Olivia mrużąc oczy, wpatrywała się w ekran komputera. Siedziała w kabinie pełnej komputerów i operatorów. Technik przerzucał zdjęcia, które ona zrobiła swoim miniaturowym cyfrowym aparatem.
– A co to jest dokładnie? – spytał.
– Eee… – wyjąkała.
Na zdjęciu widniał czarny umięśniony męski tors i uda, wyłaniające się z czerwonych kąpielówek z imponującym wybrzuszeniem.
– Moglibyśmy przejść dalej? – spytała dziarsko.
– Wspaniałe ujęcie – odezwał się męski głos. Obróciła się.
Za nią stał profesor Widgett, z zainteresowaniem wpatrujący się w obficie wypełnione kąpielówki.
– Robiłam zdjęcie z biodra – niezbyt przekonująco próbowała się tłumaczyć.
– Najwyraźniej. Czy on się jakoś nazywa, czy też ma tylko kod kreskowy? – spytał Widgett.
– Winston.
– Ach, Winston.
– Czy możemy już obejrzeć następne zdjęcie?
– Nie. Więc to wszystko są przyszłe-niedoszłe gwiazdki, zgromadzone wokół basenu Feramo? Co oni tam robili? Obsługiwali go?
– Nie wiem.
– Nie. – Spojrzał na ekran, po czym westchnął jakby znudzony i popatrzył na nią z głową przekrzywioną na bok. – Nie. Rzadko coś wiemy. Ale jak myślisz? Co ci węch podpowiadał? – Patrzył na nią, szeroko wybałuszając oczy. Przez chwilę wyglądał naprawdę przerażająco. – Co ci mówi przeczucie?
– Myślę, że ich rekrutował. Wykorzystywał do czegoś.
– A oni? Mieli tego świadomość? Wiedzieli, do czego? Zastanowiła się przez chwilę.
– Nie – powiedziała.
– A ty?
– Myślę, że ma to coś wspólnego z Hollywood. – Spojrzała na wybrzuszone kąpielówki. – Feramo nienawidzi Hollywood i wszystkich, którzy się tam kręcą. Czy moglibyśmy przejść do następnego zdjęcia?
– Doskonale. Jak mus, to mus. Następne, Dodd. A niech mnie, cóż my tu mamy?
Olivia miała ochotę trzasnąć głową w znajdujące się przed nią biurko. Co ona sobie wyobrażała? Następne zdjęcie ukazywało zbliżenie czarnego gumowego V z zamkami błyskawicznymi po obu stronach. Wyłaniał się z niego opalony na brąz, płaski i twardy jak skała brzuch.
– Ojej. Chyba nie najlepsze te zdjęcia – jęknęła Olivia, zdając sobie sprawę, że tym razem ma przed sobą zbliżenie krocza Mortona C.
– Nie ująłbym tego w ten sposób, moja droga – mruknął Widgett.
– Spróbuj następne. Może wtedy uda mi się ustalić, kto to jest.
Z ciężkim westchnieniem technik przeszedł do kolejnego zdjęcia. Ono również przedstawiało Mortona C, tym razem od tyłu, z pianką do nurkowania naciągniętą tylko do pasa, przez co każdy mógł podziwiać jego idealny tors i bary. Morton C spoglądał przez ramię, w pozie panienek z plakatów z lat pięćdziesiątych.
– Nad wyraz ponętny – zauważył Widgett.
– On wcale nie jest ponętny – zezłościła się upokorzona. – To ten facet, o którym panu mówiłam. Ten, który celował do mnie z pistoletu. Prawdziwa menda.
Widgett wykrzywił usta, wyraźnie rozbawiony.
– Ooch! Menda? To ten, który według nas pracuje dla Monsieur Feramo, czy tak? Tylko jako kto? Alfons? Kochanek?
