37

Noc minęła jej koszmarnie; nie zmrużyła oka. Ostatni raz jadła przed dwunastoma godzinami – kawałek ciasta u panny Ruthie, a w jej pokoju, choć tak luksusowym, nie było minibaru, żadnego batonika czekolady, miseczki z orzeszkami, wielkiego opakowania M &M. Wierciła się na wszystkie strony, przekładała głowę na poduszce, która sprawiała wrażenie, że zrobiona jest z liczącego sobie trzy tysiące lat najdelikatniejszego egipskiego włókna, ale nic nie pomagało.

O piątej rano gwałtownie usiadła i stuknęła się w czoło. Jaskinie! Al-Kaida ukrywa się w jaskiniach w Tora Bora! Feramo prawdopodobnie ukrywa Osamę Bin Ladena i Saddama Husajna w jaskini pod Suakin. A dokładnie pod niąna pewno znajduje się jaskinia wypełniona tym, o czym Donald Rumsfeld śni dniem i nocą, a mianowicie bronią masowego rażenia, elegancko podpisaną: WŁASNOŚĆ S. HUSAJNA: WYBUCHNIE ZA 45 MINUT.

Gdy wreszcie świt zaczął rozpraszać ciemności nad morzem, zapadła w niespokojną, wypełnioną koszmarnymi snami drzemkę: śniły jej się bezgłowe ciała w kombinezonach do nurkowania, głowa Osamy Bin Ladena, wciąż w turbanie, opadająca w głębię oceanu, bezustannie gadająca o piętnastolitrowych butlach, zaletach suchych kombinezonów z neoprenu, duńskich kamizelkach wypornościowych i australijskich rafach.

Obudziło ją jaskrawe słońce, świergot tropikalnych ptaków i szarpiący wnętrzności głód. Powietrze pachniało cudownie, przywodząc na myśl wakacje. Zarzuciła bawełniany szlafrok i w kapciach wyszła na balkon. Był piękny, prawie bezchmurny niedzielny poranek. Czuła zapach śniadania.

Drogowskazy z obiecującym napisem „RESTAURACJA” zaprowadziły ją do baru, gdzie grupka młodych piękności śmiała się i żartowała. Zawahała się, czując się jak nowa dziewczynka w szkole, gdy nagle rozpoznała jakże znajomy, no wiesz, głos dziewczyny z Valley.

– Chodzi o to, że ja, no wiesz, jestem ostatnio sobą znacznie bardziej niż kiedykolwiek.

Nad talerzem pełnym naleśników, grzebiąc w nich bezmyślnie i bez specjalnego zainteresowania widelcem, siedziała Kimberley. Wiele wysiłku kosztowało Olivię, by się na nie nie rzucić.

– Kimberley! – powiedziała wesoło, podchodząc do towarzystwa. – Co za miłe spotkanie. Jak tam twój film? Skąd masz te naleśniki?

W życiu się chyba tak nie nażarła, bo inaczej nie da się tego nazwać. Pochłonęła jajecznicę na bekonie, trzy bananowe naleśniki z syropem klonowym, jedną jagodową babeczkę, trzy kromeczki bananowego chleba, dwa soki pomarańczowe, trzy cappuccino i jedną Krwawą Mary. Gdy jadła, starając się robić to w miarę powoli i kulturalnie, rozpoznawała coraz więcej głosów znanych z Miami i LA. Poza Kimberley był tu Winston, piękny czarnoskóry instruktor nurkowania – szczęśliwie udało mu się wyjść cało z rzezi na OceansApart – Michael Monteroso, cudowny mistrz błyskawicznego liftingu i Travis, aktor o wilczych oczach, a poza tym pisarz i ekspert od stylu życia. Wszyscy prezentowali przy basenie i barze swoje wspaniale lśniące i wysportowane ciała. Teraz nie miała już wątpliwości, że znalazła się w obozie poborowym – wersji obozów Butlins* w wydaniu Al-Kaidy.

* Butlins – grupa wakacyjnych obozów, niezwykle popularnych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, założonych przez Sir Billy'ego Butlina w różnych nadmorskich miejscowościach Zjednoczonego Królestwa, które miały zapewniać niedrogie wakacje przeciętnym ludziom.

Winston leżał na leżaku, pogrążony w głośnej rozmowie z Traviserà i Michaelem Monteroso, którzy siedzieli przy barze.

– W którym roku była w tym najlepszym Valentino, z białym paskiem? – spytał Winston.

