Ku swemu zdziwieniu zauważyła, że w domu panuje cisza i spokój. Weszła przez kuchnię; zastała tam tylko kucharkę i Susan przy zmywaniu.
Opierając się o duży, dębowy stół, wypełniający niemal całe pomieszczenie, spytała:
– Czy wszyscy już poszli spać?
– Tak, panno Blair-Houston – odpowiedziała Susan, czyszcząc młynek do kawy.
– Houston – poprawiła automatycznie. – Susan, czy mogłabyś mi przygotować coś do jedzenia i przynieść na tacy do mojego pokoju?
Idąc na górę zauważyła kilka bukietów świeżych kwiatów, nie pochodzących z ich ogrodu. Przeczytała dołączoną karteczkę:
Dla Blair, mojej przyszłej żony – Leander.
Jej ani razu nie przysłał żadnych kwiatów w ciągu tych kilku miesięcy, kiedy byli zaręczeni. Weszła po schodach, starając się wysoko trzymać głowę.
Jej pokój obito beżową tapetą w subtelny biały wzorek, meble były białe, a w oknach wisiały firanki z ręcznie robionej koronki Battenberg. Niskie stoliczki i oparcia dwóch krzeseł również zdobiła cieniutka koronka, a łóżko pokrywała biała kapa przepikowana w wymyślny wzór.
Gdy Houston rozebrała się do bielizny, przyszła Susan z tacą. Houston wydała kilka poleceń.
– Wiem, że jest późno, ale chciałabym, żeby Willie coś mi załatwił. Niech zaniesie tę kartkę do pana Bagly, tego krawca z Lead Avenue. Nawet gdyby musiał wyciągnąć go z łóżka, musi mu to dostarczyć osobiście. Ma być jutro o ósmej rano w domu Taggerta.
– W domu Taggerta? – spytała Susan, odkładając ubrania Houston. – Więc to prawda, że panienka wychodzi za niego za mąż?
Houston siedziała przy małym mahoniowym biureczku.
– A chciałabyś dla mnie pracować? – zapytała. -1 mieszkać w domu Taggerta?
– Nie jestem pewna, panienko. Czy jest taki zły, jak ludzie mówią?
Zastanowiła się. Służba z reguły wie o ludziach więcej niż ich państwo. Chociaż mieszkał sam, na pewno służba wiedziała o nim to, o czym nie wiedział nikt inny.
– Co o nim słyszałaś?
– Że ma gwałtowny charakter, często się wydziera i nigdy nie jest zadowolony.
– Obawiam się, że to może być prawda – westchnęła Houston – ale przynajmniej nie bije kobiet i nie oszukuje ludzi.
– Jeżeli pani się nie boi z nim mieszkać, panno Houston, to i ja się zdecyduję. Myślę, że tu nie będzie mi już tak dobrze, jak wy obie sobie pójdziecie.
– Ja też tak myślę – powiedziała trochę nieprzytomnie Houston. Myślała o tym, żeby zamówić fryzjera męskiego, pana Applegate z Coal Avenue na dziewiątą rano. Ile czasu można by zaoszczędzić, gdyby wszyscy w mieście mieli telefony.
– Susan, ty masz dwóch braci, jak pamiętam?
– Tak, panienko.
– Potrzebuję na jutro sześciu silnych mężczyzn, na cały dzień. Będą znosić na dół meble. Dostaną dobrze jeść i dobrą zapłatę. Mają przyjść o wpół do dziewiątej rano. Myślisz, że uda ci się znaleźć sześciu?
– Tak, panienko.
Houston napisała kolejny liścik.
– Willie musi to zanieść do pani Murchison. Mieszka u wielebnego Thomasa na czas pobytu Conradów w Europie. Chcę, żeby gotowała u Taggerta, póki nie wrócą. Chyba się ucieszy, że będzie miała co robić. Niech Willie zaczeka na odpowiedź, bo napisałam, że kuchnia jest pusta i musi ją zaopatrzyć we wszystko, czego pani Murchison potrzebuje, i posłać rachunek panu Taggertowi. Willie będzie musiał się z nią rano spotkać i przyjechać jakimś dużym wozem. Może pożyczy od Oakleyów. – Usiadła wygodniej. – No, to chyba wszystko na jutro. Pana Taggerta będę miała ubranego i ogolonego, meble zniesione i wszyscy będą nakarmieni.
Susan rozpięła włosy Houston i zaczęła je szczotkować.
– O, jak miło – powiedziała Houston, przymykając oczy.
