani do małżeństwa. – Darleen czerpała z niewyczerpanego źródła własnych doświadczeń. – Weźmy mojego Juniora. Czekałam sobie spokojnie, jak prawdziwa dama, aż się zdecyduje oświadczyć. Gdybym to ja zaczęła napomykać o małżeństwie, zwinąłby żagle i tyle bym go widziała. Mężczyźni są z natury niechętni stałym związkom. Mówiłam jej, ale nie chciała słuchać. Uparła się, że zamieszka w Sweetwater. To znaczy, że będzie z Tuckerem – poprawiła się. – Edda Lou miała bzika na jego punkcie.

– Jestem pewien, że darzyła go głębokim uczuciem – mruknął Burns. Darleen uśmiechnęła się nie dostrzegając sarkazmu.

– Edda Lou pokłóciła się z panem Longstreetem w dniu swojej śmierci?

– Przyszła do mnie po tej awanturze. – Darleen rozsiadła się na krześle. Zupełnie jak u Perry'ego Masona, pomyślała. – Była maksymalnie wkurzona. Widzi pan, Tucker zerwał z nią, a ona wykombinowała, że odczeka parę zgodni, aż on nie będzie mógł bez niej wytrzymać. Powiedziała, że nie wytrzyma bez bzykania i przyleci po więcej. – Zreflektowała się. – Chciałam powiedzieć, wiedziała, że on ją kocha.

Z twarzą pozbawioną wyrazu, Burns skinął głową.

– Rozumiem doskonale.

– Ale jakoś nic się nie działo. I wtedy Tucker zaczął spotykać się z Chrissy Fuller, była już po rozwodzie i w ogóle. Edda Lou nie miała zamiaru na to pozwolić, nigdy w życiu. Przydybała Tuckera w „Chat'N Chew" i powiedziała mu co i jak.

– Powiedziała, że jest w ciąży.

Darleen zacisnęła usta i gapiła się na swoje buty.

– Zdaje się, że się pomyliła. Była taka zdenerwowana, rozumie pan, bo Tucker mógł się jej wymknąć.

– Czy to właśnie powiedziała pani tego popołudnia?

– Była taka zdenerwowana. – Darleen wykręcała dłonie. – Kobieta mówi różne rzeczy, kiedy ma złamane serce. Biegała w te i we w te po moim salonie. Powiedziała, że on chce ją odrzucić jak zużytą szmatę. Że nie pozwoli, by zrobił jej to, co jego tata zrobił jej tacie.

– Słucham?

Darleen odzyskała animusz. Przekazywanie plotek jest zawsze przyjemne, nawet jeżeli te plotki mają już z górą trzydzieści lat.

– Dawno, dawno temu tata Eddy Lou starał się o pannę Madeline, mamę Tuckera. No, może niezupełnie się starał, ale bardzo chciał. Uparł się, że poślubi pannę Madeline, chociaż jej tata był senatorem stanowym, a on zwykłym farmerem. Edda Lou zawsze mówiła, że to powtórka z Kopciuszka, tyle że na odwyrtkę. Ale panna Madeline miała bzika na punkcie Beau Longstreeta. Im bardziej kochała pana Beau, tym bardziej Austin Hatinger jej chciał. Nigdy nie miał serca do Longstreetów.

– Tak więc – przerwał Burns w nadziei, że uda mu się dotrzeć do jakiegoś sedna. – Istniały animozje między obiema rodzinami.

– Co? A tak, istniały. Hatinger i pan Beau omal się nie pozabijali na zebraniu kościelnym. Mój tata był jednym z tych, co ich rozdzielali. Opowiada o tym czasem…

Burns chrząknął.

– To wszystko jest bardzo interesujące, Darleen, ale…

– Chcę powiedzieć, że jej ojciec uważał, że Beau zabrał mu jego Własność, więc Edda Lou uznała, że należy jej się Sweetwater. A na Tuckera Uparła się, bo… No, jest naprawdę przystojny i nie dusi tak grosza jak jego ojciec. Ale tak naprawdę to chciała dogryźć ojcu. Więc była na niego naprawdę wściekła – to znaczy, na Tuckera – kiedy powiedział przy wszystkich, że jej nie chce. Powiedziała do mnie: „Wepchnę mu te słowa z powrotem do gardła, Darleen. Zobaczysz".

