ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Jego tata nie żyje. Powiedziała mu o tym panna Della. Tata nie żyje. Nie będzie więcej bicia pasem, nie będzie bicia w ogóle. Nie będzie nawoływań do groźnego Boga, by ukarał grzeszników za ich niecne czyny, lenistwo, sprośne myśli.

Panna Della usadziła go w jasnej kuchni i powiedziała mu, że jego tata nie żyje, a w jej oczach malowało się serdeczne współczucie.

Bał się, tak się bał, że skończy w piekle. W gorącym czarnym kotle, które tak obrazowo opisywał mu ojciec. Czy mógł oczekiwać wybaczenia i miejsca przy stole Bożym, skoro skrywał w sercu tak straszną tajemnicę? Tajemnicę, o której szeptał mu diabeł z piekielnym chichotem? Jego tata nie żyje. A on się z tego cieszy.

Łzy, które panna Della cierpliwie ocierała, nie były łzami żalu czy rozpaczy. Były łzami ulgi. Rzeką radości i nadziei.

Zostanie skazany na wieczne męki piekielne, myślał podlewając ogród.

Jest odpowiedzialny za śmierć swego ojca. I nie czuje skruchy.

Panna Della zawiadomiła go, że może zostać w Sweetwater, jak długo będzie chciał, pan Tucker tak powiedział. Nie musi wracać do domu, do tego przybytku strachu i beznadziei. Nie stanie przez Vernonem, nie zobaczy oczu ojca w twarzy brata, nie odczuje kary Austina wymierzonej pięściami Vernona.

Dzięki zwykłemu tchórzostwu skreślił cztery lata oczekiwania.

Jego ojciec nie żyje i on jest wolny.

Cyr przykucnął, a wąż. ogrodowy sikał wodą, tworząc kałużę wokół jego nóg. Wpychając pięści do oczu, płakał ze szczęścia nad swoim życiem, ze strachu o swoją duszę.

– Cyr.

Zerwał się na równe nogi. Tylko szybki refleks pozwolił Burnsowi uskoczyć poza zasięg ogrodowego węża. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, rozdzieleni strugą wody, chłopiec z zapuchniętą twarzą i przerażonymi oczami, mężczyzna, który chciał udowodnić, że ojciec Cyra zarzynał kobiety w wolnych od pracy chwilach.

Burns uśmiechnął się przymilnie, co sprawiło, że Cyr podwoił czujność.

– Chciałbym porozmawiać z tobą przez chwilę.

– Muszę podlać kwiaty.

Burns spojrzał na rozmokłą ziemię.

– Zdaje się, że już to zrobiłeś.

– Mam inną robotę.

Burns wyciągnął rękę i zakręcił kurek. Władczość była jego cecha charakterystyczną, podobnie jak elegancja.

– To nie potrwa długo. Wejdźmy do domu, tam na pewno jest chłodniej.

– Nie, proszę pana, nie mogę zabrudzić podłogi pannie Delii.

Burns spojrzał w dół. Ostatni ślad biel na trampkach Cyra zniknął pod powłoką trawy i błota.

– Faktycznie. Chodźmy więc na boczny taras. – Zanim Cyr zdołał zaprotestować, Burns ujął go za ramię i poprowadził wzdłuż bocznej ściany domu. – Lubisz pracować w Sweetwater?

– Tak, proszę pana. I nie chciałbym, żeby ktoś przyłapał mnie na tym, że siedzę i gadam.

Burns wszedł na taras i wskazał Cyrowi jedno z wyściełanych krzeseł pod parasolem.

– Pan Longstreet jest taki surowy?

– O, nie, proszę pana. – Cyr usiadł z ociąganiem. – Moim zdaniem, to on nigdy nie daje mi tyle pracy, ile by mógł. I zawsze powtarza, żebym się nie spieszył i nie przemęczał. A po południu sam przynosi mi colę.

– Liberalny pracodawca. – Burns wyjął notatnik i magnetofon. – Jestem pewien, że nie miałby nic przeciwko temu, żebyś zrobił sobie małą przerwę i odpowiedział na parę pytań.

– Sam go o to spytaj – zasugerował Tucker, stając w kuchennych drzwiach z butelką coli w ręku. – Proszę, Cyr. – Postawił butelkę przed chłopcem. – Przepłucz sobie gardło.

– Pan Burns powiedział, że muszę przyjść tu i rozmawiać – zaczął Cyr. Patrzył na Tuckera z takim samym przerażeniem, jakie maluje się w oczach królika złapanego w strumień światła reflektorów.

– Wszystko w porządku. – Tucker dotknął przelotnie jego ramienia, po czym przysunął sobie krzesło. – Nikt nie oczekuje, że będziesz dzisiaj pracował.

Cyr gapił się w biały blat stołu.

– Nie wiedziałem, co innego mógłbym robić.

– Przez następnych parę dni możesz robić, co ci się podoba. – Tucker sięgnął po papierosa. Obliczył, że dzięki metodzie skracania zszedł na pół paczki dziennie. Bezlitośnie odłamał połowę papierosa. – Ma pan pracowity ranek, agencie Burns. – Patrzył na Burnsa ponad płomieniem zapałki.

W jego oczach malowało się ostrzeżenie, równie wyraźne jak krwią wypisane posłannictwo Hatingera. – Powiedz chłopcu, ile możesz, a ja zabiorę go potem na ryby.

