Kane pojawił się w poniedziałek o piątej rano, nim ktokolwiek wstał. Gdy tylko Houston usłyszała jakieś poruszenie na dole, wiedziała od razu, kto to może być. Jeszcze nikt tak szybko jak ona nie ubrał się w amazonkę.
– Trochę czasu ci to zajęło – powiedział, prowadząc ją do dwóch koni z jukami przy siodłach. – Jedzenie – wyjaśnił.
Kilka godzin później, gdy jechała za Kane’em pod górę, była bardzo zadowolona, że umie jeździć. Pojechali na zachód, minęli posiadłość Taggerta i dalej, przez wzgórza, wspinali się na podnóże Gór Skalistych. Kane przedzierał się przez jodły i świerki, aż wreszcie zatrzymał konia. Oczom ich ukazał się widok, który zapierał dech w piersiach.
– Jak znalazłeś to miejsce? – szepnęła.
– Kiedy ty się bawisz, jeździsz na rowerze i pijesz herbatę z jakimś towarzystwem, ja przyjeżdżam tutaj. – Zsiadając z konia wskazał głową do tyłu. – Mam tam u góry chatkę, ale to trudna droga. Nie dla dam.
Houston sama zsiadła z konia, a on zaczął wypakowywać jedzenie.
Usiedli na ziemi, jedli i rozmawiali.
– Jak zarobiłeś pieniądze? – spytała.
– Kiedy Fenton mnie wyrzucił, pojechałem do Kalifornii. Pam dała mi 500 dolarów, za które kupiłem zużytą kopalnię. Udało mi się wyskrobać z niej jeszcze złota za dwa tysiące dolarów i za to kupiłem ziemię w San Francisco. Dwa dni później sprzedałem ją za półtorej ceny. Dokupiłem jeszcze ziemię, sprzedałem, kupiłem fabryczkę gwoździ, sprzedałem, kupiłem małą linię kolejową. No, i tak dalej.
– Czy wiesz, że Pamela Fenton jest teraz wdową? – spytała, jakby nie interesowała jej poprzednia odpowiedź.
– Od kiedy?
– Jej mąż umarł chyba kilka miesięcy temu.
Kane patrzył na nią przez dłuższą chwilę, jakby ją widział po raz pierwszy.
– Śmieszne, jak się to czasem wszystko układa, nie?
– Co masz na myśli?
– Gdybym cię nie zaprosił do swojego domu, twoja siostra nie poszłaby z Westfieldem i teraz ty byś za niego wychodziła.
Wstrzymała oddech.
– A gdybyś ty wiedział, że Pamela jest wolna, nie zaprosiłbyś mnie do siebie. Panie Taggert, może pan w każdej chwili zerwać nasze zaręczyny. Jeśli wolałby pan…
– Znów zaczynasz to samo? – Wstał. – Może by tak nareszcie spróbować czegoś innego?
Houston odetchnęła z ulgą.
– Myślałam, że może…
Kane odwrócił się i złapał ją za ramiona.
– Nieszczęsna kobieto, zamknij się, proszę – powiedział i pocałował ją.
Houston posłuchała.
We wtorek wcześnie rano Willie poinformował Houston, że panna Lavinia LaRue spotka się z nią przy estradzie w Parku Fentona o dziewiątej rano.
Houston zauważyła tam krzykliwie ubraną kobietę, niską, ciemnowłosą, z wydatnym biustem. Ciekawe, ile z tego to wywatowanie, pomyślała Houston.
– Dzień dobry, panno LaRue. Miło z pani strony, że zechciała się pani ze mną tak wcześnie spotkać.
– Dla mnie to późno. Jeszcze nie poszłam spać. Więc to z panią Kane się żeni. Mówiłam mu, że może sobie kupić damę, jak będzie chciał.
Houston zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
– No, dobra – powiedziała Lavinia. – Chyba nie spodziewała się pani jakichś uścisków? W końcu zabiera mi pani źródło dochodu.
– Czy tylko tym jest dla pani pan Taggert?
– Jest dobrym kochankiem, jeśli o to idzie, ale prawdę mówiąc, przeraża mnie. Nigdy nie wiem, czego chce. Raz się zachowuje, jakby mnie nie mógł znieść, a potem znowu ciągle nie ma dość.
Houston czuła to samo, ale nic nie powiedziała.
– Po co pani chciała się ze mną zobaczyć?
– Myślałam, że może coś mi pani o nim powie. Znam go tak krótko.
– To znaczy, co lubi w łóżku?
– Nie! Na pewno nie. – Nie mogła myśleć o Kanie i innej kobiecie razem. – Chodzi mi o to, jaki on jest jako człowiek.
