20

KATALINA, KALIFORNIA

Helikopter zaczął opadać w stronę głębokiej, wąskiej zatoki, wrzynającej się w wyspę od strony oceanu, całkowicie niewidocznej z brzegu Kalifornii, do której nie docierały także światła Avalonu. Olivia ujrzała roślinność, uchylające się przed nadlatującym helikopterem palmy. Kiedy wylądowali, Feramo otworzył drzwi i wyskoczył, pociągając ją za sobą i gestem nakazując, by schyliła głowę. Śmigło helikoptera nie przestało się obracać. Usłyszała narastający gwizd silników i gdy się obróciła, ujrzała, jak maszyna ponownie wznosi się nad ziemię.

Pierre poprowadził ją w kierunku mola. Powietrze było nieruchome, bez najlżejszego choćby powiewu wiatru. Z obu stron gładkiej jak lustro powierzchni wody wznosiły się strome wzgórza, na tle których odcinał się ciemny zarys mola. Silniki helikoptera znikły w oddali i zapanowała cisza, zakłócana jedynie odgłosami tropikalnej nocy: grały cykady, kumkały żaby, zgrzytały metalowe części mola. Oddech Olivii stał się krótki i przerywany. Czy byli tu zupełnie sami?

Dotarli do mola. Dostrzegła deski surfingowe oparte o ścianę drewnianej chaty. Po co mu one? Katalina nie zaliczała się raczej do ulubionych zakątków surfingowców. Gdy podeszli nieco bliżej, zorientowała się, że chata służyła do przechowywania sprzętu do nurkowania.

– Zaczekaj tutaj. Muszę coś przynieść.

Słysząc oddalające się kroki Feramo, Olivia musiała przytrzymać się balustrady. Może powinna chwycić osprzęt nurka i uciekać? Gdyby jednak, wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, cała ta tajemnicza eskapada miała się okazać jedynie niezwykle romantyczną randką, takie zachowanie należałoby uznać za co najmniej dziwaczne.

Na palcach zbliżyła się do szopy. Panował w niej idealny porządek: równiutko ustawione w stojakach dwudziestolitrowe butle z tlenem, zawieszone na ścianie kamizelki i automaty oddechowe, poukładane w stosy maski i płetwy. Na stole z surowego drewna dostrzegła nóż. Nie namyślając się długo, chwyciła go i schowała do torebki. Na dźwięk zbliżających się kroków aż podskoczyła. Dobrze wiedziała, że ulegając strachowi, naraża się na tym większe niebezpieczeństwo. Musi się opanować, i to zaraz.

Kroki były coraz bliższe.

– Pierre?! – krzyknęła przerażona Olivia.

Żadnej odpowiedzi, tylko kroki, ciężkie i nierówne. Jakiś bandzior czy może raczej wynajęty zabójca?

– Pierre? To ty?

Wyciągnęła z torebki nóż, schowała go za plecami i czekała w pełnym gotowości napięciu.

– Tak – rozległ się przeciągły, naznaczony akcentem głos Pierre'a. – Oczywiście, że ja.

Odetchnęła, rozluźniając całe ciało. Z mroku wyłonił się Feramo, taszcząc tobół owinięty w ciemny materiał.

– Co my tu robimy?! – wybuchła. – Czemu przywozisz mnie w to odludne miejsce, zostawiasz samą i nie odpowiadasz, kiedy pytam, czy to ty, tylko skradasz się jakimś dziwacznym krokiem? Co to za miejsce? Co ty wyprawiasz?!

– Dziwacznym krokiem? – powtórzył Feramo z błyskiem w oczach, po czym jednym ruchem ściągnął z toboła okrycie.

Pod Olivia ugięły się nogi. Jej oczom ukazał się kubełek na lód z butelką szampana i dwa kieliszki.

– Posłuchaj – westchnęła, przykładając dłoń do czoła. – Bardzo to wszystko miłe, ale czy musisz być tak cholernie melodramatyczny?

– Nie wyglądasz mi na kobietę, która lubi tylko to, co przewidywalne.

– To prawda, ale też niekoniecznie muszę umierać ze strachu, żeby się dobrze bawić. Co to za miejsce?

– Przystań. Proszę – rzekł, podając jej ciemny materiał. – Na wypadek, gdybyś zmarzła. Może powinienem był cię ostrzec, że wybieramy się na morze.

