ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Wyglądało na to, że jest to dzień na wyciszenie jego emocji i złagodzenie poczucia winy. Tucker zastanawiał się, jak to się mogło stać, że człowiek, który przez całe życie ślizgał się po powierzchni wzburzonych wód, wpadł w nie po uszy.

Gniew Caroline zdawał się wibrować w powietrzu. Tucker miał wrażenie, że kuchnia została podłączona do prądu.

Bardzo chciało mu się zapalić, ale papierosy znajdowały się na górze, prawdopodobnie w kieszeni mokrej koszuli.

Spojrzał w górę pogrążonych w mroku schodów, nie bez tęsknoty za ciszą i spokojem sypialni, potem w dół w stronę kuchni, gdzie migotała lampa i czekały kłopoty.

Kiedy tam wszedł, stała przy zlewie i patrzyła w okno, zupełnie tak samo jak podczas wizyty Burnsa. Ale teraz miała przed sobą ciemność.

Tucker nie chciał, żeby patrzyła w nią samotnie. Skulił się w sobie, kiedy Caroline zesztywniała pod jego dotknięciem.

– Wiesz, co zwykłem robić w towarzystwie zamyślonej kobiety? Opowiadałem dowcip i próbowałam zaciągnąć ją z powrotem do łóżka. Jeżeli to nie podziałało, znikałem z horyzontu. – Nie zważając na opór Caroline, zaczął rozmasowywać jej ramiona. – Ale zwykłe metody jakoś nie sprawdzają się na tobie.

– Nie miałabym nic przeciwko dowcipowi.

Wsparł czoło o czubek jej głowy. Cholerna szkoda, pomyślał, że żaden nie przychodzi mi do głowy.

– Porozmawiaj ze mną, Caroline.

Niecierpliwym ruchem odkręciła wodę, żeby umyć zlew. – Nie ma o czym.

Kiedy podniósł głowę, zobaczył ich zamglone odbicie w szybie. Był pewien, że ona widzi je także, ale zastanawiał się, czy zdaje sobie sprawę z ulotności tego obrazu, z łatwości, z jaką można go zetrzeć.

– Kiedy zeszłaś na dół przed paroma minutami, czułem cię ciągle przy sobie, taką miękką i rozluźnioną. Teraz jesteś kłębkiem nerwów. To mnie boli. – To nie ma nic wspólnego z tobą.

Szybkość, z jaką odwrócił ją ku sobie, zaskoczyła oboje. Nie starał się nawet stłumić gniewu.

– Jeżeli chcesz mnie jedynie do łóżka, postaw sprawę jasno. Jeżeli to, co zaszło między nami, było dla ciebie tylko aktem, powiedz mi to teraz, a zastosujemy się do twoich reguł. Dla mnie to było coś więcej. – Potrząsnął nią, jakby chciał zburzyć mur, którym się od niego odgrodziła. – Cholera, nigdy tak nie było.

– Nie ponaglaj mnie! – zawołała z płonącymi oczami. – Całe życie musiałam tolerować ludzi, którzy wywierali na mnie nacisk. Skończyłam z tym.

– Ale nie skończyłaś ze mną. Jeżeli myślisz, że możesz się przespać i powiedzieć „cześć, dzięki”, to się mylisz. Zostaję. – Na potwierdzenie swoich słów, przycisnął usta do jej warg w brutalnym, władczym pocałunku. – Oboje będziemy się musieli do tego przyzwyczaić.

– Nie muszę się do niczego przyzwyczajać. Mogę powiedzieć „tak”, mogę powiedzieć „nie”, albo mogę… – Urwała i zacisnęła mocno powieki. – Dlaczego się z tobą kłócę? To nie twoja wina. – Odsunęła się delikatnie. – To nie twoja wina. Tucker. Krzykiem nic nie zdziałam.

– Jeżeli o mnie chodzi, możesz pokrzyczeć. Trochę, jeżeli sprawi ci to ulgę. Uśmiechnęła się, trąc z roztargnieniem czoło.

– Myślę, że tabletka doktora Palamo bardziej mi pomoże.

– Spróbujmy czegoś innego. – Ujął ją za ręce i poprowadził do krzesła. – Usiądź sobie tutaj, a ja naleję nam po kieliszku tego wina, które ci kiedyś przyniosłem. Potem opowiesz mi, dlaczego ten telefon tak cię wkurzył.