Lavinia odeszła kawałek i odwróciła się plecami.
– Kiedyś przyszło mi coś do głowy, ale wiem, że to jest głupie.
– Co to było?
– Przeważnie zachowuje się tak, jakby go nic nie obchodziło, ale kiedyś zobaczył przez okno tego swojego przyjaciela, Edana, idącego z kobietą i zapytał, czy go lubię. Znaczy jego, Kane’a. Nie czekał, aż odpowiem, i wyszedł, ale pomyślałam wtedy, że tego człowieka nigdy nikt nie kochał. To na pewno nieprawda, bo z takimi pieniędzmi musi mieć pełno kobiet, które się w nim kochają.
– A pani go kocha? Nie jego pieniądze, tylko jego. Gdyby nie miał pieniędzy?
– Gdyby nie miał pieniędzy, to bym się nawet do niego nie zbliżyła. Mówiłam już, że mnie przeraża.
Houston wyjęła z portfela czek.
– Prezes banku wydał instrukcję, że może pani zrealizować ten czek, ale dopiero po okazaniu biletu kolejowego do innego stanu.
Lavinia wzięła czek.
– Biorę, bo chcę opuścić to nieciekawe miasteczko. Ale za żadne pieniądze nie można by mnie kupić, gdybym nie chciała wyjechać.
– Oczywiście, że nie. Jeszcze raz dziękuję, panno LaRue.
We wtorek po południu, kiedy Houston była już zmęczona ciągłym organizowaniem wesela, wpadli do niej Leora Vaughn i jej narzeczony, Jim Michaelson, na tandemie. Zapytali, czy namówiłaby Kane’a na wynajęcie drugiego roweru i wspólne pojeżdżenie po parku.
Houston przebrała się w tureckie pantalony, które dostała w prezencie od Blair, i pojechała z przyjaciółmi na ramie roweru do Kane’a.
– Cholerny Gould! – usłyszeli jego krzyki poprzez otwarte okno.
– Spytam go – powiedziała Houston.
– Myślisz, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyśmy weszli do domu? – zapytała Leora, ciekawie patrząc na drzwi wejściowe.
– Myślę, że się ucieszy.
Houston nigdy nie była pewna, jak ją Kane powita, ale tym razem wydawał się zadowolony. Trochę się wahał co do roweru, bp nigdy przedtem nie jeździł, lecz opanował tę sztukę w kilka minut i namawiał Jima na ściganie się.
Późnym popołudniem, gdy oddali rowery, powiedział, że kupi fabrykę rowerów.
– Może nie zrobię na tym pieniędzy, ale czasem lubię hazard. Teraz na przykład kupiłem udziały spółki, która produkuje napój zwany Coca-Cola. Pewnie wszystko stracę. – Wzruszył ramionami. – Nie można zawsze wygrywać.
Wieczorem poszli razem do Sary Oakley na gotowanie ciągutek.
Kane był najstarszy w towarzystwie, ale wszystkie gry i atrakcje były dla niego nowością i bawił się najlepiej ze wszystkich. Wciąż go zdumiewało, że ci młodzi ludzie z towarzystwa akceptują go.
A nie był łatwy do zaakceptowania. Mówił, co myślał, nie tolerował cudzych poglądów, jeśli się z nimi nie zgadzał, i był agresywny. Powiedział Jimowi Michaelsonowi, że jest głupi, skoro zadowala się prowadzeniem ojcowskiego sklepu. Powinien go rozbudować i zacząć interesy z Denver, jeżeli chce pozostać w Chandler. Sarze Oakley powiedział, że powinna kupować sukienki razem z Houston, bo te, które nosi, nie są zbyt ładne. Poplamił ciągutkami zasłony pani Oakley, więc następnego dnia sprowadził dla niej z Denver dwadzieścia metrów jedwabnego aksamitu. Skrzywił koło w pożyczonym rowerze i przez dwadzieścia minut krzyczał na właściciela wypożyczalni, że ma wybrakowany sprzęt. Powiedział Cordelii Farrel, że stać ją na kogoś lepszego niż John Silverman, który szuka tylko opiekunki dla trójki swoich dzieci.
Houston miała ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy Kane zaprosił wszystkich do siebie do domu na kolację w środę wieczór.
– Nie mam na dole mebli – powiedział – więc urządzimy to tak, jak niedawno zrobiła Houston: dywany, poduszki, świece i tak dalej.
Kiedy trzy dziewczyny zaczęły chichotać na widok zakłopotania na twarzy Houston, Kane spytał:
– Zapomniałem o czymś?
