Dwadzieścia metrów pod powierzchnią wody człowiek ma wrażenie, że śni albo znajduje się na innej planecie. Olivia, w czerwonym kostiumie i pełnym osprzęcie nurka, znajdowała się na krawędzi urwiska, pionowej skały opadającej trzysta metrów w otchłań. Wystarczyło się z niej rzucić i wywijając salta, opadać swobodnie. Płynęła za pomarańczową rybą najeżkokształtną. Była prześliczna, jaskrawopomarańczowa, w kształcie piłki i miała wielkie okrągłe oczy z ciemnorudymi rzęsami, zupełnie jak z kreskówki Disneya. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się ławica niesamowitych niebieskich i zielonych rybek. Olivii towarzyszył Dwayne, szczupły dwudziestodwulatek o długich jak u hippisa włosach. Złączył kilka razy zaciśnięte pięści, przypominając jej, że ma sprawdzić powietrze. Podniosła do góry zawór. Byli pod wodą już od pięćdziesięciu minut, a jej wydawało się, że upłynęło dopiero pięć. Spojrzała w górę na skąpaną w słońcu powierzchnię morza. Zaszokowało ją, że jest tak daleko w dole; czuła się zupełnie bezpiecznie. Musiała tylko pamiętać, by nie wpaść w panikę i oddychać.
Niechętnie zaczęła się wznosić, podążając za chudą syl-wetkaDwayne'a z falującą leniwie grzywą długich włosów. Nie spieszyła się, krótkimi gwałtownymi seriami uwalniając gromadzące się w kamizelce powietrze. Wychynęła na powierzchnię i oszołomiona spojrzała na inny świat: jaskrawe słońce, błękitne niebo, ciągnący się wzdłuż zaskakująco bliskiego brzegu szereg wesołych drewnianych domków. Tam, pod wodą, wydawało jej się, że zanurzyła się w niezmierzoną otchłań, miliony kilometrów od cywilizacji, a teraz woda była tak płytka, że niemal mogła w niej stanąć.
Razem z Dwayne'em podpłynęli do pomostu przystani dla nurków Rika, gdzie pełni euforii po udanym nurkowaniu, przytrzymując się krawędzi drabinki, zdjęli maski. Rzucili na deski paski balastowe i odpiąwszy butle, czekali, aż ktoś podejdzie, by je od nich odebrać. Na ławkach przed szopą siedziało kilka osób, bez reszty pogrążonych w rozmowie. Nikt nawet nie zauważył, że się wynurzyli.
– Palanty! Co się dzieje? – zawołał do nich Dwayne. Wciągnął się na pomost i pomógł wdrapać się Olivii.
– Hej, Dwayne! – odkrzyknął ktoś z grupy. – Widziałeś tam na dole coś podejrzanego?
– Nie, stary. Było pięknie. Tylko błękitna woda.
Idąc po nagrzanych od słońca deskach pomostu, Olivia czuła, że trochę drżą jej kolana. Sporo czasu przesiedziała pod wodą. Dwayne płukał sprzęt w beczce ze świeżą wodą. Kiedy podeszła, podał jej butelkę zimnej wody.
– Zrobiłaś się blondynką – zauważył. Dotknęła dłonią włosów zesztywniałych od soli.
– Bardziej ci do twarzy, niż kiedy byłaś ruda.
– A miało zejść dopiero po sześciu umyciach – powiedziała, zanurzając swój sprzęt w beczce.
– Hej, Rik. Co jest? Stało się coś? – spytał Dwayne, gdy wraz z Olivia zbliżył się do grupki.
Rik, potężny Kanadyjczyk z wąsem, był starszy od pozostałych. Wyglądem przypominał wykładowcę z uniwersytetu.