– Czy zdradziła, jakich metod zamierza użyć?

– Chciała dopaść go gdzieś samego i pozwolić działać naturze. – Darleen posłała Burnsowi kokieteryjne spojrzenie. – Ona świetnie o siebie dbała. Wiedziała w co się ubrać, żeby wpaść mężczyźnie w oko.

– Jakiemuś konkretnemu mężczyźnie?

– Przed Tuckerem? O, było ich wielu. Zeszłej zimy lepił się do niej John Thomas Bonny, a przed nim Judson O'Hara i Will Shiver. Był też Ben Koons. Ale on jest żonaty i Edda Lou nie brała go pod uwagę.

Burns zanotował nazwiska starannie, drukowanymi literami.

– W przypadku kobiety tak atrakcyjnej jak Edda Lou byłoby zupełnie naturalne, gdyby jakiś mężczyzna dalej… lepił się do niej po tym, jak oddała swe serce panu Long sweetowi.

– Och, Edda Lou chełpiła się, że żaden mężczyzna nie zapomni o niej tak łatwo. Mogła mieć każdego, kogo chciała.

– Rozumiem. Toby'ego Marcha też?

– O! – Darleen podniosła kubek i wypiła resztę wody. – No cóż.

– Tak?

– Tam nic nie było, panie Burns. Naprawdę. Edda Lou lubiła się podrażnić z mężczyznami. Taka już była.

– Drażniła się z panem Marchem?

– To była tylko taka zabawa. – Darleen podniosła kciuk do ust i zaczęła obgryzać paznokieć. – Edda Lou nie zainteresowałaby się czarnym mężczyzną. Może była po prostu ciekawa.

– Ciekawa pana Marcha?

– Robiła to tylko po to, żeby odegrać się na ojcu. Sprał kiedyś Toby'ego. To przez niego Toby ma tę bliznę. A brat, Eddy Lou, Cyr, przyjaźni się z synem Toby'ego. Austin Hatinger strasznie się o to wścieka. Edda Lou lubiła poflirtować z Tobym. Robił się cały sztywny i czerwony.

– Miała z nim romans?

– Trudno powiedzieć. – Darleen obgryzła paznokieć do żywego mięsa. – To nie było nic poważnego. Bawiła się tylko.

Nic poważnego dla niej, ale dla Murzyna? pomyślał Burns. Dla żonatego Murzyna w małym południowym miasteczku, gdzie za przekroczenie pewnych granic płaci się głową?

– Kiedy to było, Darleen?

– Och, głównie po tym, jak Tucker ją zostawił. Toby pracował wtedy w domu noclegowym. Ale nic tam takiego nie było. Rany, ojciec by ją zabił. Powiesiłby Toby'ego, a Eddę Lou obdarł żywcem ze skóry. A jeżeli nie on, to Vernon. Edda Lou i Vernon nie przepadali za sobą, ale Vernon nie mógłby spojrzeć ludziom w oczy, gdyby się dowiedział, że Edda Lou, no wie pan, z czarnym.

Burns uśmiechnął się. To dawało mu trzech nowych podejrzanych. Trzy nowe motywy zbrodni. – Dziękuję pani, Darleen. Ogromnie mi pani pomogła.

podczas gdy Toby i Jim walili młotkami w belkę na tylnej werandzie, Caroline strzelała do puszki po rosole z kury. Spudłowała po raz kolejny.

– Celuj odrobinę bardziej w prawo – doradziła jej Susie. – Odskakujesz w lewo za każdym razem, gdy pociągasz za spust.

– Naprawdę nie wiem, dlaczego to robię.

– Szalenie pocieszające. Tym razem, zanim naciśniesz spust, wstrzymaj oddech. – Susie zacisnęła usta, kiedy Caroline strzeliła i spudłowała. – Pójdzie ci lepiej, kiedy nauczysz się trzymać oczy otwarte. Ale na razie odpuścimy sobie chyba konkurs z okazji Czwartego Lipca.

– Nie ruszę się stąd, dopóki nie trafię w tę puszkę.

– Może pomyślałabyś znowu o tym Luisie.

– Nie. Pozbyłam się go definitywnie.

– Cholera, a miałam nadzieję, że w chwili słabości opowiesz mi wszystkie pikantne szczegóły.

