ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Tucker pojechał do biura szeryfa, ale zastał tam tylko Barbarę Hopkins, dyspozytorkę na pół etatu, i jej sześcioletniego Marka. który bawił się w złoczyńcę.

– Cześć, Tuck. – Barbara przybrała dwadzieścia pięć kilogramów od dnia, w którym ukończyła wraz z Tuckerem szkołę średnią imienia Jeffersona Davisa. Teraz poprawiła się na krześle i odłożyła książkę. Jej okrągła, pogodna twarz była cała w uśmiechach. – Trochę się tu ostatnio dzieje, no nie?

– Na to wygląda. – Tucker zawsze lubił Barbarę, która jako dziewiętnastolatka poślubiła Lou Hopkinsa i od tamtego czasu rodziła nieprzerwanie dzieci. Jednego chłopca co dwa lata. Po wydaniu na świat Marka postawiła Lou ultimatum – albo zawiesi fujarkę na kołku albo zaweksluje się na kanapę w salonie.

– Gdzie reszta potomstwa, Barbaro?

– Rozrabia na mieście.

Tucker wszedł do celi, żeby spojrzeć na jasnowłosego, umorusanego Marka.

– Co słychać, chłopie?

– Zabiję ich. – Mark uśmiechnął się złowieszczo i uczepił kraty. - Zabiję ich wszystkich. Kraty mnie nie powstrzymają.

– Nie wątpię. Masz tu niebezpiecznego kryminalistę, Barbaro.

– Jakbym o tym nie wiedziała. Wyszłam na chwilę z domu dzisiaj rano. a on podkręcił ogrzewanie w akwarium i ugotował wszystkie rybki. Mam w swoich rękach psychopatycznego mordercę ryb. – Zagłębiła rękę w paczce kulek serowych. – W czym mogę ci pomóc, Tucker?

– Szukam Burke'a.

– Zebrał paru chłopaków i razem z Carlem pojechali tropić Austina Hatingera. Przyleciał nawet szeryf okręgowy. Własnym helikopterem. Mamy tu regularne polowanie na zbiega. Nie chodzi o to, że postrzelał trochę do ciebie i wybił okna tej Caroline Waverly – oznajmiła z głębokim zadowoleniem. – To pestka. Ale nabił policjantowi z Greenville potężnego guza, a z tego drugiego zrobił konkursowego idiotę. Teraz Austin jest zbiegłym zbrodniarzem. Poważnym zagrożeniem. – FBI?

– Agent specjalny Garniturek? Zostawił sprawę w rękach miejscowej policji. Pojechał z nimi dla formy, tak naprawdę interesują go tylko przesłuchania. – Wzięła następną garść kulek serowych. – Wpadła mi w ręce jedna z tych jego list. Wygląda na to, że chce gadać z Vernonem Hatingerem, Tobym Marchem, Darleen Talbot i Nancy Koons. – Barbara zlizała sól z palców. – Z tobą też. Tuck.

– Aha, spodziewałem się, że odnowi naszą znajomość. Możesz połączyć się z Burke'em z tej maszynerii? – Wskazał radio. – Chciałbym z nim porozmawiać, jeżeli znalazłby wolną chwilę.

– Jasne. Wzięli krótkofalówki. – Barbara otarła poplamione na pomarańczowo palce, przekręciła parę gałek, odchrząknęła i włączyła mikrofon. – Baza wzywa jedynkę. Baza wzywa jedynkę. Over. – Zakryła dłonią mikrofon i uśmiechnęła się do Tuckera. – Jed Larsson kazał nam używać kodów Srebrny Lis i Wielka Niedźwiedzica. Dowcipas. – Potrząsnęła głową i pochyliła się znów nad mikrofonem. – Baza wzywa jedynkę. Burke, złotko, jesteś tam?

– Jedynka do bazy. Przepraszam, Barbaro, miałem zajęte ręce. Over.

– Mam tu Tuckera. Mówi, że to coś ważnego.

– Dawaj go.

Tucker pochylił się nad mikrofonem.

– Burke, muszę z tobą pogadać.

Rozległy się trzaski, czyjeś przekleństwo, znowu trzaski.

– Jestem zajęty. Tucker, ale przyjedź. Siedzimy na skrzyżowaniu Dog Street Road i Lone Tree. Mamy tu blokadę. Over.

– Zaraz tam będę. – Spojrzał niepewnie na mikrofon. – Aha, już wiem. Over and out.

Barbara pokazała mu zęby w uśmiechu.

– Na twoim miejscu wzięłabym karabin i trzymała go w pogotowiu. Austin zdobył dziś rano dwie trzydziestkiósemki.

– Dzięki, Barbaro.

Tucker był już w drzwiach, kiedy Mark wrzasnął radośnie: – Zabiję was. Zabiję was wszystkich. I nie miał na myśli rybek w akwarium.

Zauważył dwa helikoptery krążące nad drogą z miasta. Na polu starego Stokeya stała tyraliera mężczyzn, następna grupa przeszukiwała farmę hodowlaną zębaczy Charlie'ego O'Hary. Wszyscy byli uzbrojeni.