Wkrótce przekonała się, że z nim wszystko prowadziło do kłótni. On nazywał to dyskusją, ale były to słowne zapasy. We wtorek wieczorem poprosiła go, żeby obok niej podpisał trochę pustych karteczek, które włoży się do małych pudełek z tortem, wydawanych na weselu.
– Za diabła! – powiedział. – Nie będę podpisywał swoim nazwiskiem nic in blanco. Ktoś może tam sobie wpisać, co mu się podoba.
– To taki zwyczaj – tłumaczyła Houston. – Wszyscy kładą podpisane bileciki do pudełek z tortem, które ludzie zabierają ze sobą do domu.
– Mogą zjeść tort na weselu. Nie potrzebują zabierać w pudełeczkach. Zresztą rozmaże się.
– To na szczęście, żeby o czymś marzyć, czegoś sobie życzyć.
– Chcesz, żebym z powodu takiego głupstwa podpisywał coś w ciemno?
Tę rundę Houston przegrała, ale wygrała w sprawie wynajęcia mężczyzn do pomocy paniom przy wysiadaniu z powozów oraz zatrudnienia kobiet, żeby urządziły szatnię w małym saloniku Kane’a.
– A w ogóle, to ile osób planujesz?
Popatrzyła na listę.
– Według ostatnich obliczeń pięćset dwadzieścia. Przyjeżdża większość krewnych Leandera ze Wschodniego Wybrzeża. Czy jest ktoś, kogo chciałbyś zaprosić, prócz twoich stryjów i kuzynów Taggertów?
– Kogo?
Znów się pokłócili i znów Houston wygrała. Kane powiedział, że nigdy nie poznał swoich krewnych i nie ma takiego zamiaru. Houston, która nie mogła się przyznać, że zna Jean, bo zaraz by spytał skąd, powiedziała, że i tak ich zaprosi. Z jakichś powodów Kane nie chciał ich tu widzieć i po dłuższej sprzeczce stwierdził, że z pewnością przyjdą w swoich roboczych ubraniach.
Nazwała go snobem i pomyślała, że prędzej umrze, niż się przyzna, że zamówiła już dla nich odświętne stroje na jego koszt. Nim zdążył odpowiedzieć, do pokoju weszła Opal i zasiadła do haftowania.
Kiedy Kane zwrócił się do niej z pytaniem, co o tym myśli, Opal odpowiedziała:
– Więc chyba będziesz musiał kupić im jakieś nowe ubrania, prawda?
Nim wyszedł, narzeczona czuła się, jakby przeżyła sztorm na morzu. On jednak był nieporuszony. Kiedy go odprowadzała do drzwi, pocałował ją i powiedział, że spotkają się nazajutrz.
– Czy zawsze o wszystko będą takie sprzeczki? – szepnęła, siadając obok matki.
– Sądzę, że tak – pogodnie odpowiedziała matka. – Może byś tak zrobiła sobie długą, gorącą kąpiel?
– Potrzebna mi chyba trzydniowa – mruknęła Houston.
Kane stał przy oknie swego gabinetu, trzymając cygaro w zębach.
– Będziesz pracował czy marzył? – zapytał Edan, stając za nim.
Kane nie odwrócił się.
– To są po prostu dzieciaki – powiedział w końcu.
– Kto taki?
– Houston i jej przyjaciele. Nigdy nie musieli dorosnąć ani martwić się, co będą jedli następnego dnia. Ona sądzi, że jedzenie pochodzi z kuchni, ubrania od krawcowej, a pieniądze z banku.
– Nie jestem taki pewien, czy masz rację. Houston wydaje mi się całkiem rozsądną osobą, a przez to, że Westfield ją wykołował, bardzo wydoroślała. Takie rzeczy wiele znaczą dla kobiety.
Kane odwrócił się, by spojrzeć na przyjaciela.
– Pocieszyła się – powiedział, wskazując na dom.
– Nie sądzę, żeby chodziło jej tylko o twoje pieniądze. – Edan zamyślił się.
Kane prychnął.
– Pewnie tak jej się spodobała wytworność, z jaką trzymam filiżankę. Chcę, żebyś ją obserwował.
– To znaczy, mam ją szpiegować?
– Jest zaręczona z człowiekiem bogatym. Nie chciałbym, żeby ją porwano.
Edan uniósł brew.
– Naprawdę chodzi o to, czy boisz się, że mogłaby znów spotkać się z Fentonem?
– Większą część środy spędza w tym swoim kościele i chciałbym wiedzieć, co tam robi.
– A więc chodzi ci o przystojnego pastora?