– Na morze? – spytała, starając się wziąć od niego okrycie, które okazało się nadzwyczaj miękkie i lekkie, jakby zrobiono je z ptasich piór, i jednocześnie ukryć pod nim nóż.

Skinął głową w kierunku zatoki, gdzie zza cypla bezgłośnie wyłoniła się właśnie ciemna sylwetka jachtu.

Z ulgą pomyślała, że na pokładzie musi być załoga. Jeśli Feramo zamierzał ją zabić, według wszelkiego prawdopodobieństwa starałby się to zrobić bez świadków. A szampan z całą pewnością byłby wstępem dość cudacznym.

Rozluźniła się nieco bardziej, gdy wreszcie pod osłoną czarnego, delikatnego kaszmiru udało jej się schować nóż do torebki. Feramo stał obok niej przy burcie, zasłuchany w miarowe pyrkanie motoru, gdy łódź łagodnie skierowała się w rozciągającą się przed nimi ciemność oceanu.

– Olivio – powiedział, podając jej kieliszek. – Wznieśmy toast za ten wieczór. Za początek. – Spojrzał na nią znacząco i stuknął się z nią kieliszkiem.

– Czego?

– Zapomniałaś już, o czym rozmawialiśmy w Miami? Na dachu? Za początek naszego wzajemnego poznawania się. – Uniósł kieliszek i wypił wszystko do dna. – No dobrze, powiedz mi teraz. Jesteś dziennikarką. Dlaczego?

Pomyślała przez moment.

– Lubię pisać. Lubię podróżować. I lubię odkrywać, co się naprawdę dzieje.

Zastanawiała się, czy w całym tym przedstawieniu chodziło o to, by w jednej chwili się bała i czuła zagrożona, a już w następnej czuła się bezpieczna i rozpieszczana, jak podczas woskowania nóg w wykonaniu niekompetentnej, lecz przemawiającej czule i łagodnie kosmetyczki?

– Dokąd cię twoje podróże zaprowadziły?

– Cóż, w znacznie mniej miejsc, niżbym sobie życzyła: do Ameryki Południowej, Indii, Afryki.

– Gdzie byłaś w Afryce?

– W Sudanie i Kenii.

– Naprawdę? Byłaś w Sudanie? I jak ci się tam podobało?

– Było cudownie. W życiu nie widziałam równie egzotycznego miejsca. Czułam się jak w Lawrensie z Arabii.

– A ludzie?

– Mili.

Niesamowite, jak ich rozmowa co chwilę zbaczała na niebezpieczne tory.

– Co myślisz o Los Angeles?

– Jest tak cudownie płytkie.

– Tylko tyle? – roześmiał się.

– I takie nieoczekiwanie wiejskie. Zupełnie jak południe Francji, tylko więcej sklepów.

– A twoje dziennikarstwo to bicie piany dla różnych czasopism… w tym właśnie się specjalizujesz?

– Bicie piany? W życiu nikt mnie tak nigdy nie obraził!

Znowu się roześmiał. Ładnie się śmiał, odrobinę nieśmiało, jakby uważał, że w zasadzie nie powinien tego robić.

– Tak naprawdę to chciałabym zostać zagranicznym korespondentem z prawdziwego zdarzenia – powiedziała nagle zupełnie poważnie. – Chcę robić coś ważnego, coś, co ma znaczenie.

– OceansApart. Napisałaś o nim artykuł? – W jego tonie zaszła ledwo zauważalna zmiana.

– Hm – rzekła. – W pewnym sensie tak. Ale puścili to pod innym nazwiskiem.

– Poczułaś się dotknięta?

– Nie. W tej sytuacji to byłoby wręcz trywialne. A ty? Lubisz LA?

– Interesuje mnie to, co się tam wytwarza.

– To znaczy? Piękne dziewczyny ze sztucznym biustem?

Zaśmiał się.

– Może wejdziemy do środka?

– Chcesz zmienić temat?

– Nie, nie. Ale już czas na kolację.

