Chandler w Colorado miało zaledwie osiem tysięcy mieszkańców, lecz dzięki górnictwu, hodowli bydła i owiec, a także browarowi pana Gatesa, było to całkiem bogate miasteczko. Posiadało system łączności telefonicznej, elektryczność, przechodziły przez nie trzy linie kolejowe, więc łatwo było dojechać do większych miast, jak Colorado Springs i Denver.
Centrum Chandler składało się prawie wyłącznie z nowych domów, zbudowanych z kamienia, pochodzącego z miejscowych zakładów. Zielonkawoszary kamień był często rzeźbiony w skomplikowane wzory i używany na gzymsy budynków w zachodnim, wiktoriańskim stylu.
Poza centrum porozrzucano domy w różnorodnych stylach. Na północnym krańcu miasta, na niewielkim wzniesieniu, stał dom Jakuba Fentona, duży, ceglany budynek w stylu wiktoriańskim, który jeszcze niedawno był największym domem w Chandler.
Na zachodnim skraju, niedaleko domu Fentona, na spłaszczonym wierzchołku tego, co niegdyś uważano za górę, stał dom Kane’a Taggerta. W jego piwnicy na wina zmieściłby się cały dom Fentona.
– Jeszcze wciąż całe miasto marzy, żeby się tam dostać? – spytała Blair, wskazując na dom ledwo widoczny zza drzew. Ta „ledwo widoczna” część była na tyle duża, że zauważało się ją prawie z każdej części miasta.
– Wszyscy – uśmiechnęła się Houston – ale odkąd pan Taggert zignorował wszystkie zaproszenia, a sam też żadnych nie wysłał, ludzie zaczęli rozpuszczać straszne plotki na jego temat.
– Nie jestem pewien, czy wszystko, co mówią na jego temat, to plotki – dodał Leander. – Jakub Fenton mówi…
– Fenton! – Blair rozzłościła się. – Fenton, ten przebiegły, złodziejski…
Houston nie słuchała już, tylko oparła się wygodnie i przez tylne okienko powozu oglądała dom. Blair dalej sprzeczała się z Leanderem, który właśnie zatrzymał powóz, żeby przepuścić konny tramwaj.
Nie miała pojęcia, czy to, co mówiono o panu Taggercie, było prawdą, czy nie, ale uważała, że jego dom jest najwspanialszą rzeczą, jaką w życiu widziała.
Nikt w Chandler nie wiedział zbyt wiele o Kanie Taggercie, ale pięć lat temu przyjechało ze Wschodu ponad stu robotników i cały pociąg wyładowany materiałami budowlanymi. W ciągu kilku godzin zaczęli budować to, co wkrótce okazało się domem.
Oczywiście, wszyscy byli ciekawi. Co najmniej ciekawi. Ktoś powiedział, że budowlani nie musieli nigdy płacić za posiłki, bo wszystkie kobiety z Chandler karmiły ich, żeby się czegoś dowiedzieć. Na próżno. Nikt nie wiedział, kto buduje taką rezydencję. Budowa trwała trzy lata. Powstał piękny dom w kształcie litery U, jednopiętrowy, biały, z czerwonym dachem z dachówki. Jego rozmiar budził zdumienie. Pewien właściciel sklepu mawiał, że wszystkie hotele z Chandler zmieściłyby się na jednej kondygnacji. Biorąc pod uwagę fakt, że Chandler leżało na skrzyżowaniu tras między północnym a południowym Colorado, oraz liczbę hoteli w mieście, miało to swoją wymowę.
Przez cały rok po zakończeniu budowy zwożono do domu skrzynie z naklejkami: Francja, Anglia, Hiszpania, Portugalia.
Wciąż jednak nie było widać ani śladu właściciela.
