18

Kiedy go objęła, zobaczyła, że walczy ze sobą, jak gdyby nie chciał jej pocałować, ale nie mógł się przed tym obronić.

– Kane – szepnęła serdecznie.

Oderwał się od niej; jego oczy pociemniały z bólu.

– Co ty ze mną zrobiłaś? Już dawno to, co mam między nogami, nie rządziło tym, co mam w głowie. Ale teraz czuję, że mógłbym zabić każdego, kto chciałby mi cię odebrać.

– Albo każdą? – spytała cichutko.

– Tak – odparł i zaczął z niej ściągać swoją zbyt obszerną koszulę.

Przedtem Houston miała wrażenie, że coś w sobie tłumił, że nie był całkowicie sobą. Teraz było zupełnie inaczej. Nic go nie powstrzymywało, nie miał żadnych zahamowań.

Wziął ją w ramiona i zaniósł do wejścia opuszczonej kopalni. Houston patrząc na niego zdała sobie sprawę, że teraz dopiero widzi prawdziwego Kane’a Taggerta, którego pokochała i z którym chce się teraz kochać.

Kane położył ją na ziemi; jak szalony zrywał z niej ubranie, żeby jak najprędzej zaspokoić głód i przylgnąć do jej miękkiego, nagiego ciała.

Nie był już tym delikatnym, cierpliwym i uważającym kochankiem, lecz kimś, kto walczy o życie. Ona też przestała myśleć. Jego usta parzyły jej ciało jak ogień, żar przenikał ją do szpiku kości.

Silnymi rękami objął ją w pasie, odwrócił się na plecy i trzymając ją bez wysiłku, jakby była małym dzieckiem, jednym sprawnym ruchem posadził ją na sobie.

Houston wydała ni to krzyk, ni to jęk rozkoszy, czując go w głębi swego ciała. Odrzuciła głowę. Na jej szyi i ramionach pojawiły się kropelki potu. Oparła ręce na jego ramionach i dała się ponieść fali namiętności.

Otwarła oczy i zobaczyła, że Kane ma rozchylone usta, opuszczone powieki, a na twarzy wyraz absolutnej rozkoszy.

– Kane – szepnęła, ale w pustych ścianach kopalni dźwięk niósł się echem w chłodnym powietrzu.

Nie odpowiedział, lecz unosił ją w górę i w dół z prędkością błyskawicy; kiedy po raz ostatni opadła, wygięła się w łuk, ściskając udami biodra Kane’a.

Przebiegł ją dreszcz, silny jak trzęsienie ziemi, a kiedy wszystko się skończyło, opadła na jego spoconą pierś. Objął ją tak mocno, że myślała, iż połamie jej żebra.

Leżeli przytuleni.

Kane łagodnie gładził jej włosy.

– Czy wiesz, że zaczęło padać? – spytał po chwili.

Houston nie obchodziło teraz nic, prócz tego niezwykłego uczucia, którego właśnie doświadczyła. Potrząsnęła głową.

– Czy wiesz, że tu jest temperatura około pięciu stopni, że leżę na setkach ostrych kawałeczków węgla, którymi tak się zachwycałaś, a lewa noga ścierpła mi chyba godzinę temu?

Houston z uśmiechem potrząsnęła głową.

– I nie planujesz przypadkiem ruszyć się stąd w ciągu najbliższego tygodnia?

Houston wciąż kryła twarz na jego piersi i kręciła głową, ale wzbierała w niej chęć do śmiechu.

– I nie przeszkadza ci, że mam tak zlodowaciałe palce u nóg, że gdybym w coś uderzył, to pewnie by mi odpadły?

Pokręciła głową przecząco. Kane roześmiał się i przytulił ją jeszcze mocniej.

– A mogę cię przekupić?

– Tak – szepnęła.

– To ubierzmy się. Będziemy tu siedzieć i patrzeć na deszcz, a ty możesz mi zadawać pytania. To chyba najbardziej lubisz?

Uniosła głowę i popatrzyła na niego.

– A odpowiesz na nie?