Tucker przypomniał sobie nieszczęsne poszukiwania Francie. Jej martwa, biała twarz wypłynęła z zakamarków jego podświadomości, zanim zdążył uruchomić mechanizm obronny. Zaklął brzydko i sięgnął na oślep po kasetę. Ku jego ogromnej uldze z głośnika nie popłynął głos Tammy'ego Wynette ani Loretty Lynn, ulubieńców Josie, ale Roya Orbisona.

Żałosne, płaczliwe dźwięki „Crying" podziałały na niego kojąco. Ci faceci nie szukają żadnego ciała, powiedział sobie. Urządzają polowanie na idiotę. Idiotę z parą trzydziestekósemek.

Droga była płaska i prosta. Dostrzegł barykadę na kilka kilometrów naprzód. Przyszło mu do głowy, że gdyby Austin jechał tą drogą, miałby ten sam piękny widok. Drewniane, jaskrawopomarańczowe blokady połyskiwały w zachodzącym słońcu. Za nimi stały dwa wozy policyjne zwrócone do siebie nosami, jak dwa obwąchujące się czarno – białe psy.

Na poboczu widać było nowiuteńkiego dodge'a Larssona (zębacze i sklep przynosiły Jedowi niezły dochód), półciężarówkę Sonny'ego Talbota z reflektorami jak wielkie żółte ślepia, terenowiec Burke'a i chevroleta Lou Hopkinsa.

Wóz Lou był ubłocony jak stary pies gończy. Ktoś napisał „Umyj mnie" na tylnej szybie.

Kiedy Tucker zwolnił, przed barykadę wybiegło dwóch policjantów z karabinami gotowymi do strzału. Choć nie wątpił, że najpierw zadają pytania, a dopiero potem strzelają, ulżyło mu, kiedy Burke ich odwołał.

– Prowadzisz tu prawdziwą operację wojskową – zauważył Tucker wysiadając z wozu.

– Szeryf okręgowy zionie ogniem – mruknął Burke. – Nie jest zadowolony, że federalny był świadkiem, jak jego chłopcy schrzanili robotę. Uważa, że Austin jest w połowie drogi do Meksyku, ale nie chce się do tego przyznać.

Tucker wyjął paczkę papierosów. Poczęstował Burke'a i przez chwile palili w milczeniu.

– A co ty o tym myślisz?

Burke wydmuchał powoli dym. Miał za sobą cholernie długi dzień i cieszył się, że może porozmawiać z Tuckerem.

– Mnie się zdaje, że ktoś, kto zna bagna, może się na nich ukrywać bardzo długo. Zwłaszcza gdy ma po temu powód. – Spojrzał uważnie na Tuckera. – Przyślemy ci do Sweetwater paru mundurowych.

– Wypchaj się.

– Muszę to zrobić, Tuck. Daj spokój. – Położył rękę na ramieniu Tuckera. – Masz w domu kobiety.

Tucker pobiegł wzrokiem do miejsca, gdzie płaskie pole przechodziło w las.

– Ale się wpakowałem.

– Można było gorzej.

Jakaś nuta w głosie Burke'a zaniepokoiła Tuckera.

– Coś cię gniecie?

– Austin to nie dość?

– Znamy się od dawna.

Burke spojrzał ponad ramieniem Tuckera na grupę mężczyzn, i postąpił parę kroków w stronę lasu.

– Był u nas wczoraj Bobby Lee.

– Też mi nowina!

Burke spojrzał na Tuckera boleściwie.

– Chce się ożenić z Marvella – Zebrał się na odwagę i poprosił mnie o rozmowę na osobności. Poszliśmy na tylną werandę. Cholera, Tuck, przestraszył mnie jak diabli. Bałem się, że zaraz powie, że ona jest w ciąży i będę go musiał zabić albo co? – Zobaczył minę Tuckera i uśmiechnął się blado. – Tak, tak, wiem. Ale to zupełnie co innego, kiedy chodzi o twoją małą dziewczynkę. W każdym razie -. – Wydmuchał chmurę dymu -… nie jest w ciąży. Zdaje się, że dzisiejsza młodzież wie więcej o zapobieganiu niż my swego czasu. Pamiętam, jak przed decydującą randką z Susie pojechałem do Greenville kupić prezerwatywy. • – Uśmiechnął się szerzej. – My byliśmy na tylnym siedzeniu chevroleta taty, a one w schowku na przednim. – Uśmiech znikł. – Gdybym o nich pamiętał, nie mielibyśmy Marvelli.

– Co mu powiedziałeś. Burke?

– Cholera, a co miałem powiedzieć? – Burke położył dłoń na kolbie rewolweru. – Jest dorosła. Chce go, koniec, kropka. Bobby Lee ma przyzwoitą pracę u Talbota i jest dobrym chłopcem. Kochają do szaleństwa i krzywdy jej nie zrobi. Ale to mi o mało nie złamało serca.

– Jak Susie to przyjęła?

– Wypłakała parę wiader. – Burke odrzucił niedopałek i rozgniótł go butem. – A kiedy Marvella zaczęła mówić o przeprowadzce do Jackson, myślałem, że zatopi dom. Potem popłakały się obie. A potem usiadły i zaczęły mówić o sukniach druhen. Były jeszcze przy temacie, kiedy wychodziłem.

– Starzejemy się, co?