Burns skrzywił się z niesmakiem. Też pomysł, zabierać dziecko na ryby nazajutrz po śmierci ojca.

– Zawiadomię cię, kiedy skończę. A tymczasem ty możesz poszukać robaków.

Tucker napił się z butelki Cyra.

– Nie. Tak sobie myślę, że skoro chłopak tu pracuje, jestem jego opiekunem. Zostanę, chyba że Cyr sobie tego nie życzy.

Cyr podniósł na niego przerażone oczy.

– Byłbym wdzięczny, gdyby pan został, panie Tucker. Boję się, że powiem coś nie tak.

– Wystarczy, że powiesz całą prawdę, zgadza się, agencie Burns?

– Absolutnie. A więc… – urwał, kiedy na taras weszła Josie ubrana w przeźroczysty szlafroczek.

– Patrzcie państwo! – zawołała. – Nieczęsto się zdarza, by kobieta wyszła z kuchni i natknęła się na trzech przystojnych mężczyzn. – Potargała Cyra po głowie, ale nie odrywała wzroku od Burnsa. – Agencie specjalny, zaczęłam już podejrzewać, że mnie pan nie lubi. Ani razu nie zjawił się pan na pogawędkę. – Wsparła się biodrem o krzesło Tuckera. Sięgnęła po paczkę papierosów, oferując Burnsowi widok, od którego zakręciło mu się w głowie. – Chciałam już coś przeskrobać, żeby musiał mnie pan przesłuchać.

Burns był sztywny, ale nie martwy. Poczuł, że w gardle go dławi, a krawat uwiera w szyję.

– Niestety, niewiele mam czasu na życie towarzyskie podczas prowadzenia śledztwa, panno Longstreet.

– Cóż za szkoda! – Jej lekko ochrypły głos uderzał do głowy jak zapach magnolii. Mrugając rzęsami, wręczyła Burnsowi pudełko zapałek, po czym przytrzymała mu dłonie, kiedy podawał jej ogień. – A ja tak czekałam, żeby pan przyszedł i opowiedział mi o swoich przygodach. Założę się, że miał ich pan mnóstwo.

– Rzeczywiście, przeżyłem parę interesujących chwil.

– Musi mi pan o nich opowiedzieć albo pęknę z ciekawości. – Przesunęła palcem wzdłuż szyi do miejsca, gdzie spotykały się poły szlafroka. Nie mógłby śledzić tego palca z większą uwagą, nawet gdyby miał do niego przytwierdzone oczy. – Teddy mówił, że z pana prawdziwy as.

Burns przełknął głośno ślinę.

– Teddy?

– Doktor Rubenstein. – Posłała mu uwodzicielskie spojrzenie spod ciężkich rzęs. – Powiedział, że jest pan niekwestionowanym mistrzem w dziedzinie masowych morderstw. Po prostu uwielbiam rozmowy z mężczyznami, którzy prowadzą niebezpieczne życie.

– Josie – Tucker spojrzał na nią figlarnie. – Zdaje się, że miałaś zrobić sobie rano manikiur czy coś takiego.

– Faktycznie, kochanie, mam w planie manikiurzystkę. – Rozłożyła dłonie i szlafrok rozchylił się szerzej. – Wyznaję pogląd, że kobieta nie może być w pełni atrakcyjna, jeżeli nie dba o dłonie. – Wstała od st0. zadowolona, że udało się jej rozproszyć uwagę Burnsa. – Może zobaczymy się później w mieście, agencie Burns. Zazwyczaj wpadam do „Chat'N Chew" po wizycie u manikiurzystki.

Zostawiła go z obrazem swych bioder rozkołysanych pod cienkim różowym szlafrokiem.

Tucker zdusił papierosa w miedzianym pudełku wypełnionym piaskiem.

– Włączysz ten magnetofon?

Burns spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem, po czym zebrał rozproszone władze umysłowe.

– Będę zadawał Cyrowi pytania – zaczął, ale jego spojrzenie powędrowało w stronę kuchennych drzwi. – Nie mam nic przeciwko twojej obecności, jeśli nie będziesz się wtrącał.

Tucker skinął głową i rozsiadł się na krześle.

Burns włączył magnetofon, podał wszystkie dane i zwrócił się do Cyra z poważnym uśmiechem.

– Wiem, że to dla ciebie ciężkie chwile, Cyr. Przykro mi z powodu straty, jaką poniosłeś.

Cyr chciał podziękować, kiedy uświadomił sobie, że agent nie mówi o Eddzie Lou, ale o jego ojcu. Wbił oczy w blat stołu.

– Wiem, że rozmawiałeś z szeryfem Truesdale'em wczoraj wieczorem i że twoje informacje okazały się bardzo pomocne. Musimy jeszcze raz wrócić do tej sprawy, ale zaczniemy od czego innego. Czy twój ojciec wspominał kiedyś o pannie Caroline Waverly?

– Nie znał jej.

– A więc nigdy o niej nie mówił? Cyr zerknął spod oka na Tuckera.

– Może coś mówił. Czasem mówił bardzo dużo, kiedy nachodził go taki nastrój.

– Nastrój?

– Kiedy mówił, że Bóg do niego przemawia.

– Miewał te nastroje regularnie?

