Jean pomogła jej się przebrać w rekordowym tempie. Zgadzała się, że Houston musi pojechać za Kane’em.
Kiedy była gotowa, przeszły bocznymi schodami i poszły do kępki drzew, wśród których czekał Edan z koniem i torbami załadowanymi jedzeniem.
– To powinno wystarczyć na kilka dni – powiedział. – Na pewno chcesz tam jechać? Gdybyś się zgubiła…
– Mieszkam w Chandler od urodzenia i znam tę okolicę. Nie jestem takim chucherkiem, za jakie mnie ludzie uważają, chyba pamiętasz?
– Czy zapakowałeś tort weselny? – spytała Jean.
– W małej, słodkiej puszeczce – powiedział Edan w taki sposób, że Houston popatrzyła na nich oboje i uśmiechnęła się.
– Jedź i nie martw się o nic. Myśl o swoim mężu i o tym, jak bardzo go kochasz – radziła Jean, gdy Houston wsiadała na konia.
Gdy dojechała do zachodniego skraju ogrodu, omal nie wpadła na Rafę’a Taggerta i Pamelę Fenton. Spacerowali razem. Koń podskoczył. Rafę spojrzał rozbawiony.
– Ty pewnie jesteś tą błiźniaczką, która wyszła za Taggerta, i teraz uciekasz?
Nim zdołała odpowiedzieć, Pam odparła za nią:
– Na ile go znam, poczuł się tak urażony przy ołtarzu, że ukrył się gdzieś, by lizać swe rany. Czy pani przypadkiem jedzie za nim?
Houston nie była pewna, jak powinna się zachować wobec kobiety, którą kochał jej mąż. Uniosła głowę i powiedziała chłodno.
– Tak, jadę.
– Dobrze pani robi – powiedziała Pamela, – On potrzebuje żony tak odważnej jak pani. Ja zawsze się upierałam, żeby to on przyszedł do mnie. Mam nadzieję, że przygotowała się pani na jego złość. Życzę dużo szczęścia.
Houston tak zdumiały jej słowa, że nie potrafiła odpowiedzieć. Miotały nią sprzeczne uczucia – złości, że ktoś inny znał jej męża, i wdzięczności za dobre rady. Pamela wyraźnie zrezygnowała ze zdobycia Kane’a. Czy to Kane był zakochany, a Pam go nie chciała?
– Dziękuję – mruknęła, ściągając lejce i odjeżdżając.
Pierwsza część podróży była prosta i Houston jadąc mogła się zastanawiać, co się tam dzieje w domu Kane’a. Biedna Blair! Chciała się dla niej tak poświęcić i spędzić resztę życia z takim „typem” jak Kane Taggert. Może on to odczuł w ten sposób, że miał być dla niej karą.
Oczywiście Kane nie rozumiał, że nikt z gości nie będzie rozmyślał nad tym, co się stało, tylko najwyżej będą żartować. Będą sobie żartować z Leandera, bo go znają od dziecka. Gdyby Kane został i śmiał się razem z nimi, o wszystkim by zapomniano, ale on nie posiadł jeszcze umiejętności śmiania się z siebie.
Podjechała do stóp góry i zaczęła się wspinać trasą, którą jechali wtedy z Kane’em. Gdy dojechała do miejsca, gdzie urządzili piknik, zeszła z konia i napiła się wody. Ponad nią wznosiło się zbocze, które wyglądało na górę nie do pokonania. Ale Kane mówił, że tam jest jego chata, a skoro on się tam znajduje, ona też tam dotrze.
Zdjęła kurtkę, przywiązała ją do konia i starała się wypatrywać jakiejś ścieżki między krzakami. Po kilku minutach podchodzenia, patrząc na zbocze pod różnymi kątami, zauważyła coś, co można było uznać za szlak. Prowadził prosto pod górę, przez skalny taras i ginął wśród drzew. Przez moment Houston zastanawiała się co, u licha, robi w takim miejscu w dniu swego ślubu. Teraz powinna, ubrana w atłasową suknię, tańczyć ze swym mężem. To ją przywiodło do rzeczywistości. Jej mąż był zapewne tam na górze. Ale równie dobrze mógł być w pociągu, zmierzając do Afryki.
Napoiła konia, umocowała na głowie kapelusz od słońca i ruszyła. Droga w górę okazała się gorsza, niż się z dołu wydawało. Ścieżka była tak wąska, że gałęzie kaleczyły jej nogi i miała trudności z koniem, który niechętnie piął się w tym gąszczu. Drzewa wyrastające ze skalnego podłoża musiały walczyć o życie i nie chciały robić miejsca dla zwykłej ludzkiej istoty. Olbrzymi kaktus rozdarł jej spódnicę, a w ubraniu i we włosach miała pełno ostów i rzepów. To tyle, jeśli idzie o mój piękny wygląd po przyjeździe, pomyślała, wpychając wszystkie włosy pod kapelusz.