– Wkurzył. – Usiadła, zamykając znowu oczy. – To wyrażenie obejmuje całą gamę uczuć, prawda? Moja matka powiedziałaby, że jest niewyszukane, ale mnie się podoba. – Kiedy otworzyła oczy, dostrzegł w nich cień rozbawienia. – Byłam nieźle wkurzona przez ostatnie parę miesięcy. A przez telefon rozmawiałam z matką.

– Słyszałem. – Odkorkował butelkę. – Zdaje się, że była… niezadowolona z tego, co wydarzyło się wczoraj.

– W rzeczy samej. Była niezadowolona głównie dlatego, że stało się to tematem rozmowy na przyjęciu. Plotkarstwo jest nałogiem nie tylko Południowców, choć w kręgach mojej matki nazywa się życiem towarzyskim. Zdenerwowało ją zwłaszcza to, że dziennikarze zwąchali sensację, a ja mam w planie Ważny występ. Boi się, że prezydent Stanów Zjednoczonych i rosyjski premier nie zechcą słuchać koncertu skrzypcowego numer pięć Mozarta w wykonaniu kogoś, kto odstrzelił niedawno facetowi twarz. – Wzięła kieliszek z rąk Tuckera i uniosła go w górę. – Córka Georgii Waverly nie powinna być przedmiotem publicznych roztrząsań. Co by na to powiedziała Liga Kobiet?

– Może ona się o ciebie boi?

– Zgadza się. Tak, trzeba jej oddać sprawiedliwość, ona boi się, żeby mi się coś nie stało. Kocha mnie, na swój sposób. – Łyknęła wina. Było chłodne, cierpkie i krzepiące. – Zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, w jej rozumieniu oczywiście. Przez całe życie robiłam wszystko, by sprostać jej oczekiwaniom. Teraz muszę przyznać przed sobą i przed nią, że już dłużej nie mogę.

– Ludzie łatwo przyzwyczajają się do tego, co dobre. – Tucker usiadł naprzeciwko niej przy stole. – Może ona potrzebuje więcej czasu na pogodzenie się z faktem, że zmieniłaś zasady gry.

– Albo nie pogodzi się z tym nigdy. – Trzymając kieliszek w obu dłoniach, Caroline rozejrzała się po kuchni. Stara lodówka włączyła się z jękiem. Deszcz skąpy wał rytmicznie z rynny.

Zniszczone linoleum, wyblakłe zasłonki, pomyślała. Światło naftowej lampy było przyjazne dla pokoju, jak dla zmęczonej kobiety. Ta myśl wydała się Caroline bardzo pocieszająca.

– Kocham ten dom – szepnęła. – Mimo wszystkiego, co się wydarzyło, czuję się tu dobrze. I potrzebuję…

– Czego?

– Gdzieś przynależeć. Potrzebuję zwyczajności, stabilizacji i poczucia ciągłości.

– Nie wydaje mi się, żeby były to rzeczy, za które należy przepraszać. A więc on to też zauważył, pomyślała ze smutnym uśmiechem. W jej głosie ciągle jeszcze brzmiał przepraszający ton. Za każdym razem, gdy chciała czegoś dla siebie.

– Masz rację. Pracuję nad tym. Widzisz, ona nigdy nie mogła zrozumieć tego, co czuję. A już na pewno nie rozumie moich potrzeb.

– Więc masz wybór. Albo zadowolisz ją, albo siebie.

– Sama doszłam do tego wniosku. Ale to jest bardzo trudne, ponieważ każda próba zaspokojenia siebie prowadzi do konfliktu. Tucker, ona wyrosła w tym domu. Wstydzi się tego. Wstydzi się, że jej ojciec uprawiał bawełnę, a matka robiła zaprawy. Wstydzi się tego domu i tych dwojga łudzi, którzy dali jej życie i zrobili co w ich mocy, by to życie było dobre.

– To jej problem, nie twój.

– Ale to właśnie ten jej wstyd mnie tu przygnał. On nas łączy. Zdaje się. że na tym właśnie polega rodzina. Nie masz wyboru, musisz stać się ogniwem łańcucha. Nigdy nie dała mi szansy poznania dziadków. Obywali się bez wielu rzeczy, żeby mogła studiować w Filadelfii. Nie powiedziała mi tego moja matka. Usłyszałam to od Happy Fuller. Babcia szyła, haftowała, prała cudze rzeczy, żeby tylko uciułać parę groszy na naukę córki. Całe szczęście, nie musieli robić tego długo. Już na pierwszym semestrze poznała mojego ojca. Często mi opowiadał, jak próbował wykręcić się z randki w ciemno, w którą wrobili go koledzy i jak zakochał się w matce od pierwszego wejrzenia. Potrafisz wyobrazić sobie swoich rodziców, jak idą na pierwszą randkę i się zakochują?