– Dosyć. – Cyr łyknął coli, żeby zwilżyć zaschnięte gardło. – A. J. mówił, że on po prostu lubi pomstować na ludzi i używa do tego Boga.

– Czy stosował przemoc wobec ciebie lub innych członków twojej rodziny?

– On… – Cyr przypomniał sobie wyrażenie Tuckera. – Miał ciężką rękę. – To nie brzmiało tak okropnie. Zupełnie jakby powiedział, że ojciec miał chłodna głowę. – Nie tolerował żadnego nieposłuszeństwa. Biblia mówi, że należy szanować ojca.

Tucker zauważył, że Cyr nie powiedział „ojca i matkę". Widocznie Austin faszerował syna Pismem Świętym wybiórczo.

– I używał tej ciężkiej ręki, kiedy nachodził go nastrój?

Cyr wzruszył chudymi ramionami.

– Używał ręki zawsze. Kiedy miał nastrój, używał jej mocniej.

– Rozumiem. – Lakoniczny opis przemocy podziałał nawet na Burnsa – I kiedy przynosiłeś mu jedzenie i inne rzeczy do przepustu, był ciągle w nastroju?

– Musiałem to zrobić. – Kłykcie Cyra zbielały na butelce coli. – Zabiłby mnie, gdybym go nie posłuchał. Musiałem to zrobić.

– Agent Burns wcale cię za to nie wini, Cyr. – Tucker ponownie położył dłoń, krzepiącą, ciepłą dłoń, na jego ramieniu. – Nikt cię nie obwinia. Nie zrobiłeś nic złego.

– Nie, nie winię cię – powiedział Burns lekko ochrypłym głosem. Odchrząknął. Chłopak bal się, i to go irytowało. – Nikt cię nie wini. Chcę tylko, żebyś mi powiedział, co mówił twój ojciec o pannie Waverly.

Cyr zamrugał powiekami, żeby odegnać łzy.

– Powiedział, że jest pełna grzechu. Że wszystkie kobiety takie są. Jak żona Lota. Została zamieniona w słup soli.

– Tak. – Burns splótł dłonie. – Wiem. Czy powiedział, dlaczego panna Waverly jest pełna grzechu?

– Powiedział, że… – Rzucił Tuckerowi zrozpaczone spojrzenie. – Czy muszę?

– Tak będzie lepiej – powiedział Tucker. – Nie denerwuj się. Cyr wypił duszkiem colę, otarł usta, pokręcił się na krześle.

– Powiedział, że rozkłada nogi dla pana Tuckera – wyjąkał w końcu, czerwony jak burak. – I że jest nie lepsza od dziwki. 1 że już czas rzucić kamieniem. Przykro mi, panie Tucker.

– To nie twoja wina, Cyr.

– Ja nie wiedziałem, że on chce ją skrzywdzić. Przysięgam, że nie wiedziałem. On zawsze opowiadał takie rzeczy. Nie zwracałem na to uwagi, jak długo mnie nie bił. Nie wiedziałem, że on na nią napadnie, panie Burns. Przysięgam, że nie wiedziałem.

– Jestem o tym przekonany. Twój ojciec bił twoją matkę, prawda. Ognista czerwień policzków Cyra przybladła.

– Nic nie mogliśmy na to poradzić. Ona nie chciała. Nie pozwoliła szeryfowi sobie pomóc, ponieważ kobieta jest winna mężowi posłuszeństwo. Czasem szeryf przychodził, a ona mówiła, że spadła ze schodów, albo coś. – Opuścił głowę. Wstyd ciążył mu niemal tak samo jak strach. – Ruthanne mówiła, że ona to lubi. Lubi być bita. Ale mnie się to wydaje nie w porządku.

Burns uznał, że nie czas tłumaczyć chłopcu zawiłości psychiki maltretowanych kobiet. Była to robota dla pracownika socjalnego albo psychiatry.

– Czy bił również Ruthanne?

Cyr uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Umiała schodzić mu z drogi.

– A Vernon?

– Czasem skakali sobie do oczu. – Cyr wzruszył niedbale ramionami Ale najczęściej trzymali się razem. Vernon był ulubieńcem taty. Mama mówiła, że jest tak podobny do taty, jakby z niego skórę zdarł.

– A jak było z Eddą Lou. Czy twój ojciec ją bił?

– Sprzeciwiała mu się, miała zawsze jakieś „ale". Oddawała mu. Kiedyś rozbiła mu głowę butelką, po tym jak przylał jej pasem. Wtedy się wyprowadziła. Zamieszkała w mieście i w ogóle nie pokazywała się w domu.

– Czy twój ojciec mówił o Eddzie Lou to samo, co o pannie Wawerly? Osa zajrzała do butelki coli i została odegnana.

– Nie wolno nam było wspominać jej imienia. Czasem ojciec się wściekał i nazywał ją dziwką Babilonu. Vernon jeszcze tatę podburzał. Chciał ściągnąć ją do domu, żeby mogli ją ukarać. Vernon mówił, że to nasz obowiązek jako rodziny i chrześcijan, ale chyba nie wierzył w to tak, jak tata. Vernon po prostu lubi bić ludzi – powiedział zwyczajnie jakby stwierdzał, że Vernon lubi lody waniliowe w waflu. – Potem tato usłyszał, że Edda Lou umawia się z panem Tuckerem i powiedział, że wolałby ją widzieć martwą. I pobił mamę.