– Według mnie Feramo przyjął go stosunkowo niedawno jako instruktora nurkowania dla gwiazdek. Jeśli mam być szczera, uważam, że grał na wszystkich frontach. Najpierw udawał, że jest jednym z nurków. W barze i na łodzi gadał ze wszystkimi. Po prostu wszystkich wykorzystywał.
Widgett nachylił się do przodu i z uniesionymi po szelmowsku brwiami wyszeptał:
– Miałaś go?
– Nie, nie miałam – wysyczała Olivia, z wściekłością wpatrując się w ekran. Najbardziej denerwowało ją, że Morton C prezentował się naprawdę niezwykle atrakcyjnie. Miał ten niebezpieczny, skupiony wyraz twarzy, który od razu przykuł jej uwagę, jeszcze w Hondurasie.
– Szkoda. Wygląda na interesującego faceta.
– To płytka, podstępna menda. Niewiele lepszy od zwykłej prostytutki.
Z tyłu pokoju dobiegło lekkie kaszlnięcie. Profesor Widgett ostentacyjnie przyglądał się swoim paznokciom, gdy z jednej z komputerowych kabinek wyłoniła się postać. Postać znajoma, choć w nieznajomych ubraniach – w ciemnym garniturze, koszuli i z poluzowanym pod szyją krawatem. Krótko ścięte włosy nie były już utlenione. Widgett obejrzał się.
– Mówi, że jesteś „niewiele lepszy od zwykłej prostytutki”.
– Tak jest, proszę pana – powiedział Morton C.
– Czym to ona cię dźgnęła?
– Szpilką do kapelusza, proszę pana – odparł oschle Morton C, wychodząc z kabiny.
Widgett wyprostował się i wstał.
– Panno Joules, pozwoli pani sobie przedstawić Scotta Ridia z CIA, dawniej ze Specjalnych Służb Morskich, i jedną z najjaśniejszych gwiazd w Instytucie Technologii w Massachusetts. – Przesadnie wymawiał wszystkie „ts” i „ss”, jakby był Lawrence'em Olivięrem na scenie. – Będzie stał u steru naszej obecnej operacji. Mimo iż był odrobinę za panią w namierzaniu naszego celu.
– Witam w drużynie – powiedział Scott Rich i trochę nerwowo skinął Olivii głową.
– Witam w drużynie?! – krzyknęła. – Jak śmiesz?!
– Słucham?
– Nie udawaj głupka. Dobrze słyszałeś.
– Wybacz – zwrócił się Widgett do technika komputerowego. – Może być trochę niemiło.
– Co tam robiłeś?
– Prowadziłem inwigilację – powiedział Morton C łamane przez Scott Rich z CIA.
– To wiem. Pytam, co robiłeś? Skoro pracowałeś dla CIA, dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Może powinnaś się była domyślić.
– Myślałam, że pracujesz dla Feramo.
– I vice versa – odparł Scott Rich.
– Co to… czyżbyś sugerował…? Jak śmiesz?!
– Nie chciałbym być złośliwy… – mruknął Widgett do technika, jak gdyby byli na spotkaniu kółka krawieckiego. – Ale czy nie nazwała go przed chwilą zwykłą prostytutką?
– Gdybym ci powiedział, mogłabyś powiedzieć jemu.
– Gdybyś mi powiedział, moglibyśmy razem dojść do tego, co on naprawdę robi. Zostałabym.
– Zgadzam się z nią – rzekł Widgett do technika, wciąż tym samym plotkarskim tonem. – Trudno pojąć, czemu tak szybko starał się ją stamtąd wydostać. Czyżby kierowała nim jakaś nie najlepiej pojęta rycerskość?
– Rycerskość? Rycerskość? – Olivia wściekła się już nie na żarty. – Wykorzystywałeś mnie od chwili, kiedy tylko mnie zobaczyłeś.
– Gdybym naprawdę chciał cię wykorzystać, zrobiłbym wszystko, żebyś została.
– Wykorzystałbyś mnie jeszcze przedtem, gdybym ci pozwoliła, i doskonale wiesz, o czym teraz mówię.
