50

Scott Rich ani nie zmienił wyrazu twarzy, ani nie oderwał wzroku od publiczności. Po prostu pociągnął Olivię głębiej w cień wejścia na scenę i zapytał szeptem:

– Skąd wiesz? Wytłumacz mi, tylko po cichu.

– To było w jaskini. Mieli tam Oscara przeciętego na pół, pustego w środku.

– Jesteś pewna?

– Może nie przyjrzałam się zbyt dokładnie, ale… Tak, jestem pewna. A na Katalinie Feramo pokazywał mi Oscara, którego kupił w Internecie.

– Jezu Chryste – jęknął Scott, przebiegając wzrokiem widownię, na której w różnych miejscach szczęśliwi zwycięzcy czule tulili w objęciach wymarzone statuetki. – Ile już ich jest? Piętnaście? Dwadzieścia? Rany boskie.

Popchnął przed sobą Olivię za drzwi i szybko ruszył korytarzem, wyjmując telefon i jednocześnie myśląc na głos. Olivia z trudem starała się za nim nadążyć.

– To musi być C4. To jedyny środek wybuchowy, który jest dość stabilny. Pół kilo C4 w każdej statuetce i licznik przyklejony wewnątrz jakiegoś stopu metalu. W którymś momencie musieli podmienić dostawę. Głowę dam sobie uciąć, że psy nie sprawdzały statuetek. A nawet jeśli, mogły niczego nie wyczuć, zależy kiedy to tam wsadzili. Halo?

Centrala? Scott Rich, CIA. Dajcie mi szefa służb porządkowych. To bardzo pilne.

Z nieodstępującą go na krok Olivia wyszedł z budynku i wymachując swoim identyfikatorem, prawie biegł po czerwonym dywanie, tyle że w przeciwną stronę.

– Halo? – powiedział do telefonu. – Tom. Mówi Scott Rich. Dostaliśmy cynk. To bezpieczna linia? OK, słuchaj: Oscary zostały podmienione. To są bomby. – Na drugim końcu linii zapadła cisza. Po chwili głos rozległ się znowu. – Wiem. Mamy tu agentkę – powiedział Scott. – Pamięta, że widziała taką statuetkę w kryjówce Al-Kaidy w Sudanie. Co? Tak, wiem, wiem. Ale co robimy?

Gdy tak biegli, umysł Olivii pracował na pełnych obrotach. Nagle szarpnęła Scotta za rękę.

– Z kim rozmawiasz? – szepnęła. – Spytaj go o nazwę firmy, która przewoziła Oscary.

Po kilku sekundach mieli odpowiedź.

– Carrysure.

– Carrysure! Dla tej firmy pracował Travis Brancate! Pamiętasz? Ten nędzny aktorzyna łamane przez pisarz łamane przez specjalista od stylu życia, z wilczymi oczami? Ten, który napisał scenariusz? Kiedy nie miał co pisać, pracował u nich jako kierowca.

Scott gapił się na nią przez chwilę, z telefonem odsuniętym od ucha.

– Dobra, Olivio, dzwoń do biura – powiedział. – Powiedz im, co wiesz, i każ im go przesłuchać. – Wrócił do rozmowy przez telefon. – Tom, sprawa zaczyna się klarować. Musimy działać. Tak, idziemy do was. Widzę już furgonetkę, będziemy u was za dwie minuty.

– Nie powinni po prostu przerwać ceremonii i wszystkich ewakuować? – spytała Olivia, czekając na połączenie i zerkając jednocześnie na zegarek: do zakończenia transmisji zostało jeszcze dwadzieścia osiem minut.

Scott pokręcił głową, nie przerywając rozmowy. Olivia w końcu się dodzwoniła, przekazała wszystko i poleciła zająć się przesłuchaniem Travisa Brancate Przy okazji udzieliła kilku rad, jak najlepiej zmusić go do mówienia.

Zbliżali się już do wielkiej białej ciężarówki, w której znajdowało się stanowisko dowodzenia. Scott wyłączył komórkę i spojrzał na Olivię.

– W porządku, kochanie. Może być gorąco. Chcesz się wycofać i wracać do domu?

– Nie.