Tucker przycisnął palce do powiek, zastanawiając się, czy wyzwoli się kiedyś z poczucia winy.

– Cyr, czy pamiętasz dzień, kiedy twój ojciec pokłócił się z panem Longstreetem?

Tucker opuścił ręce. Omal się nie roześmiał. Określenie „pokłócił się" było nie lada eufemizmem wobec siniaków, które miał na całym ciele.

– Chyba tak. Tata przyszedł do domu z twarzą jak befsztyk.

– A dwie noce przedtem? – W tę noc, kiedy Edda Lou została zamordowana. – Czy ojciec miał jeden ze swoich nastrojów?

Po raz pierwszy Cyr musiał się zastanowić nad odpowiedzią. Stracił wygląd ściganego zająca. W roztargnieniu odgonił natrętną osę.

– Nie pamiętam dobrze. Kiedy dowiedział się, że Edda Lou niby to jest w ciąży, był naprawdę wściekły. Ale nie pamiętam, kiedy to było.

Przez parę minut Burns krążył wokół tematu, próbując odświeżyć pamięć chłopca, ukrywając jednocześnie powód swojego zainteresowania, potem dal spokój. Miał jeszcze Ruthanne i Mavis Hatinger. Im pamięć może lepiej dopisywać.

– Dobrze, Cyr, jeszcze tylko parę pytań. Nóż, który zaniosłeś ojcu. Często go ze sobą nosił?

– Tylko kiedy szedł na polowanie. Nóż jest za wielki, żeby go nosić ot tak sobie.

– Czy mógłbyś określić, jak często go brał przez ostatnie, powiedzmy sześć, siedem miesięcy?

– Cztery albo pięć razy. Może więcej. Lubił polować na wiewiórki.

– Czy kiedykolwiek groził nożem tobie albo komuś z twojej rodziny?

Czy mówił, że wymierzy nim komuś karę?

– Chciał wypatroszyć pana Tuckera. – Cyr zakrył twarz dłońmi, tłumiąc swój głos. – Powiedział, że muszę sprowadzić pana Tuckera do przepustu, żeby mógł go wypatroszyć jak królika. Chciał odciąć mu… no, wie pan. Powiedział, że to boska sprawiedliwość. Chciał go posiekać, żeby wyglądał jak Edda Lou. A gdybym zwrócił się przeciwko niemu, gdybym nie uszanował swego ojca, wtedy wyjąłby mi moje oczy, ponieważ oko zgrzeszyło przeciw niemu. Bóg mówi, że tak powinno się wtedy zrobić. Proszę, panie Tucker. – Nie płakał, ale zakrywał twarz dłońmi, jak dziecko oglądające film grozy zakrywa się przed strasznym obrazem. – Proszę, ja nie chcę już o tym myśleć.

– Już dobrze, Cyr. – Tucker stanął za jego krzesłem. – Zostaw go, Burns.

Burns wyłączył magnetofon i schował go razem z notatnikiem do kieszeni.

– Nie jestem bez serca, Longstreet. – Wstając od stołu przeniósł wzrok z drżącego chłopca na człowieka, który mianował się jego obrońcą. – I zdaję sobie sprawę, że ofiar jest więcej niż te trzy dziewczyny pogrzebane na waszym cmentarzu. – Przez jedną krótką chwilę pożałował, że nie potrafi okazać współczucia tak łatwo, jak Tucker, przez dotknięcie ręką. Skinął chłopcu głową i, choć ton jego głosu był oficjalny, naprawdę myślał to, co mówił. – Postąpiłeś słusznie, Cyr. Mężczyzna nie mógł zrobić inaczej. Pamiętaj o tym.

Tucker położył dłonie na ramionach chłopca i patrzył, jak Burns odchodzi. Po raz pierwszy, odkąd jego oczy spoczęły na agencie FBI, Tucker poczuł dla niego szacunek.

– Cyr, skoczę teraz po wędki. Zrobimy sobie dzisiaj wolne.

– Łowienie ryb – powiedział Tucker oparty plecami o pień cyprysa – to sport dla myślącego mężczyzny.

– Nigdy nie używałem czegoś takiego na przynętę. – Cyr pokręcił nosem na foliową torebkę w puszce na robaki. – Jak pan mówił, że to się nazywa?

– Pate – Tucker uśmiechnął się i zsunął czapkę bardziej na oczy. – W tym przypadku kacza wątróbka. – A Della podniesie nieludzki wrzask, kiedy odkryje jej brak.

– Kacza wątróbka. – Cyr wykrzywił twarz i przez chwile wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać czternastolatek. – Obrzydliwe.

– Rzecz gustu, stary. Zębacze to uwielbiają. – Tucker rozsmarował trochę wątróbki na krakersie, wpakował sobie do ust i zapił lemoniadą.

Siedzieli na odległym krańcu stawu Sweetwater, w pstrokatym cieniu wierzby, którą zasadziła matka Tuckera przed jego urodzeniem.

– Bawełna wygląda nieźle, panie Tucker.

– Aha. – Tucker zerknął na pola spod daszka czapki. Zobaczył zarządcę i kilkunastu robotników szukających wołków. – Mamy dobre zbiory tego roku. Bawełna włada tym miejscem. – Westchnął cicho. – A uprawa bawełny zniszczyła ten staw, więc będziemy musieli wypuścić ryby, które złowimy. Zastanawiałem się nawet, czy nie sprowadzić trochę tych robali.