Pięła się wciąż w górę. Okolica przypominała lasy tropikalne, a powietrze się przerzedzało. Dwa razy musiała się zatrzymać i szukać śladów, a raz jechała przez niską ścieżkę, która kończyła się nagle jakby pieczarą z naturalnym oknem u góry. Panowała tu przedziwna atmosfera: trochę przerażająca, a trochę jak w kościele.
Zeszła z konia, wyprowadziła go z powrotem na ścieżkę i spróbowała jechać dalej. Godzinę później poszczęściło jej się – znalazła skrawek ślubnego garnituru Kane’a – był zahaczony o ostry kawałek skały. Ze wzmożonym zapałem popędzała opornego konia, pnąc się ciągle w górę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zaczęło padać. Z nieba leciały lodowate strugi wody, która gromadziła się na skałach ponad jej głową, a potem spływała, zasłaniając widoczność. Starała się pochylać głowę, żeby móc wypatrywać niewidocznego prawie szlaku.
Wkrótce zaczęło błyskać i przerażony koń tańczył po ścieżce. Próbowała walczyć jednocześnie z nim i z deszczem, ale dała za wygraną, zeszła z konia i prowadziła go. W którymś momencie ścieżka szła tuż nad przepaścią. Nad nią wznosiło się niemal pionowe zbocze. Musiała iść powoli, uspokajając wystraszone zwierzę.
– Puściłabym cię samego, gdybyś nie niósł jedzenia – powiedziała rozczarowana.
Była już za zakrętem skalnej półki, gdy kolejna błyskawica oświetliła stojącą niedaleko chatę. Houston przez chwilę stała nieruchomo, z jej nosa kapał deszcz. Zwątpiła już w istnienie tego domku. I co teraz zrobi? Podejdzie, zapuka i powie, że wpadła przechodząc, a może jeszcze zostawi wizytówkę?
Zastanawiała się, czy nie zawrócić, gdy rozpętało się piekło. Głupi koń, którego przez pół drogi musiała ciągnąć, nagle zarżał; odpowiedział mu drugi, więc ruszył pędem w stronę chaty. Przewrócił Houston w błoto, aż zaczęła się staczać w dół, krzycząc wniebogłosy. Usłyszała strzał i wrzask Kane’a:
– Wynocha stąd, jak chcesz uratować skórę!
Houston wisiała na krawędzi, przytrzymując się rękami korzeni i rozpaczliwie szukając oparcia dla stóp. Chyba nie jest aż tak zły, żeby ją od razu zastrzelić? Nie było teraz czasu na rozważania. Musi zaryzykować, że on się na nią jeszcze bardziej rozzłości, bo za chwilę potoczy się w dół.
– Kane! – krzyknęła i poczuła, że ręce odmawiają jej posłuszeństwa.
Prawie natychmiast pojawiła się nad nią jego twarz.
– O Boże! – powiedział z niedowierzaniem, chwytając ją za rękę.
Z łatwością wciągnął ją na górę i postawił. Odszedł kawałek i stał przypatrując się.
– Przyjechałam się z tobą zobaczyć – powiedziała nieśmiało, chwiejąc się na nogach.
– Miło cię widzieć. – Uśmiechnął się. – Nie mam tu zbyt wiele towarzystwa.
– To tak wygląda twoje powitanie? – odpowiedziała, wskazując na strzelbę w jego ręku.
– Chcesz wejść? Napaliłem w kominku.
– Bardzo chętnie – odparła i uskoczyła, bo tuż nad nią złamała się wielka gałąź.
Patrzył na nią pytająco. Teraz albo nigdy, pomyślała Houston i odezwała się:
– Powiedziałeś, że będziesz na ślubie, jeżeli ja będę w noc poślubną. Ty wypełniłeś swoją część umowy, więc ja przyjechałam wypełnić moją.
Obserwowała go z zapartym tchem.
Na jego twarzy pojawiały się różne uczucia, aż wreszcie odrzucił głowę w tył i zaczął się śmiać tak głośno, że było go słychać mimo ulewy i burzy. Potem wziął ją na ręce i poniósł w stronę chatki. Zatrzymał się przy drzwiach, pocałował ją, a ona już wiedziała, że warto było tak pracowicie się tu wspinać.
W jednoizbowej chatce płonął kominek, zajmujący prawie całą ścianę. Kane podał jej koc.
– Nie mam nic suchego do przebrania, więc to musi ci wystarczyć. Wyskakuj z tych rzeczy, a ja znajdę twojego konia i zaprowadzę do stajni.
– W jukach jest jedzenie – zawołała, gdy wychodził.
Zaczęła się rozbierać, odklejając od skóry mokrą bieliznę. Co chwila zerkała na drzwi.