– Mój ojciec zakochał się w mojej matce, kiedy miała dwanaście lat. Czekał na nią sześć.

– Moi uwinęli się prędzej. Pobrali się, zanim matka ukończyła pierwszy rok studiów. Waverly'owie są starą filadelfijską rodziną. Mój ojciec już w chwili swego urodzenia został przeznaczony na prawnika. Wiem, że mojej matce musiało być trudno wpasować się w to środowisko. Ale od kiedy sięgam pamięcią, była większym snobem niż jakikolwiek Waverly. Dom w najlepszej dzielnicy miasta, ubrania od najsławniejszych projektantów, wakacje we właściwych kurortach we właściwej porze roku.

– Większość ludzi przesadza, kiedy wydaje im się, że muszą coś udowodnić.

– Och, ona musiała wiele udowodnić. I natychmiast urodziła dziecko, żeby jej w tym pomogło. Niania zajmowała się tą mniej przyjemna stroną wychowywania dziecka, zaś matka tworzyła decorum, kształciła zachowania i poglądy. Posyłała po mnie, żebym przyszła do salonu. Pachniał zawsze różami z cieplarni i perfumami Chanel. Pouczała mnie, bardzo cierpliwie, czego oczekuje się od Waverlych.

Tucker wyciągnął rękę i dotknął jej włosów.

– Czego oczekuje się od Waverlych? – Doskonałości.

– Ciężka sprawa. Ponieważ jestem Longstreetem, ojciec oczekiwał tylko, że „będę mężczyzną”. Oczywiście było to powiedziane drukowanymi literami. Nasze poglądy na sprawę męskości różniły się przy tym znacznie.

No i nie wykorzystywał salonu. Wolał drewutnię.

– Matka nigdy nie podniosła na mnie ręki. Nie musiała. To ona wpadła na pomysł, żebym zaczęła grać na skrzypcach. Uważała, że to jest w dobrym tonie. Powinnam być jej wdzięczna – powiedziała z westchnieniem. – Ale nie wystarczało jej, że gram dobrze. Musiałam być najlepsza. Na całe szczęście miałam talent. Nazywali mnie cudownym dzieckiem. Zanim skończyłam dziesięć lat, na sam dźwięk tego słowa dostawałam dreszczy. Matka dobierała mi muzykę, instruktorów, ubrania na występy, tak jak dobierała mi przyjaciół. Potem zaczęłam jeździć w trasy koncertowe, sporadycznie na początku, z powodu młodego wieku. Potem było tych tournées coraz więcej. Kiedy skończyłam szesnaście lal, moja droga została wytyczona. Szłam nią przez następne dwanaście lat.

– Chciałaś tego?

Uśmiechnęła się, słysząc to pytanie. Nikt go przedtem nie zadał.

– Ile razy dochodziłam do wniosku, że mam wybór, pojawiała się moja matka. Osobiście, przez telefon, listownie. Zupełnie jakby wyczuwała to ziarenko buntu, które czasem zaczynało kiełkować. Po prostu je wyrywała. Pozwalałam jej na to.

– Dlaczego?

– Chciałam, żeby mnie kochała. – Zamrugała oczami, próbując odpędzić łzy. – Bałam się, że przestanie. Byłam pewna, że przestanie, jeżeli nie okażę się doskonała. – Zawstydzona otarła łzę, która przedarła się przez linie obronne. – To brzmi żałośnie.

– Nie. Tylko to smutne. Dla twojej matki.

Odetchnęła głęboko, jak nurek wypływający na powierzchnię.

– Przed trzema laty poznałam w Londynie Luisa. Był najgenialniejszym dyrygentem, z jakim zdarzyło mi się pracować. Kiedy go spotkałam, miał trzydzieści dwa lata i cieszył się sławą w całej Europie. Prowadził orkiestrę brawurowo, panując nad nią jak matador nad bykiem. Był stanowczy arogancki, przepełniony seksualizmem. Fizycznie nieodparty, miał w sobie jakiś magnetyzm.

– Na tym możesz poprzestać. Facet w oczach mi stoi. Zaśmiała się.

– Miałam dwadzieścia pięć lat. Nigdy nie byłam z mężczyzną. Tucker chciał się napić, ale odstawił szklankę.