– Dobrze. W takim razie wracaj tam. – Skinął głową w stronę budynku. – Jeśli w statuetkach są zapalniki zegarowe, głowę daję, że na sali siedzi jakiś bardzo zdenerwowany agent Al-Kaidy z urządzeniem, które może je wyłączyć i zdetonować bomby w każdej chwili. Detonator wygląda pewnie jak telefon komórkowy albo bardzo duży zegarek. Jeśli facet zauważy, że próbujemy przerwać ceremonię, zabrać Oscary albo ewakuować teatr, na pewno ma rozkazy, żeby z miejsca wysadzić wszystko, łącznie ze sobą. Po prostu wypatruj każdego, kogo pamiętasz z otoczenia Feramo albo kto wyda ci się podejrzany. Na pewno będzie się pocił, nerwowo kręcił i umierał ze strachu. No wiesz, w stylu „Cholera-zaraz-zginę”. Powinien się wyróżniać wśród aktorów próbujących z godnością przyjąć porażkę.

– Chyba że s a m jest aktorem.

– Po prostu zajmij się tym – powiedział, zmierzając ku ciężarówce. – Aha, i jeszcze jedno. Kiedy byś to odpaliła na ich miejscu?

– Przy najlepszym filmie? Tuż przed samym końcem.

Popatrzył na zegarek.

– Tak czy owak mamy jakieś dwadzieścia pięć minut.

Znalazłszy się z powrotem w teatrze, Olivia w duchu powtarzała w kółko swoją mantrę: „Nie panikuj, oddychaj, myśl, nie panikuj, oddychaj, myśl”. Szła wzdłuż widowni, bacznie obserwując rząd po rzędzie i zanosząc modły do jakiejś siły nadprzyrodzonej: „Błagam cię, błagam, kimkolwiek jesteś… pomóż mi, tylko jeszcze ten jeden raz, a więcej już nigdy o nic nie poproszę, obiecuję”. Zauważyła, że liczba ochroniarzy dyskretnie się powiększyła. Ludzie chyłkiem wślizgiwali się bocznymi drzwiami, zajmując pozycje przy ścianach. Tu i ówdzie dostrzegała wśród publiczności połyskujące złotem nagrody, tykające bomby zegarowe, czule tulone do wystrojonych biustów lub przekazywane z rąk do rąk.

Anthony Minghella otwierał właśnie kopertę z nazwiskiem uhonorowanego Oscarem reżysera.

– A zwycięzcą jest Tim Burton za film Jack Tar Bush Land.

Olivia zauważyła wstającego ze swojego miejsca Burrona, z grzywką opadającą na okulary z grubymi szkłami. Szybko ruszyła w jego stronę i ignorując zdziwione spojrzenia, zarzuciła mu ramiona na szyję, jak gdyby była jego agentką co najmniej od piętnastu lat. Machnęła mu przed oczami identyfikatorem i szepnęła:

– CIA. Mamy wielki problem. Proszę mówić najdłużej, jak się da.

Dostrzegł, że przerażona jest nie na żarty, i skinął głową.

– Dziękuję – powiedziała cichutko. – Niech to będzie długa dziękczynna lista.

Tłum zgromadzony na Hollywood Boulevard zafalował na widok wielkich białych SUV-ów brygady antyterrorystycznej policji LA, pędem pokonujących odległość dwóch kwartałów, które dzieliły stanowisko dowodzenia od teatru. Statuetki, wciąż jeszcze znajdujące się za kulisami, zostały zamienione. Wszystkie listy gości i personelu były dokładnie sprawdzane. Funkcjonariusze otrzymali rozkaz, by na dany znak możliwie jak najbardziej dyskretnie odbierać zwycięzcom już rozdane Oscary. Na stanowisku dowodzenia rozpętało się prawdziwe pandemonium, gdy szefowie policji, straży pożarnej, FBI, firm ochroniarskich i Scott Rich na próżno próbowali oszacować niemożliwe do oszacowania ryzyko i podjąć jakąś decyzję.

