Na pewno wiesz, co robić? – Houston jeszcze raz spytała lana.
Pokiwał głową, poważnie patrząc na małą drewnianą skrzynkę z tyłu wozu. Obok niego siedział Zachary i oczy błyszczały mu z podniecenia. Był jeszcze za młody, żeby zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa ich planu.
– Nie ma niebezpieczeństwa, że to samo wybuchnie? – spytała Houston.
– Nie – odparł Ian, ale spoglądał co chwila na małą drewnianą skrzynkę z dynamitem.
Zorganizowanie tego, co miało się wydarzyć dzisiejszej nocy, zabrało im prawie dwadzieścia cztery godziny. Wiedziała, co chce zrobić, i wiedziała też, że nie pomoże jej żaden dorosły. Kiedy poprosiła lana, wyjaśniła mu, że to ryzyko i może wpakować się w poważne kłopoty, ale odpowiedział, że tyle jej zawdzięcza, iż chętnie zaryzykuje. Niestety, ku niezadowoleniu Houston wciągnął też małego Zacha, twierdząc, że ktoś musi trzymać konie.
Dziś o północy Houston spotkała się z łanem w kopalni Mała Pamela i korzystając z zamieszania po wybuchu włamali się do szopy z dynamitem. Ukradli tyle, że można by wysadzić całą dzielnicę miasta. Mimo protestów lana, że szkoda czasu, Houston z powrotem starannie zamknęła szopę.
Udało im się zataszczyć skrzynkę do wozu. Parę osób powitało Houston, ale tyle razy ją tu ostatnio widziano, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Wracając z kopalni, spotkali idącego pieszo pod górę Zachary’ego. Wydostał się ze swojego pokoju po linie i próbował sam dojść do nich do kopalni.
– Masz nie robić nic innego, tylko pilnować koni – ostrzegła Houston. – I jak tylko twój ojciec i ja wsiądziemy na konie, macie stamtąd natychmiast zniknąć, Ian, możesz swobodnie dostać się do domu?
– Oczywiście.
– A ty, Zach?
Zachary był zakłopotany, bo jego lina pękła, kiedy już był nad ziemią. Nie miał pojęcia, jak dostanie się do domu nie zauważony.
– Oczywiście – odpowiedział. – Bez problemu.
Była trzecia nad ranem, gdy poprzez śpiące miasto dotarli do więzienia. Wcześniej ukryła w pobliżu dwa osiodłane konie z torbami pełnymi jedzenia, ubrania i gotówki na kilka miesięcy życia w ukryciu.
Zatrzymała wóz dość daleko od więzienia i nerwowo patrzyła, jak Ian wyjmuje skrzynkę z dynamitem. Wiedziała, że w kopalni uczono go tego, ale nie była pewna czy wie, jak wysadzić kamienną ścianę więzienia.
Właśnie chciała coś powiedzieć, kiedy odezwał się Ian:
– Włożę kilka lasek w podstawę ściany, która wchodzi we wzgórze, a potem, jak ona wybuchnie, cały mur zacznie się osuwać. Tak, jakby otwarto bardzo duże okno. Kane będzie musiał zeskoczyć wprost na konia i odjedziecie. Nic łatwiejszego.
– Bardzo prosty plan, za który możemy pójść do więzienia na resztę życia – mruknęła Houston.
Wczoraj, kiedy Kane jej powiedział, że mogą go powiesić za morderstwo, którego nie popełnił, i przyznała szczerze przed sobą, że nic jej nie obchodzi, czy jest mordercą, czy nie, wiedziała, że coś trzeba zrobić, żeby go uwolnić. Sympatia miasta będzie po jego stronie, ale sprawa z pewnością przekazana zostanie do Denver, gdzie Fenton Coal and Iron był bardzo silny i trudno tam liczyć na sprawiedliwość. W dodatku, skoro nie ma żadnych świadków śmierci Jakuba, Kane na pewno zostanie uznany winnym.
Musi go wydostać z więzienia, nawet gdyby to oznaczało ukrywanie się przez resztę życia. Pojadą do Meksyku, a Blair będzie im przysyłała pieniądze na życie. Szkoda tylko, że Kane był znany w sferach finansowych w różnych częściach kraju i nie mogą się ukrywać w Stanach.
Żałowała też, że nie może się pożegnać z rodziną i przyjaciółmi. Pewnie nawet nie będzie mogła do nich napisać, żeby nie ujawnić kryjówki Kane’a.
Teraz, w ciemności, pokazała Zachowi, gdzie ukryła konie i którędy ma je doprowadzić bliżej do więzienia.
Ręce jej się trzęsły, gdy pomagała wepchnąć laski dynamitu w szpary w murze. Kiedy wszystko było gotowe, Ian uniósł ją i stanęła mu na ramionach, żeby dosięgnąć do okna.
– Powiedz, żeby położył sobie materac na głowę – instruował Ian.
– Ale nie mamy tyle dynamitu, żeby go skrzywdzić, co? – dopytywała się.
– Kłują mnie obcasy od twoich butów, więc nie trać czasu i nie zadawaj głupich pytań.
Houston zajrzała przez okno celi – zobaczyła, że Kane rozłożył się na małym materacu. Wrzuciła mały kamyczek. Nawet się nie ruszył. Dopiero kiedy szósty kamyk trafił go w pierś, obudził się.
– Kane! – powiedziała tak głośno, jak tylko się odważyła.
– Co? – spytał siadając. – To ty, Houston? Co ty tu robisz w środku nocy?
– Nie mam czasu wyjaśniać, ale Ian i ja chcemy cię wydostać z więzienia. Wysadzimy dynamitem tę ścianę, więc odejdź w najdalszy kąt i okryj się materacem.