Za chwilę była już w łóżku i po raz pierwszy od kilku dni nie zasypiała spłakana. Czuła się całkiem szczęśliwa. Wytargowała od siostry jeden wieczór, żeby przeżyć przygodę, a tymczasem wyglądało na to, że przez wiele tygodni nie będzie się nudzić.
Kiedy Susan zapukała do jej drzwi następnego dnia o szóstej rano, Houston była już prawie ubrana do pracy – nosiła białą bawełnianą bluzkę, czarną sztruksową spódnicę, która zamiatała ziemię, i szeroki skórzany pasek. Mały żakiecik i kapelusik dopełniały stroju.
Zeszła po cichutku po schodach uśpionego domu, na stole w jadalni zostawiła karteczkę dla matki i kazała zaspanemu Williemu zaprząc konia do swego nowego powoziku.
– Willie, czy przekazałeś wszystkie wiadomości?
– Wszystkie. Pani Murchison ucieszyła się, że będzie miała zajęcie. Mam być z wozem i spotkać ją i pana Randolpha o wpół do siódmej w sklepie spożywczym. Pani Murchison podała mu długą listę towarów, jakich potrzebuje. A potem jedziemy do Conradów zrobić najazd na ich ogród. Chce wiedzieć, ile osób ma tam nakarmić?
– Będzie około dwunastu, ale większość to mężczyźni, więc niech gotuje na trzydzieści. Powinno wystarczyć. I niech zabierze garnki i patelnie. Pan Taggert chyba nic nie ma. Willie, przyjedź, jak tylko będziesz mógł.
Kiedy przyjechała do Taggertów i uwiązała konia w cieniu, w domu panowała cisza. Zapukała do bocznych drzwi, a ponieważ nikt nie odpowiadał, spróbowała otworzyć. Drzwi nie były zamknięte, więc weszła; czując się trochę jak złodziej, zaczęła penetrować szafki. Jeśli w tym domu miała przygotować ucztę weselną na olbrzymią liczbę ludzi, musiała wiedzieć, czym dysponuje. Znalazła tylko puszki z brzoskwiniami i kilka najtańszych emaliowanych garnków.
– Znów od Searsa – mruknęła, postanawiając zwiedzić resztę części gospodarczej. Duży kredens oddzielał kuchnię od jadalni, a za kuchnią mieściło się skrzydło w kształcie litery L, ze spiżarnią, miejscem dla pomywaczek, był też pokój i biuro gospodyni oraz mieszkanie z łazienką dla służby.
W korytarzyku, obok kuchni, znajdowała się klatka schodowa, którą Houston weszła. Jak się domyśliła, strych również przeznaczony był na mieszkania dla służby, obecnie wykorzystano go jako magazyn mebli. Znajdowały się tu dwie łazienki, dla kobiet i dla mężczyzn; resztę podzielono na małe pokoiki. Każdy wypełniony był po sufit skrzyniami i pudłami, a w niektórych stały meble ukryte pod białymi pokrowcami.
Uniosła jeden pokrowiec. Znajdowały się pod nim dwa pozłacane krzesełka, pokryte materią w amorki. Przywiązano do nich karteczkę, którą przeczytała z zapartym tchem:
Połowa osiemnastego wieku. Gobeliny tkane w pracowni specjalistycznej. Prawdopodobnie należały do madame de Pompadour, z kompletu dwunastu krzeseł i dwóch kanapek.
– O mój Boże! – westchnęła Houston, opuszczając z powrotem pokrowce.
Pod ścianą leżał zrolowany dywan. Na karteczce przy nim przeczytała:
Koniec XVII wieku. Wykonano w fabryce Savonnerie dla Ludwika XIV.
Pudło, zawierające niewątpliwie obraz, podpisano po prostu: Gainsborough. Obok niego stało drugie pudło, z napisem Reynolds.
W końcu zdjęła pokrowiec z krzeseł madame de Pompadour, wysunęła jedno i siadła, żeby zebrać myśli. Rozejrzawszy się pobieżnie, wiedziała już, że wszystko tutaj ma wartość muzealną. Uniosła prześcieradło z jakiegoś przedmiotu i oczom jej ukazał się żyrandol, zrobiony jakby z diamentów. Na karteczce był napis: 1780. Siedziała porażona myślą, że przyjdzie jej żyć wśród takich dzieł sztuki, gdy usłyszała nadjeżdżający przed dom powóz.
Wybiegła na dwór.
– Pan Bagly! – zawołała w momencie, gdy wysiadał przed domem.
– Dzień dobry, Blair-Houston – odpowiedział.