– Robali, panie Tucker?

– Mają takie specjalne robale, naukowcy je wymyślili. Wyjadają truciznę z wody.

– Robale wyjadają truciznę? – zaśmiał się cicho Cyr. – Wpuszcza mnie pan w maliny, panie Tucker.

Śmiech chłopca, choć tak słaby, podniósł Tuckera na duchu.

– To święta prawda. Wsadzili te robale do Potomaku i wyjadły wszystko do czysta. – Spojrzał z żalem na ciemną, zatrutą wodę jeziorka. – Mówię ci, Cyr, wiele bym dał, żeby zobaczyć tę wodę znowu czystą. Moja mama chciała zbudować nad nią mostek. No wiesz, takie łukowate cacuszko, jakie mają w Japonii. Nigdy go nie zbudowaliśmy, i teraz mi żal. Mama by się cieszyła.

Cyr niewiele wiedział o Japonii i łukowatych mostkach, ale lubił przysłuchiwać się Tuckerowi. Zdaniem Cyra, Tucker mógł mówić o czymkolwiek i nadać temu sens.

Łowili leniwie ryby, a głos Tuckera koił jak poranna bryza. Cyr złapał zębacza, pozachwycał się nim i wrzucił z powrotem do wody.

– Zawsze chciałem podróżować – powiedział Tucker, kiedy Cyr nadziewał na haczyk kawałek bezcennej wątróbki. – Kiedy byłem w twoim wieku, miałem cały album wycinków z czasopism. Rzym, Paryż, Moskwa. Szkoda, że nigdy nie zebrałem dość energii, by naprawdę pojechać w te miejsca. – Umilkł na chwilę. – A ty masz jakieś marzenie, Cyr? Coś, co chciałbyś zrobić?

– Chciałbym pójść na studia. – Cyr zaczerwienił się, czekając na wybuch śmiechu. Kiedy nie nastąpił, Cyr wyrzucił z siebie resztę. – Lubię szkołę. Jestem w tym dobry i w ogóle. Pan Baker, mój nauczyciel historii, mówi, że mam dociekliwy umysł i dobre nawyki uczenia się.

– Naprawdę?

– Trochę to żenujące, kiedy mówi tak przy całej klasie i w ogóle. Ale i przyjemne. Raz nawet powiedział, że powinienem złożyć podanie o stypendium na uniwersytecie stanowym, ale tata powiedział, że muszę rzucić naukę jak szybko się da i pracować na farmie. Powiedział, że na uniwersytecie uczą bezeceństw i że… – urwał, przypomniawszy sobie, że jego tata nie żyje.

W zapadłej ciszy Tucker poderwał rybę z wody. Trzymał ją przez chwilę w górze, patrząc, jak szamocze się, walczy z nieuniknionym. Tak samo czuł się pewnie ten chłopiec, pomyślał Tucker, delikatnie wyjmując haczyk.

Wrzucił rybę do wody. Nieczęsto ryba albo dziecko otrzymują od losu drugą szansę. Nieczęsto mężczyzna ma okazję, by tę szansę ofiarować.

Cyr pójdzie na studia, zdecydował Tucker. Już jego w tym głowa.

– Panie Tucker? – Cyr poczuł wzbierające łzy i pomyślał o nich nienawiścią. Robiły z niego mazgajowatą dziewczynę.

– Tak?

– Uważa pan. że go zabiłem?

Tucker chciał zaprotestować gwałtownie, ale ugryzł się w język. Nabrał głęboko powietrza i sięgnął po papierosa.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Nie postąpiłem tak, jak mi kazał. Nie usłuchałem go i on uciekł. Prawdopodobnie wściekł się na mnie i wyładował złość na pannie Waverly. Teraz nie żyje. Nie uszanowałem mojego ojca, a teraz on nie żyje.

Tucker potarł wolno zapałkę, jakby się zastanawiał.

– Może tak jest, a może nie. Musisz zadać sobie jedno pytanie. Czy uważasz, że to przykazanie oznacza, że musisz szanować ojca, pomagając mu zabić bezbronnego człowieka?

– Nie, ale…

– Wczoraj uratowałeś mi życie, Cyr. – Czekał, aż chłopiec podniesie na niego wzrok. – To fakt. Gdybyś usłuchał ojca, może by żył jeszcze, a może poszedłby do Caroline tak czy inaczej. Ja za to byłbym martwy. Nie ma innej możliwości, prawda?

– Nie. chyba nie ma, proszę pana.

– Austin sam się zabił.

Cyr chciał w to uwierzyć, rozpaczliwie.

– Nie żałuję, że on nie żyje – powiedział łamiącym się głosem. – Nie żałuję. Teraz pójdę do piekła i będę się smażył przez całą wieczność, bo ucieszyłem się, kiedy mi szeryf o tym powiedział.

Chryste, pomyślał Tucker zaciągając się mocno dymem. Wkraczamy na grząski grunt. Nie czuł się dobrze w roli przewodnika w labiryncie nieba i piekła. Ale chłopiec potrzebował czegoś więcej niż paru komunałów.

