Olivia podeszła do recepcji i poprosiła, żeby wszystkimi kosztami, od jej przyjazdu poczynając, nie obciążano „Elan”, lecz ją. Podróż nie zapowiadała się tanio, lecz w końcu ma swoją dumę. Gdy czekała, nie wiadomo skąd wyrósł przy niej wścibski boy hotelowy z kozią bródką i okazałą muskulaturą.
– Opuszcza nas pani, panno Joules? – spytał.
Na boya hotelowego to on nie wyglądał zupełnie. Był zdecydowanie zbyt bystry i opanowany. Może to błyskotliwy młody matematyk zarabiający na studia. Nie: za stary.
– Jeszcze nie.
– Podoba się pani u nas?
– Tak, może z wyjątkiem mikrofonu w moim pokoju – powiedziała, bacznie mu się przyglądając.
– Nie rozumiem?
– Słyszałeś.
Wróciła recepcjonistka i w tej samej chwili dziwnie znajomy, paskudnie słodki zapach uderzył Olivię w nozdrza. Obróciła się. Zjawił się Alfonso, z bujnym owłosieniem wyzierającym spod koszulki polo, tym razem różowej.
– Olivio, już się bałem, że nigdy nie zejdziesz. Właśnie miałem dzwonić do ciebie do pokoju.
Nagromadzony przez wiele godzin stres dał w końcu o sobie znać wybuchem irytacji.
– Bo co? Ty także idziesz na kolację? – warknęła.
Alfonso najwyraźniej poczuł się dotknięty, co na krótką chwilę odmalowało się na jego twarzy. Zabawny był z niego gość. Fanfaron, cały wypomadowany, w głębi duszy chyba jednak cierpiał z powodu niskiej samooceny.
– Oczywiście, że nie. Mam tylko dopilnować, żebyś bezpiecznie dotarła. Pan Feramo prosił mnie o to. Samochód czeka.
– Och. Dobrze. Bardzo dziękuję – powiedziała, czując się podle.
– Mój Boże, co ci się stało z twarzą?
Zanosiło się na długi wieczór.
Alfonso wyprowadził ją przed hotel i z dumą wskazał czekający „samochód”. Była to biała, długa limuzyna, jakimi ludzie spoza miasta, przystrojeni we wściekle kolorowe peruki szaleją w wieczory kawalerskie po Sunset Boulevard. Szofer otworzył przed nią drzwiczki i Olivia wsiadła lub raczej wpadła do wnętrza, potykając się o coś sterczącego na samym środku, i stwierdziła, że na wprost oczu ma parę szpilek od Gucciego. Jej wzrok podążył w górę, wzdłuż smukłych i delikatnych oliwkowych kostek i jedwabnej sukni w kolorze zgaszonego różu, by stwierdzić, że wraz z nią limuzyną podróżować będzie również Suraya. Co jest, do cholery?
– O, znowu się spotykamy – powiedziała Olivia, usiłując wczołgać się na siedzenie, ale z zachowaniem choć resztek godności osobistej.
– Cześć. Mój Boże. Co ci się stało z twarzą?
– Miałam zabieg kosmetyczny – odparła, rozglądając się nerwowo po wnętrzu limuzyny, która włączyła się do ruchu i majestatycznie ruszyła Sunset.
– O nie. – Suraya parsknęła śmiechem. – Tylko mi nie mów, że poszłaś do Michaela. To skończony kretyn. Chodź tutaj.
Otworzyła torebkę, nachyliła się i zaczęła pokrywać twarz Olivii korektorem. Było w tym coś przedziwnie intymnego, lecz tak zaskoczyło Olivię, że nie zdążyła nawet zaprotestować.
– Jak tam, ty i Pierre, co? – Głos Surayi zupełnie nie pasował do jej pełnej elegancji urody. Brzmiał wulgarnie i można było pomyśleć, że jest naćpana. – Kręcicie coś razem?
– Boże uchowaj! Umówiliśmy się tylko na kolację, nic więcej! – Było coś takiego w Surayi, co sprawiało, że Olivia czuła się jak zagorzała harcerka.