A później, pewnego dnia, z pociągu wysiadło dwóch mężczyzn. Obaj byli wysocy i potężni. Jeden był sympatycznie wyglądającym blondynem, drugi – ciemnowłosy i brodaty, wyglądał niezbyt mile. Ubrani byli w drelichowe spodnie, jak górnicy, grube niebieskie koszule i szelki. Gdy szli ulicą, kobiety odsuwały swe szerokie spódnice.
Ciemnowłosy poszedł do Jakuba Fentona i wszyscy sądzili, że chce go prosić o pracę w jednej z kopalń, on jednak spytał:
– Dobra, Fenton, wróciłem. Podoba ci się mój dom?
Dopiero kiedy przeszedł przez miasto i wszedł przez drzwi nowego domu, wszyscy zrozumieli, że miał na myśli właśnie ten dom.
Przez następne pół roku, zdaniem Duncana Gatesa, Chandler było świadkiem prawdziwej wojny. Kobiety samotne, wdowy i matki młodych panienek przypuściły gwałtowny szturm na człowieka, przed którym przedtem odsuwały się z dala. Z Denver przybyło dziesiątki krawcowych. W ciągu tygodnia panie dowiedziały się jego nazwiska i pan Taggert był wprost oblężony. Na ogół sposoby mające na celu zwrócenie na siebie jego uwagi były banalne, na przykład zdumiewająco dużo kobiet mdlało w jego pobliżu, ale niektóre metody były naprawdę oryginalne. Wszyscy byli zgodni co do tego, że pierwsza nagroda należała się Carrie Johnson, wdowy w ciąży, która wspięła się po linie do sypialni pana Taggerta w czasie bólów porodowych. Pomyślała, że jeśli przy nim urodzi, on natychmiast się w niej zakocha i będzie błagał, żeby za niego wyszła. Jednak Taggerta wtedy nie było i pomogła jej tylko przechodząca praczka.
Po pół roku, kiedy już prawie każda kobieta w mieście zrobiła z siebie idiotkę i nic nie wskórała, zaczęły plotkować. Która chciałaby takiego bogacza, co nawet nie potrafi się ubrać? A ta jego gramatyka, jak u najgorszego kowboja! Później zaczęły się zastanawiać co znaczyło jego powiedzenie „wróciłem”?
Ktoś odnalazł starego służącego Jakuba Fentona, który przypomniał sobie, że Kane Taggert był chłopcem stajennym, dopóki nie zaczął kombinować z córką Jakuba, Pamelą Fenton. Jakub go wyrzucił, i bardzo słusznie. To dało nowy temat do rozmów. Co ten Taggert sobie myśli? Że niby kim jest? Jakie miał prawo budować ten dziwaczny, ekstrawagancki dom, górujący nad spokojnym Chandler? Czy to miała być zemsta na Jakubie Fentonie?
Kobiety znów zaczęły się odsuwać, gdy przechodził. Jednak Taggert ich nie zauważał. Większość czasu spędzał w domu, a raz na tydzień jeździł swym starym wozem do miasta, by kupić żywność. Czasami przyjeżdżali pociągiem jacyś ludzie, pytając, jak do niego trafić, i wyjeżdżali przed zachodem słońca. Poza nimi jedynymi osobami, które wchodziły lub wychodziły z tego domu, był Taggert i człowiek zwany Edan, który zawsze mu towarzyszył.
– To wymarzony dom Houston – powiedział Leander, gdy przejechał tramwaj konny, przywracając dziewczynę do rzeczywistości. Właśnie zakończył albo przerwał kłótnię z Blair. – Gdyby nie miała mnie, dołączyłaby do kolejki kobiet walczących o Taggerta i ten jego dom.
– Chciałabym zobaczyć, jak wygląda w środku – powiedziała z przesadnym rozmarzeniem. – Lee, wysadź mnie tu, koło Wilsona – dodała serdecznie, żeby zatrzeć to wrażenie. – Spotkam się z wami za godzinkę u Farrella.
Z przyjemnością odetchnęła od ich wzajemnych zaczepek.