Ubrany na biało steward pomógł jej zejść po schodkach. Choć może odrobinę zbyt ostentacyjne, wnętrze zapierało dech w piersiach. Całe w lśniącym drewnie, beżowych miękkich dywanach i mosiądzu. Wyglądało jak zwykły pokój, w niczym nie przypominając kajuty jachtu. Stół był nakryty dla dwóch osób, białym obrusem, lśniącym szkłem i sztućcami, niestety – ku jej rozczarowaniu – wcale nie złoconymi. Ściany zdobiły stare fotografie przedstawiające różne sceny z planów filmowych: Alfred Hitchcock grający w szachy z Grace Kelly, Ava Gardner mocząca stopy w kubełku na lód, Omar Sharif grający na pustyni w krykieta z Peterem 0'Toole'em. W szklanej gablocie wystawione były memorabilia: statuetka Oscara, egipskie przybranie głowy, cztery sznury pereł na tle zdjęcia Audrey Hepburn ze Śniadania u Tiffany 'ego.

– To moja pasja – powiedział Pierre. – Filmy. Tyle się ich naoglądałem z matką, starych dobrych filmów. Któregoś dnia zrobię film, o którym będzie się pamiętało jeszcze długo po mojej śmierci. Pod warunkiem, oczywiście, że uda mi się pokonać głupotę i uprzedzenia Hollywood.

– Przecież robiłeś już filmy.

– Filmiki, we Francji. Na pewno o nich nie słyszałaś.

– Skąd ta pewność? Przekonaj się.

Czyżby dostrzegła w jego oczach przelotny błysk strachu?

– Spójrz – powiedział. – W tym przybraniu głowy Elizabeth Taylor grała w Kleopatrze.

– A to prawdziwy Oscar?

– Tak, ale niejeden z tych najważniejszych. Marzy mi się, by zdobyć jedną ze statuetek, które dostał Lawrence z Arabii w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku. Na razie muszę się zadowolić tą, którą ktoś dostał za najlepszy dźwięk pod koniec lat sześćdziesiątych. Znalazłem ją w Internecie.

Olivia roześmiała się.

– Opowiedz mi o swojej pracy. Być może będę coś znała. Obejrzałam mnóstwo francuskich filmów w…

– Popatrz na to. To są perły, które Audrey Hepburn nosiła w Śniadaniu u Tiffany'ego.

– Prawdziwe?

– Oczywiście. Chcesz je nałożyć do kolacji?

– Nie, daj spokój. Wyglądałabym idiotycznie.

Wyjął perły z gablotki i nałożył jej na szyję. Zapiął je z namaszczeniem chirurga, po czym odstąpił krok, by ocenić efekt.

Z wściekłością stwierdziła, że odczuwa pewne oznaki syndromu Kopciuszka. Psiakrew, cały ten cholerny jacht i apartament, perły i helikopter, naprawdę zrobiły na niej wrażenie. Dobrze wiedziała, że jest kolejną z całego szeregu panienek kuszonych w ten sam sposób, a nie miała na to najmniejszej ochoty. Bulgotały w niej wszystkie te kretyńskie, złudne uczucia, które w podobnych sytuacjach prawie każda dziewczyna odczuwa. „Jestem inna – wmawiała sobie – podoba mi się nie z powodu pieniędzy, podoba mi się sam w sobie, potrafię go zmienić”. Jednocześnie jednak już się widziała na jachcie, uwielbiana i adorowana, nurkująca w wodzie bez żadnych ograniczeń czasowych i dodatkowych opłat za wypożyczenie sprzętu, wyłaniająca się spod prysznica, by ozdobić szyję perłami Audrey Hepburn.

„Przestań”, upomniała samą siebie w myślach. „Rób to, po co się tu zjawiłaś.»Pierre Bin Feramo«, miała ochotę wrzasnąć.»Może byśmy wreszcie wyłożyli kawę na ławę? Kusisz mnie czy raczej zamierzasz mnie spławić? Jesteś terrorystą czy playboyem? Myślisz, że chciałam na ciebie nasłać FBI?«.” Tak jest, do ciężkiej cholery, rozprawi się z nim i przyciśnie go do muru.

– Pierre… – zaczęła. – A może raczej powinnam zwracać się do ciebie M… M… – Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. – Mustafa? – Przez to całe napięcie popadała z wolna w histerię.

Spojrzał na nią ze złością, co tylko rozśmieszyło ją jeszcze bardziej. Czuła się jak dziecko obrażające Osamę Bin Ladena.

– Olivio – rzekł oschle. – Jeżeli natychmiast nie przestaniesz, będę musiał cię ukamienować.

– I co? Zakopać po szyję w piasku na pustyni?