– Taka jest prawda. – Ulżyło mu, kiedy mógł się wygadać przed Tuckerem. – Nie rozpowiadaj o tym na razie. Dzisiaj wieczorem chcą obwieścić nowinę Fullerom.

– Jesteś w stanie pomyśleć przez chwilę o czymś innym?

– To będzie przyjemność zapomnieć o tym chociaż na chwilę. Tucker oparł się o maskę samochodu Josie i opowiedział historię.

Przywłaszczenia szminki.

– Darleen i Billy T.? – Burke zmarszczył z namysłem czoło. – Nic o tym nie słyszałem.

– Zapytaj Susie.

Burke westchnął i kiwnął głową.

– Ta kobieta potrafi zachować tajemnicę. Chodziła z Tommym trzy miesiące. zanim powiedziała mi, że jest w ciąży. Martwiła się, że będę zły, bo i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Zatrzymała dla siebie rewelacje o Darleen ze względu na Marvelle i Bobby'ego Lee. – Bezwiednie bawił się kluczami. – Rzecz w tym, że nie mogę pójść do Billy'ego T. tylko na tej podstawie, że Darleen używa takiej samej szminki co Josie.

– Wiem, że masz teraz mnóstwo na głowie, Burke. Pomyślałem tylko, że lepiej ci o tym powiedzieć.

Burke mruknął coś w odpowiedzi. Myślał już tylko o tym, że za chwile zrobi się ciemno, a Austin jakby się pod ziemię zapadł.

– Porozmawiam dzisiaj z Susie. Jeżeli wyjdzie na jaw, że Billy T. odwiedza cichaczem Darleen, postaram się go wybadać.

– Dziękuję ci, stary. – Teraz, kiedy spełnił swój obowiązek, Tucker uznał, że czas przeprowadzić parę badań na własną rękę.

Burke siedział przy kuchennym stole, otępiały po niecałych pięciu godzinach snu. Wyławiał z mleka płatki kukurydziane i martwił się, że na zbiegłego przestępcę na swoim terenie, znaleźli bowiem buicka przy Cattonseed Road i nikt już nie myślał, że Austin jest w Meksyku. Na domiar złego powstała kwestia, czy musi czy nie musi pożyczyć frak na ślub córki.

Susie rozmawiała przez telefon z Happy Fuller. Wytyczały planu ślubu z energią i przebiegłością generałów opracowujących zasadniczą kampanię.

Zastanawiał się właśnie, ile czasu upłynie, zanim szeryf okręgowy zwali mu się na głowę, kiedy od strony domu Talbotów dobiegły krzyki i potworny rumor. Burke porwał się na równe nogi.

Święty Boże, pomyślał, jak mogłem zapomnieć o Talbotach! Kiedy nadbiegła Susie, Burke przesadzał już płot dzielący podwórka.

– Zabiłeś go! Zabiłeś go! – wrzeszczała Darleen. Stała wciśnięta w kąt zdemolowanej kuchni i targała się za włosy. Dekolt elastycznej kusej piżamki odsłaniał białe podskakujące piersi.

Burke odwrócił z zażenowaniem wzrok i spojrzał na przewrócony stół, resztki kukurydzianej papki i skuloną postać Billy'ego T. Bonny'ego, który leżał twarzą do podłogi w kałuży mleka.

Burke potrząsnął głową i spojrzał na Juniora Talbota stojącego nad Billym T. z żelaznym rondlem w dłoni.

– Mam nadzieję, że go nie zabiłeś, Junior.

– Nie zdaje mi się – Junior odstawił rondel. – Rąbnąłem go tylko raz.

– No, zobaczymy. – Burke pochylił się, a Darleen dalej wrzeszczała i wyrywała sobie włosy. Zamknięty w kojcu Scooter sprawdzał, czy nie uda mu się krzykiem zerwać dachu.

– Uszkodziłeś go tylko – powiedział Burke, obserwując potężnego guza. który wyrastał na potylicy Billy'ego T. – Ale trzeba go chyba zawieźć do doktora.

– Pomogę ci.

Burke podniósł na niego wzrok.

– Może powiesz mi, co się tutaj stało, Junior?

– No… – Junior ustawił przewrócone krzesło. – Zapomniałem powiedzieć o czymś Darleen. Kiedy wróciłem, zobaczyłem, że Billy T. zakradł się do kuchni i napastuje moją żonę. – Rzucił Darleen takie spojrzenie, że jej zawodzenie ucichło jak nożem uciął. – Prawda, Darleen?

– Ja… – Pociągnęła nosem, przeniosła wzrok z Burke'a na Billy'ego T. i z powrotem na Juniora. – Tak. Ja… On dopadł mnie tak prędko, że nie wiedziałam, co robić. Wtedy wrócił Junior i…

– Idź sprawdzić co z dzieckiem – powiedział Junior cicho. Z tym jasnym niewzruszonym spokojem naciągnął różowy trykot na jej piersi. – Nie musisz się już obawiać Billy'ego T. Nie będzie cię więcej napastował. Przełknęła ślinę i dwa razy skinęła głową.

– Tak, Juniorze. Wybiegła z kuchni i po chwili wycie dziecka przeszło w spazmatyczne łkania. Junior spojrzał na Billy'ego T. Zaczynał się ruszać.