– To było na Oscarach – odparł Michael tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Na Globach była w granatowym Armanim bez pleców. I wygłosiła tę mowę o miodzie: „Każdy potrzebuje słodyczy, żeby powiedzieć»Jak ci minął dzień, słodziutka?«Benjamin Bratt tak się do mnie zwraca”.

– A sześć tygodni później się rozstali.

– Pracowałem w ochronie na premierze Oceans Eleven. I myślę sobie, więc mogę kazać Julii Roberts otworzyć torebkę, a ona podchodzi wprost do mnie i nieproszona, sama pokazuje mi, co ma w torebce.

– Dalej się w to bawisz? – spytał Travis aktor, z błyskiem w lodowatoniebieskich, wilczych oczach.

– Już nie – warknął Winston. – A ty? Dalej jeździsz furgonetką dla tych tam z południowego LA?

– Nie.

– A mnie się wydawało, że jeździsz- powiedział Michael.

– No, tylko na pół etatu.

– Dla kogo? – wtrąciła się Olivia.

– Och, no wiesz, dla nikogo specjalnego. – Travis był chyba naćpany. – Wredna robota, stary, ale nieźle płacą. No wiesz, jak jeździsz do Chicago albo Michigan i śpisz w wozie, możesz nazbierać, no wiesz, per diems i nadgodziny, ale i tak najlepsze fuchy zawsze dostają starsi.

– O czym mówicie? – spytała i z miejsca tego pożałowała. Zachowywała się jak stuprocentowa dziennikarka albo policjantka. Na szczęście Travis aktor zdawał się tego nie zauważać.

– Carrysure, firmie ochroniarskiej? – Ziewnął, wstał i podszedł do ustawionego koło palmy stolika, gdzie w czymś, co wyglądało jak gigantyczna woskowa rzeźba, płonęło kilka świec. Włożył do ust na wpół wypalonego skręta, zapalił go i zaczął grzebać przy wosku, ugniatając go w przedziwne kształty.

– Co on robi? – spytała po cichu Olivia.

Michael Monteroso przewrócił oczami.

– To jego woskowe ciasto – odparł. – Uwalnia jego kreatywność.

Nagle Olivia wstrzymała oddech. Obok baru przechodził Morton C, w nałożonej do połowy piance, prezentując potężne muskuły. Na każdym ramieniu niósł butlę, a w ślad za nim podążało dwóch młodzieńców o arabskim wyglądzie, taszcząc kamizelki i manometry.

– To było na Oscarach w tym roku – powiedziała Kimberley. – Miałam zajmować puste miejsca. Siedziałam za Jackiem Nicholsonem.

Olivia zauważyła, że Morton C dostrzegł ją i odwrócił się wyraźnie wściekły. Dwulicowy drań. Chyba sobie nie wyobrażał, że znowu uda mu się wkraść w jej łaski? Wyjęła swój miniaturowy aparacik i zrobiła kilka zdjęć.

– Mówisz serio? – zdziwił się Winston. – Byłaś jak ci, co to siadają na miejscu Halle Berry, kiedy przyjdzie jej ochota wyjść do ubikacji?

Olivia trąciła Michaela i pokazała na oddalającego się Morrona.

– Kto to jest? – spytała szeptem.

– Ten blondyn? No wiesz, to jakiś instruktor nurkowania czy coś?

– Mój tata załatwił mi tę robotę, bo pracuje przy Oscarach – oznajmiła z dumą Kimberley. – Drugi raz miałam siadać za Shakirę Caine, ale ona, no wiesz, poszła do łazienki tylko raz, w czasie przerwy. Ale w zeszłym roku przez całą pierwszą połowę siedziałam w pierwszym rzędzie.

– Ktoś widział Pierre'a?

– Alfonso mówił, że ma zejść, no wiesz, na lunch czy coś tam. Hej! Jest Alfonso. Hej, stary. Chodź, napijemy się.

Podobna do trolla postać Alfonso, bez koszuli, zmierzała w ich kierunku. Olivia nie mogła znieść widoku jego potwornie owłosionych pleców.

– Idę popływać – oznajmiła. Kiedy jednak zsuwała się ze stołka, ogarnął ją strach, że ciężar pochłoniętych naleśników pociągnie ją na dno.