– Chyba podejrzewasz, że mam zamiar wynająć cię jako zamachowca samobójcę. – Nachylił się ku niej tak blisko, że czuła na twarzy jego oddech.

Wstała i chcąc się uspokoić, zaczęła oglądać w gablotce statuetkę Oscara oraz egipskie przybranie głowy.

– Dlaczego mnie okłamałeś? – spytała, nie odwracając się.

Nie odpowiedział. Obróciła się ku niemu.

– Dlaczego mówiłeś, że jesteś Francuzem? W i e d z i ałam, że jesteś Arabem.

– Naprawdę? – Wydawał się zupełnie spokojny, wręcz rozbawiony. – Wolno spytać skąd?

– Cóż, po pierwsze, twój akcent. Po drugie, słyszałam, jak mówiłeś shukran.

Znowu chwila milczenia.

– Znasz arabski?

– Tak, jak już ci mówiłam, byłam w Sudanie. Bardzo mi się tam podobało… ale głównie chodzi o twoje buty i skarpetki.

– Buty i skarpetki?

– Cienkie jedwabne skarpetki i lśniące mokasyny – takie noszą arabscy szejkowie.

– Będę musiał to zmienić.

– Tylko jeśli zależy ci na ukryciu swojego pochodzenia. Czy w twoim mieszkaniu to był meczet?

Oczy ukryte pod na wpół przymkniętymi powiekami nie zdradzały niczego.

– Tak naprawdę to pokój-schron. Wydawał mi się idealny do kontemplacji w samotności. A co do pewnej, ujmijmy to, nieścisłości w kwestii mojego pochodzenia, chciałem uniknąć ograniczeń, jakie niesie ze sobą stereotypowe myślenie. Nie każdy tak jak ty pozytywnie podchodzi do naszej kultury i religii.

– Czy to nie tak jak politycy udający, że nie są pedałami – przez co sugerują, że w byciu pedałem jest coś nie w porządku?

– Chcesz powiedzieć, że wstydzę się, że jestem Arabem?

W jego głosie pojawił się ton histerii – pierwsza delikatna oznaka utraty panowania nad sobą.

– Nie, po prostu chcę wiedzieć, czemu kłamałeś.

Wbił w nią swoje ciemne, wymowne oczy.

– Szczycę się tym, że jestem Arabem. Nasza kultura jest najstarsza i najmądrzejsza na świecie. Nasze prawa są prawami duchowymi, a mądrość naszych przodków leży u podstaw naszych tradycji. Kiedy jestem w Hollywood, wstydzę się – nie swojego pochodzenia, ale świata, jaki widzę wokół siebie: arogancji, ignorancji, próżności, chciwości, kultu ciała i młodości, seksu uprawianego dla zdobycia sławy i korzyści finansowych, pożądania nowego przy jednoczesnym lekceważeniu tego, co stare. Ta płytkość, o której żartem wspominałaś, że jest urocza, tak naprawdę wcale nie jest słodka. To zgnilizna w dojrzałym owocu.

Olivia stała bez ruchu, kurczowo ściskając torebeczkę i myśląc o ukrytym w niej nożu. Wyczuwała, że wystarczy jedno błędne słowo, niewłaściwy gest, a cała ta starannie kontrolowana wściekłość wymknie się spod kontroli.

– Dlaczego najbogatsze społeczeństwa świata są jednocześnie najbardziej nieszczęśliwe? – ciągnął Pierre.

– To dość dziwne uogólnienie – rzuciła swobodnie, starając się rozładować nieco napięcie. – Przecież do tych najbogatszych należą też społeczeństwa arabskie. Arabii Saudyjskiej wiedzie się chyba nie najgorzej, prawda?

– Arabia Saudyjska, też coś!

Najwyraźniej toczył jakąś własną, prywatną wojnę. Odwrócił się, po czym – już całkowicie opanowany – spojrzał na nią.

– Wybacz mi, Olivio – rzekł łagodniejszym tonem. – Ale kiedy jestem w Ameryce, czasami czuję się… dotknięty… przez ignorancję i uprzedzenia, z którymi tak często mam do czynienia i które mnie obrażają. Ale starczy już tego. Chodźmy. Nie pora dzisiaj na podobne dyskusje. Noc jest taka piękna i najwyższy czas, żebyśmy coś zjedli.

Загрузка...