– Pewnie nie – powiedział, odsuwając ją delikatnie i głaszcząc po policzku. – Czarownica – szepnął i odwrócił się.

Zauważyła, że na plecach miał mnóstwo wbitych w skórę węgielków, więc zaczęła je strzepywać, co chwila muskając go piersiami.

Kane odwrócił się i schwycił ją za ręce.

– Nie zaczynaj znowu. Jest w tobie, moja damo, coś takiego, że nie mogę się oprzeć. I nie bądź taka zadowolona z siebie. – Wędrował wzrokiem po jej nagim ciele. – Houston – jęknął, odwracając się – jesteś zupełnie inna, niż się spodziewałem. A teraz ubieraj się, nim znów zrobię z siebie głupca.

Houston już nie pytała, co oznacza zrobienie z siebie głupca, ale było jej radośnie na sercu. Gdy wkładała jego ubranie, od koszuli oderwało się kilka guzików. Bardzo ją to rozbawiło.

Ledwie się ubrała, objął ją, posadził sobie na kolanach i oparł się o ścianę tunelu.

Drobny deszcz padał powoli, jakby nigdy nie miał przestać.

– Jestem z tobą szczęśliwa – powiedziała, wtulając się w jego ramiona.

– Ze mną? Nawet nie dostałaś ode mnie prezentu. Ach, rozumiem, chodzi ci o to, że jesteś szczęśliwa. No, ja też nie jestem z tobą smutny.

– Nie, to ty sprawiasz, że jestem szczęśliwa, nie prezenty ani miłość fizyczna, chociaż bardzo pomagają.

– No, to opowiedz, dlaczego jesteś ze mną szczęśliwa.

Milczała przez chwilę, po czym zaczęła opowiadać:

– Kiedy zaręczyliśmy się oficjalnie, mieliśmy z Leanderem wybrać się na potańcówkę do Masonie Tempie. Bardzo się cieszyłam na ten wieczór i dla podkreślenia nastroju kazałam sobie uszyć czerwoną sukienkę. Ale nie jakiś przytłumiony, ciemny odcień, tylko jaskrawą. Gdy nadszedł ów wieczór, ubrałam się w tę swoją suknię i czułam się jak najpiękniejsza kobieta na świecie. – Przerwała i wzięła głęboki oddech. – Kiedy schodziłam po schodach, Leander i pan Gates gapili się na mnie, a ja myślałam, że to z zachwytu. Ale pan Gates zaczął na mnie krzyczeć, że wyglądam jak ladacznica, i zażądał, żebym natychmiast poszła na górę się przebrać. Wtedy Leander powiedział, że się mną zajmie. Nigdy nie kochałam go bardziej niż wówczas. Kiedy zajechaliśmy na miejsce, Leander zaproponował, żebym nie zdejmowała peleryny i mówiła wszystkim, że jestem przeziębiona. Przesiedziałam cały wieczór w kącie i czułam się strasznie.

– Dlaczego nie kazałaś im iść do diabła i nie tańczyłaś w czerwonej sukience?

– Chyba zawsze robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Dlatego przy tobie czuję się szczęśliwa. Ty uważasz, że skoro schodzę po kratkach z pierwszego piętra, ubrana tylko w bieliznę, to tak widocznie zachowują się damy. I nie przeszkadza ci chyba, że robię ci propozycje zupełnie nie jak dama.

Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Natychmiast ją pocałował.

– Nie mam nic przeciwko propozycjom, ale może wolałbym, żebyś nie latała publicznie w bieliźnie. Nie pamiętasz przypadkiem szczeniaczków?

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz.

– Na urodzinach Marka Fentona, kończył chyba osiem lat, zabrałem cię do stajni, żeby pokazać szczeniaczki, białe w czarne łatki.

– Pamiętam! Ale przecież to nie mogłeś być ty, to był jakiś dorosły pan.

– Miałem chyba osiemnaście lat, więc ty miałaś…

– Sześć. Opowiedz mi o tym.

