29

Gdy wczesnym rankiem następnego dnia Olivia szła główną ulicą miasteczka, słyszała pianie koguta, a z mijanych małych drewnianych domków czuła dochodzące smakowite zapachy podawanych właśnie śniadań. Na balkonach bawiły się dzieci, drzemali staruszkowie, bujając się leniwie na ustawionych na werandach huśtawkach. Bladolicy, smętny mężczyzna w garniturze przedsiębiorcy pogrzebowego mijając ją, uchylił kapelusza. Obok niego kroczyła młoda, czarnoskóra dziewczyna o rudych włosach i dziecko o jasnej skórze, płaskim nosie, szerokich ustach i mocno skręconych włosach. Blada blond dama, którą widziała zaraz po przyjeździe, szła, jak zwykle chroniona przez parasolkę i przystojnego towarzysza. Olivia zaczęła sobie wyobrażać, że znalazła się oto w cudacznej krainie kazirodztwa i genetycznych krzyżówek, gdzie ojcowie sypiali ze swymi bratankami, a cioteczne babki utrzymywały potajemne stosunki z osłami.

Szła do sklepu żelaznego, który zauważyła poprzedniego wieczoru, pełnego blaszanych wiader, zwojów liny i misek. Uwielbiała takie sklepy, przepełniona uczuciem, że wszystko w nich jest przydatne i za rozsądną cenę. Nawet jeśli wydało się całą kupę pieniędzy, nie można było zarzucić sobie ekstrawagancji czy marnotrawstwa. Umieszczony nad wystawą szyld wyglądał jak żywcem wyjęty z dziewiętnastowiecznego zakładu pogrzebowego w Chicago – misternie poskręcane czarne litery układały się w napis „Henry Morgan & Synowie”, teraz już nieco wytarty, odsłaniający zniszczone, stare drewno.

Wewnątrz wysoki mężczyzna w czarnym garniturze metalową szufelką odmierzał z drewnianej skrzynki ryż – na Popayan nie uznawano Uncle Bena w torebkach. Mężczyzna mówiący z równie silnym irlandzkim akcentem jak panna Ruthie mruczał coś do klientki. Olivia nachyliła się nad ladą, zafascynowana różnorodnością wystawionego na sprzedaż towaru: wędkarskich haczyków, latarek, sznurków, małych trójkątnych chorągiewek, pasty do butów, knag*. Rozległ się zawieszony nad drzwiami dzwonek i rozmowa gwałtownie została przerwana, gdy ktoś z wyraźnie obcym akcentem poprosił o papierosy.

* Knaga – element osprzętu lodzi, do mocowania liny.

– Przykro mi, ale wszystkie nam się skończyły.

– Nie macie żadnych fajek? – Głos był gardłowy i naznaczony tak silnym akcentem, że miało się wrażenie, jakby jego właściciel mówiąc, pluł śliną.

Olivia błyskawicznie otworzyła swój szpiegowski pierścionek z lusterkiem, niezwykle podniecona, że wreszcie może go użyć. Mężczyzna, zwrócony do niej plecami, był niski i szeroki w pasie, miał na sobie dżinsy i koszulkę polo. Przesunęła nieco dłoń i nieomal się zakrztusiła, gdy dostrzegła gęsto skręcone czarne włosy: to był Alfonso. Odwróciła się błyskawicznie i zajrzała do gablotki, niby to bardzo zainteresowana wystawionym w niej barometrem. Alfonso tymczasem dawał upust swemu niezadowoleniu z powodu braku papierosów, wygłaszając groźnie brzmiące, przepełnione sceptycyzmem uwagi.

– Och, ale w czwartek, kiedy przypłynie statek, na pewno coś dostaniemy – zapewniał go wysoki mężczyzna. – Tymczasem proszę spróbować u Paddy'ego w Wiadrze Krwi.

Alfonso przeklinając, wypadł ze sklepu. Zatrzasnął za sobą drzwi tak gwałtownie, że omal nie urwał dzwonka, który rozdźwięczał się histerycznie.

W sklepie przez chwilę panowała cisza, po czym właściciel i klientka ściszonymi głosami podjęli przerwaną rozmowę. Olivii udało się usłyszeć „w jaskiniach” i „kozy O'Reilly'ego zdechły”, pomyślała sobie jednak, że być może są to wersy z irlandzkiego wierszyka, którego nauczyła się w szkole, i ostro skarciła się w myślach za zbytnią skłonność do dramatyzowania.