– Nie jestem mocny w religii – powiedział. – Było to ogromne rozczarowanie dla mojej mamy. W porządku, może faktycznie istnieje piekło, z całą pewnością istnieją ludzie, którzy powinni tam spędzić jakiś czas. Ale nie sądzę, żeby ludzie szli tam za to, że coś sobie pomyśleli. Liczy się, co robisz, jaki jesteś w stosunkach z innymi ludźmi, kim jesteś.

– Ale grzeszne myśli…

Tym razem Tucker się roześmiał. Zepchnął czapkę na tył głowy i uśmiechnął się do Cyra całą gębą.

– Synu, gdybyśmy szli do piekła za nasze myśli, niebo zostałoby kompletnie wyludnione. – Pogłaskał Cyra po głowie. – Nie rozumiem, dlaczego twój tata zrobił to, co zrobił. Ale postępował źle. Raniąc ciebie i twoją mamę postępował źle, Cyr, nawet jeżeli cytował przy tym Pismo Święte. To nie grzech, że czujesz ulgę.

Cyr poczuł się trochę lepiej.

– Moja mama nie będzie się cieszyć.

– Nie możesz brać na siebie cudzych uczuć. Masz własne. Jest coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać, coś nad czym musisz się zastanowić.

– Tak, proszę pana.

– Della powiedziała ci, zdaje się, że możesz zostać tu, jak długo zechcesz? Paniczny strach rozszerzył mu źrenice.

– Nie będę sprawiał kłopotów, panie Tucker. Nie będę dużo jadł obiecuję, i będę ciężko pracował. Mogę…

– Chwila, moment! Nikt cię nie wyrzuca. – Tucker zdusił papierosa zastanawiając się, jak najlepiej ująć to, co chciał powiedzieć. – Myślę, że Vernon przejmie farmę i zadba o potrzeby twojej mamy. Ruthanne jest już prawie dorosła.

– Oszczędza pieniądze na wyjazd. – Zagryzł wargę. – To miał być sekret.

– Potrafię świetnie zachować sekret damy. Posłuchaj, myślę, że mógłbyś dalej dla mnie pracować, w zmniejszonym zakresie, po rozpoczęciu szkoły. Część zarobków mógłbyś oddawać matce, a ja zapewniłbym ci mieszkanie i wyżywienie.

Cyr poczuł, że coś rośnie mu w gardle.

– To znaczy, że mógłbym przeprowadzić się do Sweetwater? Na dobre?

– Do czasu, gdy znajdziesz sobie coś lepszego. Jeżeli chcesz. Cyt, postaram się to załatwić. Twoja mama musiałaby wyrazić zgodę, i trzeba by załatwić jakieś formalności, żebym mógł występować w charakterze twojego opiekuna.

Cyr gapił się na niego, bojąc się głębiej odetchnąć.

– Zrobię wszystko, co pan każe. Nie sprawię najmniejszego kłopotu.

– Najlepiej przedstawię ci parę zasad, żebyś wiedział, w co się pakujesz. – Pragnąc dać Cyrowi czas na opanowanie się, Tucker rozsmarował wątróbkę na krakersie. Nie mógł nic więcej zrobić w tym dniu, co przyniosłoby mu chlubę, ale przynajmniej odwrócił uwagę chłopca od jego nieszczęścia. - Żadnego alkoholu, aż do pełnoletności.

– Tak, proszę pana.

– Żadnych rozpasanych prywatek, chyba że mnie na nie zaprosisz. Cyr zachichotał. Dźwięk jemu samemu wydał się dziwny. Zamrugał niepewnie powiekami.

– Nie, proszę pana.

– Żadnych flirtów z moją kobietą. – „Kobietami", poprawił się w myślach. Chciał powiedział „kobietami". Prawda? Ale myślał o Caroline.

Cyr znów oblał się rumieńcem.

– Nie, proszę pana.

– A ja nie będę flirtował z twoimi. – Puścił do niego oko. – Masz już dziewczynę, Cyr?

– Nie, proszę pana. Niezupełnie. Czasami tylko patrzę, to wszystko.

– Masz jeszcze sporo czasu na coś więcej niż patrzenie. Patrzysz na kogoś w szczególności?

Cyr zwilżył wargi językiem. Nie potrafił skłamać Tuckerowi. Nie ze strachu, uświadomił sobie. Z miłości.

– Ja… Eee… Patrzę na LeeAnne Hardesty. Zeszłej zimy urosły jej piersi. To duża zmiana.

Tucker zakrztusił się wątróbką.

– Chryste, ogromna! – zgodził się. – Tylko patrzysz? – Brnął dalej.

– No… – Cyr opuścił głowę. Był czerwony jak rak. – Kiedyś stała za mną w kolejce do stołówki i ktoś ją na mnie popchnął. Wpadła mi na plecy tymi piersiami. Są bardzo miękkie. I objęła mnie w pasie, żeby odzyskać równowagę. I ja… – Pokonał wstyd. – Nie mogłem nic na to poradzić, panie Tucker. Nie mogłem się opanować, choćby nie wiem co.

Tucker wyobraził sobie Cyra rzucającego się na LeeAnne Hardesty w stołówce.

– Czego nie mogłeś opanować?

– No wie pan. To się czasem tak robi, choćbym, nie wiem jak bardzo, starał się nad tym zapanować. To się robi… no, wie pan. Narzędzie szatana.