Sklep Wilsona był jednym z czterech dużych sklepów z artykułami przemysłowymi i tekstylnymi. Większość mieszkańców kupowała w nowocześniejszym „The Famous”, ale pan Wilson pamiętał ojca Houston.
Pod ścianami stały wysokie szafy z drewna orzechowego, a między nimi umieszczono pokryte marmurem lady, pełne towaru.
Za jedną z lad siedział Davey Wilson, syn właściciela; przed nim leżała księga rachunkowa. Jednak wieczne pióro, które trzymał w ręku, nie ruszało się. Prawdę mówiąc, żaden z trojga klientów ani z czterech sprzedawców nawet się nie poruszył. Panowała nienaturalna cisza. Nagle Houston zobaczyła, dlaczego: przy jednej z lad, plecami do pozostałych klientów, stał Kane Taggert.
Houston po cichu podeszła do lady, żeby popatrzeć na gotowe leki, których nie miała zamiaru kupować. Czuła, że coś się dzieje.
– Och, mamo – zawodziła wysokim głosem Alice Pendergast – nie mogę czegoś takiego nosić, wyglądałabym, jakbym szła do ślubu z górnikiem. Ludzie myśleliby, że jestem jakąś służącą, pomywaczką, której się przewróciło w głowie. Nie, nie, mamusiu, tego nie mogę włożyć.
Houston zagryzła zęby. Obie kobiety wyraźnie urządzały przedstawienie dla Taggerta. Odkąd je wszystkie odrzucił, wymyślały różne złośliwości. Obejrzała się i zobaczyła go w lustrze. Całą twarz okalał mu zarost, więc trudno było cokolwiek zauważyć, ale widziała jego oczy. Z pewnością słyszał idiotyczne teksty Mary Alice i dotknęły go. Między brwiami pojawiła mu się zmarszczka.
Ojciec Mary Alice był łagodnym człowieczkiem, który nigdy nie podnosił głosu. Mieszkając tyle lat z panem Gatesem, Houston wiedziała, co potrafi zrobić i powiedzieć mężczyzna, gdy go się rozzłości. Nie znała pana Taggerta, ale wydawało jej się, że widzi złość w jego ciemnych oczach.
– Mary Alice – powiedziała Houston – jak się dziś czujesz? Wyglądasz trochę blado.
Mary Alice spojrzała na nią zdumiona, jakby ją dopiero zobaczyła.
– O, Blair-Houston, czuję się świetnie. Nic mi nie jest.
Houston oglądała buteleczkę z kroplami wątrobowymi.
– Mam nadzieję, że nie zemdlejesz. Znowu – podkreśliła, wbijając wzrok w Mary Alice. Zemdlała dwa razy przed Taggertem wkrótce po jego przyjeździe.
– O, ty…! Jak śmiesz! – zaperzyła się Mary Alice.
– Chodź tu, kochanie – zawołała jej matka, pchając córkę do drzwi. – Wiemy, gdzie szukać przyjaciół.
Houston była wściekła na siebie, gdy obie panie wyszły. Będzie musiała je później przeprosić. Niecierpliwie naciągnęła rękawiczki z koźlęcej skóry i już miała wyjść ze sklepu, gdy znów spojrzała w lustro i zauważyła, że pan Taggert przygląda się jej uważnie.
Zwrócił się do niej.
– Pani jest Houston Chandler? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała chłodno.
Nie miała zamiaru wdawać się w rozmowę z nieznajomym mężczyzną. Co ją opętało, że wzięła stronę tego nieznajomego zamiast osoby, którą zna całe życie?
– Czemu ta kobieta nazwała panią Blair? Przecież to pani siostra?
Davey Wilson parsknął cichutko.
W sklepie, oprócz Houston i Kane’a, znajdowało się tylko czterech pracowników, wszyscy na swoich miejscach.
– Jesteśmy bliźniaczkami i ponieważ nikt w mieście nie potrafi nas odróżnić, ludzie nazywają nas Blair-Houston. A teraz przepraszam pana. – Zwróciła się w stronę wyjścia.