– Dobrze już, dobrze, wystarczy tego – przerwał im Widgett tonem nieznoszącym sprzeciwu. Błysk zimnej obojętności zdradził jej, że niejeden trudny rozkaz przyszło mu w przeszłości wydać. – Dogadajcie się, a ja czekam na was oboje na schodach przed domem. Znajdźcie sobie w składziku kalosze i płaszcze.
– Po co? – zdziwił się Scott Rich.
– Bo pogoda niezbyt sprzyja, żebyś włóczył się po lesie wystrojony jak kelner, nie uważasz?
Przed drzwiami pokoju operacyjnego czekała na nich gospodyni. Poprowadziła ich na dół ciemnymi, wykładanymi drewnem schodami, przez pomieszczenia kuchenne pełne wyszorowanych do czysta drewnianych stołów, gorących rur i zapachów pieczonego ciasta. W ciepłym składziku, wyłożonym białą boazerią, na hakach, półkach i wieszakach znajdowały się przeróżne buty, szale, skarpety i płaszcze, wszystkie w idealnym porządku. Był to widok miły i kojący, lecz nie do końca.
– Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? – zasyczała Olivia, wkładając grube skarpety i zielone kalosze.
– O czym ty mówisz? – spytał Scott Rich, wciągając przez głowę czarny sweter. – Ja nie zabiłem Dwayne'a. Jezu!
– Nie udawaj, że to był rekin – powiedziała, wkładając gruby pulower.
– Jeśli chcesz znać prawdę, oto kilka smakowitych szczegółów: Dwayne sam zszedł za nurkami Feramo. Pod wodą wdał się z nimi w bijatykę. Ktoś wyciągnął nóż. Nadpływały rekiny. Ludzie Feramo wciągnęli go na swoją łódź. Płynąłem za nimi, nie zbliżając się zanadto. Następne, co zobaczyłem, to spadające z łodzi kawałki Dwayne'a, z czego postanowił skorzystać każdy drapieżnik po tej stronie Tobago. A tak przy okazji, to nałożyłaś sweter na lewą stronę i tyłem do przodu.
Niepewnie spojrzała w dół, po czym zdjęła sweter i włożyła go na powrót, tym razem już jak należy.
– To ty podrzuciłeś paczkę kokainy do mojego pokoju w Tegucigalpa, prawda? – spytała, gdy Scott otworzył drzwi, by ją przepuścić.
– Nie – powiedział.
– Nie kłam.
Wyglądał jak wiejski dziedzic. Uświadomiła sobie, że ona prawdopodobnie wygląda jak małżonka wiejskiego dziedzica. Zadrżała, gdy uderzył ją podmuch zimnego powietrza.
Skręcili za róg i piękna bryła domu ukazała im się w całej krasie: elżbietański dwór z wysokimi kwadratowymi kominami i wielodzielnymi oknami, w idealnych proporcjach zbudowany z pięknego kamienia z Cotswold.
– Nie podrzuciłem ci koki do pokoju.
– W takim razie kto? – spytała. – I co robiłeś w tunelu? Nieomal mnie zabiłeś.
– Zabiłem cię? – powtórzył za nią Scott Rich.
Na stopniach czekał Widgett. Kiedy ich ujrzał, ruszył na spotkanie przez trawnik, w rozwianym płaszczu i szaliku.
– Uratowałem ci w tym tunelu życie. Dałem ci swoje powietrze. Zachowaliście się jak idioci, schodząc na dół bez postawienia bojki.
– Wielki Boże. A wy wciąż się kłócicie? – spytał Widgett, gdy się do siebie zbliżyli. – Chodźcie, pójdziemy do lasu. Olivio, po powrocie do domu poproszę cię, żebyś podpisała zobowiązanie dochowania tajemnicy państwowej, dobrze?
– Tak jest, proszę pana – wydukała Olivia, nie posiadając się z podekscytowania. – Bezzwłocznie.