Każda próba, choćby najlepiej dopracowana, wyrwania Oscarów z objęć szczęśliwych zwycięzców mogłaby sprowokować agenta do ich odpalenia. Podobne ryzyko istniało w przypadku przerwania ceremonii. Poza tym wyprowadzenie z widowni trzech i pół tysiąca osób zajęłoby co najmniej godzinę. Gdyby zaś na scenę wpadły siły szybkiego reagowania, wybuchłaby panika, która niewątpliwie udzieliłaby się widzom, a więc i agentowi – kimkolwiek był – trzymającemu palec na guziku detonatora. Ktoś wpadł na pomysł użycia gazu.

– Jasne, w Moskwie to się udało aż za dobrze – mruknął Scott. – Ze czterdzieści najsłynniejszych osobistości świata udławiłoby się własnym językiem – dodał człowiek z FBI.

Tak więc ceremonia trwała nadal. Do jej zakończenia zostało dwadzieścia minut, a na widowni znajdowało się osiemnaście bomb, które na oczach całego świata mogły wysadzić w powietrze teatr i wszystkich w nim zgromadzonych. Z drugiej jednak strony, cały ten koszmarny scenariusz równie dobrze mógł być wytworem rozbuchanej wyobraźni Olivii Joules.

Na scenie Tim Burton odgrywał rolę swojego życia.

– Cóż można powiedzieć o asystencie operatora, który na dodatek parzy najwspanialszą herbatę z rumianku, i to bynaj mniej nie w torebkach…

Tymczasem w pokoju przesłuchań CIA, zwykle tak uderzająco piękne, błękitne, wilcze oczy Travisa Brancato teraz wyglądały jak u pijaka, i to po trwającej co najmniej cztery dni libacji. Włosy miał w nieładzie, broda opadła mu na piersi. Ręka przesłuchującego uniosła się w górę, gotowa wymierzyć kolejny cios, co jednak do niczego nie prowadziło. Do pokoju weszła kobieta i podała funkcjonariuszowi notatkę – była na niej wskazówka od Olivii, w jaki sposób najlepiej zmusić Travisa do mówienia. Przesłuchujący przeczytał ją, po czym nachylił się nad uchem Brancato.

– Na ceremonii są szefowie wszystkich hollywoodzkich wytwórni. Puścisz farbę, uratujesz tyłek sobie i innym. Będziesz siedział cicho i już nikt nigdy w tym mieście cię nie zatrudni.

Brancata, wyraźnie zaniepokojony, poderwał głowę.

– Ja nic nie zrobiłem – wybełkotał. – Ja tylko miałem na dwadzieścia minut zostawić niezamkniętą furgonetkę koło motelu. Tylko tyle, człowieku. Myślałem, że Feramo chce jednego Oscara dla siebie.

Na scenie coraz bardziej zdesperowany Burton robił, co w jego mocy:

– Weźcie pod uwagę czas!

Publiczność nie kryła już zniecierpliwienia, ale on dzielnie brnął dalej.

– No, ale poważnie – mówił. – Ilu z nas tak n a prawdę zwraca uwagę na czas? Myślę, że moja księgowa Marty Reiss, bo o ile się orientuję, ma normowany czas pracy…

Scott Rich szedł właśnie przez kulisy, gdy minął go biegiem jakiś mężczyzna z czterema Oscarami w objęciach. Miał na sobie koszulkę z napisem: JEŚLI ZOBACZYSZ, ŻE BIEGNĘ, POSTARAJ SIĘ DOTRZYMAĆ MI KROKU. Scott tak właśnie postąpił i po chwili dołączył do niego kolejny człowiek objuczony statuetkami, tym razem jednak w pełnym rynsztunku ochronnym: w chłodzonej powietrzem masce i ciemnozielonym, ważącym czterdzieści kilogramów kombinezonie, osłoniętym wypukłymi, odpornymi na wybuch ceramicznymi tarczami. Wszyscy wybiegli na tył budynku, gdzie otoczony kordonem stał biały SUV brygady antyterrorystycznej.

– Joe! – krzyknął Scott na widok starszego mężczyzny w okularach, o mądrej twarzy i siwiejących włosach. – Sprawdziliście już którąś?

Pytanie zadał Joe Perrosowi, weteranowi służącemu w brygadzie od dwudziestu dwóch lat, a teraz jej szefowi.

– Ano – burknął Joe ponuro. – W środku jest pół kilo C4 i detonator Casio. Właśnie próbujemy go zdalnie otworzyć.