– Narzędzie szatana – powtórzył Tucker wolno. Chemie by się roześmiał. Prawdę powiedziawszy, chętnie tarzałby się w trawie i ryczał ze śmiechu, gdyby nie wyraz oczu Cyra, pełen poczucia winy.

Robota Austina Hatingera, pomyślał Tucker i odetchnął głęboko.

– Nigdy nie słyszałem tego określenia. – Długo pocierał brodę, starając się ukryć uśmiech. – Mnie się zdaje, że skoro dobry Bóg włożył nam to między nogi, szatan niewiele ma z tym wspólnego.

– Grzeszne myśli i zepsute kobiety powodują, że sztywnieje.

– I bardzo dobrze! – Tucker dolał sobie lemoniady, żałując, że to nie koniak. – Posłuchaj, synu, nie ma takiego mężczyzny, któremu nie stanąłby w najmniej odpowiednim momencie. To naturalne. – Pociągnął lemoniady i odmówił krótką modlitwę. – Wiesz chyba, jak rodzą się dzieci i te rzeczy?

– Aha. – Jim mu powiedział, a on z kolei usłyszał to od swojego ojca. – Kobieta ma jajo, mężczyzna spermę. Najlepiej jak się kochają i w ogóle.

– Zgadza się. – Cóż za ulga, słodka ulga. – I najlepiej poczekać z tym, aż człowiek jest dorosły i odpowiedzialny. – I kto to mówi? – Patrzenie na LeeAnne i myślenie o jej piersiach to jedno, a dobieranie się do nich to już zupełnie co innego.

– Aha, chyba rozumiem. – To było fascynujące mówić otwarcie o rzeczach zakazanych i nie zbierać cięgów. Cyr postanowił zgłębić sprawę do końca. – Ale czasem, zwłaszcza w nocy… Czasem wymieniam po kolei Wszystkie stany ze stolicami, żeby o tym nie myśleć, ale to nie zawsze pomaga. Wydaje mi się, że jeżeli czegoś z tym nie zrobię, to pęknę. – Rzucił Tuckerowi szybkie spojrzenie. – I czasami coś robię. To grzech, prawda robić to sobie samemu?

Tucker podrapał się po głowie.

– Czasem mężczyzna musi ująć sprawy w swoje ręce, mówiąc dosłownie. Nie radziłbym robić tego systematycznie, ale człowiek rozumny drapie się, jeżeli go bardzo swędzi.

– I nic się wtedy człowiekowi nie przytrafi?

– Nie oślepnie ani nie wyrosną mu włosy we wnętrzu dłoni, jeżeli to masz na myśli.

– Jest pan pewien?

Tym razem Tucker musiał się uśmiechnąć. Odwrócił dłonie wnętrzem do góry i przyjrzał im się uważnie.

– Absolutnie – powiedział, i Cyr uśmiechnął się w odpowiedzi.

Pokój Burnsa w Innocence był mały i urządzony po spartańsku, ale, dzięki Bogu, nieskazitelnie czysty. Dbała o to Nancy Koons. Burns nie oczekiwał więcej. Wystarczała mu świadomość, że nikt nie wchodzi do pokoju bez jego wiedzy i nie szpera mu w rzeczach. Wszystkie materiały dotyczące sprawy spoczywały w zamykanej na klucz aktówce, chyba że agent akurat pracował.

W pokoju miał podwójne łóżko, komódkę i szafę. Trzy dni zajęło mu przekonanie Nancy, by dorzuciła biurko i stabilne krzesło. Wiatrak na suficie działał na zwolnionych obrotach. To nakłoniło Burnsa do zakupienia elektrycznego wiatraczka w sklepie Larssona. Ponieważ dostąpił tego szczęścia, że zajął jeden z dwóch pokojów z łazienką, uznał, że ma wszystko, co niezbędne na czas wizyty w Innocence.

Nie spodziewał się premii.

Rozciągnięta pod nim na żelaznym łóżku leżała Josie Longstreet. Burns drżał jeszcze z wyczerpania po drugiej rundzie. Choćby za cenę życia nie potrafiłby powiedzieć, jak to się stało, że podskakują na skrzypiącym materacu, skoro jeszcze przed chwilą pili lemoniadę w barze. Ale nie narzekał.

Nie uprawiał tak dzikiego, rozpasanego seksu od… Prawdę mówiąc, nigdy nie uprawiał takiego seksu. Kobiety, z którymi się umawiał, były chłodne i opanowane w łóżku i poza nim. Josie zdarła z niego ubranie pięć sekund po tym, jak dostała się do jego pokoju.

Podniosła wymanikiurowane dłonie ponad jego głową. „Płomienny grzech” tym razem. Cóż za cudowny zbieg okoliczności. Przejechała paznokciami przez plecy Burnsa, mając nadzieję, że zostawia piękny czerwony ślad na jego skórze.

– Złotko – powiedziała – prawie mnie wykończyłeś. Wiedziałam, że w tym garniturze siedzi tygrys.

– Byłaś cudowna. – Burns wiedział, że kobiety oczekują komplementów w takich sytuacjach, ale tym razem brakło mu słów. – Niesamowita.

– Miałam cię na oku, agencie specjalny. Mężczyźni z odznaką policyjną działają na mnie jak cholera. – Pomyślała o Burke'u i zmarszczyła brwi. – Uważasz, że jestem sexy?