– Dajże spokój – rzekła Suraya, przeciągając głoski. Nachyliła się ku Olivii. – Uważa, że jesteś bardzo inteligentna.
– Miło z jego strony! – ucieszyła się Olivia.
– Jasne. – Suraya wyjrzała przez okno, uśmiechając się złośliwie do siebie. – A więc jesteś dziennikarką, tak? Powinnyśmy się wybrać na zakupy.
– Słusznie – odparła Olivia, gorączkowo starając się doszukać w tym jakiejś logiki.
– Pójdziemy do Melrose. Jutro?
– Muszę pracować – powiedziała, a w duchu pomyślała sobie, że przymierzanie ciuchów w towarzystwie mierzącej metr osiemdziesiąt, a ważącej czterdzieści kilo modelki mogłoby się okazać zajęciem dość przygnębiającym. – A ty? Czym się zajmujesz?
– Jestem aktorką – odpowiedziała obojętnie Suraya.
– Naprawdę? Zagrasz w filmie Pierre'a?
– Jasne. Film, jedna wielka bzdura, zresztą co tam. Naprawdę myślisz, że on jest prawdziwy? – spytała konspiracyjnie Suraya. – No wiesz, Feramo. – Otworzyła torebkę i przejrzała się w lusterku, po czym znowu nachyliła się ku Olivii. – No? – nalegała, kładąc rękę na kolanie Olivii i ściskając je lekko.
Olivia poczuła, jak ogarnia ją panika. Czyżby w charakterze zasłony dymnej planowali jakieś odrażające seksualne igraszki w stylu lat siedemdziesiątych? Mijali właśnie Beverly Hills Hotel wyglądający jak różowy pałac. Miała ochotę otworzyć okno i z całej siły wrzasnąć: „Pomocy! Pomocy! Zostałam porwana!”
– Pierre? Cóż, uważam, że jest niezwykle atrakcyjny. Idziemy do restauracji?
– A bo ja wiem. Albo do restauracji, albo zamówicie coś na wynos, nie mam pojęcia – burknęła Suraya. – Ale powiedz, według ciebie on jest naprawdę producentem filmowym?
– Oczywiście – powiedziała Olivia obojętnie. – Dlaczego? Ty tak nie uważasz?
– Nie, chyba jest. Jak długo zostajesz w LA? Podoba ci się Standard?
Jeśli starała się wyciągnąć od Olivii jakieś informacje, radziła sobie raczej kiepsko.
– Och, jest wspaniały, ale w takim miejscu człowiek nie ma specjalnej ochoty wystąpić w bikini. Czasem mam wrażenie, że jestem na planie Słonecznego patrolu. Chociaż ty pewnie nie miałabyś z tym problemu.
– Ty też nie – rzekła Suraya i wymownie spojrzała na jej piersi. – Masz wspaniałą drobną figurkę.
Olivia nerwowo poprawiła sukienkę.
– Dokąd właściwie jedziemy?
– Do mieszkania Pierre'a?
– Gdzie to jest?
– Przy Wilshire? Może zadzwonię do ciebie jutro na komórkę i umówimy się na zakupy?
– Zadzwoń lepiej do hotelu – powiedziała zdecydowanie Olivia. – Jak już mówiłam, będę pracować.
Gdy coś szło nie po myśli Surayi, wyglądała naprawdę paskudnie. Zapadła niezręczna, pełna napięcia cisza, a Olivia zastanawiała się w duchu, co teżjądzisiaj czeka. Widziała się nagą, przywiązaną plecami do Surayi; wokół nich podskakiwał radośnie Alfonso, jak małe dziecko ubrany w nieprzemakalne majtki, Feramo zaś krążył tam i z powrotem, co chwilę strzelając z bata. Boże, czemu nie została w hotelu i nie zamówiła po prostu kolacji do pokoju?