– Otóż to, tak sobie właśnie pomyślałem, że to ci się spodoba – powiedział Widgett. – Wszystko, co tu usłyszysz, nie ma prawa wyjść na zewnątrz. Zrozumiano? Albo trafisz do Tower.
Był rześki zimowy dzień, a powietrze przepełniały zapachy typowe dla angielskiej wsi – głównie nawozu. Olivia szła leśną ścieżką w ślad za dwoma szpiegami i wdychając woń wilgotnego lasu i gnijącej grzybni, z radością właziła w każdą napotkaną kałużę. Zdążyła już zapomnieć, jak miło się wędruje, gdy przed chłodem chroni nas ciepłe ubranie. Zauważyła zamontowaną na drzewie kamerę, po chwili drugą, aż wreszcie przez zasnuty mgłą las zamajaczyło jej wysokie ogrodzenie, od góry dodatkowo zabezpieczone czterema zwojami kolczastego drutu, a za nim żołnierz w maskującym mundurze. Scott Rich zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.
– Z prawdziwą przykrością ośmielamy się przeszkodzić ci w twoich rozmyślaniach – powiedział. – Ale czy istnieje szansa, że przyłączysz się do naszej rozmowy, czy wolisz raczej chlapać się w błocie?
– Przecież i tak nic nie słyszę. Idziecie przodem, a ja muszę was gonić.
– Wielki Boże, to się staje nie do zniesienia – rzekł, odwracając się Widgett. – Zupełnie jak wstęp do kiepskiej komedii romantycznej.
W zimnym powietrzu twarz Widgetta wyglądała jeszcze bardziej niesamowicie. Przez jego skórę przeświecały czerwone żyły, a pod oczami pojawiły się sine podkówki. Wyglądał, jakby faktycznie już nie żył – chodzące zwłoki.
– Pojawiają się dwa kluczowe pytania – powiedział Scott Rich, nie zwracając na niego uwagi. – Po pierwsze: co oni planują? Z tego, co donosi wywiad, wynika, że…
– Boże, wywiad donosi. Nie znoszę tego powiedzenia – zdenerwował się Widgett. – Wywiad donosi. Wywiad donosi. Zacofany wywiad. Potrzebujemy więcej ludzi w terenie. Istot ludzkich, po ludzku reagujących na inne istoty ludzkie.
– Z danych zebranych przez wywiad niezbicie wynika, że atakami zagrożone są Londyn i Los Angeles.
– Podobnie jak Sydney, Nowy Jork, Barcelona, Singapur, San Francisco, Bilbao, Bogota, Bolton, Bognor i wszystkie miejsca, do których ludzie wysyłają e-maile – mruknął Widgett.
Scott Rich na wpół przymknął powieki. Olivia zaczynała się już domyślać, że niejednokrotnie tylko w ten sposób będzie dawał znać, że jest co najmniej wściekły.
– W porządku. Mamy tutaj istotę ludzką. Jest do twojej dyspozycji – powiedział i oparł się o drzewo.
Widgett wyraźnie się nad czymś zastanawiał, zagryzając wargę, a może sztuczną szczękę. Wbił w nią spojrzenie swoich przenikliwych niebieskich oczu.
– Dwa pytania. Po pierwsze: jaką Feramo szykuje nam niespodziankę? Nurków w kanalizacji, w zbiornikach – w systemach chłodzących elektrowni atomowych? Po drugie: z hotelu w Hondurasie przerzucają materiały wybuchowe do południowej Kalifornii. Jak to robią?
– Tym właśnie zajmowali się w Hondurasie?
– Tak – powiedział Scott Rich z twarzą pozbawioną wyrazu.
– Skąd wiesz?
– Bo znalazłem C4 na szczycie jaskini, z której ty właśnie wypływałaś.
Olivia spuściła wzrok i zmarszczyła czoło, przypomniało jej się bowiem, jak to z zachwytem podziwiała ryby, nie mogąc się nadziwić, że są takie kolorowe.