– Mężczyzna ma prawo chronić swoją własność, prawda, szeryfie? Burke chwycił Billy'ego T. pod pachy.

– Sądzę, że tak, Juniorze. Pomóż mi zataszczyć go do samochodu.

Cyr był szczęśliwy. Uważał, że to nieładnie z jego strony, zważywszy że siostra dopiero co spoczęła w grobie, a ojca szuka policja. Ale był szczęśliwy.

Szczęściem było już samo to, że może wyjść z domu, gdzie matka leżała na kanapie, otumaniona jakimiś proszkami doktora Shaysa i szklistym wzrokiem patrzyła w telewizor.

Mógł zostawić za sobą samochód policyjny, który stał przed domem na wypadek, gdyby ojciec zdecydował się wrócić. Mógł pójść do pracy. I to pójść z szykiem.

Maszerował pogwizdując. Nie przerażała go perspektywa piętnastokilometrowej drogi. Zakładał Fundusz Wyzwolenia Cyra Hatingera. Fundusz, który pozwoli mu uciec z Innocence w dniu osiemnastych urodzin.

Cztery lata wydawały się boleśnie, nieskończenie długie, ale już nie takie beznadziejne teraz, kiedy został majstrem do wszystkiego.

Podobał mu się ten tytuł, wyobrażał sobie, jak będzie wydrukowany na takiej samej wizytówce, jaką sprzedawca Biblii z Vicksburga dał matce w kwietniu.

CYRUS HATINGER Majster do wszystkiego


* * *

Żadnej pracy się nie boi.

Tak, proszę pana, Cyrus Hatinger przystąpił do działania. Oszczędzi dość pieniędzy, żeby kupić bilet do Jackson. Może nawet do Nowego Orleanu. Co tam! Pchnie się do Kalifornii, jeżeli zechce.

Nucąc „Kalifornio, oto przybywam", zszedł z bitej drogi, żeby przeciąć wschodni kraniec pola Toby'ego Marcha. Zastanawiał się, czy Jim maluje u panny Waverly, i czy będzie miał czas zajść do McNairów i powiedzieć mu „cześć".

Przekroczył strumień Little Hope, który o tej porze roku był zaledwie cuchnącą strużką wody i szedł dalej jego brzegiem w stronę przepustu.

Wyryli kiedyś z Jimem swoje imiona w jego betonowej ścianie. A w czasach mniej odległych chłonęli „Playboye", wykradane przez Cyrusa spod łóżka najstarszego brata.

Niezłe fotki, przypomniał sobie. Dla Cyra, który nigdy przedtem nie widział nagiej kobiety, było to wstrząsające, budzące grozę przeżycie. Jego ptak stwardniał na kamień i tej nocy narzędzie szatana wymknęło się spod kontroli w pierwszym, fascynującym wilgotnym śnie.

A jak zdziwiła się jego mama, kiedy zrobił pranie za nią!

Uśmiechając się leciutko na to wspomnienie, Cyr zsunął się z łagodnego brzegu Little Hope i wszedł do przepustu.

Dłoń zamknęła się na jego ustach, ucinając radosne pogwizdywanie. Nie próbował krzyczeć, nie drgnął nawet. Znał tę rękę, kształt, nawet zapach. Strach był zbyt wielki, zbyt obezwładniający na krzyk.

– Znalazłem waszą małą kryjówkę – szepnął Austin. – Waszą jaskinię grzechu ze sprośnymi pismami i napisami na ścianach. Przychodzicie tu obciągać sobie druty?

Cyr potrząsnął tylko głową. Jęknął, kiedy Austin cisnął nim o betonową ścianę przepustu. Czekał na uderzenie pasa i zebrał się w sobie, kiedy nagle zrozumiał, że ojciec nie nosi już pasa.

Zabierają pas, kiedy zamykają człowieka w więzieniu, przypomniał sobie. Żeby nie mógł się powiesić.

Przełknął głośno ślinę. Ojciec stał na przygiętych nogach, ponieważ przepust był dla niego za niski. Ale ta pozycja wcale go nie pomniejszała. Wręcz przeciwnie, wydawał się większy, silniejszy. Pochylony, z ugiętymi nogami i rękoma czarnymi od brudu wyglądał jak zwierzę szykujące się do skoku.

Cyr poczuł w gardle gulę strachu i odchrząknął.

– Szukają cię, tato.

– Wiem, że mnie szukają. Ale jeszcze mnie nie znaleźli, no nie?

– Nie.

– A wiesz dlaczego, synu? Ponieważ Bóg jest po mojej stronie. Te antychrysty nigdy mnie nie znajdą. Mamy tu świętą wojnę. – Uśmiechnął się i Cyr poczuł lód w żołądku. – Wsadzili mnie do więzienia, a tego syna dziwki zostawili na wolności. Była dziwką. Dziwką Babilonu – powiedział miękko. – Sprzedała się, chociaż była moja.

Cyr nie wiedział, o czym ojciec mówi, ale skinął głową.

– Tak.

– Zostaną ukarani. „Poniosą karę za swe grzechy". – Zaciskał i rozprostowywał palce. – Oni wszyscy. Aż do ostatniego pokolenia. – Skupił znowu wzrok na Cyrze. – Skąd masz ten rower, chłopcze?