– Tchórz! – powiedziała do siebie. – Złożyłaś mu ofertę, musisz się wywiązać.
Nim Kane wrócił, była już dokładnie owinięta w koc, spod którego wychodziły tylko bose stopy. Uśmiechnął się wyrozumiale i postawił jedzenie na podłodze.
Jedynym meblem było duże sosnowe łóżko z dużą ilością koców, które nie wydawały się przesadnie czyste. Pod jedną ze ścian stał stos puszek, przeważnie z brzoskwiniami, takimi samymi jak te w kuchni jego domu.
– Cieszę się, że przywiozłaś jedzenie – powiedział. – Wyjeżdżałem w takim pośpiechu, że nic nie zabrałem. Edan pewnie by nie uwierzył, ale nawet ja mam już dosyć brzoskwiń.
– Edan spakował jedzenie, a twoja kuzynka Jean kazała mu dołożyć kawałek weselnego tortu.
Wyprostował się.
– A, racja. Ślub. Pewnie zepsułem ci ten dzień, a kobiety tak lubią śluby. – Zaczął rozpinać koszulę.
– Wiele kobiet ma takie śluby, jaki ja zaplanowałam, ale rzadko której kończy się ten dzień tak jak mnie.
Uśmiechnął się, wyciągając ze spodni mokrą koszulę.
– To twoja siostra tak namieszała przy tym ślubie, tak? Ty nie miałaś z tym nic wspólnego? Zrozumiałem to dopiero, jak tu dotarłem.
– Blair chciała dobrze. Kocha mnie i myślała, że ja chcę Leandera, więc próbowała mi go dać.
Kiedy Kane zdejmował spodnie, odwróciła się do ognia. To moja noc poślubna, pomyślała i zrobiło jej się cieplej.
– Myślała? – spytał, a kiedy nie odpowiadała, mówił dalej. – Powiedziałaś, że ona myślała, że chcesz Westfielda. Teraz już tak nie myśli?
– Nie, po tym, co jej powiedziałam – mruknęła Houston, patrząc w ogień.
Słyszała, jak stojąc za nią wyciera się ręcznikiem i kusiło ją, żeby się obejrzeć i sprawdzić, czy rzeczywiście był tak zbudowany jak siłacz wynajęty na zebranie Stowarzyszenia Sióstr.
Niespodziewanie przykląkł przed nią. Miał tylko ręcznik zawinięty wokół bioder i wyglądał zupełnie jak grecki bóg. Mocne mięśnie pod opaloną skórą były rzeczywiście wspaniałe.
Kiedy na nią spojrzał, zaparło mu dech w piersiach.
– Tylko raz tak na mnie patrzyłaś – szepnął. – Wtedy rozbiłaś mi dzbanek na głowie, kiedy cię dotknąłem. Czy teraz też coś takiego planujesz?
Koc powoli zsunął się z jej głowy, szyi i ramienia i oparł się na piersiach.
– Nie – odparła cicho.
Ogień ogrzewał jej skórę, ale było to nic w porównaniu z dotykiem ręki Kane’a.
– Widywałem cię wystrojoną, ale nigdy nie wyglądałaś ładniej niż teraz. Cieszę się, że tu przyjechałaś. Właśnie w takim miejscu ludzie powinni się kochać.
Patrzyła mu w oczy, gdy jego ręka wędrowała z jej szyi na ramię, a kiedy odsunął koc z jej piersi, wstrzymała oddech i modliła się, żeby mu się spodobać.
Ostrożnie, jakby była dzieckiem, objął jej ramiona i położył ją na podłodze. To już to, pomyślała. Kane rozsunął koc i teraz całe jej nagie ciało miał przed oczyma.
Czekała na werdykt.
– Do licha – powiedział pod nosem. – Nic dziwnego, że Westfield mógł z siebie zrobić idiotę przy takim ciele. Tyle razy się okazywało, że te kształtne suknie, co to je nosicie, są wypchane bawełną.
Roześmiała się.
– Podobam ci się?
– Podobasz? – spytał, wyciągając rękę. – Popatrz na to. Trzęsę się tak, że nie mogę jej utrzymać. – Położył rękę na jej gładkim brzuchu. – Niełatwo mi będzie czekać, ale dama, która wspięła się tu na górę, żeby spędzić ze mną noc, zasługuje na coś najlepszego, a nie szybkie kotłowanie po podłodze. Siedź tutaj, a ja zrobię coś do picia. Lubisz brzoskwinie? Nie! – powiedział, gdy Houston chciała się okryć kocem. – Zostaw to na podłodze, a jak ci będzie za zimno, przytulisz się do mnie i ja cię ogrzeję.
Chowając się w domu Duncana Gatesa Houston nie miała okazji poznać smaku różnych trunków. Kane wziął puszkę brzoskwiń, rozgniótł je na papkę i wymieszał z rumem. Wręczył jej napój w puszce.