– Nad Jaskinią Morgana ustawili boje – powiedział Rik, robiąc Olivii miejsce obok siebie. Sięgnął do lodówki i podał jej wodę sodową. – Frederic zszedł tam z klientami i w tunelu wychodzącym na drugą stronę spotkał grupę Arturo z łodzi Roatán. Arturo powiedział, że to on postawił boje, ale kiedy Frederic schodził, nie było ich. To musi być sprawka ferajny Feramo.
Słysząc nazwisko, Olivia zesztywniała, starała się jednak nie dać niczego po sobie poznać.
Do rozmowy włączył się kolejny chłopak:
– W sobotę ktoś postawił boję, chociaż na dole nikogo nie było. Arturo ją zobaczył i zszedł, żeby sprawdzić, ale nic nie znalazł. Jedyny sposób, żeby to się skończyło, to siedzieć przez cały dzień w łodzi i pilnować.
– Aha, może będziemy musieli tak zrobić, i to nie tylko z łodzią – powiedział Dwayne ponurym, ostrzegawczym tonem.
Grupka zaczęła się rozchodzić. Dwayne zaproponował, że odprowadzi ją do panny Ruthie.
– O czym oni rozmawiali? – spytała niewinnie.
– O facetach z hotelu na Pumpkin Hill. Mają tam ten luksusowy ekologiczny ośrodek dla nurków. Niektórzy gadają, że należy do naftowego szejka. Robią wszystko, żeby wysiudać inne ekipy nurków i przejąć wszystkie jaskinie i tunele dla swoich klientów. Jedno wielkie gówno.
– To jest podwodny hotel?
– No, niby tak, ale to jakaś bzdura. Trzyma tam tych wszystkich zawodowych nurków i spawaczy. I ma to pieprzone wielkie molo. Po co komuś takie molo na Popayan?
Olivia myślała gorączkowo.
– Spawacze? Mogą spawać pod wodą? A czego używa się w lampach lutowniczych?
– Acetylenu.
– To jest materiał wybuchowy?
– Owszem, jak zmieszasz z tlenem.
– Pod wodą także?
– Jasne. No, jesteśmy na miejscu. Przyjdziesz wieczorem do Wiadra Krwi?
– E, czy ja wiem? Dobra – odparła mało konkretnie. – Na razie.
Pobiegła do swojego pokoju i chwyciła gazetę, by poszukać w niej artykułu o zamachu bombowym w Algeciras, który zauważyła wcześniej. Do wybuchu doszło w kompleksie turystycznym i przypisywano go Al-Kaidzie.
„Wstępne dochodzenie sugeruje, że do konstrukcji bomby użyto acetylenu. Acetylen jest powszechnie dostępny i rutynowo wykorzystywany przez nurków do prac spawalniczych”.
Wiadro Krwi okazało się niesamowitym miejscem. Była to drewniana szopa z kamienną posadzką, barem z surowego drewna i bezzębnym barmanem. Przy barze siedziało trzech miejscowych, natomiast stoliki i ławy okupowali turyści.
Wśród podróżujących z plecakami turystów Olivia zawsze czuła się dobrze. Demonstrowanie seksualności, podobnie jak i finansowej wypłacalności traktowali co najmniej niechętnie. W równym stopniu nie tolerowali skąpych bluzeczek i minispódniczek jak garniturów od Marksa & Spencera czy woderów. Standardowym strojem były wyblakłe, zniszczone ubrania, może i dopasowane w czasie, gdy opuszczali Helsinki czy Sztokholm, ale po sześciu miesiącach nurkowania, żywienia się ryżem z groszkiem i dezynterii stawały się co najmniej o dwa numery za duże.
Kiedy weszła, Dwayne pomachał jej na powitanie i gestem zaprosił, by usiadła koło niego. Trzej miejscowi rechotali głośno. Spojrzała w ich stronę i zauważyła, że jeden opowiada jakąś anegdotę i stoi pochylony z wypiętym mocno tyłkiem.