Był to drobny, blady człowieczek, któremu nie wiadomo dlaczego udawało się być tyranem. Jako główny krawiec Chandler cieszył się dużym szacunkiem.
– Dzień dobry – odpowiedziała. – Proszę wejść. Nie jestem pewna, czy pan słyszał, ale pan Taggert i ja zamierzamy się pobrać za dwa tygodnie i potrzebna mu jest cała nowa garderoba. Ale na razie potrzebuje na jutrzejsze przyjęcie popołudniowy garnitur, może wełna z lamy, na trzy guziki, szare spodnie, z kamizelką z kaszmiru. To powinno być odpowiednie. Czy sądzi pan, że zdąży na jutro na godzinę drugą?
– Nie jestem pewien. Mam też innych klientów.
– Ale z pewnością nikt nie jest w takiej potrzebie jak pan Taggert. Niech pan weźmie tyle szwaczek, ile będzie trzeba. Dobrze zapłacimy.
– Jakoś to zorganizuję. A teraz chcę zmierzyć pana Taggerta, żebym mógł zacząć pracę.
– Chyba jest na górze.
Pan Bagly popatrzył na nią przenikliwie.
– Blair-Houston, znam cię całe życie, zgodziłem się dla ciebie odłożyć inną robotę, zgodziłem się przyjść tu tak wcześnie, żeby obmierzyć twojego narzeczonego, ale nie wejdę po tych schodach, żeby go szukać. Może przyjdziemy ponownie, jak się obudzi.
– Ale wtedy będzie pan miał za mało czasu, żeby uszyć garnitur! Proszę, panie Bagly.
– Nic z tego, nawet gdybyś mnie błagała na kolanach. Zaczekamy tu pół godziny. Jeżeli do tego czasu nie zejdzie, pójdziemy.
Houston prawie się ucieszyła, że nie było dla nich krzeseł w dużym salonie, w którym mieli czekać. Odwagi, powiedziała sobie i weszła na schody.
Pierwsze piętro było równie piękne jak parter, z białymi panelami. Otworzyła jedne drzwi i w przyćmionym świetle zobaczyła jasne włosy wśród skotłowanej pościeli. Zamknęła cicho drzwi, nie chcąc budzić Edana.
Sprawdziła cztery pokoje, nim znalazła sypialnię Kane’a z tyłu domu. Poranne słońce nie przedostawało się tu przez grube zasłony, zawieszone na drucie. Umeblowanie składało się z dębowego łóżka, małego stołu zarzuconego papierami, glinianego dzbanka na wodę i trzyczęściowego kompletu, tapicerowanego ohydnym, czerwonym pluszem z żółtymi frędzlami.
Houston spojrzała w górę, w kierunku strychu.
– Niech mu pani wybaczy, madame de Pompadour – szepnęła.
Energicznie odsunęła zasłony, zawiązała w supeł, żeby nie opadły, i wpuściła słońce.
– Dzień dobry, panie Taggert – powiedziała głośno, stojąc nad łóżkiem.
Kane poruszył się, przewrócił na drugi bok i spał dalej. Był nagi od pasa w górę i podejrzewała, że dalej również. Stała przez chwilę, wpatrując się. Rzadko miała okazję widzieć nagi męski tors, a Kane zbudowany był jak gladiator – potężny, muskularny, z owłosioną piersią. Skórę miał ciemną i biło od niego ciepło.
Stała i przyglądała się, gdy wtem jakaś duża ręka schwyciła ją za udo i pociągnęła na łóżko.
– Nie mogłaś się mnie doczekać, co? – spytał Kane, całując ją w szyję i energicznie macając rękami jej ciało. – Zawsze miałem słabość do rannych swawoli.
Houston próbowała się wyswobodzić, ale kiedy zobaczyła, że to beznadziejne, zaczęła się rozglądać za innym sposobem, żeby go powstrzymać. Wymacała stojący przy łóżku dzbanek i szybko stuknęła go w głowę.
Cienka glinka pękła. Woda z kawałkami dzbanka rozprysnęła się i oblała Kane’a, a Houston wyskoczyła z łóżka i stanęła bezpiecznie daleko.
– Co, do diabła… – zaczął Kane siadając i rozcierając głowę. – Mogłaś mnie zabić.
– Mało prawdopodobne. Słusznie oceniłam, że pański gust do przedmiotów toaletowych jest taki, jak do mebli.