– Raczej banalne. Przyłapałam go z inną kobietą.

– O! – Susie rozmyślała przez chwilę nad tym, co usłyszała. – Złapałaś go na romansie czy faktycznie przyłapałaś?

– Faktycznie przyłapałam. – Caroline uspokoiła dłonie i wycelowała. – Weszłam do garderoby, gdy piersiasta flecistka zmieniała mu olej.

– A niech mnie! Urwałaś mu fiuta?

Caroline się roześmiała i karabin zatańczył w jej dłoniach.

– Niestety, znajdowałam się wtedy w okresie spolegliwości.

– Zdaje się, że masz go już za sobą.

– Okres spolegliwości czy Luisa? Tak. Całkowicie. – Znowu spudłowała. – Cholera! Trafię ją. To tylko kwestia praktyki. Jestem przecież muzykiem, ekspertem w zdobywaniu wprawy. – Uniosła broń, wycelowała – Sprawię, że ta cholerna puszka zaśpiewa.

Nie zaśpiewała wprawdzie, ale cichy brzęk w pełni usatysfakcjonował Caroline.

– Niezła robota. – Susie poklepała ją z uznaniem po plecach. – Może zrobisz sobie przerwę.

– Może sobie zrobię. – Caroline rozładowała starannie broń. W przeciwieństwie do Susie, nie czuła się dobrze obnosząc po domu naładowany karabin. – Zrobiłam postępy. Wczoraj zestrzelenie tej głupiej puszki zajęło mi dwie godziny. Dziś zrobiłam to w… – spojrzała na zegarek -… godzinę i czterdzieści pięć minut. – Z braku lepszego miejsca wrzuciła naboje do kieszeni. – Napijesz się czegoś?

– Myślałam, że nigdy nie zapytasz. – Ruszyły w stronę domu. – Widzę że zapędziłaś Toby'ego i Jima do roboty. Podoba mi się ta niebieska farba. Naprawdę odświeża dom.

– Pomalują mi również werandy. Na biało. Możemy tędy przejść, Toby?

– Jasne, ale proszę uważać. Dzień dobry, pani Truesdale.

– Cześć, Toby. Kiedy skończycie tutaj, może zajrzysz do nas i powiesz Burke'owi, co zrobić z tymi kuchennymi drzwiami. Nadal się zacinają.

Toby uśmiechnął się szeroko i otarł ręce chustą. Twarz miał umazana brudem spod werandy, kurz wypełniał bruzdy na jego twarzy.

– Powiedziałem mu, co trza zrobić. Kawał czasu temu. Będzie z pół roku.

– Toteż od sześciu miesięcy mówi, że zaraz zrobi z nimi porządek. – Obeszła pudło z narzędziami. – Zdaje się, że ma zbyt wiele na głowie.

Uśmiech Toby'ego przygasł.

– Tak, proszę pani. Jim, przytrzymaj dobrze tę belkę. – Nie odrywał oczu od swych rąk, kiedy Caroline przechodziła z Susie do kuchni.

– A, tu jest ten szczeniaczek, o którym tyle słyszałam. – Susie przykucnęła przy krześle, pod którym kulił się Nieprzydatny. Wlazł tam w chwili, gdy rozległ się pierwszy strzał.

– Tak, mój pies obronny. Bardzo groźny. – Pies popiskiwał, cały drżący, i lizał Susie po ręce. – Muszę być szalona.

– Masz po prostu miękkie serce. Dzięki. – Susie wstała biorąc z rąk Caroline szklankę mrożonej herbaty. – Chciałam zajrzeć do ciebie wcześniej, ale nie miałam jednej wolnej chwili. Od czasu zaręczyn Marvelli dom stoi na głowie.

– Słyszałam o zaręczynach. – Widząc głód w oczach Susie, przejrzała szafki w poszukiwaniu produktu o wysokiej zawartości cukru, całkowicie pozbawionym wartości odżywczych. Znalazła paczkę pierników, które kupiła dla Jima. – Proszę, poczęstuj się czekoladą i konserwantami.

– Dzięki. – Susie westchnęła z łakomstwa i rozerwała celofan. – Mówię ci, od chwili gdy się o tym dowiedziałam, jestem jak cieknący kran. Wystarczy, że o tym pomyślę i już ryczę. – Odgryzła kawał piernika. - Wiedziałam, oczywiście, co się święci. Chodzili dookoła siebie przez dwa lata, a kiedy nie chodzili, brali się za łby. To nieomylny znak.