Skoczyła w krystalicznie czystą wodę i wstrzymując oddech najdłużej jak potrafiła, wyłoniła się na powierzchnię pięćdziesiąt metrów dalej. W szkole wygrała wyścig w pływaniu pod wodą, zanim zakazano organizowania podobnych zawodów, ponieważ ktoś zasłabł. Odgarnęła włosy do tyłu i przygładziła je, po czym znowu dała nura i płynęła pod wodą tak długo, jak mogła, kierując się w stronę cypla, chciała bowiem obejrzeć betonowe molo. Morze było tu ciemniejsze i bardziej wzburzone; zbliżała się do nawietrznej strony wyspy. Zaczęła płynąć szybkim kraulem, aż znalazła się naprzeciwko mola. Wyglądało na nieużywane. Od strony hotelu broniło do niego dostępu wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. W pobliżu brzegu dostrzegła butle i magazyn, a także deskę surfingową, wyglądającą jakby była przecięta na pół.

Za molem ciągnęła się smagana wiatrem plaża, obmywana przez spienione fale. Kilkaset metrów w głąb morza podskakiwała na kotwicy niewielka łódka. Z rufy skoczył do wody nurek, trzech innych podążyło jego śladem. Olivia zanurkowała i ruszyła w ich kierunku. Gdy wypłynęła na powierzchnię, ostatni z nurków zaczynał się zanurzać. Przekonana, że spędzą pod wodą jakiś czas, popłynęła w stronę mola, kiedy jednak się obejrzała, ze zdumieniem stwierdziła, że cała czwórka wypłynęła w pobliżu brzegu. Czekali w wodzie, w znajomej pozie wyglądając jak foki. Nagle jeden z nich zaczął szybko płynąć w stronę nadciągającej fali i wspiął się na deskę. Surfingowcy! Zafascynowana patrzyła, jak zgodnie płyną zygzakami po wewnętrznym zgięciu fali. Roześmiani przewrócili się i ruszyli w stronę mola. Nagle jeden z nich coś krzyknął i pokazał na nią.

Olivia zanurkowała na głębokość jakichś dwóch metrów i zaczęła płynąć w kierunku mola. Płuca jej rozrywało, ale płynęła dalej, póki nie dotarła na drugą stronę mola, gdzie wyskoczyła na powierzchnię, łapczywie wdychając powietrze. Surfingowców nigdzie nie było widać. Znowu zanurkowała i popłynęła w stronę ośrodka, aż woda stała się spokojniejsza, ciepła i niebieska, a ona znajdowała się nad piaszczystym dnem osłoniętej przed wiatrem zatoki.

Z ulgą wypłynęła na powierzchnię i położyła się na plecach, próbując wyrównać oddech. Kawałek dalej zauważyła tratwę. Zbliżyła się ku niej powoli, wdrapała na górę i opadła na pokrywającą ją sztuczną trawę.

Tratwa była cudowna. Pokrywająca ją sztuczna trawa miała niebieski kolor – identyczny z tą, która okalała basen w Standard Hotel w Los Angeles. Olivia wyciągnęła się na całą długość i czując, jak oddech jej się uspokaja, zapatrzyła się na niebo, gdzie już pojawił się księżyc. Odprężyła się, z rozkoszą wystawiając skórę na działanie słońca. Tratwa delikatnie kołysała się na falach, a woda cicho chlupotała o jej krawędzie.

Z tego cudownego stanu błogiego spokoju Olivia została wyrwana nad wyraz brutalnie. Jakaś ręka z potężną siłą zatkała jej usta. Instynktownie wyciągnęła ukrytą w bikini szpilkę do kapelusza i bez chwili wahania wbiła w krępujące ją ramię, które podskoczyło gwałtownie i zwolniło uścisk na tyle, by udało jej się oswobodzić.

– Nie ruszaj się – rozkazał znajomy głos.

– Morton, co ci odbiło? Oglądasz za dużo filmów akcji?

Obróciła się i po raz pierwszy w całym swoim życiu spojrzała prosto w wylot lufy pistoletu. Doprawdy, uczucie było niesamowite. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, a teraz, gdy działo się to naprawdę, wydało jej się dziwnie nierealne. „Zupełnie jak w filmie”, przemknęło jej przez myśl. Jakby patrzyła na przepiękny widok i myślała, że wygląda jak zwykła pocztówka.

– Co było w tej igle?

Szare oczy spoglądały z lodowatą wściekłością. Przytrzymywał się tratwy jedną ręką, drugą wciąż mierząc do niej z broni.

– To coś w życiu nie wystrzeli – zauważyła. – Było pod wodą.

– Połóż się na brzuchu. Tak jest. A teraz – nachylił się ku niej – gadaj, co było w tej cholernej strzykawce?

Bał się. Widziała to w jego oczach.