– Nigdy nie…

– Nie dokazywałam w sianie? – Uśmiechnęła się, widząc osłupienie na jego twarzy. Ale uśmiech znikł niemal tak szybko, jak się pojawił. – Nie. Kiedy dorastałam, matka trzymała mnie na bardzo krótkiej smyczy, a ja nie miałam odwagi szarpać się zbyt mocno. Dobierała mi męską eskortę, kiedy już musiałam iść na imprezę. Można powiedzieć, że mamy odmienne gusty. Nie byłam zainteresowana mężczyznami, których ona uznawała za odpowiednich.

– Dlatego ja ci się spodobałem. – Przechylił się nad stołem, żeby ją pocałować. – Osiwiałaby na mój widok.

– Jakoś nigdy o tym nie pomyślałam. – Rozbawiona, stuknęła się z nim kieliszkiem. – Potem, kiedy zaczęłam jeździć na tournee sama, miałam napięty rozkład zajęć i byłam… No cóż, chyba powściągliwa.

Pomyślał o kobiecie, która przed paroma minutami przetaczała się z nim po łóżku.

– Ho, ho.

Nie wiedziała, ze sarkazm może przynieść ulgę.

– Mój seksualizm był jakby uwięziony w muzyce. Z pewnością nie zaliczałam siebie do kategorii kobiet, które wskakują do łóżka pierwszemu atrakcyjnemu mężczyźnie, który kiwnie palcem. – Sięgnęła po butelkę. – W trzydzieści sześć godzin po próbie z Luisem, okazało się, że byłam w błędzie.

Wzruszyła ramionami i pociągnęła z kieliszka.

– Zbił mnie z nóg. Kwiaty, sentymentalne spojrzenie, rozpaczliwe obietnice wiecznej miłości. Nie mógł beze mnie egzystować. Jego życie nabrało sensu dopiero, gdy ja się w nim pojawiłam. Nie szczędził trudu. Powinnam dodać, że moja matka go uwielbiała. Luis jest hiszpańskim arystokratą.

– Bardzo stosownie z jego strony.

– Niezwykle stosownie. Kiedy musiałam wyjechać z Londynu do Paryża, telefonował codziennie, przysyłał drobne, urocze prezenciki, wspaniałe kwiaty. Pośpieszył do Berlina, żeby spędzić ze mną weekend. Ciągnęło się tak przez rok. Słyszałam, że romansuje z jaką aktorką, ale uznałam, że to złośliwe plotki. Och. może i coś podejrzewałam, ale wystarczyło napomknąć mu tylko, że coś słyszałam, a wpadał w furię. Oskarżał mnie o chorobliwą zazdrość, zaborczość, brak wiary w siebie. No i byłam zajęta. Właśnie podpisałam kontrakt na półroczne tournee.

Umilkła rozpamiętując tamte chwile. Lotniska, hotele, próby, występy. Grypa, której nabawiła się w Sydney, trzymała ją aż do Tokio. Pełne napięcia rozmowy z Luisem. Obietnice, rozczarowania. Zdjęcie, które ktoś położył na toaletce w jej garderobie. Zdjęcie Luisa obejmującego francuską aktorkę.

– Pomińmy obrzydliwe szczegóły. W każdym razie tournee było mordercze, mój związek z Luisem zaczął się chwiać, straciłam zupełnie wiarę w siebie. Zakończyliśmy nasz romans brzydką sceną pełną oskarżeń i łez. Moich łez, jego oskarżeń. Wtedy nie umiałam jeszcze walczyć.

Tucker nakrył ręką jej dłonie.

– Umiesz teraz.

– Uczę się szybko, kiedy już się zdecyduję. Szkoda tylko, że podjęcie tej decyzji zajęło mi dwadzieścia osiem lat. Kiedy rozstaliśmy się z Luisem, chciałam zrobić sobie przerwę w pracy, ale byłam już uwikłana w sieć zobowiązań. Gościnne występy w telewizji, program w kablowej. Podupadłam na zdrowiu. – Ciężko jej było to przyznać, nawet teraz. Nadal czuła się zażenowana chorobą, choć rozum mówił jej, że to irracjonalne, – I ja…

– Czekaj! Co to znaczy podupadłaś na zdrowiu? Poruszyła się niespokojnie na krześle i zaczęła bawić nóżką kieliszka.

– Bóle głowy. Przywykłam do nich, ale stawały się coraz gwałtowniejsze. Straciłam na wadze. Jakoś nie mogłam jeść. Pojawiła się bezsenność i w rezultacie wyczerpanie organizmu.