– Co z resztą? Wywieziecie je czy detonujecie tutaj? – spytał Scott. – Jak na widowni usłyszą wybuch…

– No, to może nam trochę skomplikować sprawę – zgodził się Joe. – Ale poszczęściło się nam i mamy tu TCV.

Wskazał wysoką na półtora metra stalową kulę, którą w jednej z ciężarówek technicy opatulali właśnie specjalnymi kocami.

– Wysadzimy tu kilka, a widzowie nawet się nie zorientują.

– Macie ludzi w środku, żeby rozpracowali odpalanie ręczne? – spytał Scott, wskazując na teatr.

– A jak ci się wydaje?

– Super. Wracam tam – powiedział Scott. – Przekaż mi złe wieści, jak tylko będziecie coś wiedzieli o detonatorze.

Tim Burton przeszedł do wspominania przeszłości, która wywarła na niego wpływ:

– Nie udałoby mi się, gdyby nie mój kuzyn Neil, któryw czasie ferii szkolnych pozwalał mi bawić się swoimi farbkami. Dzięki, Neil, ta nagroda jest także dla ciebie. I wreszcie muszę wspomnieć o mojej pierwszej nauczycielce plastyki, siwowłosej damie o duszy Picassa. Jak też się ona, do cholery, nazywała? Pani Jakaśtam… Lankoda? Swaboda? Moment, za raz sobie przypomnę…

Olivia, kryjąc się w cieniu drzwi, uzbrojona w dopiero co pożyczoną przepustkę „obsadzacza”, za pomocą swojej miniaturowej lunetki przeszukiwała górne rzędy na balkonach. Nie dostrzegała żadnej znajomej twarzy. Niczyje zachowanie nie różniło się w jakiś szczególny sposób od zachowania normalnego w czasie ceremonii rozdania Oscarów. Zabrzmiała muzyka. Ujrzała malujący się na twarzy Burtona wyraz niekłamanej ulgi, gdy potykając się, schodził za kulisy. Zauważyła, że patrzy w jej stronę, i pokazała mu uniesiony do góry kciuk.

Rozległy się oklaski i gwiazdy zaczęły wracać na swoje miejsca. Olivia obserwowała szefową „obsadzaczy”, jak kieruje i sadza ich na kluczowych pustych krzesłach. Do końca ceremonii zostało niespełna piętnaście minut. Na scenie pojawił się Bill Murray, by przedstawić zdobywczynię nagrody dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Gdy wszystkie oczy skierowały się na niego, Olivia ujrzała ochroniarza nachylającego się nad laureatem siedzącym przy przejściu z lewej strony. Najwyraźniej wydano rozkaz, by usunąć statuetki z sali. Olivia podjęła ostatnią desperacką próbę i raz jeszcze omiotła wzrokiem środkowe rzędy. Bingo! Nareszcie dostrzegła znajomą twarz: blondynkę o bujnej fryzurze, ustach przesadnie obrysowanych konturowką i dmuchanym biuście rozsadzającym obcisłą srebrną sukienkę. To była Demi, kiedyś najlepsza przyjaciółka Kimberley z przyjęcia w Miami. Z dyndającym na szyi identyfikatorem „obsadzacza” siadała właśnie na środku, obok ciemnowłosego chłopaka. Jego także Olivia rozpoznała – to on w rozchełstanej koszuli wychynął wraz z Demi z szatni, gdy Olivia opuszczała przyjęcie u Feramo w Miami. Chłopak był zlany potem. Przerażonym wzrokiem nieustannie wodził po całej sali. Widział, jak ochroniarz znika z Oscarem, i prawą ręką wciąż nerwowo sięgał do lewego nadgarstka. Olivia błyskawicznie wybrała numer na swoim telefonie komórkowym.

– Scott – szepnęła. – Chyba go namierzyłam. Siedzi po prawej stronie, dziesięć rzędów od tyłu, na prawo od Raquel Welch.

Z dudniącym sercem szła w kierunku chłopaka i Demi.

Dokładnie w tym momencie w bocznych drzwiach tuż przed niązjawił się Brad Pitt i stanął, opierając się o ścianę, przystojny jak jasna cholera. Brad Pitt! Super. Widząc zbliżającąsię Olivię, chyba lekko się zdziwił. Pokazała mu swój identyfikator CIA i pociągnęła w cień drzwi.