– Morton – powiedziała zdecydowanym tonem. – To zwykła szpilka do kapelusza. Podróżuję sama. A ty mnie przestraszyłeś. A teraz przerażasz mnie jeszcze bardziej. Odłóż broń.

– Oddaj mi tę szpilkę.

– Nie. Oddaj mi broń.

Bezceremonialnie wepchnął jej lufę w kark, drugą ręką chwytając szpilkę.

– Zachowujesz się co najmniej niegrzecznie. Dobrze wiesz, że mogę po prostu wstać i zacząć krzyczeć.

– Nie zdążyłabyś nawet miauknąć. I nigdy by cię nie znaleźli. Co to, kurwa, ma być?! – spytał, przyglądając się szpilce ze zdumieniem.

– Szpilka do kapelusza. Moja matka zawsze ją przy sobie nosiła, żeby odstraszyć ewentualnych napastników.

Mrugając z niedowierzaniem, przez chwilę jeszcze wpatrywał się w szpilkę.

– Szpilka do kapelusza – zaśmiał się w końcu. – Coś niesamowitego.

– Założę się, że teraz żałujesz, że w ogóle wyciągałeś broń, no nie?

Wyraz jego szarych oczu powiedziałjej, że się nie myli. „Ha, ha”, pomyślała sobie.

– Zamknij się i gadaj. Co tu robisz? – spytał groźnie.

– Sama chciałabym to wiedzieć. Porwał mnie Alfonso.

– To wiem. Ale co robisz na Popayan? Dla kogo pracujesz?

– Już ci mówiłam. Jestem dziennikarką, wolnym strzelcem.

– Daruj sobie. Dziennikarka pisząca o modzie, która…

– Ja n i e piszę o modzie.

– O perfumach, nieważne. Na dodatek jesteś też lingwistką?

– W naszym kraju – powiedziała, podnosząc się z oburzeniem – mamy świadomość, jak ważna jest znajomość języków obcych. Zdajemy sobie sprawę, że na świecie żyją również inne narody. I lubimy się z nimi porozumiewać, a nie tylko się na nich wydzierać.

– A cóż to za języki? Jazgotanie? Bełkot? Pierdoły? Język miłości?

Wbrew sobie zaczęła się śmiać.

– Dajże spokój, przestań wymachiwać tą spluwą. Nie wydaje mi się, żeby twój szef szczególnie się ucieszył, kiedy się dowie, że wpychałeś mi do gardła pistolet.

– To akurat najmniejsze z twoich zmartwień.

– Nie mówię o sobie. Co robiłeś w tamtym tunelu?

– Jakim tunelu?

– Och, nie udawaj głupiego. Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? Co ci zrobił taki Bogu ducha winien hippis… jak mogłeś?

Spojrzał na nią groźnie.

– Czemu się włóczysz za Feramo?

– A ty? Czemu włóczysz się za mną? Nie najlepiej ci idzie zacieranie śladów. Ta sztuczna broda i wąsy, jakie nosiłeś w Standard! W życiu nie widziałam niczego bardziej obrzydliwego. A skoro chciałeś mi podrzucić do pokoju w Tegucigalpa opakowanie koki, nie powinieneś był pięć minut wcześniej robić do mnie słodkich oczu, po czym zniknąć i po chwili wrócić.

– Zamkniesz się w końcu? Pytałem cię, czemu się włóczysz za Feramo?

– Czyżbyś był zazdrosny?

Parsknął krótkim, pogardliwym śmiechem.

– Zazdrosny? O ciebie?

– Och, najmocniej przepraszam, zapominam się. Po prostu przyszło mi do głowy, że mnie całowałeś, bo ci się podobałam. Zapomniałam, jaki z ciebie dwulicowy, cyniczny, działający na sto frontów drań.

– Musisz wyjechać. Jestem tu, żeby cię ostrzec. To dla ciebie zdecydowanie zbyt głębokie wody.

Popatrzyła na niego.

– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli powiem, że przyganiał kocioł garnkowi.

Potrząsnął głową.

– Tak jak myślałem, w opowiadaniu pierdoł jesteś nadzwyczaj biegła. Posłuchaj. Miła z ciebie angielska dziewczyna. Nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Zabieraj się stąd, i to szybko.

– Niby jak?

– Oliviaaaaa!

Obróciła się, by spojrzeć za siebie. Z płycizny, gdzie woda sięgała mu najwyżej do pasa, wydzierał się do niej Feramo.

– Zaczekaj na mnie! – krzyknął. – Już do ciebie płynę.