– Ty i twoja siostra przyszłyście razem, ubrane w białe sukienki z różowymi szarfami, a we włosach miałyście duże różowe kokardy. Twoja siostra pobiegła gdzieś na tył domu bawić się z dziećmi, a ty usiadłaś na żelaznej ławeczce. Nie poruszyłaś się ani o milimetr, siedziałaś grzecznie z rękami złożonymi na kolanach.

– A ty zatrzymałeś się przede mną z taczką, na której niewątpliwie przedtem woziłeś koński nawóz.

Kane chrząknął.

– Pewnie tak. Było mi cię żal, że tak siedzisz sama, więc spytałem, czy chcesz zobaczyć szczeniaki.

– I poszłam z tobą.

– Ale najpierw dokładnie mi się przyjrzałaś. Chyba zaliczyłem, bo poszłaś ze mną.

– I ubrałam się w twoją koszulę, a później stało się coś strasznego. Pamiętam, że płakałam.

– Nie chciałaś podejść bliżej do szczeniaków, tylko stałaś i patrzyłaś z daleka. Powiedziałaś, że nie możesz sobie ubrudzić sukienki, więc dałem ci swoją koszulę, ale przedtem musiałem trzy razy przysiąc, że jest czysta. A ta wielka tragedia, którą pamiętasz, to wstążka. Przybiegł za tobą pies i rozwiązał ci kokardę. Nigdy nie widziałem, żeby dziecko tak się zmartwiło. Zaczęłaś płakać i powiedziałaś, że pan Gates cię znienawidzi. Chciałem ci zawiązać, ale stwierdziłaś, że tylko mama potrafi zawiązać właściwie. Tak powiedziałaś: „Właściwie”.

– Jednak zawiązałeś właściwie. Nawet mama nie zorientowała się, że była rozwiązana.

– Zawsze zaplatałem koniom grzywy i ogony.

– Dla Pameli?

– Cholernie jesteś ciekawa. Zazdrosna?

– Od kiedy mi powiedziałeś, że ją odrzuciłeś, już nie.

– Dlatego kobietom nie można mówić sekretów.

– Chciałbyś, żebym była zazdrosna.

Kane zastanawiał się chwilę.

– Nie miałbym nic przeciwko temu. Ty przynajmniej wiesz, że odrzuciłem Pam. Nie słyszałem nic takiego o Westfieldzie.

Pocałowała rękę, którą trzymał na jej piersi. Wiedziała doskonale, że kilka razy mówiła mu o Leanderze.

– Odrzuciłam go przy ołtarzu – powiedziała cicho.

– No, chyba tak. Jasne, nie ma tyle pieniędzy co ja.

– Ty i te twoje pieniądze! Nic innego nie potrafisz? Na przykład całować?

– Uwolniłem potwora. – Zaśmiał się, ale nie sprzeciwiał się jej propozycji. – Zachowuj się przyzwoicie. Nie mam tyle energii co ty. W porównaniu z tobą jestem starym człowiekiem.

Zachichotała, moszcząc się wygodniej na jego kolanach.

– I z każdą minutą robię się starszy. Siedź spokojnie! Gates miał rację, że trzeba by was obie zamknąć.

– A ty mnie zamkniesz? – spytała.

Zwlekał z odpowiedzią tak długo, że odwróciła się i popatrzyła na niego.

– Może – odpowiedział w końcu i usiłując koniecznie zmienić temat, dodał: – Wiesz, od lat nie gadałem tyle o czymś innym niż o interesach.

– O czym rozmawiałeś z innymi kobietami?

– Jakimi innymi?

– Innymi. Jak panna La Rue.

– Nie pamiętam, żebym kiedyś z Viney o czymkolwiek rozmawiał.

– Ale to bardzo miłe, potem, kiedy się tak leży i rozmawia.

Przeciągnął ręką po jej ciele.

– Chyba jest miłe, ale nigdy tego nie robiłem. Zawsze po tym, jak… chyba po prostu szedłem do domu. Wiesz, nawet nie pamiętam, czy chciałem tak sobie leżeć. Uważałem, że szkoda czasu – powiedział, ale nie starał się odsunąć od niej.

Przytuliła się.

– Zimno?

– Nie, jeszcze nigdy nie było mi tak ciepło.

Загрузка...