Cyr otworzył już usta, żeby powiedzieć, że należy do Jima, ale przeraził się, że kłamstwo wypali mu język.

– Ktoś mi go pożyczył. – Zaczął się trząść, wiedząc, że nie ma wyboru. – Znalazłem pracę. Pracuję w Sweetwater.

Austin postąpił krok naprzód, oczy mu się zamgliły. Zaciskał i rozprostowywał rytmicznie pięści.

– Poszedłeś tam? W to gniazdo żmij?

Cyr wiedział, że istnieją gorsze rzeczy niż pas. Istnieją pięści. Łzy napłynęły mu do oczu.

– Nie wrócę tam, tato. Przysięgam. Myślałem tylko… – Dłoń zamknęła się na jego ustach, dławiąc słowa.

– Nawet mój syn mnie zdradza. Ciało z mego ciała, krew z mej krwi. – Odrzucił Cyra na bok, jak tłumok. Chłopiec uderzył boleśnie łokciami w ścianę, ale nie krzyknął. Przez długą chwilę słychać było tylko ich ciężkie oddechy.

– Wrócisz tam – powiedział w końcu Austin. – Wrócisz i będziesz patrzył. Powiesz mi, co on robi, w którym pokoju śpi. Powiesz mi wszystko, co tam zobaczysz i usłyszysz.

Cyr otarł oczy.

– Tak.

– I przyniesiesz mi jedzenie. Wodę i jedzenie. Będziesz mi je przynosił każdego ranka i wieczora. – Pochylił się nad synem z uśmiechem. Miał nieświeży oddech. Światło padające przez otwór w przepuście uderzyło go w oczy. – Nie powiesz mamie, nie powiesz Vernonowi, nie powiesz nikomu.

– Tak. – Cyr kiwał miarowo głową. – Ale, tato, Vernon mógłby ci pomóc. Mógłby przyjechać ciężarówką i…

Austin chwycił Cyra za ramię.

– Powiedziałem: nikomu. Będą obserwować Vernona. Będą go obserwować dzień i noc, ponieważ wiedzą, że stoi po mojej stronie. Ale ty, tobą nie będą sobie zaprzątać głowy. Pamiętaj, że będę na ciebie patrzył. Czasem będę tutaj, czasem nie. Ale zawsze będę na ciebie patrzył. I słuchał. Bóg pozwoli mi widzieć, pozwoli mi słyszeć. Jeżeli popełnisz błąd, jego gniew spadnie na ciebie i zetrze cię na proch.

– Przyniosę jedzenie – zadzwonił zębami Cyr. – Obiecuję. Przyniosę. Austin położył ciężkie ręce na ramionach chłopca.

– Powiesz komuś, żeś mnie widział, a sam Pan Bóg ci nie pomoże.

Dojazd do Sweetwater zajął Cyrowi prawie godzinę. W połowie drogi musiał się zatrzymać i zrzucić śniadanie w rowie. Obmył twarz w cuchnącej wodzie Little Hope. Nogi mu drżały i z trudem pedałował. Co parę minut oglądał się niespokojnie, pewny, że ujrzy ojca, z uśmiechem odpinając pas, który zabrali mu w więzieniu okręgowym.

Kiedy dotarł do Sweetwater, Tucker siedział na tarasie i przeglądał poranną prasę. Cyr zaparkował rower uważając na każdy swój ruch.

– Dzień dobry, Cyr.

– Panie Tucker! – Jego głos zabrzmiał chropawo i Cyr odchrząknął. – Przepraszam za spóźnienie. Ja…

– Nie masz ustalonych godzin pracy, Cyr. Przychodzisz kiedy chcesz. – Tucker rzucił okiem na sprawozdanie giełdowe i odłożył go na bok.

– Tak, proszę pana. Proszę mi tylko powiedzieć, od czego mam zacząć.

– Nie popędzaj mnie – powiedział Tucker przyjaźnie i podał kawałek bekonu nie tracącemu nadziei Busterowi. – Jadłeś śniadanie?

Cyr pomyślał o tym, co zostawił w przydrożnym rowie.

– Tak, proszę pana.

– Więc chodź na górę. Poczekasz, aż ja skończę swoje. Potem zastanowimy się, co dalej.

Cyr wspiął się niechętnie na trzy kondygnacje schodów, które prowadziły na taras. Buster podniósł łeb, machnął raz ogonem i puścił bąka.

– Uwielbia towarzystwo – powiedział Tucker sucho. Odłożył katalog Josie na krzesło i uśmiechnął się do chłopca. – Skoro tak się palisz do… Chryste, coś ty sobie zrobił?!

W oczach Cyra błysnęło przerażenie.

– Nic sobie nie zrobiłem!

– Do diabła, chłopcze, masz łokcie pozdzierane do kości. – Ujął Cyra za ramię i odwrócił mu rękę. Krew sączyła się jeszcze, a w rankach tkwiły okruchy żwiru.

– Spadłem z roweru. Tucker przymrużył oczy.

– Vernon ci to zrobił? – Znał Vernona i wiedział, że facet nie wahałby się pobić dziecka.

Jaki ojciec, taki syn.