Mieszkanie Pierre'a w Wilshire Regency Towers było szczytem luksusu. Na dziewiętnastym piętrze drzwi windy otworzyły się i ich oczom ukazała się złoto-beżowa świątynia dyskretnie złego smaku. Nie brakowało niczego – były lustra, złote stoliki, jaguar z czarnego onyksu. Na piętro wjeżdżała tylko jedna winda. Olivia dyskretnie wyjęła z torebki szpilkę do kapelusza i ukryła ją w dłoni, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnych dróg ucieczki.
– Chcesz martini? – spytała Suraya i swobodnie rzuciła torebkę na kwadratową beżowo-złotą sofę, zupełnie jak gdyby była u siebie.
– Ooch, nie. Poproszę tylko o dietetyczną colę – zaćwierkała harcerka Olivia.
„Czemu tak się zachowuję?”, pomyślała, podchodząc do okna. Nad wzgórzami Santa Monica i oceanem słońce zaczynało się czerwienić.
Suraya podała jej drinka i stanęła tak blisko, że Olivii wydało się to wręcz idiotyczne.
– Piękne, prawda? – zamruczała Suraya romantycznie. – Nie chciałabyś tak mieszkać?
– Matko! Chyba bez przerwy kręciłoby mi się w głowie – zażartowała Olivia, odsuwając się nieco. – Tobie się podoba?
– Można się przyzwyczaić. To znaczy… w zasadzie tu nie mieszkam, ale…
Ha! W pięknych ciemnych oczach Surayi pojawił się błysk zdenerwowania. A więc mieszkała tutaj. Wygadała się.
– Skąd jesteś? – spytała Olivia.
– Los Angeles. Czemu pytasz? – padło ostrożne pytanie.
– Zdawało mi się, że masz angielski akcent.
– Chyba raczej środkowoatlantycki.
– Długo znacie się z Pierre’em?
– Wystarczająco długo. – Suraya jednym haustem wypiła swojego drinka i poszła po torebkę. – No, muszę spadać.
– Dokąd idziesz?
– Wychodzę. Pierre niedługo przyjdzie. Czuj się jak u siebie.
– Jasne – powiedziała Olivia. – Kapitalnie! Baw się dobrze.
Olivia zaczekała, aż drzwi windy zamknąsię za Suraya, a jęki i piski, które wydawał dźwig, jadąc w dół, umilkną. Suraya odeszła. Nastała cisza, zakłócana jedynie szumem klimatyzacji. Mieszkanie albo zostało wynajęte z pełnym umeblowaniem, albo architekt, który je projektował, nie był przy zdrowych zmysłach. Nigdzie ani śladu osobistych rzeczy – książek, naczyń pełnych zużytych długopisów – tylko pozłacane lustra, ornamenty, przeróżne onyksowe stwory rodem z dżungli i dziwaczne malowidła kobiet atakowanych przez węże lub długie, cienkie smoki. Wsłuchiwała się w ciszę, w jednej ręce ściskając szpilkę do kapelusza, w drugiej torebeczkę od Louisa Vuittona. Naprzeciwko windy był przedpokój. Starając się stąpać możliwie bezgłośnie, ruszyła w jego stronę. Dostrzegła szereg pozamykanych drzwi. Z walącym sercem, tłumacząc sobie, że zaskoczona przez kogoś zawsze może powiedzieć, iż po prostu szuka toalety, sięgnęła do pierwszej pozłacanej klamki i nacisnęła ją.