– Tak więc… agentko Joules – powiedział Widgett. – Czy jakieś myśli kryją się za tą uroczą buźką?
Spojrzała na niego ostro. Jej umysł nie funkcjonował jak należy. Za bardzo się wszystkim przejmowała, bo też za bardzo chciała odnieść sukces jako szpieg.
– Muszę się nad tym zastanowić – powiedziała cichutko.
Widgett i Scott Rich wymienili spojrzenia. U jednego wyczuła rozczarowanie, pogardę u drugiego.
– Pójdziemy dalej? – zaproponował Widgett.
Dwie tak kompletnie niepasujące do siebie postaci podjęły przerwany marsz. Szli pogrążeni w poważnej dyskusji, jeden nienaturalnie wysoki, w rozwianym płaszczu i łopoczącym szaliku, gestykulujący teatralnie, drugi silny, skupiony, opanowany. Olivia dreptała za nimi nieszczęśliwa. Czuła się jak legendarny cudowny skrzypek, który wkroczył na scenę, zagrał kilka fałszywych nut i zawiódł wszystkich. Stres spowodowany wszystkimi tymi dziwacznymi przeżyciami zaczynał dawać się jej we znaki. Czuła się wyczerpana, znużona i bezużyteczna. „Oddychaj, oddychaj, uspokój się, uspokój, nie wpadaj w panikę”, powtarzała w myślach, starając się przypomnieć sobie życiowe zasady.
„Nigdy nie wpadać w panikę. Zatrzymać się, oddychać, myśleć.
Nigdy nie jest ani tak dobrze, ani tak źle, jak się wydaje.
W obliczu klęski pomyśl:»Och, pieprzyć to«„.
– Przepraszam! – zawołała, przyspieszając, by ich dogonić. – Przepraszam! Wiem, jak przemycają materiały wybuchowe!
– Chwała Bogu! – westchnął Widgett. – Powiedz nam, proszę.
– W Hondurasie przewożą je lądem, a potem na łodziach wzdłuż wybrzeży Pacyfiku.
– Tak, do tego zdołaliśmy dojść sami – powiedział Scott. – Pytanie tylko, jak wwożą je na terytorium Stanów?
– Myślę, że ładują je na eleganckie jachty, a potem – na jachtach albo na Katalinie, u Feramo – chowają w deskach surfingowych.
Obaj mężczyźni zatrzymali się i spojrzeli na nią.
– Później jachtami przewożą deski jak najbliżej brzegu. Obciążają je i topią albo na dnie, albo umocowane na linach. Potem ich surfingowcy schodzą pod wodę w akwalungach, zabierają deski, topią sprzęt do nurkowania, na deskach dopływają do brzegu w Malibu i odjeżdżają z nimi w swoich samochodach kempingowych.
Zapadła kompletna cisza.
– Hmm, wspaniała praca myślowa – mruknął wreszcie Widgett. – A oparta na…?
– Widziałam, jak ćwiczą to w Hondurasie. Na Popayan opłynęłam cypel i widziałam, jak zatapiają deski, a potem na nich wypływają i surfują.
– Czy nie tego właśnie miałeś szukać, Scott? – spytał Widgett. – A może byłeś zbyt zajęty wylewaniem wina z pluskwy? Puligny-Montrachet, o ile się nie mylę?
– Niech się pan zamknie, bardzo proszę.
– Więc schowałeś pluskwę w donicy z drzewkiem figowym u Feramo? – domyśliła się Olivia.
– I w kaktusie. Zresztą w twoim też, skoro już o tym mowa.
– A ty na jedną rzuciłaś sweter, drugą zalałaś kieliszkiem Cristal, trzecią białym winem. Louis Jadot, rocznik dziewięćdziesiąty szósty, czy tak?
– Dziewięćdziesiąty piąty – sprostowała Olivia.
– To musiało być przykre. – Widgett pokiwał głową.