– Nie. proszę pana. – Cyr odczuł falę ulgi, że w końcu może powiedzieć prawdę. – Przysięgam, Vernon mnie nie bije. Wpada czasem w złość, schodzę mu wtedy z oczu, i on zapomina. Nie to, co tato… – Urwał, blady z przerażenia. – To nie Vernon. Spadłem z roweru.

Tucker słuchał bełkotliwych wyjaśnień Cyra z uniesionymi brwiami. Nie było sensu przyciskać chłopca ani pogłębiać jego zażenowania zmuszając go, by przyznał, że ojciec i brat używają go w charakterze worka treningowego.

– Idź do Delii i powiedz, żeby cię opatrzyła.

– Nie muszę…

– Chłopie, posłuchaj! – Tucker odchylił się na krześle. – Jednym z przywilejów pracodawcy jest wydawanie rozkazów. Idź do Delii, obmyj się, weź sobie z lodówki coca – colę. Kiedy wrócisz, powiem ci, co będziesz dzisiaj robił.

– Tak, proszę pana. – Cyr wstał, przygnieciony poczuciem winy. powlókł się do kuchni.

Tucker spoglądał za nim z zatroskaną twarzą. Chłopak wyglądał jak przekręcony przez maszynkę. I nie dziwota. Tucker rzucił Buckerowi jeszcze jeden kawałek bekonu i postanowił, że zajmie Cyra tak, by chłopak nie miał czasu myśleć o swoich kłopotach.

Do południa Tucker i Cyr rozpracowali działanie kosiarki do trawy. Wieść o aferze Talbotów obiegła już miasto i dzięki czerwonej linii między Delią i Arleen dotarła do Sweetwater, kiedy bandaże na głowie Billy'ego T. były jeszcze ciepłe.

Jak dobre, domowe lody, historyjka przekazywana w wielu wariantach została skonsumowana z zadowoleniem. Ale Tuckera interesował tylko jeden jej aspekt.

Junior zastał żonę owiniętą wokół Billy T. Bonny'ego na kuchennym stole. Billy T. wylądował z guzem na potylicy, ale żadna ze stron nie wysunęła oskarżeń.

Dopóki nie zdarzy się coś, co zepchnie Talbotów na drugi plan, zdarzenie to będzie głównym tematem rozmów w Innocence.

Tucker myślał nad tym przez całe popołudnie, potem zjadł kawałek ciasta bananowego wypieku Delii i rozmyślał dalej. Była to, bądź co bądź, kwestia zasad. Mężczyzna może przejść do porządku dziennego nad wieloma sprawami, ale nie zajdzie daleko odstępując od swoich zasad.

Wyżebrał od Delii samochód, kusząc ją nowymi kolczykami i pełnym bakiem benzyny. Minął drogę prowadzącą do domu McNairów. Ciekawe, czy uda mu się wieczorem wyciągnąć Caroline do kina. Zaparkował trochę dalej, w miejscu, gdzie Old Cypress Road przecinała Longstreet.

Żeby dostać się z domu do miasta lub z miasta do domu, Billy T. musi tędy przejeżdżać. Tucker wiedział, że Billy T. nie opuścił wieczoru u McGreedy'ego od czasu, gdy mógł utrzymać kufel w ręku.

Wyjął papierosa i rozpoczął czaty.

Siedział na masce samochodu Delii, zastanawiając się, czy zapalić następnego, kiedy zobaczył Caroline ciągniętą przez psa na czerwonej smyczy.

Posuwała się w tempie określonym przez Nieprzydatnego i bezskutecznie usiłowała przywołać go do nogi. Gdyby mogła się zatrzymać, stanęłaby jak wryta na widok błysku irytacji w oczach Tuckera. Kiedy spojrzała po raz drugi, już się uśmiechał.

– Złotko – zawołał. – Dokąd on cię prowadzi?

– Idziemy na spacer – wydyszała. Machając radośnie ogonem, Nieprzydatny dopadł Tuckera i zaczął obgryzać mu kostki u nóg.

– To nie miasto. – Pochylił się, żeby podrapać psa za uchem. – Tutaj wypuszcza się psy na podwórko.

– Próbuję nauczyć go chodzić na smyczy.

Aby ukazać bezowocność tych wysiłków. Nieprzydatny okręcił się i chwycił smycz w zęby.

– Chyba nie jest z tego zadowolony – zauważył Tucker. – Wyglądasz na zmęczoną, Caro. Niedobra noc?

– Cóż, on cały czas płakał. – A kiedy się w końcu uspokoił, nie mogła zasnąć z obawy, że przyjdzie Austin Hatinger i zacznie dobijać się do drzwi.

– Papierowe pudło i budzik.

– Słucham?

– On tęskni za swoją mamą. Wsadź go do pudła, choćby z tą poduszką, którą kupiłaś, a pod nią wepchnij budzik. Doskonale imituje bicie serca. będzie spał jak aniołek.

– Ach tak? – Po krótkim namyśle postanowiła, że nie powie mu, iż pies zasnął, kiedy wzięła go do siebie do łóżka. – Będę musiała spróbować, Dlaczego stoisz na drodze?

– Siedzę – sprostował Tucker. – Spędzam czas.

– Dziwne wybrałeś sobie po temu miejsce. Nie złapali jeszcze Hatingera. prawda?

– Ja w każdym razie nic o tym nie wiem.