– Dlaczego o siebie nie dbałaś?

– Myślałam, że po prostu sobie pobłażam. Że jestem kapryśna. I miałam obowiązki. Ludzie polegali na mnie, na tym, że zagram, i to zagram dobrze. Nie mogłam po prostu… – Roześmiała się. – Wymówki, jak powiedziałby doktor Palamo. Prawda wygląda tak, że praca była moją ucieczką. Poza tym wpojono mi pewne zachowania. Musiałam realizować wizerunek swojej osoby i spełniać najwyższe oczekiwania. A jak twierdziła moja matka, niedyspozycja nie uprawnia damy do niestosownego zachowania. Łatwiej mi było ignorować symptomy niż walczyć z chorobą. Kiedy nagrywałam występ dla telewizji w Nowym Jorku, pojawiła się matka w asyście Luisa. Poczułam się tak zraniona, że po prostu zeszłam z planu. – Uśmiechnęła się radośnie. Nigdy w życiu nie zrobiłam czegoś podobnego. I doznałam cudownego uczucia triumfu. Przejęłam kontrolę nad swoim życiem. Zadziałałam pod wpływem impulsu, kierując się wyłącznie emocjami, i świat wcale się nie zawalił. Było to upajające pięć minut.

Nie była w stanie dłużej usiedzieć na miejscu. Wstała i zaczęła chodzić po kuchni.

– Po pięciu minutach do garderoby wpadła matka i przedstawiła mi własną wersję mojego buntu. Zachowałam się jak rozpieszczone dziecko rozkapryszona artystka, primadonna. Próbowałam powiedzieć jej, że poczułam się zraniona tym, że go przyprowadziła, ale ona po prostu przemaszerowała po mnie. Byłam niedobra, głupia, niewdzięczna… Luis był gotów wybaczyć mi to, że okazałam się uparta, przewrażliwiona i chorobliwie zazdrosna, i że kręciłam na wszystko nosem. Oczywiście, przeprosiłam ją.

– Za co?

– Za wszystko, za co chciała, żebym ją przeprosiła. – Caroline machnęła niedbale ręką. – Przecież chciała dla mnie jak najlepiej. Chciała mojego dobra. Pracowała i poświęcała się dla mojej kariery.

– Twój talent się nie liczył?

Caroline westchnęła głęboko, jakby razem z powietrzem chciała wydalić z siebie choć trochę goryczy.

– Ona już taka jest. Tucker. Staram się to zaakceptować i prawie mi się udało. Był czas, kiedy ja również nie odpowiadałam za siebie. Tego wieczoru Luis przyszedł do mojego apartamentu w hotelu. Był czarujący, słodki, pełen skruchy. To wina stresu, powiedział, rezultat tego, że tak często musiał obywać się beze mnie, choć to oczywiście nie usprawiedliwia jego zdrady, zapewniał mnie. Ale czuł się taki samotny, taki bezbronny, a moje wątpliwości i pytania tylko pogłębiały stres. Te inne kobiety były tylko namiastka mnie.

Chwyciła kieliszek ze stołu.

– Wyobrażasz sobie kobietę z jedną pracującą szarą komórką w głowie, która by się na to nabrała?

Tucker zaryzykował i uśmiechnął się do niej.

– Aha.

Zatrzymała się, wpiła w niego wzrok, po czym zaczęła się śmiać.

– Oczywiście. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. Luis był nadal jedynym mężczyzną, z którym spałam. Może gdybym miała paru kochanków, byłabym mniej skłonna do ustępstw. Albo gdybym znała swoją wartość jako kobiety, nie tylko jako muzyka, może pokazałabym mu drzwi. A tak, zgodziłam się o wszystkim zapomnieć, zacząć od nowa. Rozmawialiśmy nawet o małżeństwie. O, w bardzo luźny, niezobowiązujący sposób. Kiedy nadejdzie właściwy czas, powiedział Luis. Kiedy życie się unormuje. Zgodziłam się na następne tournee, ponieważ mnie o to poprosił.

Trochę zdziwiona spojrzała na swój kieliszek.

– Upijam się.

– Nie szkodzi, ja prowadzę. Mów dalej. Oparła się o kuchenny blat.

– Luis miał być dyrygentem, ja solistką. Mówił: to będzie mordercza praca, oczywiście, ale przynajmniej będziemy razem. A przecież tylko to się liczy, prawda? Doktor Palamo – mniej więcej w tym czasie zaczęłam się leczyć – odradzał mi to. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Miałam, widzisz, wrzód na żołądku. Do tego migreny, bezsenność, wyczerpanie. Wszystko było wynikiem stresu i doktor nie kryl, że następne tournee tylko pogorszy sprawę. Nie posłuchałam go.