– Słuchaj no, ty mała dziwko, ja cię…
– Nie, teraz pan mnie posłucha. Jeżeli mam być pańską żoną, to będzie mnie pan traktował z należytym szacunkiem, a nie jak jakąś ladacznicę, którą pan sobie najął na jedną noc. – Zaczerwieniła się, ale ciągnęła dalej. – Nie przyszłam tu dlatego, że, jak pan to ujął, nie mogłam się doczekać, żeby pójść z panem do łóżka. Zostałam w pewien sposób zaszantażowana. Na dole czeka krawiec, żeby wziąć miarę na pański garnitur, lada moment przyjdą ludzie do przenoszenia mebli, przyjeżdża kucharka z pełnym wozem jedzenia i przyjdzie fryzjer ostrzyc i ogolić tę masę włosów, które pan hoduje. Jeżeli mam siebie i ten dom przygotować na wesele, będę niestety często potrzebowała pana obecności i nie może się pan wylegiwać w łóżku przez cały dzień.
Kane tylko patrzył na nią, gdy wygłaszała tę przemowę.
– Czy krwawię? – spytał.
Houston podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć jego głowie. Objął ją w talii i przycisnął twarz do jej piersi.
– Może taki okład? – zapytał.
Odepchnęła go ze złością.
– Wstawaj, ubierz się i jak najszybciej zejdź na dół! – zażądała wychodząc z pokoju.
– Przemądrzałe babsko – usłyszała za sobą.
Na dole panował chaos. Sześciu ludzi, których najęła Susan, przechadzało się po domu, jakby byli właścicielami. Głośno komentowali. Willie i pani Murchison czekali, żeby ją zapytać o różne rzeczy, a pan Bagly postanowił wyjść.
Houston zabrała się do pracy.
O dziewiątej żałowała, że nie umie posługiwać się batem. Dwóch ludzi, którzy przyszli do noszenia mebli, zaraz wyrzuciła, a pozostałym zapowiedziała, że muszą zapracować na wypłatę.
Kane’owi nie podobało się, że pan Bagly go dotyka, a Houston decyduje o tym, co powinien, a czego nie powinien nosić.
Pani Murchison wychodziła z siebie, żeby móc coś ugotować w pustej kuchni.
Gdy pojawił się golarz, Houston wyślizgnęła się bocznymi drzwiami z domu i pobiegła do palmiarni, którą od początku miała ochotę zwiedzić. Zamknęła drzwi i z prawdziwą rozkoszą patrzyła na stumetrowy pas kwitnących roślin. Ten zapach i spokój były jej naprawdę potrzebne.
– Za dużo hałasu?
Odwróciła się i zobaczyła Edana, ustawiającego doniczkę z azalią. Był to przystojny blondyn prawie równie potężny jak Kane i chyba młodszy od niego.
– Pewnie cię obudziliśmy – zaczęła. – Było wiele krzyku dziś rano.
– Jeżeli w okolicy jest Kane, ludzie przeważnie krzyczą – stwierdził rzeczowo. – Mogę ci pokazać moje rośliny?
– To twoje?
– Mniej więcej. Za ogrodem różanym znajduje się mały domek, w którym mieszka rodzina Japończyków. Oni zajmują się ogrodami na powietrzu, a ja tym. Hoduję tu rośliny z całego świata.
Nie miała czasu, ale potrzebowała kilku minut spokoju.
Edan z dumą pokazywał jej rośliny: cyklameny, pierwiosnki, orchidee i inne egzotyczne gatunki, o których nigdy nawet nie słyszała.
– Musi ci tu być bardzo dobrze – zauważyła, dotykając liścia orchidei. – Dziś rano stłukłam dzbanek na jego głowie.
Edan rozdziawił usta ze zdziwienia, lecz zaraz się roześmiał.
– Ja nieraz rzucałem się na niego z pięściami. Naprawdę chcesz go ucywilizować?
– Mam nadzieję, że mi się uda. Ale nie mogę go wciąż bić. Muszą być inne sposoby. – Uniosła głowę. – Nic nie wiem o tobie ani o tym, co was połączyło.
Edan zaczął przesadzać wyrośniętą passiflorę.
– Znalazł mnie w bocznej uliczce w Nowym Jorku, gdzie utrzymywałem się przy życiu dzięki resztkom ze śmietników. Moi rodzice i siostra zmarli kilka tygodni przedtem zaczadzeni podczas pożaru w naszym mieszkaniu. Miałem siedemnaście lat i nie mogłem się utrzymać w żadnej pracy, bo wdawałem się w bójki. – Uśmiechnął się ha to wspomnienie. – Przymierałem głodem i postanowiłem zejść na drogę przestępstwa. Niestety, a właściwie chyba na szczęście, pierwszą osobą, jaką próbowałem obrabować, był Kane.