– Nie wygląda pani jak siostra. Widziałem ją, ale pani jest ładniejsza.
Na moment Houston zatrzymała się, gapiąc się na niego. Nikt nigdy nie potrafił ich rozróżnić. Gdy szok minął, znów ruszyła do wyjścia.
Gdy już trzymała dłoń na gałce drzwi, Taggert rzucił się przez pokój i złapał ją za rękę. Przez całe życie mieszkała w mieście pełnym górników, kowbojów i mieszkańców dzielnic, o których istnieniu nie powinna nawet wiedzieć. Wiele kobiet nosiło z sobą parasolki o mocnej rączce, którą można było strzaskać na męskiej głowie. Houston umiała zmrozić przeciwnika wzrokiem. Zmierzyła go teraz takim właśnie spojrzeniem.
Usunął wprawdzie rękę, ale stał tuż przy niej, a że był potężny, czuła się przy nim malutka.
– Chciałem pani zadać pytanie – powiedział cicho. – To znaczy, jeżeli pani nie ma nic przeciwko temu – dodał z uśmiechem.
Skinęła głową, ale nie miała zamiaru zachęcać go do rozmowy.
– Tak się zastanawiam. Jakby pani, taka dama i w ogóle, robiła zasłony do mojego domu, wie pani, tego białego na wzgórzu, to co by pani tu z tego wybrała?
Nie zadała sobie nawet trudu, żeby spojrzeć na bele materiału, które wskazał.
– Proszę pana – powiedziała z wyższością w głosie – gdybym miała taki dom, zamówiłabym specjalne tkaniny w Lyonie we Francji. A teraz żegnam.
Wyszła prędko ze sklepu i znikła na moment pod pasiastymi markizami osłaniającymi południową stronę ulicy, stukając obcasami po drewnianym chodniku. W miasteczku był dziś duży ruch, więc co chwila komuś się kłaniała i do kogoś zagadywała.
Na rogu ulicy Trzeciej i Głównej otworzyła parasolkę, by osłonić się przed ostrym, górskim słońcem, po czym ruszyła w kierunku Sklepu Żelaznego Farrella. Stał przed nim powozik Leandera.
Gdy minęła drogerię Freyera, ochłonęła trochę i zaczęła rozmyślać o tajemniczym panu Taggercie.
Nie mogła się już doczekać, kiedy będzie opowiadać koleżankom o tym spotkaniu i o tym, jak się upewniał czy wie, który to jego dom. Może powinna była zaoferować pomoc przy zmierzeniu okien i zamówieniu zasłon? W ten sposób dostałaby się do wnętrza domu.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy nagle czyjaś ręka złapała ją za ramię i wciągnęła w cienistą alejkę na tyłach teatru. Nim zdołała krzyknąć, ktoś zatkał jej ręką usta i została dosłownie przyparta do muru. Gdy uniosła oczy, zobaczyła Kane’a Taggerta.
– Nie ukrzywdzę pani. Tylko żem chciał pogadać, ale tam, przy tamtych, to pani nic by mnie nie powiedziała. Nie będzie pani krzyczeć?
Houston pokręciła przecząco głową, więc zabrał rękę, ale nadal stał tuż przy niej. Próbowała się uspokoić, jednak wciąż ciężko oddychała.
– Z bliska pani ładniejsza. – Nie poruszył się, tylko zmierzył wzrokiem jej zgrabny, zielony kostium. – I wygląda pani jak dama.
– Proszę pana – powiedziała stanowczo. – Protestuję przeciwko wciąganiu mnie w boczne alejki i trzymaniu pod murem. Jeśli ma mi pan coś do powiedzenia, to proszę to zrobić.
Nie odsunął się, tylko położył jedną rękę na murze nad jej głową. Wokół jego oczu widać było małe zmarszczki; miał mały nos i pełną dolną wargę.