– Co ty wygadujesz? Dynamitem? Posłuchaj, Houston, muszę ci coś powiedzieć.
– Houston! – zawołał Ian. – Twoje obcasy mnie zabiją. Będziesz tam stała całą noc?
– Muszę iść – powiedziała. – Wejdź w kąt, a kiedy ściana runie, konie będą czekały. Kocham cię.
Kane stał przy oknie przez dłuższą chwilę. Nie uciekła od niego i nie poszła po pieniądze, tylko wymyśliła, jak zburzyć więzienie i wydostać go. Włożył ręce w kieszenie. Zaczął pogwizdywać i uśmiechać się na myśl, jak Houston się nim przejmuje. W tym momencie usłyszał dziwny dźwięk, jakby coś się paliło.
– Dynamit! – przypomniał sobie i uskoczył w kąt celi, łapiąc po drodze materac. Nie był przygotowany na taki huk. Czuł się tak, jakby ścięto mu czubek głowy, a hałas trwał i trwał.
Houston, Ian i Zach ukryli się za zwałem gruzu, gdy ściana zaczęła się rozpadać. Dynamit usunął fundament dwukondygnacyjnej ściany, która osuwała się powoli, aż odsłoniła wnętrze więzienia.
Kane siedział skulony w kącie, lecz kiedy pył opadł, dalej się nie ruszał.
– Zabiliśmy go! – krzyknęła Houston i rzuciła się w jego stronę.
– Raczej ogłuszyliśmy. Kane! – zawołał Ian, a kiedy nie było odpowiedzi, wdrapał się po ruinach do celi.
Musiał go zepchnąć na kupę gruzu, żeby zszedł na ziemię. Kane trzymał się za głowę, wyraźnie cierpiał. Chciał coś powiedzieć, ale Houston nie dała mu na to czasu i Zach z łanem wepchnęli go na konia. Ona siedziała już na swoim.
– Biegnijcie obaj do domu! – rozkazała, gdy zobaczyła z daleka na ulicy ludzi, spieszących po wybuchu w kierunku więzienia.
– Jedźmy! – krzyknęła do Kane’a, który ruszył za nią drogą na południe i dalej na pustynię. Słońce wzeszło, a oni wciąż gnali, zwalniając tylko na tyle, żeby dać koniom odetchnąć. W południe zatrzymali się przy stacji pocztowej, na zupełnym odludziu między Colorado a New Mexico i Houston zapłaciła astronomiczną sumę za dwa świeże konie.
– On jest w porządku? – spytał kierownik stacji, wskazując na Kane’a, który stał oparty o ścianę i walił się ręką po głowie.
Houston wręczyła kierownikowi banknot dwudziestodolarowy.
– Nie widział nas pan.
Wziął pieniądze.
– Ja tam pilnuję swojego interesu.
Houston starała się porozmawiać z Kane’em, ale patrzył bezradnie, jak porusza ustami i szedł za nią, gdy wskazała ręką.
Jedli coś najwyżej podczas jazdy, nie zatrzymując się nawet po zachodzie słońca. Kane tylko raz spróbował coś powiedzieć, ale sam siebie nie słyszał i tylko z jego gestów Houston domyśliła się, że chciał wiedzieć, dokąd jadą.
– Meksyk! – krzyknęła cztery razy, nim wreszcie zrozumiał.
Potrząsnął głową, ale Houston tylko popędziła swego konia. Jeżeli Kane ma żyć na wygnaniu, ona będzie razem z nim. Schwycił lejce jej konia i pociągnął tak mocno, aż koń zarył kopytami.
– Zatrzymaj się! – ryknął z całych sił. – Zostaniemy tutaj na noc.
Zsiadł z konia i zaprowadził go do małego zagajnika na wzgórku. Poszła za nim. Chciała wprawdzie jechać dalej, żeby zwiększyć dystans między nimi a pogonią z Chandler, ale może Kane po tym urazie musiał odpocząć.
Stanęła z siodłem w rękach, a kiedy spojrzała na Kane’a, miał taką minę, że się przeraziła. Wziął od niej siodło, odstawił i rzucił się na nią jak głodne zwierzę. Gdy Houston ochłonęła, guziki od jej amazonki strzelały jak ziarna kukurydzy na patelni. Jego usta znalazły się zaraz na jej ciele, a potężne dłonie rozrywały wszystko, co odgradzało go od jej nagiej skóry.
– Kane! – Śmiała się i płakała jednocześnie. – Mój ukochany, jedyny!
To, co się teraz działo, przypomniało jej scenę z dynamitem rozsadzającym ścianę. Kiedy później leżeli obok siebie, Kane trzymał ją w ramionach tak mocno, jakby już nigdy nie miał jej wypuścić. A Houston przylgnęła do niego teraz dopiero zdając sobie sprawę, jak niewiele brakowało, żeby go na zawsze utraciła.
Po dłuższej chwili Kane wstał i poszedł zająć się końmi. Chciała mu pomóc, ale machnął ręką, żeby leżała spokojnie, i rzucił jej koc. Nie pozwolił sobie pomóc przy układaniu ogniska i odgrzewaniu kolacji. Bardzo to było miłe, że teraz on się zajmował organizacją tej dzikiej ucieczki. Przyniósł jej talerz fasoli, tortillę i kubek okropnej kawy. Uznała, że był to jej najwspanialszy posiłek w życiu.
Kiedy skończyli jeść, Kane zgasił ognisko, położył się obok niej i mocno ją objął. Zasnęli natychmiast.