Ekipa, którą poznała u Rika, przesunęła się nieco, robiąc jej miejsce na drewnianej ławce. Ktoś posługując się żargonem, opowiadał jakąś historię o nurkach i z tego, co się zorientowała, mowa w niej była o ludziach Feramo.
– I złapał któregoś w Diabelskie Szczęki, nie postawił boi i gościowi brakło powietrza.
Widząc wchodzącego do baru Mortona C, Olivia straciła panowanie nad sobą.
– Jezu. I co zrobił?
– Podłączył się do jakiegoś innego faceta…
Patrzyła, jak zbliża się do grupy w tyle baru i wita z pozostałymi w sposób, w jaki zwykle robią to członkowie gangów z południowego LA.
Morton C zauważył, że mu się przygląda, i podniósł swoją butelkę z piwem. Zrobił minę, która od biedy mogła uchodzić za uśmiech, ale wcale nie musiała.
– …aż w końcu udało mu się ściągnąć butlę i otworzyć zawór.
Do ich stolika zbliżył się mężczyzna. Wyglądał jak hippis z lat siedemdziesiątych – wielkie, sumiaste wąsy, długie włosy, łysina na czubku głowy.
– Hej, Rik. Masz chęć popłynąć na Bell Key?
– A z powodu?
Twarz mężczyzny rozciągnęła się w szerokim, promiennym uśmiechu.
– Mamy działę.
– Super! Jasne. Jedziesz, Rachel rodem z Anglii?
Okazało się, że poprzedniej nocy morze wyrzuciło na brzeg Popayan duże opakowanie kokainy, która teraz miała zostać demokratycznie podzielona między wszystkich mieszkańców West Endu. Olivia zastanawiała się, czy mogła to być ta sama kokaina, którą wyrzuciła przez okno w hotelu – mało prawdopodobne, ale byłaby w tym jakaś przyjemna ciągłość.
Większość klienteli Wiadra Krwi wyruszyła na wysepkę całą flotyllą łodzi, z których zwykle nurkowali. W pewnej chwili jedna z nich nawaliła. Olivia z podnieceniem zauważyła, że z odsieczą ruszył Morton C. Pociągnął za rozrusznik, chwilę majstrował coś przy przepustnicy, wreszcie wyszarpał silnik z wody. Przez kilka minut w nim grzebał, opuścił go, aż wreszcie po kilku próbach odpalenia motor zaskoczył i zaczął regularnie terkotać.
Zabrali ze sobą wielki zapas rumu w plastikowym pojemniku i kilkanaście litrów soku pomarańczowego. Kiedy dotarli do wysepki, szerokiej na trzydzieści metrów i niezamieszkanej, rozpalili ognisko i w skorupach orzechów kokosowych mieszali drinki. Olivii przypomniały się szkolne imprezy, kiedy to wszyscy z udawaną obojętnością, przerywaną nerwowymi wybuchami śmiechu, planowali, z kim później będą się obściskiwać. Ktoś przygrywał na gitarze, reszta trochę śpiewała, cały czas dzieląc kokę na ściechy* i paląc podawane z rąk do rąk skręty. Coraz więcej osób gromadziło się wokół ogniska i Olivia się do nich przyłączyła.
* Ściechy – paski, w które sypie się kokainę, żeby potem wciągać ją przez nos.
Ani na chwilę nie udało jej się zapomnieć o obecności Mortona C. Obserwowała go kątem oka, wpadając w lekką panikę, ilekroć zdarzyło mu się porozmawiać z jakąś inną dziewczyną. Czuła się jak nastolatka i szalenie jej się to podobało. Morton C niby to nie zwracał na nią uwagi, ale ich spojrzenia spotkały się kilka razy i Olivia wiedziała. Usiadła po drugiej stronie ogniska i popijała drinka, za kokę dziękując, skręta natomiast nie odmawiała, ani na chwilę nie przestając obserwować poważnej twarzy Mortona C oświetlonej przez płomienie ogniska. Nagle zniknął jej z pola widzenia, bo zasłonił go Dwayne, nachylając się ku niej.