– Musisz zrobić dokładnie to, co ci powiem – szepnęła. – Nie pytaj o nic, tylko rób, co ci każę.

Popatrzył na nią spokojnie.

– Dziewczyna w srebrnej sukience – szeptała, wspinając się na palce, by sięgnąć mu do ucha. – Blondynka z kokiem, dwa miejsca na prawo od Raquel Welch. Widzisz ją? Zrób tak, żeby wstała ze swojego miejsca i wyszła razem z tobą.

– Załatwione. – Posłał jej niesamowicie seksowny uśmiech i ruszył w stronę Demi.

Olivia z podziwem obserwowała profesjonalistę przy pracy. Widziała, jak Demi odwraca głowę, przyciągana fluidami Brada Pitta, i jak Brad Pitt spogląda na dziewczynę wymownie, kiwając lekko głową. Nie wierząc własnemu szczęściu, Demi drżącą ręką złapała się za gardło, po czym wstała i ruszyła ku niemu. Ciemnowłosy chłopak w panice rozejrzał się wokół siebie, po czym przeniósł wzrok na estradę, gdzie Bill Murray wygłaszał właśnie najdłuższą w całej historii Nagród Akademii preambułę do nominacji za najlepszą rolę żeńską.

– Olivia? – Tuż za nią pojawiło się dwóch mężczyzn w czarnych mundurach. – Brygada antyterrorystyczna. Gdzie on jest?

Skinęła w stronę chłopaka.

– OK. Odseparuj jego i detonator, zanim się zorientuje. Jesteśmy tuż za tobą.

Olivia zaczęła torować sobie drogę wzdłuż rzędu, narażając się na wściekłe spojrzenia i zniecierpliwone syknięcia. Nie bacząc jednak na nic, parła naprzód, machając wszystkim przed oczami swoim identyfikatorem „obsadzacza” i zmierzając ku pustemu krzesłu obok chłopaka, a jednocześnie modląc się w duchu, żeby jej nie rozpoznał. Widziała wybrzuszenie pod jego lewym rękawem i prawą rękę, którą wciąż ku niemu sięgał, przykrywał je, jak gdyby osłaniając. W dłoni trzymała nasączoną chloroformem gazę. Usiadła i zobaczyła, jak chłopak zwraca ku niej zlaną potem twarz. Chyba zaczynał ją rozpoznawać. Zajrzała mu w oczy i uśmiechnęła się do niego promiennie, kładąc mu dłoń na udzie. Jednocześnie złapała go za nadgarstek, a gazę z chloroformem przyłożyła mu do ust, rękę z zegarkiem wciągając pod siebie, by nie mógł do niej sięgnąć. Widząc jego pełne przerażenia oczy, zanosiła modły do Boga, by nie była to pomyłka. Wokół nich zapanowało poruszenie – głowy się odwracały, a niewiedzący, co się dzieje, ochroniarze pędzili w ich stronę.

– Przytrzymaj mu drugą rękę! Przytrzymaj! CIA! – syknęła do Raquel Welch, coraz mocniej przyciskając gazę do nosa i ust chłopaka. Czuła, jak jego opór z każdą chwilą słabnie.

Raquel Welch schwyciła wolną rękę chłopaka, wsunęła ją pod swoją słynną pupę i usiadła na niej. Wspaniale pracowało się z aktorką, która stosowała się do zaleceń reżysera.

– Trzymaj! – rękę z zegarkiem podała siedzącemu po drugiej stronie zaskoczonemu mężczyźnie, który – jak się później dowiedziała – był jednym z dyrektorów DreamWorks. – To terrorysta. Nie puszczaj.

Gdy oszołomiony mężczyzna z całej siły trzymał rękę chłopaka, a odtwórczyni najlepszej roli kobiecej dowiedziała się nareszcie, że to ona jest szczęśliwą wybranką, Olivia uniosła jego rękaw i ściągnęła zegarek z bezwładnego już teraz przegubu. Antyterrorysta był już w połowie rzędu i przepychał się ku niej, niemal tratując zagradzających mu drogę ludzi. Olivia podała mu zegarek, wyjęła telefon i zadzwoniła do Scotta.