Znalazła się w dużej sypialni, w której całą jedną ścianę zajmowało okno. Na środku stało ogromne łoże z kolumienkami w kształcie grubych poskręcanych lin, z kulistymi lampami po obu stronach. Znowu ani śladu osobistych rzeczy. Szarpnęła szufladę, krzywiąc się na skrzypiący dźwięk, jaki wydała – była pusta. Nie potrafiła zamknąć jej z powrotem; szuflada się zacięła. Przeklinając się w duchu, zostawiła ją niedomkniętą i na palcach ruszyła na dalsze poszukiwania. Łazienka była ogromna, pełna luster, wyłożona koszmarnym różowym marmurem. Wchodziło się z niej do głównej garderoby z cedrowymi półkami, gdzie zwykle trzyma się wszystkie ubrania. Lecz tutaj ich nie było. Olivia oparła się o ścianę, która pod jej ciężarem się poruszyła. Stalowa, gruba na pięć centymetrów płyta uchyliła się bezszelestnie i ukazał się kolejny pokój. Sejf? Pokój-schron? Zapaliły się światła. Pomieszczenie było większe od sypialni i pomalowane na biało; bez okien i kompletnie puste, z wyjątkiem kilku niewielkich orientalnych mat ułożonych wzdłuż ściany. Płyta zaczęła się samoczynnie zasuwać, co widząc Olivia, kierowana impulsem, wyskoczyła na zewnątrz, zanim przejście zamknęło się na dobre.
Przystanęła i z walącym sercem rozejrzała się. Czyżby to rzeczywiście był pokój-schron? A te maty… czy były modlitewne? Obróciła się, by zlustrować znajdującą się za nią ścianę. Zdobiły ją trzy białe plakaty z arabskimi napisami. Wyjęła aparat, położyła torebkę na podłodze i zaczęła robić im zdjęcia, gdy nagle zamarła. Zza ruchomej ściany dobiegły ją hałasy – przytłumione kroki! Ktoś był w sypialni. Kroki umilkły. Potem usłyszała, jak ktoś stara się zasunąć szufladę, którą ona zostawiła otwartą.
Kroki rozległy się znowu, w dalszym ciągu przytłumione, lecz coraz bliższe. Poczuła się jak uwięziona pod wodą, bez dostępu do powietrza. Zmusiła się, by oddychać, zachować spokój i myśleć. Może jednak jest tu gdzieś drugie wyjście? Spróbowała przypomnieć sobie rozkład korytarza – długa przerwa między jednymi drzwiami a drugimi. Kolejna sypialnia?
Usłyszała kroki na marmurowej posadzce łazienki i ponownie spojrzała na płytę, tym razem dostrzegając prawie niezauważalną zmianę w kolorze. Popatrzyła na przeciwległą ścianę. Jest! Zbliżyła się do niej na palcach i naparła na nią ramieniem. Ściana zaczęła się otwierać. Olivia wślizgnęła się przez powstałą szczelinę, modląc się, by się za nią zamknęła. Jej życzeniu stało się zadość, co widząc, omal się nie rozszlochała. Znalazła się w kolejnej garderobie, tym razem pełnej męskich ubrań. W powietrzu unosił się też lekki zapach wody kolońskiej używanej przez Feramo. To były jego ubrania: lśniące, eleganckie buty; ciemne garnitury; sztywno wykrochmalone, nienagannie wyprasowane koszule w pastelowych odcieniach; porządnie złożone dżinsy; koszulki polo. Gdy szybkim krokiem pokonywała garderobę, przez głowę przemykały jej różne, luźno ze sobą powiązane myśli: „Boże, ten to ma ciuchów. Takie porządne, że aż sterylne”. Sama nie obraziłaby się, mając podobną garderobę. Jak się wytłumaczy, gdy on nagle wyłoni się na korytarzu? Weszła do łazienki. Super. Może udawać, że właśnie tam weszła, żeby skorzystać z toalety. W lustrach ujrzała swoje odbicie z każdej możliwej strony. Dobiegł ją ledwo słyszalny szelest otwierającej się płyty. Wsunęła miniaturowy aparat pod pachę i spuściła wodę w toalecie. Być może dobre maniery nie pozwolą temu komuś – kimkolwiek jest – wtargnąć do łazienki.
– Olivia? – dobiegł ją głos Feramo.
– Jedną chwileczkę! Jeszcze nie jestem gotowa! – krzyknęła wesoło w odpowiedzi. – Już.
Uśmiechnęła się, starając się, by wypadło to możliwie jak najbardziej naturalnie. Feramojednak spoglądał na nią chłodno.
– Cóż, jak widzę, odkryłaś mój sekret.