– Ale to twoja mała córeczka.

– No właśnie. – Susie otarła łzę. – Moje dziecko. Moje pierwsze dziecko. Wszystko jest dobrze, dopóki tkwię w tym weselnym kieracie, ale wystarczy, że przysiądę, a zaczynam przeciekać.

Caroline zerknęła na drugie ciastko i uznała, że na nie zasłużyła.

– Ustalili już datę?

– Wrzesień. Marvella miała zawsze słabość do chryzantem. Chce mieć ich pełen kościół i pięć druhen w sukniach w barwach jesieni. Na tym nie koniec. Kolor rdzawy i złoty, mówi. – Rozzłoszczona Susie zlizała okruchy z palców. – Ja jej na to, rdzawy to prawie jak czerwień, nie nadaje się na ślub kościelny, ale ona jest uparta jak muł. Nie chce nawet słyszeć o pastelach. – Susie podchwyciła spojrzenie Caroline i roześmiała się. – Wiem, wiem, kolory nie są takie ważne. Ale ja wolę myśleć o kolorach, muzyce, kwiatach i czy urządzimy przyjęcie przed domem, czy wynajmiemy Moose Hall. – Westchnęła ciężko. – Burke i ja mieliśmy cichy ślub.

– Jestem przekonana, że do spółki z Marvella urządzicie piękny ślub.

– Czułabym się lepiej, gdyby udało mi się namówić ją na róże.

W przyszłym tygodniu jedziemy do Jackson na zakupy. Może wybrałabyś się z nami?

– Z przyjemnością. Ale nie wiem, co mogłabym kupić.

– Kiedy kobieta potrzebuje pretekstu, żeby wybrać się na zakupy, to znaczy, że coś jej leży na wątrobie.

Caroline zlizała trochę lepkiego nadzienia z palców.

– Zdaje się. że wszystkim nam leży.

– Od czasu, gdy Austin Hatinger zbiegł, Burke przychodzi do domu tylko po to, by paść na łóżko. – Susie przechyliła głowę. – Kotku, nie boisz się, że on może tu wrócić?

– Nie wiem. – Caroline wstała, zdenerwowana. – Nie mogę o tym nie myśleć, choć nie istnieje żaden logiczny powód, dlaczego miałby to zrobić. – Popatrzyła przez okno w stronę ściany drzew, stawu, który rozciągał się za nimi. – Poszukiwania Austina Hatingera zepchnęły na dalszy plan wszystko inne. A ja nie mogę zapomnieć, że zaledwie parę tygodni temu wybrałam się na spacer nad staw i znalazłam w nim jego córkę.

– Nikt nie zapomniał o Eddzie Lou. Ani o Francie i Arnette. Ale nie możemy myśleć o nich za często, jeżeli chcemy pozostać przy zdrowych zmysłach. – Susie zniżyła głos. – Ten agent Burns rozmawia ze wszystkimi w mieście. Dzisiaj rano przesłuchiwał Darleen. Happy mi o tym powiedziała. Sprawę pogarsza to, że on nie pracuje z Burke'em. Pracuje obok niego. Nie chce, żeby lokalny szeryf wmieszał się w jego federalną sprawę, ale to błąd. Burke zna tych ludzi, oni mu ufają. Nie ufają Jankesowi w wyglancowanych butach.

Caroline musiała się uśmiechnąć. Spojrzała na własne buty.

– Nie glancowałam moich od tygodni.

– Och, ty to co innego. – Susie wzruszeniem ramion rozprawiła się z północnymi koneksjami Caroline. – Tutaj są twoje korzenie. Oczywiście, mogłabyś powiedzieć, że ty i ten facet Burns mówicie tym samym językiem.

Caroline uniosła brew.

– Mogłabym, ale nie sądzę, żeby to odpowiadało prawdzie. – Zdaje mi się, że ma dla ciebie mnóstwo szacunku.

– Ma szacunek dla Caroline Waverly, skrzypaczki. To zupełnie co innego. – Caroline usiadła z westchnieniem. – Może powiesz mi wprost, do czego zmierzasz, Susie?