– Tucker, była u mnie dzisiaj Susie i wspomniała o Vernonie Hatingerze. Powiedziała, że jest taki sam jak jego ojciec.

Tucker strzelił palcami, żeby zabawić Nieprzydatnego.

– No, trochę mu brakuje.

– Susie powiedziała, że on zawsze szuka zwady i…

– Szukał i ze mną – przerwał Tucker. – Muszę z przykrością stwierdzić, że skopał mi tyłek. Potem Dwayne skopał jemu. – Uśmiechnął się błogo na wspomnienie człowieka, jakim był Dwayne, zanim dopadł go w swoje szpony alkohol. – Jakoś nigdy nie mogłem wyrobić sobie bicepsów. Nie pomogła mi nawet praca w polu. Mam ramiona jak patyki. Za to Dwayne wyglądał jak bokser. Używał kiedyś tych ramion do ćwierćbacku w footballu i dziewczyny zlatywały się do niego jak pszczoły do miodu. Po tym, jak Vernon obił mi twarz, Dwayne zrobił z niego surowy befsztyk. Było pięknie.

– Jestem pewna, że to wzruszający przykład męskiej solidarności, ale chodzi o to, że powinieneś wystrzegać się nie tylko Austina, ale również Vernona.

– Nie sądzę, żebym musiał obawiać się któregoś z nich.

– Dlaczego? – wybuchnęła. – Ponieważ twój starszy brat obije im mordę?

– Niestety, ostatnio jest zbyt zajęty. – Tucker spojrzał w dół Old Cypress Road i zobaczył chmurę kurzu, wśród której posuwał się thunderbird Billy'ego T. – Będzie lepiej, jeżeli wrócisz do domu i o wszystkim zapomnisz. Może wpadnę później i zobaczę, jak idzie malowanie.

– Co się stało? – Widziała już kiedyś ten wyraz w jego oczach. Kiedy leżał na niej pośród dźwięku tłuczonego szkła. Kiedy zapytał, czy ma w domu broń. Ten człowiek nie potrzebował starszego brata ani nikogo innego, żeby się za niego bił – Usłyszała ryk thunderbirda i odwróciła się. – Co się dzieje, Tucker?

– Nic, co by ciebie dotyczyło. Idź do domu, Caroline. – Zsunął się maski wozu w chwili, gdy Billy T. zahamował.

– Hej, Tucker – Billy T. ukazał w sztucznym uśmiechu pełen garnitur zębów – Nie był w najlepszym humorze. Głowa go ciągle bolała, a duma ucierpiała bardziej niż czaszka. Prawdę mówiąc, miał ochotę skopać komuś tyłek.

– Billy T – - Tucker podszedł z rękami w kieszeniach. – Słyszałem, że miałeś rano mały wypadek.

– Nie twój kurewski interes.

– Staram się po prostu nawiązać rozmowę. Wiesz, tak się składa, że siedzę tu i czekam na ciebie.

– Doprawdy?

– Aha. – Kątem oka Tucker zobaczył, że Caroline również przeszła przez drogę. Choć zatrzymała się kilka kroków za nim, jej obecność denerwowała go jak cholera. – Chciałbym wyjaśnić jedną drobną sprawę. Jeżeli masz chwilę.

Zanim Billy T. zrozumiał, co się dzieje, Tucker wsunął rękę do jego wozu i wyrwał kluczyk ze stacyjki. Ludzie zapominali często, że potrafi się ruszać.

– Bo jeżeli nie… – powiedział ze spokojem.

– Kurza dupa! – Billy T. otworzył drzwi wozu. – Chcesz, zdaje się, żeby ci podbić drugie oko.

– Porozmawiamy o tym za chwilę. Caroline, jeżeli podejdziesz jeszcze bliżej, będę na ciebie bardzo zły.

Wzrok Billy'ego T. spoczął na Caroline, powędrował niespiesznie w górę jej nóg, zatrzymał się na brzuchu i piersiach.

– Zostaw ją, Tucker. Może, kiedy już rozsmaruję cię po asfalcie, zechce Pójść na piwo z prawdziwym mężczyzną.

Caroline uniosła dumnie głowę.

– Widzę tu tylko dwóch gówniarzy. Tucker, nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale chcę, żebyś mnie odwiózł do domu. Natychmiast.

Billy T. uśmiechnął się szeroko i wypluł wykałaczkę. – Przeleciałeś ją już, Tucker? Daje ci regularnie?

Rozwścieczona Caroline postąpiła krok naprzód, ale zatrzymał ją stanowczy gest Tuckera.

– Billy T., nieładnie mówić tak do kobiety, ale tym zajmiemy się Później. Teraz pogadamy o moim samochodzie.

– Słyszałem, że odstawili go do Jackson, żeby go trochę rozprasować.

– Dobrze słyszałeś. Między nami nigdy nie układało się najlepiej. I nie Przypuszczam, by stosunki polepszyły się w przyszłości, ale nie mogę Pozwolić, by to, co zrobiłeś z moim samochodem, uszło ci na sucho.

Billy T. splunął.

– Zdaje się, że to ty rozwaliłeś tę gablotę.