– Owszem – zgodziła się Olivia.
– Karl, cześć – mówił Scott do telefonu. – Niech sekcja H sprawdzi surfingowców na wybrzeżu południowej Kalifornii, dobra? Skoncentrujcie się na Malibu Lagoon. Szukajcie w deskach C4. I poślij też ludzi na Katalinę – tajniakow – niech sprawdzą przystanie. Gdzie jest to miejsce, Olivio? Olivio? Gdzie Feramo ma przystań na Katalinie?
– Och, ee, na prawo od Avalon.
– Na prawo?
– Na wschód. A może na zachód? No wiesz, na prawo, jak się patrzy na Katalinę od strony Los Angeles. Za cyplem, od strony oceanu, w kierunku Hawajów.
Scott Rich westchnął.
– Po prostu sprawdź wszystko po kolei.
– Pysznie. A więc to mamy z głowy – ucieszył się Widgett. – A teraz cele. Jakieś pomysły?
Olivia przedstawiła im swoje teorie o zatrutym rycyną kremie do twarzy, acetylenie w systemach chłodzących elektrowni nuklearnych, atakach na studia.
– Ale to dość szeroki zakres – powiedziała na koniec. – Żeby go zawęzić, musiałabym spędzić z Feramo trochę więcej czasu.
– Idealnie byłoby skorzystać z jego oferty i pojechać do Sudanu – stwierdził Widgett. – Co w każdych okolicznościach może być niezwykle interesujące.
– Musiałby być szalony, żeby cię tam zabierać – zauważył Scott.
– On j e s t szalony.
– Jest szalony, że cię wypuścił.
– Serdeczne dzięki – powiedziała Olivia i pomyślała sobie, że może ten Scott Rich nie jest jednak taki zły.
– Ponieważ było oczywiste, że go wydasz. Co zresztą zrobiłaś.
– On mi ufa. Myśli, że jestem jego sokołem.
Scott wydał jakiś dziwny odgłos.
– Coś ci się nie podoba, Scotcie, Richu, Mortonie czy też jak się tam naprawdę nazywasz?
– Owszem, Rachel, Olivio, Pixie czy też jak się tam, do cholery, postanowiłaś dzisiaj nazywać…
– Panie Boże Wszechmogący – jęknął przeciągle Widgett, wyciągając chustkę, by otrzeć sobie nią czoło. – Przecież właśnie na przybieraniu różnych tożsamości polega praca szpiega. Pozwolę sobie przypomnieć, że są wśród nas tacy, co jako drag queen spędzili dwa pełne sezony w Aswan Cataract Hotel.
– Otóż to, s z p i e g a – zauważył kwaśno Scott Rich.
– I to czyni naszą pannę Joules osobą tak interesującą – powiedział Widgett. – Ona jest urodzonym szpiegiem. Pozostaje tylko kwestią otwartą, czy jeśli Pierre Feramo – wymówił nazwisko z przesadnym francuskim akcentem – zgodnie z daną obietnicą rzeczywiście zadzwoni, by zwabić cię do swojego beduińskiego matecznika na wzgórzach Morza Czerwonego, zgodzisz się pojechać?
– Tak – odparła poważnie Olivia.
– Naprawdę? – spytał Scott Rich, wbijając w nią spojrzenie swoich przenikliwych szarych oczu. – Nawet jeżeli zrobi to tylko po to, żeby cię zabić?
– Gdyby faktycznie chciał mnie zabić, myślę, że zrobiłby to raczej w Hondurasie.
– Och, bez wątpienia – zgodził się Widgett. – Gość może mieć całe mnóstwo powodów, by pragnąć porwać agentkę Joules na pustynię. Czytałeś chyba Arabskie noce? Wielce erotyczna książka. Ośmielam się twierdzić, że dziewczyna porwana przez Beduina może liczyć na naprawdę ogniste noce spędzone w jego namiocie.
– A co potem? – spytał Scott Rich, przechylając ze złością głowę.