– Myślałam, że skoro obracacie się z agentem Burnsem w tych samych kręgach, może mogłabyś mu coś zasugerować?

– Co?

– On nie może wykluczyć Burke'a z tej sprawy! – wybuchnęła Susie. – Nie mówię w tej chwili jako żona Burke'a, ponieważ go kocham i wiem, że to go gryzie. Mówię jako kobieta i mieszkanka tego miasta. Ktokolwiek zabił te dziewczęta, musi zostać schwytany. Będzie to o wiele trudniejsze bez udziału Burke'a. Tylko on potrafi skłonić ludzi do mówienia.

– Zgadzam się z tobą. Susie. Całkowicie. Ale naprawdę nie wiem, jak mogłabym ci pomóc.

– Pomyślałam tylko, że mogłabyś wspomnieć mu o tym przy okazji. Mimochodem.

– W porządku, jeżeli okazja się nadarzy, spróbuję.

– Zdaje się, że on na ciebie nie działa – zauważyła Susie. – 'W kontekście męsko – damskim.

Caroline roześmiała się i potrząsnęła głową.

– Nie, nie działa. Już nigdy nie podziała na mnie żaden mężczyzna, który będzie myślał najpierw o muzyce, a dopiero potem o mnie.

– Wietrzę romantyczną historię. – Susie wsparła podbródek na dłoni i zamieniła się w słuch.

– Powiedzmy, że byłam zaangażowana w związek z kimś, kto widział we mnie bardziej instrument niż kobietę. Agent Burns patrzy na mnie właśnie w ten sposób.

– Tamten ktoś? Złamał ci serce? Usta Caroline drgnęły w uśmiechu.

– Powiedzmy, że je obłupał.

– Najlepszym sposobem na obłupane serce jest miły romansik z nieskomplikowanym facetem. – Dotknęła koniuszkiem języka górnej wargi. – Słyszałam, że byłaś wczoraj z Tuckerem w kinie.

– Czy coś mnie jeszcze może zadziwić?

– losie napomknęła o tym Earleen. Myślę, że Tucker Longstreet będzie miłym, bezbolesnym środkiem na złamane serce.

– Obłupane – poprawiła Caroline. – Poszliśmy tylko do kina. To jeszcze nic nie znaczy.

– Mężczyzna, który przynosi kobiecie róże, przygotowuje grunt pod romans. – Zachichotała, kiedy Caroline przymknęła oczy. – Spotkał Marvelle w Rosedale i zabrał ją na lunch.

– To był czysto sąsiedzki gest.

– Aha. Kiedyś Burke przyniósł mi bukiet takich sąsiedzkich fiołków. Dziewięć miesięcy później urodził się Parker. Hej, nie musisz się czerwienić. – Susie pomachała dłońmi. – Jestem po prostu wścibska. A tak na wszelki wypadek, gdybyś wykazywała… sąsiedzkie zainteresowanie Tuckerem, agent Burns rozpytuje o niego.

– W związku z czym?

– Z Eddą Lou.

– Ale… – Serce uderzyło jej mocno, niespokojnie. – Myślałam, że nie jest podejrzany, że był w domu tej nocy, kiedy ją zabito.

– Zdaje się, że federalny stara się to jakoś obejść. Oczywiście rozpytuje i o innych. – Spojrzała znacząco na drzwi, za którymi Toby nucił „In the Garden".

– Susie! – Caroline zagryzła wargę i zniżyła głos niemal do szeptu. – To absurd.

– Ty to wiesz, i ja to wiem. Znam Toby'ego i jego Winnie całe życie. Ale agent Burns nie ma takiego rozeznania. – Nachyliła się ku Caroline. – Wziął na spytki Nancy Koons. Chciał wiedzieć, czy Edda Lou i Tucker kłócili się w barze. Czy stosował wobec niej przemoc. O Toby'ego też ją pytał.

– Co mu powiedziała?

– Tyle co nic, bo nie podobał jej się sposób, w jaki pytał. – Susie rysowała wzorek na wilgotnej ściance szklanki. – Dlatego właśnie musi wciągnąć do śledztwa Burke'a. Burke wie, jak podejść do tych ludzi. Będą z nim rozmawiali. Burns zawita wkrótce do ciebie. W końcu to ty znalazłaś ciało.

