– Całowałaś się z nim?
– Wiem, wiem. O Boże. – Olivia rozciągnąwszy maksymalnie jak się dało sznur telefonu, stała przy oknie i spoglądała na światełka płynących po oceanie statków, zastanawiając się, czy i Ferramo patrzy na nie także. Pocałunek przy świetle księżyca – choć bardzo ją to krępowało – wywarł na niej większe wrażenie niż wcześniejsza informacja o wyśledzeniu Bin Ladena w Jemenie i teraz jej podejrzenia tylko ją śmieszyły.
– Muszę się śpieszyć. Jestem w redakcji – powiedziała Kate na drugim końcu linii. – Jeszcze raz, wszystko po kolei. Wczoraj wieczorem dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że to Osama Bin Laden. Po czym nie mija nawet doba, a ty znowu dzwonisz i mówisz mi, że się z nim obściskiwałaś na dachu. Nie znam większej od ciebie kretynki.
– No cóż, masz rację – zmuszona była przyznać Olivia.
– Barry'emu nic nie mówiłaś?
– Byłam blisko – zachichotała Olivia. – Ale na szczęście nie. Jutro się z nim spotykam.
– Z kim? Z Barrym?
– Nie, z Pierre'em.
– Pierre'em Bin Ladenem?
Znowu zaczęła się śmiać.
– Och, przymknij się. Wiem, wiem, idiotka ze mnie. Ale słuchaj.
Nie zamierzam iść z nim do łóżka. Zjemy tylko razem śniadanie.
– Jasne, jasne, tylko śniadanie – parsknęła Kate. – Kurde, muszę lecieć. Zadzwoń do mnie później, OK?
Przepełniona uczuciem szczęścia Olivia położyła się na łóżku i zaczęła rozglądać się po pokoju. Zaprojektowany był naprawdę po mistrzowsku. „Mogłabym mieć takie mieszkanie!”, pomyślała podekscytowana. „Zamiast uchwytu na papier toaletowy mogłabym mieć łańcuch, a zamiast umywalki okrągłą miskę z nierdzewnej stali. Mogłabym mieć żyrandol i wielką szachownicę w ogrodzie, kiedy się go w końcu dorobię. I całe mieszkanie pomaluję na biało, i pozbędę się wszystkiego, co nie jest białe”.
Zachwycona nową wizją mieszkania przebrała się w piżamę, nastawiła budzik na siódmą, zasunęła już naprawione rolety i zalogowała się do swojej skrzynki internetowej. Była wiadomość od Barry'ego: „Dot.: Cool Miami”.
Niecierpliwie kliknęła „Otwórz”.
„Dobre”.
Tylko tyle: „Dobre”. Promieniowała podszytą uczuciem złośliwości dumą.
W nagłym przypływie odwagi kliknęła: „Odpowiedź” i napisała:
Dot.: Dobre.
1. Dzięki, męczyduszo.
2. „Elan” zatrzymuje mnie na kolejny dzień.
3. Chcesz artykuł o niedoszłych gwiazdkach? Dziennie przyjeżdża ich pięćset do LA w nadziei, że im się uda.
Koniec. Olivia.
Wystukała dla „Elan” siedemset pięćdziesiąt słów o promocji kremu do twarzy, po czym pod wpływem impulsu wysłała do nich e-mail z pytaniem, czy nie byliby zainteresowani artykułem o niedoszłych gwiazdkach, podobnie jak artykułem na temat pochopnych sądów o kimś dopiero co poznanym, które mogą okazać się kompletne chybione.
Następnego ranka Olivia wstała i ubrała się niezwykle wcześnie. O pół do ósmej wędrowała już South Shore, z mocnym postanowieniem pozbycia się wszystkich głupkowatych myśli o terrorystycznym alter ego Ferramo i zadbania, by jej policzki pod wpływem porannego spaceru nabrały pięknego, zdrowego kolorytu. Wiatr wiał mocniej niż dotąd; z palm pospadały liście i gałęzie, zaśmiecając ulicę. Jakiś kelner gonił obrus, który uciekał przed nim gnany powiewami wiatru.
Popatrzyła na plażę, gdzie pierwsi miejscowi włóczędzy zaczynali budzić się do życia. Jeden z nich z lubieżnym zachwytem przyglądał się nieświadomym niczego dziewczętom ćwiczącym jogę – było ich siedem i leżąc na plecach, powoli rozchylały i zwierały nogi. Olivia wybrała tę samą drogę, którą przebyła poprzedniego dnia, tłumacząc sobie, że z powrotem wróci taksówką i będzie mieć jeszcze dość czasu, by do śniadania zrobić się na bóstwo.
Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła do trawniczka, na którym wczoraj poznała Elsie i Edwarda. Usiadła na betonowym murku i po raz kolejny porażona jego ogromem przyglądała się OceansApart. Dobiegł ją dźwięk gongu, po którym rozległ się jakiś komunikat. Mewa zanurkowała w wodę po wypatrzoną z góry rybę. W powietrzu unosił się zapach typowy dla portu – ropy wymieszanej z rybim odorem i wonią wodorostów. Ciepły wiaterek marszczył powierzchnię wody, a małe spienione fale uderzały o kamienisty brzeg. Na balkonach siedzieli ludzie. Olivia podniosła do oczu lunetkę i zaczęła szukać kabiny Elsie i Edwarda. Znalazła jąna trzecim pokładzie od góry, mniej więcej na środku. Elsie z luźno spiętymi włosami i w białym, podwiewanym przez wiatr szlafroku siedziała na białym wiklinowym krześle. Był tam, również w szlafroku, i Edward, stojący w drzwiach. „Gołąbeczki – pomyślała Olivia – tak słodko razem wyglądają”.
Nagle głęboko pod wodą rozległ się przytłumiony huk, który sprawił, że aż podskoczyła. Monstrualnych rozmiarów kolos zachwiał się, jak pijak tracąc na chwilę równowagę, zaraz jednak się wyprostował. Jego ruch wzniecił wielką falę, która przemknęła przez spokojną wodę kanału w stronę Olivii i z hukiem rozbiła się o kamienisty brzeg. Rozległy się krzyki i na balkony wylegli ludzie, z niepokojem spoglądając w dół.
Instynkt kazał jej uciekać. W odległości stu metrów na prawo dostrzegła kupę gruzu wysoką na jakiś metr i metalowy kontener. Szybkim krokiem zaczęła zmierzać w ich stronę. Od kontenera dzieliło ją jeszcze niecałe dziesięć metrów, gdy pojawił się błysk, a po nim rozległ się huk, j akby gdzieś pod ziemią ktoś z całej siły zatrzasnął gigantyczne drzwi.
Kiedy się odwróciła, ujrzała, jak zza statku wznosi się ogromny słup wody. Zaczęła biec ku kontenerowi, potykając się na nierównej ziemi. Rozległ się zawodzący głos syreny, brzmiąc jak alarm nuklearny z kręconych w latach pięćdziesiątych filmów. Słychać było krzyki, kolejne syreny, a potem nastąpił oślepiający błysk błękitnego światła i kolejny huk, głośniejszy niż wszystko, co dotąd w życiu słyszała. Uderzyła w nią ściana gorącego powietrza, wraz z którą nadleciały odłamki i szczątki metalu, i powaliła ją na ziemię. Ogłuszona łomotem własnego serca w uszach i dysząc ciężko, z trudem pokonała ostatnie metry dzielące ją od kontenera. Dostrzegła pod nim szczelinę i wcisnęła się w nią najgłębiej, jak się tylko dało. Osłoniła usta złożonymi dłońmi i w ten sposób oddychała, starając się nie wciągać w płuca kwaśnego dymu i próbując się uspokoić, skulić w sobie, zniknąć, zasnąć jak żółw w kartonowym pudle wyłożonym sianem.
NIGDY NIE WPADAĆ W PANIKĘ. Zasada numer jeden, podstawowa zasada, której trzeba się trzymać, by przeżyć, zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji pamiętać, żeby nigdy nie wpadać w panikę. Nie wolno ulec histerii, nie wolno zapomnieć o wykonywaniu najprostszych, oczywistych czynności, trzeba patrzeć i obserwować wszystko, co się wkoło dzieje.
Gdy odgłosy katastrofy nieco ucichły i słychać już było tylko wycie syren i krzyki, Olivia otworzyła oczy i wyjrzała ze swej kryjówki. Przez chmurę gęstego, czarnego dymu popatrzyła w stronę portu, gdzie szalał dziki pożar. Trudno było cokolwiek zobaczyć, ale wyglądało to tak, jakby paliła się woda. Olivia dostrzegła niewyraźną sylwetkę OceansApart i odniosła wrażenie, że kadłub statku rozerwany jest na pół. Jedna połowa wciąż jeszcze stała normalnie, druga natomiast stanęła dęba i wyglądała jak Titanic w filmie. Po pokładzie ześlizgiwali się ludzie, próbując uchwycić się relingów. Ci, którym się to nie udało, spadali prosto w szalejące płomienie. Balkon Elsie i Edwarda znajdował się dokładnie w miejscu, gdzie statek pękł i gdzie teraz widać było jego wnętrze w przekroju, jak na rysunku.
Postanowiła nie ruszać się z miejsca. Nagle unosząca się wciąż horyzontalnie część statku się wybrzuszyła. Po raz drugi poczuła uderzenie fali gorąca, jakby otworzyła nagrzany piekarnik, rozległ się kolejny huk i kadłub zamienił się w gigantyczną kulę ognia. Nad głową usłyszała ogłuszający ryk. Przez kilka sekund wyrównała oddech, po czym, dodając sobie otuchy powtarzanymi jak mantra słowami: „Spokojnie, spokojnie, nie wpadać w panikę, spokojnie”, wygramoliła się spod kontenera i z ulgą stwierdziwszy, że jest w stanie ustać na nogach, rzuciła się pędem przed siebie. Za jej plecami rozległ się huk eksplodującego kontenera.