W końcu zwróciła się do sprzedawcy, prosząc o kłębek sznurka, mapę wyspy, opakowanie marchewki i wielki nóż. Na koniec niedbale dodała:

– I paczkę papierosów.

– Ależ oczywiście. Jakie sobie pani życzy? – spytał sprzedawca.

– A jakie pan ma?

– Marlboro, marlboro lights i camele – odparł, spoglądając z rozbawieniem na ulicę.

Olivia podążyła za jego wzrokiem. Alfonso pogrążony był w rozmowie, nie udało jej się jednak dostrzec z kim. W pewnej chwili przelotnie mignęły jej krótkie tlenione włosy i workowate hiphopowe ubrania. Czując, jak na policzki wypływa jej rumieniec, a ciało przeszywa paroksyzm bólu, musiała uchwycić się krawędzi lady. To był Morton C. Morton C w zmowie z Alfonso. Podły drań. Jak to możliwe, że okazała się aż taką kretynką? Teraz mogła zapomnieć o składaniu wizyt Feramo. Feramo na pewno nie życzył sobie w swoim haremie dziewczyny, która jak gdyby nigdy nic obmacywała się z jednym z jego sługusów. Wystarczyła jedna pożałowania godna chwila słabości, by zaprzepaścić całą tak starannie zaplanowaną szpiegowską misję.

„Klucz do sukcesu tkwi w sposobie, w jaki podnosisz się z porażki”, powiedziała sobie. Do nurkowania zostały jej jeszcze dwie godziny. Dość, by dotrzeć na szczyt Pumpkin Hill i sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje. Jakąś korzyść musi z tego wszystkiego wynieść.

Idąc za wskazaniami mapy, wyszła z wioski i podążyła ścieżką pełną rozwidleń i zakrętów. W każdym miejscu, w którym mogła się ewentualnie zgubić, zostawiała marchewkę, by łatwiej jej było trafić z powrotem. Przed nią Pumpkin Hill wyrastało z zarośli zupełnie jak trawiasty pagórek w południowej Anglii, a prowadząca ku niemu zygzakiem piaszczysta ścieżka biegła całkowicie nieosłonięta. Po prawej stronie zarośla porastały wąską dolinkę na zboczu wzgórza. Zbliżywszy się do niej, Olivia przykucnęła i przez lunetkę spojrzała na szczyt. Za drzewem dostrzegła jakiś ruch i poprawiła ostrość, by widzieć dokładniej. Ujrzała postać ubraną w moro, niosącą coś, co przypominało broń automatyczną. Tajemniczy osobnik najwyraźniej sprawdzał, co się wokół dzieje. Olivia błyskawicznie wyciągnęła swój miniaturowy aparat fotograficzny i zrobiła zdjęcie. „To oburzające!”, pomyślała. „Pumpkin Hill to przecież teren publiczny i ludzie mają pełne prawo się tu kręcić, nie narażając się na to, że ktoś będzie celował do nich z karabinów”. Olivia była całkowicie przeciwna wszelkiej broni zagłady, masowej, indywidualnej czy jakiejkolwiek innej.

Miejsce swojego chwilowego postoju oznaczyła marchewką, po czym zeszła z głównej ścieżki i skierowała się ku wąskiej, porośniętej lasem dolince po prawej stronie wzgórza. Maszerowała rozwścieczona, usuwając na bok gałęzie. Cały ten czas gorączkowo się zastanawiała, co też tak naprawdę szykuje Feramo pod płaszczykiem „ekologicznego ośrodka”. Nie miała cienia wątpliwości, że ma to coś wspólnego z acetylenem, a celem jest LA. Może na przykład szkoli podwodnych spawaczy do pracy w systemach chłodzących elektrowni, gdzie uwolnią gigantyczne bąble acetylenu i tlenu, po czym podpalą wszystko wodoodporną zapałką.