– Nie mam mu nic do powiedzenia.

– Złotko, zdaje się, że zainteresuje go fakt, że Tucker często tu zagląda. Caroline potarła środek czoła, gdzie tym razem ulokował się ból.

Nie jego zakichany interes. To mu powiem.

Caroline denerwowała się tą rozmową jeszcze długo po odejściu Susie. Usłyszała, jak Toby i jego syn pakują narzędzia i zdenerwowała się jeszcze bardziej. Błąkała się po domu, próbując umiejscowić własną osobę w obrazie nakreślonym przez Susie.

Była obca. Jednak jej rodzina pochodziła z Innocence. Nie znała Eddy Lou, jednak to ona ją znalazła. Nigdy nie zamieniła słowa z Austinem Hatingerem, a jednak to on do niej strzelał.

Nie znała Matthewa Burnsa. Och, znała ten typ mężczyzn, z pewnością, ale nie jego samego. Mimo to obracali się w tych samych kręgach, jak słusznie zauważyła Susie, odwiedzali te same miejsca, mówili tym samym językiem. W jaki sposób mogłaby pomóc w rozwiązaniu zagadki kryminalnej, przekraczało jej pojęcie. A jednak Susie obarczyła ją tą odpowiedzialnością. Była zaangażowana, z braku innego słowa, w związek z jednym z podejrzanych. Drugi podejrzany pracował dla niej.

Tak, była za to odpowiedzialna.

Dużo wiedziała o odpowiedzialności, o obowiązkach. Ludzie zrzucają ci je na barki, przyczepiają się do ciebie jak pijawki i wysysają do ostatniej kropli krwi.

Miała obowiązki wobec rodziców, wobec swojej muzyki, nauczycieli, maestrów, kolegów muzyków, fanów. I miała obowiązki wobec Luisa, który do ostatka domagał się ich wypełnienia.

Przyjechała do Innocence, żeby umknąć na chwilę przed odpowiedzialnością, i natychmiast znalazła sobie nowy zestaw obowiązków.

Była wobec siebie bezradna. Teraz to zrozumiała. Sama dokonała takiego wyboru, poddawała się zamiast walczyć.

Ale czy tym razem sprawa nie wyglądała inaczej? Caroline wątpiła wprawdzie, czy ma coś do zaoferowania, była jednak zaangażowana. Nie tylko w związek z Tuckerem. Była zaangażowana w sprawy Innocence. A na razie to Innocence było jej domem.

– No dobrze, dobrze! – Przycisnęła palce do skroni. – Pojadę z nim porozmawiać, zasugeruję to i owo. Między nami, Jankesami.

Chwyciła torebkę i była już w drzwiach, kiedy na podjeździe zahamował samochód Matthewa Burnsa.

Coś takiego, pomyślała. To musi być przeznaczenie.

– Wychodzisz – stwierdził Burns, wysiadając z samochodu.

– Nie. To znaczy, tak. – Caroline uśmiechnęła się i zmieniła plany. – Ale zostało mi jeszcze parę minut. Wejdziesz?

– Z przyjemnością. – W chwili, gdy znalazł się na werandzie, zza siatkowych drzwi dobiegło warczenie Nieprzydatnego.

– To tylko szczeniak – uspokoiła Burnsa. – Trochę obawia się obcych. – Otworzyła drzwi i podniosła psa.

– Milutki – zauważył Burns, ale Caroline usłyszała słowo „kundel" tak wyraźnie, jakby zostało wypowiedziane.

– Doskonały z niego towarzysz. – Po krótkim namyśle zdecydowała, że nie zamknie psa na werandzie, lecz weźmie ze sobą do salonu. – Mogę cię czymś poczęstować? Kawa? Mrożona herbata?

– Mrożona herbata. Dziękuję. Obawiam się, że nigdy nie przywyknę do tego upału.

– Upału? – powiedziała Caroline kpiarskim tonem, jaki tyle razy słyszała w ustach Południowców. – Och, upały zaczną się dopiero w sierpniu. Siadaj, proszę. Za chwilę będę z powrotem. – Cmoknęła na psa. Kiedy wróciła z kuchni. Burns stał, z rękoma założonymi na plecach i przyglądał się dziurze po kuli.