– Po tym jak ty zrobiłeś z niej złom. – Tucker wiedział, że Billy T. nie grzeszy rozumem, kłamał mu więc w żywe oczy. – Darleen powiedziała że zrobiłeś te dziury w przewodach. Trochę nieładnie z jej strony, skoro dałeś jej szminkę Josie.

– Kłamliwa suka!

– Może, ale coś mi się zdaje, że tym razem powiedziała prawdę. Billy T. odgarnął włosy, które opadły mu na czoło.

– Może i powiedziała, ale nic mi nie udowodnisz. – Rozciągnął usta w szyderczym uśmiechu. – Przyszedłem sobie twoją fikuśną aleją i wywierciłem dziury w twoim fikuśnym samochodziku. Darleen było przykro, że złamałeś serce Eddzie Lou, więc zrobiłem to, żeby poprawić jej humor. I ponieważ nienawidzę cię, skurwielu. Ale nic mnie nie udowodnisz.

Tucker w zamyśleniu sięgnął po papierosa.

– Masz sporo racji, ale to nie oznacza, że wykręcisz się sianem. – Odciął kawałek papierosa, resztę podpalił. Caroline cofnęła się o krok. Znała ten ton głosu. – Przyszło mi właśnie do głowy, że ktoś z mojej rodziny mógł pożyczyć ode mnie samochód tego ranka. Ktoś, kto nie radzi sobie za kierownicą równie dobrze jak ja. Wiesz, Billy T., to mnie naprawdę wkurwia.

– No i co z tego?

Tucker przyjrzał się koniuszkowi papierosa.

– Myślę, że jednak coś z tym zrobię. Choć muszę przyznać, że nie chciałbym oberwać znowu po gębie.

– Zawsze byłeś tchórzliwym śmierdzielem. – Uśmiechając się, Billy T. rozłożył szeroko ramiona. – No dalej, pokaż, co potrafisz. Wal!

– Cóż, skoro nalegasz. – Tucker kopnął go prosto w krocze.

Billy T. zgiął się wpół. Wydawał odgłosy szybkowara pracującego na pełnych obrotach. Trzymając się za przyrodzenie, upadł na ziemię. Kiedy Tucker pochylił się i zacisnął rękę na jego uszkodzonych genitaliach, oczy uciekły Billy'emu T. w tył głowy.

– Nie mdlej jeszcze, mam ci coś do powiedzenia. Może zaczniesz znowu pracować mózgownicą, kiedy twoje jaja wrócą na miejsce, bo chcę. żebyś coś sobie przemyślał. Słuchasz mnie?

– Hm – Był to jedyny dźwięk, jaki Billy T. mógł z siebie wydobyć.

– Dobrze. Wiesz, kto ma weksel na ziemię twojej rodziny? Zalegacie ze spłatami trzy miesiące. Byłoby mi szalenie przykro, gdybym musiał wysłać wam komornika. A ta oczyszczalnia bawełny, do której zaglądasz łaskawie, żeby popracować parę godzin w tygodniu? Tak się składa, że ja jestem jej właścicielem. Jeżeli zechcesz zastosować wobec mnie środki odwetowe, nie będę cię mógł powstrzymać. Ale stracisz ziemię, stracisz pracę i, Bóg mi świadkiem, zrobię z ciebie eunucha. Nie wiem, czy nie powinienem skorzystać z okazji, skoro już się nadarzyła. – Zacisnął palce na podkreślenie swoich słów Billy T. jęknął i zwinął się w kłębek. – Lubiłem ten samochód – westchnął Tucker. – I bardzo lubię tę panią, którą obraziłeś. Więc nie zadzieraj ze mną, Billy. Nie jestem już chuderlawym dziesięciolatkiem. – Zostaw mnie! – Billy T. uwolnił się w końcu. – Coś mi złamałeś. ś tu nie mam!

– Nie martw się, one wrócą na swoje miejsce. Zupełnie jak podrzucona piłka. – Podniósł się. Zauważył, że Caroline puściła szczeniaka, który teraz odlewał się na buty Billy'ego T. Podniósł psa z uśmiechem. – Nieładnie, Nieprzydatny, nie należy kopać leżącego.

Caroline stała na skraju drogi z rozdziawionymi ustami i wybałuszonymi oczyma. Tucker wsadził sobie szczeniaka pod pachę.

– Chodź, złotko – zwrócił się do Caroline. – Odwiozę cię teraz do domu.

– Masz zamiar go tutaj zostawić? – Oglądała się za siebie, kiedy Tucker popychał ją w stronę oldsmobile'a.

– Taki mam plan. Myślałem, że może wybierzemy się dzisiaj do kina.

– Do kina – powtórzyła bezmyślnie. – Tucker, stałam i patrzyłam, jak kopiesz tego człowieka w…

– W kulturalnym towarzystwie nazywamy to dobrami osobistymi. Posuń się, chyba że chcesz prowadzić.

Posunęła się więc, trąc dłonią skroń.

– Ale to nie było nieczyste zagranie, prawda?

– Każda walka jest nieczysta, Caroline, dlatego właśnie robię, co mogę, by jej unikać. – Pocałował ją szybko, zanim nacisnął starter. Niedbałym gestem wyrzucił przez okno kluczyki od thunderbirda. – To co z tym kinem? Caroline odetchnęła głęboko.

– A co grają?

Загрузка...