Drzewa i zarośla ciągnęły się niemal pod sam szczyt. Miejscami musiała pokonywać prawie że urwiska i z każdym krokiem przybywało jej zadrapań, a nawet drobnych ranek. Mimo to w miarę zbliżania się do celu jej entuzjazm rósł, póki drogi nie zagrodził jej trzymetrowy płot, zabezpieczony u góry ostrymi kolcami. Gdyby zboczyła w lewo, wyszłaby na wzgórze na oczach strażnika, wobec czego ruszyła w prawo i natknęła się na głęboki jar. Po jego drugiej stronie dostrzegła występ z rosnącym na nim drzewem, powyżej którego wspinaczka nie mogła być specjalnie trudna. Olivia oceniła sytuację. Gdyby jar nie był głęboki na trzydzieści metrów, bez wahania skoczyłaby na drugą stronę. Na miłość boską, przecież setki razy widziała, jak w disneyowskich kreskówkach jasnowłosi książęta w obcisłych getrach pokonywali podobne przeszkody.

Zanim zdążyła wszystko przemyśleć do końca, skoczyła i znalazła się po drugiej stronie, lądując w jakiejś niesamowicie oślizgłej mazi, która na dodatek odrażająco cuchnęła. Uratowała się przed upadkiem w głąb jaru, chwytając się pnia drzewa, również pokrytego śmierdzącym paskudztwem. Gdy odwróciła głowę, by przyjrzeć się dokładniej, w czym wylądowała, od razu wiedziała, że z mazią coś jest nie tak. Nie mogła wprost znieść wstrętnego odoru. Doświadczenie zdobyte w niezliczonych wychodkach Trzeciego Świata kazało jej wypuścić całe powietrze i nie oddychać, póki nie znajdzie się poza zasięgiem smrodu. Wdrapywała się najszybciej jak mogła, a kiedy płuca już jej nieomal rozsadzało, zdecydowała się wciągnąć na próbę odrobinę powietrza. Smrodu nie wyczuła, więc odrzuciła głowę do tyłu i odetchnęła pełną piersią, rozkoszując się krystalicznie czystą atmosferą Popayan. Natychmiast też zaczęła zdzierać z siebie ubranie.

W staniku i majtkach leżała na brzuchu, upaprane mazią dżinsy, buty i podkoszulek schowawszy na tyle daleko, by nie dochodził wydzielany przez nie odór. Znajdowała się poza zasięgiem wzroku strażników i mogła spokojnie obejrzeć sobie przez lunetkę ośrodek Pierre'a Feramo. Turkusowe wody koralowej laguny okalała idealnie biała plaża, na której pośród palm ustawione były drewniane leżaki z kremowymi poduszkami. Pośrodku widniał obudowany drewnem basen. W widocznej za nim krytej strzechą budowli mieściła się zapewne recepcja i restauracja. Nad laguną biegło drewniane molo, na końcu którego znajdował się bar, również ze słomianym zadaszeniem. Po obu jego stronach ciągnęły się dwa drewniane pomosty, każdy prowadzący do trzech krytych strzechą chat. Chaty miały drewniane werandy i drewniane schody, po których schodziło się wprost do wody. Na skraju plaży, pomiędzy palmami kryło się jeszcze sześć podobnych budowli.

„Mmm” – pomyślała sobie – może jednak powinnam tu mimo wszystko zajrzeć na kilka dni. Ciekawe, czy dostałabym jedną z tych chat nad wodą? A może przyjemniej by było na skraju plaży? Tylko co z moskitami?”

Wylegujący się na leżakach i siedzący przy barze goście wyglądali jak modele „Vogue”. Kilkoro pływało kajakami. Jakiś facet nurkował z fajką. Na skraju rafy dwie dziewczyny w sprzęcie do nurkowania próbowały swoich sił pod okiem instruktora. Na prawo znajdował się parking, gdzie stały ciężarówki, koparki, kompresor i zbiorniki. W głąb lądu biegła żwirowa droga. Jeszcze dalej potężne betonowe molo wrzynało się w morze aż do miejsca, gdzie woda z turkusowej robiła się granatowa. Olivia odłożyła lunetkę, żeby zrobić kilka zdjęć. Kiedy znowu przyłożyła ją do oczu, z jakiegoś powodu przestała cokolwiek przez nią widzieć.

– Patrzysz od złej strony.

Zaczęła krzyczeć, ale ktoś jedną ręką zatykał jej usta, a drugą wykręcał do tyłu ramię.

Загрузка...