Spojrzała na Mortona C, ale zostały po nim tylko bąbelki na powierzchni wody.

Feramo podpłynął do niej z precyzją rekina, tnąc powierzchnię wody potężnymi uderzeniami ramion, i bez trudu wskoczył na tratwę. Był opalony i zbudowany jak młody bóg – gładka oliwkowa skóra i doskonałe rysy wyglądały bosko na tle błękitnej wody. „O mój Boże, prawdziwy urodzaj na facetów”, pomyślała. Żałowała, że Morton umknął; mogłaby mieć ich obu na tratwie – jeden ciemny, drugi jasny, obaj niezwykle przystojni – i wybrać sobie ładniejszego.

– Olivio, wyglądasz cudownie – rzekł z przekonaniem Feramo. – Po prostu cudownie.

Najwyraźniej i jej służyło błękitne tło wody.

– Wezwę łódź, niech nam przywiozą ręczniki – powiedział i z kieszonki wyciągnął wodoodporny biper. Nie minęła, gdy podpłynęła do nich motorówka. Wysmukły młody Hiszpan w kąpielówkach zgasił silnik, podał im puszyste ręczniki i pomógł Olivii wejść na pokład.

– To wszystko, Jesus, dziękuję – rzekł Feramo, ujmując ster.

Jesus bez chwili wahania przeszedł na tył łodzi i wyprostowany zrobił krok do przodu, jak gdyby miał zamiar przejść się po powierzchni wody.

Feramo obejrzał się, by sprawdzić, czy Olivia siedzi bezpiecznie, i łagodnie poprowadził łódź szerokim łukiem przez zatokę, kierując się za cypel.

– Wybacz, że zostawiłem cię samą na cały dzień – powiedział.

– Och, nie przejmuj się. Ja także wstałam raczej późno. Miałeś kaca?

Mówiąc to, starała się wyczuć, w jakim jest nastroju, rozglądając się za czymkolwiek, co pomogłoby jej się od niego uwolnić.

– Nie, to nie był kac – warknął. – Czułem się jak zatruty. Żołądek mi się wywracał, a głowa tak mnie bolała, jakby ktoś ściskał mi czaszkę metalową obręczą.

– Oj, Pierre. Lekarze nazywają to kacem.

– Nie bądź śmieszna. To niemożliwe.

– Dlaczego?

– Gdyby to był kac – powiedział z godnością – nikt, kto choć raz w życiu tego doświadczył, nie tknąłby więcej alkoholu.

Odwróciła się, by ukryć uśmiech. Czuła się jak żona, której mąż uparcie twierdzi, że wie, dokąd zmierza, chociaż idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Poczuła się nieco pewniej. Był po prostu zwykłym facetem. Miała teraz dwie opcje. Albo skoncentruje się i spróbuje wydobyć od niego jak najwięcej informacji, albo zrobi wszystko, by się stąd wydostać. Proste zasady psychologii mówiły, że im więcej będzie wiedziała, tym trudniej będzie jej się uwolnić.

– Muszę wyjechać – oznajmiła.

– To niemożliwe – odparł, nie odrywając wzroku od horyzontu.

– Przestań, przestań – powiedziała z nutą histerii w głosie. – Muszę wyjechać.

Nagle dotarło do niej, jak powinna postąpić. Rozpłacze się. W normalnych okolicznościach nawet do głowy by jej nie przyszło, że mogłaby upaść tak nisko, ale: a) sytuacja w niczym nie przypominała normalnej, b) nie miała ochoty umierać i c) czuła, że jedyne, z czym Feramo nie będzie umiał sobie poradzić, to zalewająca się łzami kobieta.

Wróciła myślą do swojej nieudanej historii o ataku szarańczy na Sudan, kiedy to w zastępstwie postanowiła napisać poruszający artykuł o zdychających z głodu zwierzętach. Jakiś urzędas z sudańskiego Ministerstwa Informacji bez ogródek odmówił jej wstępu na teren zoo, aż nagle rozpłakała się z frustracji, co widząc, decydent poddał się na całej linii, otworzył przed nią na oścież bramy ogrodu i oprowadził po całym terenie, jakby robił urodzinowy prezent trzyletniej dziewczynce. Wtedy jednak stało się to przypadkiem. Zawsze trzymała się zasady, by nie osiągać celu poprzez łzy, a gdyby kiedykolwiek się zdarzyło, że zbierać jej się będzie na płacz, skryć się z nim w toalecie, zanim ktoś zauważy. Niestety, w zoo w Chartumie nie było damskiej toalety.