– Nie jest to wytworny kieliszek, ale funkcjonalny.
Houston wypiła łyk. Czuła się dziwnie, siedząc nago przed mężczyzną. Ale kiedy wypiła swoją porcję i wcale to nie smakowało tak okropnie, jak alkohole, których próbowała dotąd, wydało jej się zupełnie normalne, że nic nie ma na sobie.
Kane usiadł naprzeciwko niej i obserwował ją.
– Lepiej? – spytał, wręczając następną porcję.
– Znacznie.
Zdążyła ją wypić do połowy, kiedy zabrał jej puszkę.
– Nie chcę, żebyś była pijana, tylko żebyś się trochę rozluźniła.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
Wyciągnęła dłonie, otoczyła jego szyję i pocałowała go w usta.
– Co powiedziałaś swojej siostrze o Leanderze Westfieldzie?
– Że może ją rozpala, ale na mnie nie działa zupełnie.
– Nie jest dobrym namawiaczem?
– Najgorszym – zdołała odpowiedzieć, nim zamknął jej usta pocałunkiem.
Jego ręce igrały z jej ciałem, dotykały skóry, paliły ogniem. Jakaś część umysłu mówiła jej, że Kane się powstrzymuje, jest bardziej opanowany niż ona, ale nie słuchała tego.
Całował jej twarz, szyję, jego usta doszły do piersi. Gdy pocałował różowy pączek, wygięła się w łuk, a on pieścił rękami jej talię i biodra.
– Powoli, kochanie – mruczał – mamy całą noc.
Wszystkie te doznania były Houston zupełnie nie znane. Gdy Lee jej dotykał, zawsze miała ochotę się cofnąć, a nie odkrywać więcej. Teraz, pod dotykiem Kane’a, czuła się wspaniale i już nie bała się, że jest oziębła.
Zaczęła dotykać jego skóry, błyszczącej w świetle ognia. Chciała go dotykać wszędzie.
Kane przyciągnął ją bliżej i położył się wraz z nią, trzymając ją w ramionach. Zsunął ręcznik z bioder i Houston przytuliła się, lękając się nieco, gdy poczuła jego obrzmiałą męskość.
Opanowanie Kane’a zaczęło słabnąć. Jego oddech był coraz szybszy, a pocałunki coraz gorętsze i gwałtowniejsze.
– Houston, moja słodka – szeptał, kładąc się na niej.
Przywarła do niego całym ciałem. Gdy w nią wszedł, łzy bólu napłynęły jej do oczu. Kane uniósł się i patrzył na nią, póki nie zauważył, że fala bólu minęła. Pokrywał jej szyję drobnymi pocałunkami, aż odwróciła twarz, szukając jego ust.
Zaczął powoli się poruszać i po kilku bolesnych ruchach Houston zaczęła się wyginać, zataczając niezdarne, małe kółeczka. Kane objął rękami jej biodra i kierował nią ostrożnie, powoli.
Odchyliła głowę i myślała tylko o tych nowych odczuciach, jakich Kane jej dostarczał. Bezwiednie zaczęła się poruszać w rytmie starym jak świat. Czuła, że coś w niej narasta. Kane poruszał się coraz szybciej, a ona wraz z nim. Czuła, że za chwilę coś wybuchnie. A kiedy wybuchło, wydawało jej się, że chyba umrze po tym przeżyciu.
– Kane – szepnęła. – O mój drogi, kochany Kane.
Odsunął się, żeby na nią popatrzeć i zauważyła coś nieznanego w wyrazie jego twarzy.
– Czy nie byłeś zadowolony? Ty też uważasz, że jestem oziębła?
Objął jej twarz i pocałował delikatnie.
– Nie, kochanie, to ostatnia rzecz, jaką można o tobie powiedzieć. Właściwie niewiele o tobie wiem, poza tym, że jesteś najładniejszą kobietą, jaką widziałem, robisz najgłupsze rzeczy, jak wdrapywanie się na wielką górę, żeby spędzić ze mną noc, po czym moja wytworna żoneczka-dama okazuje się gorącą kochanką. Może nie będziemy w to wnikać. – Pocałował ją w czoło. – Wychodzę na deszcz zmyć tę krew, a kiedy wrócę, będziemy jeść. Potrzebuję sił, żeby móc się z tobą kochać całą noc.
Kiedy wstał, Houston przeciągnęła się. Jej skóra w blasku ognia wydawała się opalona.
Przyszła mu do głowy niezwykła myśl: nie chce być sam, nawet na tak krótki czas, żeby wyjść na dwór. Wyciągnął do niej rękę.
– Chodź ze mną. – W jego głosie brzmiała prośba.
– Wszędzie – odpowiedziała bez wahania.