– Uważam, że jesteś najbardziej seksowną kobietą, jaka chodzi po ziemi. Wynagrodziła go przeciągłym pocałunkiem.

– I ładna?

– Nie, nie ładna. – Zbyt był zajęty przesiewaniem przez palce jej włosów, by dostrzec zimny błysk w oku. – Wspaniała, zupełnie jak dzika Cyganka.

– Mówisz tak, bo leżę pod tobą goła i swędzi cię fiut.

Normalnie poczułby się urażony, ale Josie bardzo trafnie określiła stan jego narzędzia szatana.

– Mówię tak, bo to prawda. Josie, jesteś oszałamiająca.

– Lubię cię słuchać. – Westchnęła, kiedy zaczął skubać wargami jej piersi. Pot i seks sprawiły, że ciało miała lepkie, choć wiatrak wycelowany był prosto w łóżko. Josie wyznawała teorię, że najlepszym lekarstwem na upał jest wyciągnąć się nago na łóżku. A skoro już człowiek leżał rozebrany, należało to wykorzystać.

– Nie wszyscy mężczyźni wiedzą, co chce usłyszeć kobieta. Weźmy mojego pierwszego męża, Franklina. Po dwóch miesiącach małżeństwa robił swoje, odwracał się i zaczynał chrapać. Mnóstwo mężczyzn tak się zachowuje. Biorą, co chcą, i zasypiają.

Wymamrotał odpowiedź w jej piersi. Najwyraźniej świetnie się bawił.

– Kobieta lubi usłyszeć coś miłego. Oczywiście, nie wszystkie kobiety o to dbają. Niektóre chcą tego samego co mężczyźni. Różnica między latawicą a damą polega na tym, że dama potrafi docenić urok słodkich słówek.

– Jesteś niesamowitą damą. Uśmiechnęła się promiennie.

– A ty jesteś prawdziwym dżentelmenem. I łebskim facetem. Uwielbiam, jak opowiadasz o swojej pracy. – Leniwie wędrowała dłońmi w górę i w dół jego ciała. – Jaka szkoda, że wracasz na północ. To prawdziwy pech, że zeszliśmy się tuż przed twoim wyjazdem.

– Rzeczywiście, sprawy się przejaśniają.

– Wiedziałam! Już w chwili, gdy cię zobaczyłam, wiedziałam, że wszystko załatwisz. Pomyślałam, ten facet ma głowę na karku. Powiedziałam sobie, teraz, kiedy już tu jest, my kobiety możemy czuć się znowu bezpiecznie. – Wsunęła mu koniuszek języka między zęby. – Jesteś bohaterem, Matthew.

– Wykonuję tylko moją pracę. Rutyna.

– Łapanie mordercy? – Wodziła ustami po jego piersiach. Był biały jak brzuch ryby, ale uznała, że jest ładnie zbudowany. – A jednak, zanim ty przyjechałeś, byliśmy ciemni jak tabaka w rogu.

– To tylko kwestia doświadczenia, odpowiedniego sprzętu.

– Uwielbiam twój sprzęt – wymruczała, biorąc go w dłonie. – Opowiedz mi, jak tego dokonałeś, Matthew. To mnie przyprawia o dreszcz.

Oddech zaczął mu się rwać.

– Przede wszystkim musisz zrozumieć psychikę masowego mordercy Wzory zachowań, statystyka. Większość morderstw popełniana jest pod wpływem impulsu, z paru typowych powodów.

– Mów dalej. – Przycisnęła usta do jego brzucha. – To mnie podnieca.

– Namiętność – wykrztusił. Czerwona mgła zasnuła mu oczy. – Zazdrość, zemsta. Ale to nie są motywy masowego mordercy. Jemu chodzi o panowanie, o pościg. Samo zabójstwo nie jest tak ważne jak oczekiwanie na nie, osaczanie.

– Tak. – Polizała go delikatnie po wewnętrznej części uda. Ona również osaczała, a oczekiwanie rosło jak poziom rzeki podczas wiosennej powodzi. – Mów dalej.

– Planuje, żyje tym. Wybiera ofiarę i rozpoczyna polowanie. Jednocześnie może prowadzić normalne życie. Może mieć rodzinę, karierę zawodową, przyjaciół. Ale kieruje nim potrzeba zabijania. Potrzeba ta zaczyna narastać już w chwili, gdy zniszczy ofiarę. Potrzeba panowania nad innymi, nad sytuacją. – Zagarnął dłońmi jej włosy, kiedy wzięła go do ust. – Szydzi z policji, często ją wykorzystuje. – Zaczął dyszeć. – Może nawet… pragnąć, by go schwytano, może cierpieć… wyrzuty sumienia, ale jego głód… przeważa wszystkie inne pragnienia.

Otarła się o niego całym ciałem.

– Więc znowu zabija. Dopóki go nie powstrzymasz.

– Tak.

– I zatrzymasz go również tym razem?

– Już to zrobiłem.

Podniosła ręce do góry i odgarnęła włosy, wyginając się ku niemu.

– Jak?

– Jeżeli nie wyjdą na jaw nowe okoliczności, zamknę tę sprawę. Austin Hatinger nie żyje.

Josie uniosła biodra i przyjęła go w siebie.

– Jesteś bohaterem, agencie specjalny. Moim bohaterem. Odrzuciła głowę i rozpoczęła wyczerpujący bieg do raju.

Загрузка...