Tymczasem w Londynie, w redakcji „Sunday Timesa”, Barry Wilkinson jak rozjuszony lew przechadzał się tam i z powrotem przed staromodnym zegarem, przeklinając z całego serca Olivię.
Wściekły przyglądał się, jak wskazówka zegara zbliża się do jedenastej i już sięgał po telefon.
– No i dobrze, koniec z tą głupią krową. Musimy puszczać materiał zastępczy.
Do pokoju wpadł zastępca Barry'ego, wymachując wydrukiem.
– Przysłała!
– I? – spytał Barry z miażdżącą pogardą.
– To jest świetne – odparł zastępca.
– Hmm – mruknął Barry.
Także i Olivia w panice co chwilę zerkała na zegarek, w przeciwieństwie jednak do Barry'ego robiła to, przymierzając stroje. Czemu w tej całej Ameryce ludzie zabierają się do wszystkiego tak cholernie wcześnie? Lunch w południe. Kolacja o siódmej. Miała wrażenie, że są lata sześćdziesiąte, a ona na powrót znalazła się w Worksop. Czekało ją jednak przerażające przyjęcie, wydawane przez Osamę Bin Ladena. Zachichotała, przypominając sobie przeczytany niegdyś wywiad z żoną właściciela brytyjskiej gazety, która zapytana, jak radzić sobie w obliczu przerażających okazji, odparła: „Och, trzeba po prostu nałożyć suknię od Balenciagi i iść!”
Olivia nie zmitrężyła wiele czasu. Musiała tylko zdecydować się na odpowiedni zestaw. Przed ośmiu laty, w okresie metamorfozy z Rachel w Olivię, zdobyła się na heroiczny wysiłek, by pulchna Rachel stała się szczupłą Olivia, właścicielką wspaniałego ciała, narzędzia w życiu niezwykle przydatnego. Najbardziej zdumiało jato, w jak odmienny sposób świat traktował jej dawne pulchne ja i nowe szczupłe. Wtedy właśnie pojęła, że jest w stanie manipulować ludzkimi reakcjami. Wcale nie tak trudno było wywołać poruszenie i zostać zauważoną. Wystarczyło nałożyć coś skąpego i przyciągającego uwagę, jak czynią to obecne na premierze, marzące o karierze gwiazdy filmowej panienki. Jeżeli natomiast chodziło o to, by nasza obecność przeszła bez echa, dawało się to osiągnąć w równie prosty sposób: źle dopasowane dżinsy ze sterczącymi z każdej kieszeni chusteczkami, buty na płaskim obcasie, workowata bluza, zero makijażu, okulary i rozczochrane włosy. Olivia instynktownie stała się mistrzynią przebrania. Ubranie to mundur i swoisty kodeks. Nawet zaszedłszy tak daleko, wciąż na nowo odkrywała, iż wszędzie obowiązują reguły takie same jak w Worksop.
Dzisiejszego wieczoru postanowiła wyglądać atrakcyjnie, lecz niezbyt wyzywająco, by nie urazić przypuszczalnej muzułmańskiej wrażliwości (trudna sprawa), włożyć buty, w których dałoby się chodzić lub przynajmniej stać bez groźby nabawienia się odcisków. W przywiezionej ze sobą garderobie miała uniform przykuwający uwagę (markowe obcisłe ciuszki, eleganckie pantofle na wysokim obcasie, w których chodzić się dawało, choć wędrówki po schodach sprawiały sporo trudności, odpowiednio dużo wytwornej biżuterii, zdolnej przyćmić niejedną podróbkę); nie zapomniała też o zwykłym wyposażeniu: piórze strzelającym pieprzem, lunetce, szpilce do kapelusza (należącej niegdyś do jej matki, której używała jako broni przeciwko potencjalnym napastnikom) i, rzecz jasna, zestawie umożliwiającym przetrwanie.
Po kilku zaledwie próbach zdecydowała się na będące źródłem nieustającej radości sandałki od Gucciego, prostą, jasną, wciąganą przez głowę sukienkę i szal na ramiona od Pucciego. Zastanawiała się nad nakryciem głowy, doszła jednak do wniosku, że chyba zaczyna ją trochę ponosić. Odbiciu w lustrze posłała dodający otuchy uśmiech w stylu cheerleaderek i zadzwoniła po taksówkę. W ostatniej chwili upchnęła do torebeczki od Louisa Vuittona szpilkę do kapelusza, rozpylacz pieprzu i zestaw umożliwiający przetrwanie. Dołożyła też – tak na wszelki wypadek – swój miniaturowy notes z adresami. Pokaże temu Barry'emu.
Tuż przed wyjściem włączyła CNN, by sprawdzić, czy wydarzyło się coś ciekawego. Pokazywali właśnie relację ze znalezienia w jakiejś szkole kapsuły czasu sprzed pięćdziesięciu lat.
– Wiadomość z przeszłości – dramatyczna pauza – od tych, którzy w niej mieszkali – zakończył sentencjonalnie prezenter.
Olivia roześmiała się. Uwielbiała stosowaną przez CNN frazeologię „zgadnij-co-to”: „Jest wysoki, ma wąsy i chce otruć świat: Saddam Husajn!” „Jest mokre, przezroczyste, bez niej umrzesz: wooooda!” Nagle dojrzała tekst biegnący na dole ekranu; obok „Jankesi 11; Czerwone Skarpety 6” pojawiła się informacja: „Osama Bin Laden widziany w południowym Jemenie. Według naszych źródeł jego tożsamość została całkowicie potwierdzona”.
Gapiła się w telewizor, mrugając z niedowierzaniem.
– Och – westchnęła w końcu. – Ojej. Chociaż może to i dobrze.