– Powinien zawieźć cię do szpitala i przykuć do łóżka łańcuchem.

– Dokładnie to samo powiedział – zdziwiła się i siorbnęła trochę wina. – W przeddzień naszego wyjazdu matka wydała przyjęcie. Była w swoim żywiole, dawała wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że to przyjęcie zaręczynowe. Luis odpowiadał głupim śmiechem. Wyjechaliśmy. Jak już mówiłam, Luis jest genialnym dyrygentem, wymagającym, kapryśnym, ale bezwzględnie genialnym. Przejechaliśmy triumfalnie przez Europę. Po pierwszym tygodniu wyprowadził się do własnego apartamentu. Moja bezsenność nie pozwalała mu należycie wypocząć.

– Obleśny drań.

– Raczej gładki. Bardzo gładki. W mojej karierze stanowił ogromny atut. Dopingował mnie. Mówił, że jestem najlepszą artystką, z jaką zdarzyło mu się pracować, ale że mogę być jeszcze lepsza. Że on mnie ukształtuje, wymodeluje.

– Dlaczego nie kupił sobie plasteliny?

– Nie przyszło mi do głowy zapytać. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, wychodził ze skóry, żeby udoskonalić moją grę. Zawodził dopiero, gdy trzeba mnie było potraktować jak kobietę. Zaczynałam czuć się jak instrument, coś, co on nastraja i poleruje. Byłam taka zmęczona, chora, zagubiona. Irytowało go jak diabli, kiedy przychodziłam na próby wyczerpana i słaba. Mnie zresztą też. Irytowała mnie litość okazywana mi przez innych członków zespołu. Grałam dobrze, naprawdę dobrze. Takie tournee wspomina się zazwyczaj jako pasmo sal koncertowych, pokoi hotelowych, lotnisk, ale wiem, że nigdy jeszcze nie grałam tak dobrze, i może już nigdy tak nie zagram. Złapałam jakąś infekcję i żyłam na antybiotykach, sokach owocowych i muzyce. W ogóle przestaliśmy ze sobą sypiać. Powiedział, że nie staram się go zadowolić. I miał rację. Potem obiecał mi, że kiedy tournee się skończy, wyjedziemy na wakacje. Żyłam tym. Koniec trasy, my dwoje na odludnej, ciepłej plaży.

Ale nie dotrwałam do końca trasy. Byliśmy w Toronto, dwie trzecie tournee mieliśmy za sobą. Byłam strasznie chora i bałam się, że nie przetrwam wieczornego występu. Zemdlałam w garderobie. To nieprzyjemne uczucie ocknąć się na podłodze.

– Jezu Chryste, Caroline! – Chciał wstać, ale go powstrzymała ruchem dłoni.

– Gorzej to wygląda, kiedy się o tym opowiada. W rzeczywistości byłam po prostu bardzo zmęczona. I miałam potworną migrenę. Chciałam zwinąć się w kłębek i płakać. Powtarzałam sobie w duchu, że to przecież tylko jeden koncert, że jeżeli do niego pójdę i mu to wyjaśnię, on zrozumie. Więc poszłam do niego. Też leżał na podłodze w garderobie, tyle że pod sobą miał flecistkę. Nawet mnie nie zauważyli – powiedziała na wpół do siebie Wzruszyła ramionami. – I bardzo dobrze. Nie miałam sił na konfrontację. W każdym razie, grałam tego wieczora. Trzy bisy, stojące owacje, sześć razy podnoszono kurtynę. Byłoby ich więcej, gdybym nie zemdlała. Obudziłam się w szpitalu.

– To on powinien się leczyć!

– Och, to nie jego wina. On był tylko symptomem. To moja własna robota. Załatwiła mnie własna żałosna potrzeba spełnienia oczekiwań innych ludzi. Luis nie doprowadził mnie do choroby. Ja to zrobiłam. Postawiono diagnozę: wyczerpanie organizmu. – Podeszła niespokojnie do stołu i nalała sobie resztkę wina, starannie wytrząsając ostatnie krople. – To było upokarzające. Wolałabym, żeby to był atak serca albo jakaś rzadka, egzotyczna choroba. Przebadali mnie na wylot, zrobili setki testów, ale nic nie znaleźli. Wyszło im wyczerpanie połączone z załamaniem nerwowym. Doktor Palamo przyleciał, żeby zająć się mną osobiście. I ani razu nie usłyszałam z jego ust sakramentalnego „a nie mówiłem”. A. kiedyś wykopał nawet Luisa z pokoju.