– O nikogo mi nie chodzi! – wrzasnął Kane. – Zrób, co ci powiedziałem, i obserwuj ją.
– Zastanawiam się, czy Houston wie, w co się pakuje – powiedział Edan, patrząc na Kane’a z obrzydzeniem.
Kane znów odwrócił się do okna.
– Kobieta wiele potrafi znieść, żeby położyć łapę na takich milionach.
Edan bez słowa wyszedł z pokoju.
Houston przebrana w wywatowany, gruby kubrak Sadie z wprawą kierowała końmi, wiozącymi ją do kopalni Mała Pamela. Omówiła to z pastorem i zdecydowali, że można powiedzieć Jean o zbliżającym się weselu. Wielebny Thomas wyjawił, że tajemnica Sadie już dawno nie jest tajemnicą. Houston czuła ogromną potrzebę porozmawiania z Jean. Była taka cicha i rozsądna i chociaż nigdy nie spotkała Kane’a, była jego kuzynką.
Houston bez problemów przejechała przez bramę kopalni i skierowała się natychmiast do chaty Taggertów. Jean czekała już na nią.
– Nie było kłopotów? Cieszę się, że w końcu wiesz – powiedziała ostrożnie.
– Rozdajmy jedzenie, a później porozmawiamy – zaproponowała Houston.
Gdy kilka godzin później znalazły się z powrotem w domku Jean, wyciągnęła z kieszeni paczkę herbaty. – To dla ciebie.
Jean Taggert zaparzyła herbatę i kiedy już usiadły, zaczęła rozmowę.
– Więc będziemy spowinowacone.
– Za pięć dni. Przyjdziesz, prawda?
– Oczywiście. Wyciągnę z szafy moją sukienkę Kopciuszka i przyjadę szklaną karetą.
– Nie przejmuj się takimi sprawami. Wszystko załatwiłam. Jakub Fenton wydał zezwolenie i wszyscy Taggertowie mogą swobodnie wjeżdżać i wyjeżdżać. Moja krawcowa czeka na ciebie, a krawiec, pan Bagly, też już dostał instrukcje. Musisz tylko przyprowadzić swojego ojca, Rafe’a i lana.
– To wszystko? – Jean uśmiechnęła się. – Z moim ojcem nie będzie problemu, ale Rafę to zupełnie inna sprawa. A Ian jest dokładnie taki, jak jego stryj.
Houston westchnęła, patrząc na wyszczerbiony kubek, z którego piła herbatę.
– Niech zgadnę. Po pierwsze, nie masz pojęcia, czy Rafę będzie miał ochotę iść na wesele, czy nie, bo jest zupełnie nieprzewidywalny. Może się roześmiać i pójść z radością, a może zacząć krzyczeć i powiedzieć, że nigdzie nie idzie.
Jean wpatrywała się w nią oniemiała.
– Czy to znaczy, że Kane też jest prawdziwym Taggertem?
Houston wstała; podeszła do małego okienka, przez które nie było nic widać.
– Dlaczego za niego wychodzisz? – spytała Jean.
– Właściwie nie wiem. Leander i ja byliśmy taką idealną parą – mówiła łagodnie, jakby we śnie. – Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy zaręczeni, praktycznie od dzieciństwa, nie pamiętam, żebyśmy się w czymś nie zgadzali. Mieliśmy pewne problemy, gdy dorośliśmy (myślała o tym, jaki Leander był zły, że nie chciała z nim pójść do łóżka), ale panowała między nami prawie perfekcyjna harmonia. Ja chciałam zielone zasłonki, Leander też chciał zielone zasłonki. – Popatrzyła na Jean. – A później poznałam Kane’a Taggerta. Chyba ani razu w niczym się nie zgadzaliśmy. Wydzieram się na niego jak przekupka. Tego dnia, kiedy zgodziłam się wyjść za niego, rozbiłam mu dzbanek na głowie. Albo jestem na niego wściekła, albo chcę go osłaniać, albo zatracić się w jego sile.
Usiadła i ujęła twarz w dłonie.
– Już nic nie rozumiem. Tak długo kochałam Leandera, taka byłam pewna swej miłości, a teraz, gdybym mogła wybierać, zatrzymałabym Kane’a. Ale dlaczego? Jestem wariatką, kompletną wariatką.
– Jesteś pewna? – spytała cicho Jean.
– Oczywiście – odpowiedziała Houston. – Żadna inna kobieta…
– Nie, mówię o tym, że jesteś taka w nim zakochana i nie widzisz wad. Ja zawsze miałam nadzieję, że jak ktoś mnie pokocha, będzie widział wszystkie moje słabe punkty i dalej będzie mnie kochał. Nie chciałabym, żeby mnie uważał za bóstwo, bo później, kiedy pozna mój charakterek, mógłby się odkochać.