– Rachel – szepnął z kamienną powagą. – Widzisz? Tam, za drzewami, stoi helikopter. Zasłonili go.
Rozejrzał się wkoło nerwowo, po czym poruszając się jak małpa, skoczył między drzewa.
Kokaina najwyraźniej zaczynała działać. Po prawej stronie Olivii rozgorzała ożywiona dyskusja, polegająca w całości na tym, że wszyscy ochoczo przyznawali rację pozostałym.
– Tak jest, stary, tak jest! Stuprocentowa racja.
– Tak, to znaczy, to jest, no wiesz, jak…
– Święte słowa! Dokładnie tak samo uważam! Dokładnie!
Ktoś zaczął zbliżać się do ognia, mamrocząc do siebie pod nosem:
– …nasze zmysły mogą nam mówić, że to rzeczywistość, która wydaje się rzeczywistością, która faktycznie ma związek z rzeczywistością, ale tak naprawdę rzeczywistością nie jest.
Nagle wsadził palec u nogi w ognisko, zaklął i przewrócił się.
Olivia położyła się i zamknęła oczy. Ktoś przyniósł odtwarzacz i rozbrzmiała nastrojowa francuska muzyka. Trawa była wspaniała – tak delikatnie, seksownie łaskotała.
– Zmieniłaś uczesanie.
Otworzyła oczy. Obok niej siedział Morton C i patrzył w ogień.
– To przez słońce.
– Jasne.
Wsparł się na łokciu i patrzył na nią. Gdyby nachylił się jeszcze kilka centymetrów, mógłby ją bez trudu pocałować.
– Przejdziemy się?
Pomógł jej wstać i trzymając za rękę, poprowadził za sobą. Dłoń miał chłodną, szorstką i mocną. Ścieżka powiodła ich za skałę, skąd nie było widać ogniska. Morton C przystanął i wpatrując się w Olivię tymi przenikliwymi, szarymi oczami, odgarnął jej włosy z twarzy. W świetle księżyca widziała piękny zarys jego policzków i szczęki. Wydawał się taki dojrzały i silny, jak ktoś, kto niejedno w życiu widział. Ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował ją, mocno i bezczelnie, przyciskając do skały. Wspaniale całował.
Pewnie wodził rękami po jej ciele. Zarzuciła mu ramiona na szyję i rozkoszując się pocałunkiem, dotykiem poznawała mięśnie jego pleców. Pod koszulą wyczuła jakiś pasek. Wodząc po nim palcami, dotarła aż do biodra, gdy on gwałtownie odepchnął jej rękę.
– Nosisz broń?
– Nie, dziecinko – wyszeptał. – Po prostu cieszę się tobą.
– W trochę dziwnym miejscu.
– Lubimy zaskakiwać – odparł, wprawnie wsuwając jej rękę w dżinsy.
Boże, zupełnie jakby naprawdę znowu miała szesnaście lat. Rozległy się krzyki. Zza skały wychynął Dwayne. Spojrzał na nich, wściekle żując jakiś kawał gumy. Na chwilę niesamowicie posmutniał, po czym się odwrócił.
– Hej, stary, kasujemy się – mruknął zduszonym głosem.
Wyprostowali się i poprawili ubrania. Morton C objął ją ramieniem i powoli wrócili do pozostałych. Na ich widok roześmiał się krótko.
– Jezu, jak my tę bandę załadujemy na łodzie?
Rik siedział w połowie wysokości palmy, prawdopodobnie szukając zamaskowanego helikoptera. Dwayne jak szalony biegał tam i z powrotem po plaży, nie przestając żuć gumy. Część ekipy weszła do wody, gdzie skakali i tańczyli, wymachując uniesionymi nad głowami rękoma. Przy wygasającym z wolna ognisku zebrała się reszta i przekrzykując się nawzajem, toczyła ni to rozmowę, ni kłótnię.