Tucker podniósł kieliszek.

– Za doktora Palamo!

– Był dla mnie ratunkiem. Kiedy chciałam płakać, pozwalał mi płakać. Kiedy chciałam mówić, słuchał. Nie jest psychiatrą i, chociaż polecił rai specjalistę, wolałam rozmawiać z nim. Potem przetransportował mnie do szpitala w Filadelfii. Nie był to w zasadzie szpital, raczej sanatorium. Matka opowiadała wszystkim, że odpoczywam w willi na Riwierze. Willa na Riwierze, to brzmi lepiej niż sanatorium pod Filadelfią.

– Caroline, przykro mi, ale chyba nie lubię twojej matki.

– Nic nie szkodzi. Ona by cię też nie lubiła. Ale wypełniała sumiennie swój obowiązek. Odwiedzała mnie trzy razy w tygodniu. Tata dzwonił co wieczór, nawet jeżeli widzieliśmy się w ciągu dnia. Orkiestra pojechała dalej beze mnie, a prasa używała sobie na moim załamaniu nerwowym oraz romansie Luisa z flecistką. Przysyłał mi kwiaty wraz z romantycznymi liścikami. Nie miał pojęcia, że go przyłapałam.

Dopiero po trzech miesiącach wyzdrowiałam na tyle, by móc wrócić do domu. Nadal byłam roztrzęsiona, ale czułam się silniejsza niż kiedykolwiek w życiu. Zrozumiałam, że sama zrobiłam z siebie ofiarę. Pozwoliłam innym wyzyskiwać coś, co powinno być hołubione jako dar od Boga. Mój talent należał do mnie, moje życie należało do mnie. Moje uczucia. Boże, cóż to była za euforia, wyzwolenie. Kiedy prawnicy odczytali mi testament babki, wiedziałam, co muszę zrobić.

Matka zsiniała z wściekłości. Nie tylko jej się sprzeciwiłam, Tucker, zrobiłam o wiele więcej. Stałam w tym cholernym, wymuskanym salonie i wrzeszczałam, oskarżałam i żądałam. Naturalnie złożyłam również przeprosiny. Niełatwo się pozbyć starych nawyków, ale trwałam przy swoim. I pojechałam na południe.

– Do Innocence.

– Do Baltimore. Wiedziałam, że Luis ma tam jakieś występy gościnne. zawiadomiłam go o moim przyjeździe. Och, był zachwycony, wniebowzięty. Zamówił intymną kolacyjkę w swoim apartamencie. Rzuciłam w niego szampanką i dopiero wtedy naprawdę się od niego uwolniłam. Cudowne uczucie. Był tak wściekły, że wybiegł za mną na korytarz. Jakiś mężczyzna z pokoju naprzeciwko, nie wiem nawet jak się nazywał, wyjrzał w chwili, gdy Luis próbował siłą zaciągnąć mnie z powrotem. Znokautował go. – Z półprzymkniętymi oczami, sparodiowała prawego sierpowego. – Jeden cios w tę doskonale zarysowaną szczękę i Luisa można było liczyć.

– Mam nadzieję, że postawiłaś facetowi drinka.

– To byłoby ze wszech miar stosowne, ale ja nadal działałam pod wpływem impulsu. Zrobiłam rzecz zupełnie absurdalną. Chwyciłam tego kompletnie obcego mężczyznę, pocałowałam go prosto w usta i odeszłam.

– Jak się czułaś?

– Wolna. – Usiadła z westchnieniem. Ból głowy minął bez śladu. Żołądek przestał być zbitą kluchą i był znowu żołądkiem. – Nadal są chwile, jak teraz podczas rozmowy z matką, kiedy tracę to uczucie. Widocznie tkwią we mnie jeszcze jakieś resztki dawnego,ja”. Ale nigdy już nie będę dawną Caroline Waverly.

– To dobrze. – Podniósł jej dłonie do ust. – Lubię cię taką, jaka jesteś teraz.

– Ja też, z małymi wyjątkami. – Jej kieliszek pozostawił mokre ślady na blacie. – Może nigdy nie zrozumiem się z matką, ale odnalazłam tutaj coś, co ma dla mnie ogromną wartość.