Houston z zaciekawieniem patrzyła na Jean.
– Ale kochać kogoś, to znaczy…
– No właśnie, co znaczy?
Houston wstała i wyjrzała przez okno.
– To, że chcesz z kimś być, czy jest zdrowy, czy chory; chcesz mieć z nim dzieci, kochać go nawet wtedy, gdy zrobi coś, co ci się nie podoba. Uważać, że jest najszlachetniejszym, najwspanialszym księciem na świecie i śmiać się, kiedy powie ci coś przykrego piąty raz w ciągu godziny. Martwić się, czy mu się spodobasz w nowej sukience i czuć, że wszystko w tobie topnieje, jeżeli mu się podobasz. – Milczała przez chwilę. – Kiedy jestem z nim, żyję – szepnęła. – Nim go poznałam, po prostu egzystowałam; ruszałam się, jadłam, słuchałam poleceń. Przy nim czuję się, jakbym mogła wszystko. Kane jest…
– No? – spytała łagodnie Jean. – Kim jest Kane?
– Człowiekiem, którego kocham.
Jean wybuchnęła śmiechem.
– Czy to naprawdę takie nieszczęście zakochać się w którymś z nas, Taggertów?
– Kochać łatwo, ale żyć z kimś takim może być znacznie trudniej.
– Nawet w połowie nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. – Jean dalej się śmiała. – Herbaty?
– Czy cała wasza rodzina jest jak Kane?
– Mój ojciec podobny jest na szczęście do rodziny swojej matki, ale wuj Rafę i Ian są prawdziwymi Taggertami. Myślałam, że Kane, z powodu swoich pieniędzy…
– Pewnie dlatego jest jeszcze gorszy. Kim jest ojciec lana? Tego chłopaka też chyba nigdy nie widziałam.
– Nie. Pracuje w kopalniach od dawna, chociaż ma dopiero szesnaście lat. Wygląda jak Rafę: duży, przystojny, zły. Jego ojcem był Lyle, brat Rafę’a. Zginął podczas wybuchu, gdy miał dwadzieścia trzy lata.
– A ojciec Kane’a?
– Frank był najstarszym z braci. Zginął w wypadku na długo przedtem, nim się urodziłam i chyba też przed urodzeniem Kane’a.
– Tak mi przykro – powiedziała Houston. – Musi ci być ciężko zajmować się wszystkimi.
– Dostaję pomoc od dobrych młodych dam – odparła. – Niedługo będzie ciemno. Lepiej wracaj.
– Czy przyjdziesz na mój ślub? Tak bym chciała, żebyś była, a poza tym zobaczyłabyś mnie w czymś czystszym. – Houston uśmiechnęła się, ukazując poczernione zęby.
– Prawdę mówiąc, chyba lepiej się czuję w towarzystwie Sadie niż gwiazdy towarzystwa, panny Chandler.
– Nie mów tak! – zaoponowała Houston. – Proszę cię.
– Dobrze, postaram się.
– I pójdziesz jutro do mojej krawcowej? Musi mieć czas na uszycie. Tu jest adres.
– Cieszę się. Postaram się też zrobić co się da z wujem Rafe’em i łanem, ale nic nie obiecuję.
– Rozumiem cię doskonale. – Przytuliła Jean do siebie. – Cieszę się, że się zobaczymy.
W drodze do miasta Houston rozmyślała o swojej rozmowie z Jean. Teraz już wiedziała, że jest zakochana w Taggercie. Nie może tego nikomu powiedzieć, że w Lee właściwie nigdy nie była zakochana, bo uznano by, że jest zmienna w uczuciach, a tak nie było. Roześmiała się głośno.
Ściągnęła lejce, żeby popędzić konie. Musiała się jeszcze umyć i przebrać. Później zacznie przygotowania na piątkowy wieczór. Uśmiechnęła się tajemniczo. Poprosi Leandera, żeby zaprosił Kane’a z Edanem do swego męskiego klubu, a narzeczonego o użyczenie domu na pożegnalne przyjęcie dla jej koleżanek. Takie małe zebranko, jakie miała Ellie przed ślubem. Jeśli tylko uda jej się namówić tego siłacza, którego widziała na afiszach na Coal Avenue, żeby zrobił, co zaplanowała.
Była tak pochłonięta swoimi rozmyślaniami, że straciła czujność i nie zauważyła samotnego jeźdźca ukrytego za drzewami.
Edan miał wyraźnie strapioną minę jadąc jej śladem do miasta.