– Chyba nie zreperuję tej kanapy. – Postawiła tacę na stole. – Stanowi doskonały temat do rozmowy.

– To godne ubolewania. Hatinger strzelał w okna, nie troszcząc się, że może cię zranić. Nawet cię nie znał.

– Na szczęście Tucker wykazał przytomność umysłu.

– Gdyby miał trochę oleju w głowie, nie wystawiłby cię na takie niebezpieczeństwo.

Caroline usiadła, rozumiejąc, że jeżeli tego nie zrobi, Burns będzie tak sterczał do skończenia świata.

– Sądzę, iż nie zdawał sobie sprawy, że za oknem znajduje się Austin z karabinem. To było niemałym zaskoczeniem dla nas obojga. Cukier, cytryna?

– Tylko odrobina cytryny, dziękuję. – Zajął miejsce na kanapie. – Caroline, od tak dawna czerpię radość z twojej muzyki! Mam wrażenie, że znamy się od lat.

Nie przestawała się uśmiechać.

– To zabawne, jak często ludzie popełniają tę omyłkę. Muzyka, którą gram. Jest tworem wielu kompozytorów, nie moim. Burns odchrząknął.

– Chciałem przez to powiedzieć, że podziwiałem twój talent, śledziłem twoją karierę, więc odczuwam pewien związek z tobą. Mam nadzieję, że mogę mówić otwarcie.

Łyknęła herbaty.

– Ja też mam taką nadzieję.

– Martwię się, Caroline, bardzo się martwię. Doszły mnie słuchy, że spotykasz się z Tuckerem Longstreetem.

Rozsiadła się w fotelu.

– To wspaniała cecha małych miasteczek, nie uważasz? Wystarczy posiedzieć w jednym miejscu przez pięć minut, żeby dowiedzieć się wszystkiego.

Zrobił się sztywny jakby kij połknął.

– Osobiście nie słucham plotek, pomówień i insynuacji. – Zacisnął wargi, kiedy wybuchnęła śmiechem.

– Przepraszam, ale zabrzmiało to jak nazwa grupy rockowej albo firmy prawniczej. – Zdławiła chichot. Musi przestać z niego kpić. Z całą pewnością nie jest to metoda zmiękczania agenta specjalnego Burnsa. – Matthew, miasteczka takie jak to żyją z plotek. Sądzę, że czasem nawet plotki mogą okazać się przydatne.

– W rzeczy samej. Choć budzą we mnie obrzydzenie, muszę brać je pod uwagę. Postąpisz rozsądnie, idąc w moje ślady. Tucker Longstreet jest nadal przesłuchiwany w sprawie brutalnego morderstwa.

Caroline przekładała nerwowo szklankę z ręki do ręki, ale nie spuściła wzroku.

– Rozumiem, że przesłuchiwanych jest wiele osób i że przyjdzie kolej również na mnie.

– Jesteś tylko przypadkowym widzem, któremu zdarzyło się znaleźć ciało. – Nie ma mowy o żadnej przypadkowości, Matthew. Znalazłam ciało, jestem mieszkanką Innocence. Mam tu… – Uśmiechnęła się. – Mam tu przyjaciół i prawdopodobnie liczną gromadę kuzynów rozmaitego stopnia.

– Uważasz Tuckera Longsireeta za przyjaciela?

– Właściwie nie jestem pewna, do jakiej kategorii zaliczyć Tuckera. – Rzuciła mu kpiące spojrzenie. – Czy to pytanie natury zawodowej?.

– Prowadzę śledztwo w sprawie serii morderstw – powiedział beznamiętnie. – Nie skreśliłem jeszcze pana Longstreeta z listy podejrzanych. Uważam go za kogoś, kogo należy obserwować, bardzo uważnie obserwować. Może nie zdajesz sobie sprawy, że był związany również z dwiema pierwszymi ofiarami.

– Matthew, jestem tu od ponad dwóch tygodni. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Woddrow i Sugar Pruettowie mają kłopoty małżeńskie, że syn Bei Stokey, LeRoy, dostał mandat za przekroczenie prędkości na drodze numer jeden. I wiem doskonale, że Tucker jest niezdolny do zamordowania nikogo, zwłaszcza kobiety.

Jedno długie westchnienie, mające znamionować świętą cierpliwość i Burns odstawił filiżankę. Nigdy nie przestawał dziwić się łatwości, z jaką można omamić kobietę.