– Czemu pani stanęła po mojej stronie w tym sklepie? Specjalnie pani jej wytknęła, że przy mnie zemdlała?
– Ja… – Houston zawahała się. – Chyba nie lubię, jak się komuś robi przykrość. Mary Alice było wstyd, że zrobiła z siebie idiotkę i zemdlała przy panu, a pan nie zauważył.
– Jasne, że zauważyłem – powiedział i Houston zobaczyła, że jego dolna warga rozciąga się w uśmiechu. – Żeśmy się z nich wszystkich z Edanem śmiali.
Houston zesztywniała.
– To niezbyt uprzejmie z pana strony. Dżentelmen nie powinien śmiać się z damy.
Parsknął jej w twarz i Houston pomyślała, że ma miło pachnący oddech; zaczęła się zastanawiać, jak on by wyglądał, gdyby nie miał tego zarostu.
– Po mojemu, to one się tak zachowywały, bo jestem bogaty. Czyli robiły z siebie kurwy, więc nie były żadne damy, to nie musiałem robić za dżentelmena i ich podnosić.
Houston zamrugała, słysząc to słownictwo. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna tak się przy niej nie wyrażał.
– A pani czemu nie chciała zwrócić na siebie uwagi? Nie chce pani moich pieniędzy?
Houston ocknęła się z letargu. Zdała sobie sprawę, że niemal przyczepiła się do tej ściany.
– Nie, proszę pana, nie chcę pańskich pieniędzy. A teraz proszę mnie puścić, bo muszę iść jeszcze w parę miejsc i proszę mnie więcej nie zaczepiać – powiedziała i odwróciła się na pięcie. Usłyszała jego chichot.
Dopiero gdy przechodząc przez ulicę mało nie wpadła pod wóz z gnojem, zdała sobie sprawę z tego, jaka jest zdenerwowana. Niewątpliwie Taggert uważał, że jej zachowanie było kolejną grą o pieniądze.
Lee powiedział coś do niej na powitanie, ale nic nie zrozumiała.
– Słucham?
Wziął ją pod łokieć i zaprowadził do powozu.
– Powiedziałem, żebyś lepiej już jechała do domu szykować się na jutrzejsze przyjęcie u gubernatora.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała nieprzytomnie.
Właściwie była zadowolona, gdy Blair i Lee znów zaczęli się sprzeczać, bo mogła spokojnie pomyśleć o tym, co ją spotkało tego przedpołudnia. Wydawało jej się czasami, że całe życie była panną Blair-Houston. Nawet wtedy, gdy Blair wyjechała, mówiono tak na nią z przyzwyczajenia. A jednak ktoś jej dzisiaj powiedział, że jest inna niż siostra. Oczywiście, przechwalał się tylko. Na pewno nie potrafił ich rozróżnić.
Jechali w kierunku zachodnim, byli już poza miastem, gdy zobaczyła stary wóz, w którym siedzieli Taggert i Edan. Kane zatrzymał konie i zawołał:
– Westfield!
Zdumiony Lee przystanął.
– Chciałem tylko powiedzieć paniom „dzień dobry”. Panno Blair – zwrócił się do siedzącej z boku bliźniaczki. – I panno Houston – powiedział łagodniejszym głosem, patrząc wprost na nią. – Dobrego dnia państwu życzę! – dodał, po czym strzelił z bata i pognał swoje cztery konie.
– O co chodzi? – zdziwił się Leander. – Nie wiedziałem, że znacie Taggerta.
Nim Houston zdążyła się odezwać, Blair powiedziała:
– Więc to był ten człowiek ze słynnego domu? Nic dziwnego, że nikogo nie zaprasza. Wie, że wszyscy by mu odmówili. A swoją drogą, jak on nas rozróżnił?
– Po ubraniu – odpowiedziała prędko siostra. – Spotkałam go w sklepie tekstylnym.
Blair i Leander rozmawiali dalej, ale Houston nie słyszała ani słowa. Rozmyślała o tym spotkaniu.