Houston pokiwała głową.
– Może dlatego chciałeś spróbować, że jest taki potężny.
– A może miałem nadzieję, że mi się nie uda. Kane rozpłaszczył mnie na ziemi, ale zamiast posłać do więzienia, zabrał do domu i nakarmił. Miałem siedemnaście lat, on dwadzieścia dwa i był na najlepszej drodze, żeby zostać milionerem.
– I od tego czasu z nim jesteś?
– I zarabiam na siebie – dodał Edan. – Kazał mi pracować dla siebie cały dzień, a wieczorem chodzić do szkoły księgowych. Ten człowiek nie uznaje snu. Dziś rano też siedzieliśmy do czwartej, dlatego spaliśmy, kiedy przyszłaś. – Och! – zawołał nagle Edan i zaczął się śmiać, patrząc przez szklane ściany. – Chyba był golibroda.
Houston też popatrzyła, zaciekawiona. Ścieżką szedł potężny mężczyzna w ubraniu Kane’a, lecz zamiast długich, ciemnych włosów i brody miał krótką fryzurę i był gładko wygolony.
Spojrzała zdumiona na Edana, a on zaśmiał się, gdy Kane wszedł do szklarni.
– Houston! – ryknął. – Jesteś tu?
Wyszła zza palmy, żeby na niego popatrzeć.
– Nie jest źle, co? – powiedział z dumą, pocierając wygolony podbródek. – Tak dawno się nie oglądałem, że zapomniałem, jaki ze mnie przystojniak.
Roześmiała się, gdyż naprawdę był przystojny – miał mocną szczękę, delikatne usta, piękne oczy i ciemne brwi.
– Jak skończyłaś oglądać rośliny Edana, to wracaj do domu. Jakaś kobieta szaleje w kuchni, a ja umieram z głodu.
– Idę – odpowiedziała, wychodząc przed nim.
Gdy wyszli, schwycił ją za ramię.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął łagodnie, patrząc najpierw na czubki swoich butów, a później w jakiś punkt na lewo od jej głowy. – Nie chciałem tak na ciebie napaść dziś rano. Po prostu byłem zaspany i zobaczyłem ładną dziewuchę. Nie zrobiłbym ci krzywdy. Chyba nie jestem przyzwyczajony do dam. – Podrapał się po głowie i uśmiechnął się. – Ale szybko się uczę.
– Siadaj tu – powiedziała, wskazując ławkę pod drzewem. – Obejrzę twoją głowę.
Siedział spokojnie, a ona znalazła guza między włosami i zbadała go. – Bardzo boli?
– Teraz nie – odpowiedział, chwytając ją za ręce. – I wyjdziesz jednak za mnie?
Jest znacznie przystojniejszy niż Leander, pomyślała, a gdy tak na nią patrzył, coś przedziwnego zaczęło się dziać z jej kolanami.
– Tak, jednak wyjdę za ciebie.
– Dobrze – powiedział nagle i wstał. – A teraz chodźmy jeść. Mamy z Edanem dużo pracy i ktoś na mnie czeka. A ty musisz pilnować tych idiotów od mebli.
Ruszył w stronę domu. Prawie biegła za nim, przytrzymując kapelusz. Szybko zmienia nastroje, pomyślała.
Do popołudnia w trzech pokojach na dole leżały dywany i dwa pomieszczenia na strychu były już puste. Meble na dole nie były jeszcze uporządkowane i musiała zdecydować, co ma gdzie stać. Kane i Edan zamknęli się w gabinecie wraz z gościem. Od czasu do czasu poprzez hałas znoszonych mebli i głosów robotników słychać było Kane’a. Wyszedł raz, zajrzał do biblioteki i patrząc na pozłacane krzesła, spytał:
– A te maleństwa strzymią?
– Wytrzymały ponad dwieście lat – odpowiedziała.
Kane chrząknął i wrócił do gabinetu.
O piątej zapukała do nich i zajrzała do środka poprzez chmurę błękitnego dymu z cygar. Chciała powiedzieć, że wychodzi i wróci rano, ale Kane nie oderwał się od papierów.
Edan odprowadził ją do drzwi.
– Bardzo ci dziękuję za wszystko, co dzisiaj zrobiłaś. Jestem pewien, że kiedy skończysz, ten dom będzie wyglądał tak jak trzeba.
Zatrzymała się.
– Powiedz mu, proszę, że będę jutro w południe z jego nowym garniturem i o drugiej pójdziemy na garden party.
– Mam nadzieję, że pójdzie.
– Na pewno – odparła z przekonaniem, którego wcale nie czuła.