– Właśnie tak to, stary, widzę, dokładnie tak, nie inaczej!
– Dokładnie! Dokładnie o to chodzi!
Morton C westchnął i zaczął zbierać całe towarzystwo.
Wiatr ucichł zupełnie i morze, smoliście czarne, było gładkie jak stół. Rozmowa zeszła na Feramo. Dwayne, wyraźnie pobudzony, wpatrywał się w widoczne na krańcu wyspy światła, ani na chwilę nie przestając nerwowo żuć.
– Teraz na Popayan musisz uważać na każde pieprzone słowo. Nigdy nie wiadomo, kto dla nich pracuje, a kto nie. Tak jest, stary, jutro tam idę. Zejdę tam na dół i zrobię coś, co da im trochę do myślenia.
– Hej – mitygował go Morton C. – Uspokój się, stary. Jesteś nieźle naćpany.
– Powinniśmy je przejąć – powiedział Dwayne. – To wariactwo, chłopie. Znamy te jaskinie lepiej od nich. My powinniśmy je przejąć. – Patrzył prosto przed siebie, żuł i jak jakiś maniak wymachiwał jedną nogą.
Olivia zadrżała. Morton C przyciągnął ją do siebie i otulił jej ramiona swoim swetrem.
– W porządku? – szepnął. Uszczęśliwiona pokiwała głową. – Wiesz coś o tych ludziach?
Potrząsnęła przecząco głową, unikając jego wzroku. Nagle poczuła się potwornie zawstydzona znajomością z Feramo.
– Tylko tyle, co inni gadają. A ty?
Ktoś podał Mortonowi C skręta. Zaciągając się nim głęboko, zaprzeczył ruchem głowy. Po sposobie, w jaki wydmuchnął dym, Olivia domyśliła się, że tylko udawał, iż się zaciąga.
– Chciałbym sobie obejrzeć to miejsce. A ty?
– Taki miałam zamiar. Pomyślałam, że przydałoby mi się to do artykułu. Ale teraz trochę się boję.
– Jesteś dziennikarką? – Gdy podawał jej skręta, ich palce się zetknęły.
Dwayne nie przestawał się rozwodzić nad Feramo i Pumpkin Hill.
– Powinniśmy coś wymyślić, żeby ich porządnie nastraszyć. Przygotować im jakąś niespodziankę. Na przykład zrobić w jaskini coś tak okropnego, żeby już nigdy tam nie wrócili.
– Dla kogo pracujesz?
– Jestem wolnym strzelcem. Teraz piszę artykuł o nurkowaniu dla „Elan”. A co t y tutaj robisz?
Olivia przygryzła dolną wargę, czując, jak Morton C kładzie jej rękę na kolanie i wolno przesuwa ją w górę, mocno uciskając udo kciukiem.
Pod domem panny Ruthie schronili się w cieniu drzewa. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi, jak w oknie pensjonatu porusza się zasłona i w świetle lampy rysuje się czyjaś sylwetka. Szybko cofnęła się głębiej pod drzewo.
– Mogę wejść? – wyszeptał z twarzą wtuloną w jej szyję.
Z ogromnym wysiłkiem odsunęła się od niego i tylko pokręciła przecząco głową.
Dysząc ciężko, spuścił na chwilę wzrok. Kiedy nieco się uspokoił, spojrzał na nią znowu.
– Co? Zakaz wstępu nocnym gościom?
– Chyba że z przyzwoitką.
– Nurkujesz jutro?
Kiwnęła głową.
– O której?
– Mniej więcej o jedenastej.
– Później cię znajdę.
Po powrocie do pokoju, nie mogąc się uspokoić, gorączkowo chodziła tam i z powrotem. To świętoszkowate odmawianie każdemu było dla niej prawdziwą torturą. Nie umiała powiedzieć, czy i jak długo jeszcze uda jej się wytrwać.