– Spokój i beztroskę? – zapytał i musiała się uśmiechnąć.

– Właśnie. Nie ma jak parę morderstw dla ukojenia nerwów. Korzenie – powiedziała podnosząc na niego wzrok. – Wiem, że to brzmi śmiesznie, skoro spędziłam tu tylko parę dni w dzieciństwie. Ale słabe korzenie są lepsze niż żadne.

– Nie są słabe. Tu, w delcie, wszystko rośnie szybko i wrasta głęboko. Nawet ludzie, którzy stąd odejdą, nigdy nie zapominają o swoich korzeniach.

– Mojej matce się udało.

– Nie, one odrosły w tobie, Caroline – powiedział miękko i ujął jej twarz w dłonie. – Przeszłaś straszne rzeczy. Nie, spójrz na mnie – nakazał, kiedy spuściła wzrok. – Jakaś cząstka ciebie nadal chce się tego wstydzić. Ja nie przywykłem do tłamszenia uczuć, więc musisz je brać w miarę, jak się pojawiają. Boli mnie myśl, że cierpiałaś, że byłaś chora i nieszczęśliwa, ale jeżeli wszystkie te klęski doprowadziły cię tutaj, do tego stołu, to się z nich cieszę.

Tutaj, do tego stołu, pomyślała i uśmiechnęła się.

– Ja również.

Wyglądała tak krucho. Drobne kości, biała skóra. Wyglądała krucho.

dopóki człowiek nie zajrzał jej w oczy. Są w nich otchłanie, pomyślał, siła której nawet nie zaczęła jeszcze zgłębiać. Bardzo chciał być przy niej, kiedy dokona dalszych odkryć.

– Chcę ci powiedzieć wiele rzeczy. Tylko nie bardzo wiem, jak to zrobić. Ujęła go za przegub dłoni.

– Może, kiedy poczuję się pewniej, będę chciała je usłyszeć. Na razie wolałabym pozostawić sprawy ich własnemu biegowi.

Zawsze byłem cierpliwy, przypomniał sobie. Ale trudno jest zachować cierpliwość, kiedy człowiek stoi na krawędzi i ziemia usuwa mu się spod nóg.

– Dobrze. – Pochylił się, żeby pocałować ją w usta. – Pozwól mi dzisiaj tu zostać.

Poczuł, że się uśmiecha pod jego wargami.

– Myślałam, że nigdy o to nie poprosisz. – Wstała biorąc go za ręce. – Mówiłeś, zdaje się, że jeżeli nie spodoba mi się twoja metoda, spróbujmy jeszcze raz?

– Nie spodobała ci się?

– Bo ja wiem? Może gdybyśmy to powtórzyli, wyrobiłabym sobie bardziej zdecydowaną opinię.

– Rozsądna propozycja. – Obrzucił wzrokiem kuchenny stół i uśmiechnął się szeroko. – Może zaczniemy tutaj? – Rozwiązał pasek jej szlafroka. – I będziemy posuwać się w stronę sypialni… Cholera!

Zadzwonił telefon i Caroline opuściła głowę na ramię Tuckera.

– Moglibyśmy nie odbierać, ale ona będzie dzwoniła przez całą noc.

– Ja odbiorę.

– Nie, ja…

Chwycił ją za ręce, zanim zdążyła zawiązać szlafrok.

– Pozwól, że ja odbiorę. Jeżeli nie uda mi się namówić jej do odłożenia słuchawki, pozwolę ci spróbować.

Po chwili wahania uznała, że pomysł nie jest zły.

– Dlaczego nie? Pocałował ją szybko.

– Uprzątnij stół – zawołał przez ramię. Zaśmiała się głośno w odpowiedzi.

– Babciu – szepnęła Caroline, biorąc ze stołu drucianą podstawkę. – Mam nadzieję, że się nie zgorszysz. – Wstawiła kieliszki i pustą butelkę do zlewu i uznała, że babci spodobałby się pomysł z kuchennym stołem.

– Już? – zdziwiła się, słysząc kroki Tuckera. – Niemożliwe, żeby poddała się tak prędko. Co jej… – słowa zamarły jej na ustach, kiedy zobaczyła jego twarz. – Co się stało?!

– To nie była twoja matka. To był Burke. – Podszedł do niej i otoczył ramionami. – Darleen Talbot zaginęła. – Znowu ujrzał ich odbicie w ciemnym oknie. Jak przez ciemne okulary, pomyślał i zamknął oczy. – Zaczniemy szukać o świcie.

Загрузка...