– Ludzie byli pod urokiem Teda Bundy'ego. Masowego mordercy nie da się rozpoznać w życiu codziennym. Jest sprytny, fałszywy, często bardzo inteligentny. 1 czasem, nawet dość często, przechodzi okresy, kiedy nie pamięta, co zrobił. A jeśli pamięta, ukrywa to pod maską łagodności i troskliwości. Ale kłamie, Caroline. Kłamie, ponieważ żyje po to, by zabijać. Żyje w oczekiwaniu następnego razu, kiedy znów będzie tropił, skradał się, mordował.

Zobaczył, że blednie, i ujął ją za rękę.

– Przestraszyłem cię, ale zrobiłem to umyślnie. Ktoś, najprawdopodobniej któryś z mieszkańców tego małego miasteczka, ukrywa się pod maską dobroduszności i knuje następne zabójstwo. Użyję całej swojej wiedzy, wszystkich umiejętności, by go zatrzymać. Ale może się okazać, że to nie dość. Wtedy on znowu uderzy.

Musiała odstawić filiżankę. Nie potrzebowała już zimnego napoju, w żyłach czuła lód.

– Jeżeli to prawda…

– To jest prawda.

– Jeżeli to prawda – powtórzyła – powinieneś korzystać z każdej dostępnej pomocy.

– Słucham?

– Jesteś tu obcy, Matthew. Twoja odznaka tego nie zmieni. Przeciwnie, potwierdza tylko to, że jesteś kimś z zewnątrz. Jeżeli chcesz pomóc tym ludziom, skorzystaj z pomocy Burke'a Truesdale'a.

Wyprostował się na kanapie, sztucznie uśmiechnięty.

– Jestem ci wdzięczny za troskę, Caroline, ale ty po prostu nie znasz wszystkich aspektów tej sprawy.

– Fakt, nie znam. Wiem natomiast, że ty, Matthew, podobnie jak ja, jesteśmy tu obcy. Burke zna tych ludzi. Ty nie.

– I na tym właśnie polega problem. On ich zna, identyfikuje się z nimi. Jest z nimi związany pokrewieństwem albo starą przyjaźnią.

– Mówisz o Tuckerze.

– Mówi? o Tuckerze. Jak to się określa w tych stronach? „Starzy kumple"? Wychylą razem parę piw, zastrzelą parę królików lub innych drobnych stworzeń, posiedzą trochę na werandzie, pogadają o bawełnie i kobietach i są najlepszymi przyjaciółmi. – Strzepnął pyłek ze spodni. – Nie, nie znam tych ludzi, Caroline, ale wiem o nich wszystko. Ostatnią rzeczą, takiej mi potrzeba, jest Burke Truesdale w charakterze kuli u nogi. Wierzę, że jest uczciwym człowiekiem. Lojalnym, ceniącym swoje zobowiązania. To właśnie jego zobowiązania mnie niepokoją.

– Czy teraz ja mogę mówić szczerze, Matthew?

Rozłożył ręce.

– Proszę.

– Zachowujesz się jak pompatyczny dupek. – Twarz mu się wydłużyła. – Twoje metody są może skuteczne w Waszyngtonie albo Baltimore, ale nie tutaj w delcie Missisipi. Jeżeli zginie ktoś jeszcze, o czym wydajesz się przekonany, będziesz musiał się zastanowić, czy nie można było tego uniknąć. Czy nie mógłbyś temu zapobiec, współpracując z ludźmi, zamiast traktować ich z góry.

Burns podniósł się z godnością.

– Przykro mi, Caroline, że tak się różnimy w tej kwestii. Radzę ci jednak ograniczyć kontakty z Tuckerem Longstreetem aż do chwili rozwiązania sprawy.

– Mam okropny zwyczaj ignorowania rad.

– Wybór należy do ciebie. – Skłonił głowę. – Muszę cię prosić, żebyś przyszła jutro do mojego tymczasowego biura. Około dziesiątej, jeżeli nie sprawi ci to kłopotu?

– Po co?

– Mam parę pytań. Oficjalnych pytań.

– Więc udzielę ci odpowiedzi. Oficjalnych odpowiedzi. Nie odprowadziła go do drzwi.

Загрузка...