– Scott. Chłopak jest nieprzytomny. Zegarek mają antyterroryści. Możemy opróżniać widownię.

Nie groził im już zdalnie wywołany wybuch, ale na sali wciąż tykało siedemnaście statuetek zaprogramowanych, by wybuchnąć tuż przed końcem uroczystości. Trzeba je było jakoś wynieść, nie wzbudzając przy tym paniki. Olivia ujrzała, jak wśród publiczności pojawiają się funkcjonariusze, próbując zbierać Oscary. Od początku nie szło im to najlepiej. Zwycięzca w kategorii najlepszego filmu zagranicznego, chudy gość z obwisłym wąsem i muszką w paski, za nic w świecie nie chciał się rozstać ze swoją statuetką, wdając się w autentyczną bójkę z wyższym oficerem straży pożarnej.

W foyer teren wokół męskiej toalety został odgrodzony i zabezpieczony. Pałętających się w pobliżu gości policjanci wyprowadzali na ulicę. Jakiś Anglik w smokingu kłócił się z ochroniarzem, który nie chciał go przepuścić.

– Jestem nominowany do najlepszego filmu. Chcę tylko przećwiczyć swoją mowę w łazience.

– Proszę pana, gdyby pan wiedział, co się tam dzieje, zmiatałby pan stąd, aż by się kurzyło.

– Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki tępy. Jak się nazywasz i jaki masz numer służbowy?

Dwóch mężczyzn w kombinezonach ochronnych z napisem BRYGADA ANTYTERRORYSTYCZNA na plecach przebiegło przez foyer, każdy obładowany kilkoma statuetkami. Obaj znikli w męskiej toalecie.

– Wciąż chce pan tam wejść? – spytał policjant.

– E, nie, chyba raczej nie – wybąkał Anglik, obrócił się i wziął nogi za pas, wybiegając z budynku.

Z widowni dochodziły odgłosy narastającej paniki. Kolejny antyterrorysta z dwoma Oscarami wbiegł do toalety.

– Jednego nie możemy znaleźć! – krzyknął.

Na estradzie Meryl Streep, stosując się ściśle do zaleceń, robiła co mogła, by zapanować nad pandemonium, jakie się rozpętało, i mimo wszystko kontynuować uroczystość.

– Tegorocznym zwycięzcą w kategorii najlepszy film jest… – powiedziała, wyjmując z koperty kartkę – Existential Despair.

Dokładnie w tej samej chwili na estradę wkroczył postawny mężczyzna w mundurze i uniósł do góry rękę.

– Proszę państwa – powiedział, lecz jego głos utonął w hałasie.

Gdy Meryl Streep przyciągnęła go bliżej mikrofonu, na podium wdarł się potwornie opasły mężczyzna, producent wykonawczy zarówno Existential Despair, jak i rozgrywającego się na Wall Street musicalu. Tuż za nim postępowało dwóch innych, faktycznych producentów filmu. Grubas wcisnął się pomiędzy Meryl Streep a komendanta policji, sięgając po statuetkę. Widząc to, na estradę wbiegł nie na żarty rozwścieczony Scott Rich, podszedł do wielkiego producenta i bez ostrzeżenia wyrżnął go z całej siły w szczękę. Jego dwaj towarzysze roześmiali się gromko.

– Od lat chciałem zrobić to samo – powiedział jeden z nich prosto do mikrofonu.

– Ludzie! – zawołał Scott Rich, biorąc mikrofon. – LUDZIE! – ryknął.

Zrobiło się cicho jak makiem zasiał.

– Jestem Scott Rich z CIA. Sytuacja jest naprawdę poważna. Panujemy nad wszystkim. Ale czy tak będzie nadal, zależy od was i od tego, czy będziecie się zachowywali jak dorośli. Cały świat na was patrzy. Proszę opuścić teatr wyłącznie głównymi wyjściami – to znaczy tędy, z pierwszego balkonu tędy, z następnych dwóch balkonów tędy. Proszę zachować spokój, słuchać poleceń i wychodzić jak najszybciej. W porządku, ludzie. To tyle.