Teraz jednak postanowiła z zimną krwią posłużyć się tą jakże potężną bronią, jaką są niewieście łzy. Gra toczyła się o życie lub śmierć, o globalnym bezpieczeństwie nie wspominając. Lecz czy cel powinien uświęcać środki? Jeżeli raz złamie się zasadę, nigdy nie wiadomo, jak daleko można się posunąć. W jednej chwili będzie płakać, by manipulować mężczyzną, w następnej weźmie się do mordowania hippisów.

„A tam, pieprzyć to”, pomyślała i wybuchła płaczem.

Pierre Feramo spojrzał na nią przerażony. Szlochała i zawodziła. Zatrzymał silnik. Zaczęła płakać jeszcze głośniej. Skulił się i rozejrzał nerwowo na boki, jakby oczekując ratunku przed nadciągającym atakiem sterowanych laserem scudów.

– Olivio, Olivio, przestań, proszę. Błagam cię, nie płacz.

– Więc pozwól mi wrócić do domu – wykrztusiła poprzez łzy. – POZWÓL MI WRÓCIĆ DO DOMU.

Prawdę powiedziawszy, całkiem jej się to spodobało. Ciekawe, czy zaproponuje jej rolę w Granicach Arizony u boku Kimberley i Demi.

– Olivio… – zaczął i umilkł, spoglądając na nią bezradnie. Najwyraźniej nie posiadł umiejętności przynoszenia komuś ukojenia.

– Już nie mogę. To nie do zniesienia. Nie potrafię żyć w pułapce. – Później, w przypływie twórczej weny, dodała: – Muszę być wolna jak sokół. – Popatrzyła na niego spod rzęs, by sprawdzić, jakie zrobiła na nim wrażenie. – Błagam, Pierre, pozwól mi odejść. Zwróć mi wolność.

Wyraźnie był zdenerwowany. Nozdrza mu falowały, kąciki ust opadły. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał jej Osamę Bin Ladena.

– Dokąd chcesz odejść? – spytał. – Nie odpowiada ci moja gościnność? Nie jest ci u nas wygodnie?

Wyczuła w jego głosie groźbę – był wyraźnie urażony i nerwy miał napięte jak postronki.

– Muszę przyjść do ciebie z własnej woli – rzekła, spuszczając nieco z tonu i przysuwając się bliżej do niego. – To musi być moja decyzja, mój wybór. – Znowu się rozpłakała, tym razem naprawdę. – Nie czuję się tu bezpieczna, Pierre. Jestem zmęczona, wydarzyło się tyle niesamowitych rzeczy: statek wyleciał w powietrze, ktoś odgryzł Dwayne'owi głowę – po prostu się boję. Muszę wracać do domu.

– Nie możesz teraz nigdzie podróżować. Świat stał się niebezpieczny. Musisz zostać tutaj, saqr, gdzie nic ci nie grozi, póki cię nie wyszkolę, żebyś zawsze wracała.

– Jeżeli chcesz, żebym wróciła, musisz pozwolić mi odejść. Muszę być wolna, wzbić się w przestworza jak orzeł – powiedziała, martwiąc się jednocześnie, czy odrobinę nie przesadziła.

– Dobrze, saqr, niech ci będzie. Wypuszczę cię i raz jeszcze poddam próbie. Ale musisz odejść jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj.


*

Feramo osobiście odwiózł ją białą motorówką na Roatán. Gdy wciąż jeszcze znajdowali się na morzu, wyłączył silnik, by się pożegnać.

– Bardzo było mi miło gościć cię, Olivio – powiedział, czule dotykając jej policzka. – Za kilka dni sam wyjeżdżam do Sudanu. Zadzwonię do ciebie, kiedy będziesz w Londynie, i umówimy się, gdzie do mnie dołączysz, by poznać w pełni życie Beduinów.

Olivia bez słowa kiwnęła głową. Numer telefonu, który mu podała, był nieprawdziwy.

– I wtedy, saąr, zrozumiesz mnie lepiej. I nigdy już nie będziesz chciała odejść. – Spojrzał na nią płonącym wzrokiem szaleńca. Pomyślała, że spróbuje ją pocałować, zrobił jednak coś znacznie dziwniejszego. Ujął jej palec wskazujący, wsunął go sobie do ust i zaczął s s a ć z obsesyjną żarłocznością, jak umierający z głodu prosiaczek, który dorwał się do smoczka.

Загрузка...