Podczas gdy goście opuszczali teatr, siły bezpieczeństwa gorączkowo przeszukiwały budynek. Siedemnaście Oscarów leżało w męskiej toalecie, ukrytych bezpiecznie pod warstwami kocy i tarcz absorbujących wybuch. Teren wokół został całkowicie oczyszczony. Za dwie minuty miał nastąpić wybuch, a jednego Oscara wciąż brakowało. Jego zdobywczyni, chudziutkiej, zdenerwowanej dziewczyny, która wyróżniona została za najlepszą rolę drugoplanową w filmie o Przewodniczącym Mao, nie można było nigdzie znaleźć. Wśród opuszczającego budynek tłumu wciąż panował względny spokój; jedynie siły bezpieczeństwa wiedziały, że gdzieś nadal może czaić się tykająca bobma.

Olivia stała oparta o ścianę, myśląc intensywnie. Nagle ją oświeciło. Wybrała numer na swojej komórce.

– Scott – powiedziała. – Chyba wiem, gdzie ona jest. Nikt jej nie widział, odkąd zeszła za kulisy. Założę się, że rzyga jak kot.

– OK, zajmę się tym – odpowiedział Scott. Przez chwilę słyszała jego pospieszne kroki. Przerażona spojrzała na zegarek.

– Dobra, posłuchaj mnie, Olivio. Jestem na miejscu. Widzę ją, wyciągnę ją. Wszystkim się zajmę. Ty już nic nie możesz zrobić. Uciekaj z budynku. Natychmiast. Kocham cię. Na razie.

– Scott! – wrzasnęła. – Scott!

Ale telefon milczał.

Rozejrzała się zrozpaczona, po czym ruszyła w stronę estrady, starając się nie dać porwać tłumowi, jak gdyby to był nurt rzeki – trzymając się jego obrzeży, gdzie nie był tak rwący, łatwiej mogła się poruszać. Nagle jednak z foyer dał się słyszeć ogłuszający huk, ziemia zadygotała, zadrżały ściany. Ludzie zaczęli krzyczeć i miotać się w panice, a w powietrzu rozszedł się drażniący dym – podobny, tylko mniej intensywny wydzielały odpalane ognie sztuczne – gdy nagle od strony sceny dał się słyszeć kolejny głośny wybuch.

Olivia gorączkowo wystukała numer.

– Scott! – darła się rozpaczliwie. – Scott!

Lecz telefon tylko dzwonił i dzwonił, gdy tymczasem tłum ogarnięty paniką rozpierzchł się we wszystkie strony. Olivia przywarła do ściany i stała zupełnie nieruchomo w samym środku prawdziwego piekła, patrząc na rozgrywający się przed nią dramat. Z wolna zaczęło do niej docierać, że wszystko jest w porządku. Brygada antyterrorystyczna znakomicie poradziła sobie z bombami zgromadzonymi w toalecie. Budynek wciąż stał, wybuch nie dotarł na widownię, nie było żadnych odłamków, krwi, rozszarpanych ciał. Wyglądało na to, że nikt nie odniósł obrażeń. Z wyjątkiem jednego człowieka, którego kochała.

Znowu wybrała numer Scotta. Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił. Zrozpaczona osunęła się na podłogę, czując, jak po policzku spływa jej łza, gdy nagle ktoś odebrał.

– Scott?! – krzyknęła, z podekscytowania o mało nie połykając telefonu.

– Nie, proszę pani, to nie Scott, ale on jest tu ze mną.

– Jest? Nic mu się nie stało?

Przez chwilę panowała cisza.

– Nic, proszę pani – usłyszała w końcu. – Można co prawda powiedzieć, że trochę się pobrudził, ale poza tym chyba jest w jednym kawałku. Udało mu się wrzucić Oscara do klozetu i przykryć jakimiś szmatami, a sam z młodą damą zdążyli się ukryć. O, chce z panią rozmawiać.

Czekała, wciąż jeszcze nie mogąc opanować targającego nią szlochu.

– To ty? – burknął ponuro Scott. – Mówiłem ci, żebyś nie dzwoniła do mnie do pracy.

– Nawet na chwilę nie można cię spuścić z oka – powiedziała, ocierając ostatnie łzy, ale już rozpromieniona ze szczęścia. – Zawsze ci się łapy kleją do każdej aktorki i modelki, no nie?

Загрузка...