17

Kane obudził się nazajutrz, gdy było już zupełnie jasno. Przez dłuższą chwilę patrzył na przytuloną do niego nagą Houston i uśmiechał się.

Położył rękę na odkrytym tyłeczku.

– Czas wstawać i przyszykować mi śniadanie.

– Zadzwoń dzwoneczkiem stojącym na stole, to przyjdzie pokojówka – mruknęła, wtulając się głębiej w jego ciepłą pierś.

Uniósł brew, popatrzył na nią i powiedział:

– O, dzień dobry, panie Gates. Witam cię, Leander. Miło was widzieć.

Houston zareagowała natychmiast. Usiadła na łóżku wyprostowana, okrywając się prześcieradłem po samą szyję. Zaraz jednak zorientowała się, że Kane żartował.

– Co za głupi dowcip!

Zaczął się śmiać, a śmiał się tak zaraźliwie, że i ona nie mogła się powstrzymać.

– Chyba już nie muszę przejmować się Westfieldem – stwierdził, po czym wstał i zaczął grzebać w zapasach. Gdy pochwycił jej wzrok, zostawił jedzenie i wyciągnął do niej rękę. Podniosła się z łóżka, a on przycisnął ją do siebie. – Nie miałem zamiaru siedzieć tu tyle czasu, ale może zostalibyśmy tu kilka dni sami, coś jak miesiąc miodowy, tyle że nie w Paryżu ani niczym podobnym.

– Byłam w Paryżu – szepnęła, ocierając się o niego. – I mogę szczerze powiedzieć, że tu jest lepiej. A co to mówiłeś o śniadaniu?

Kane odsunął żonę i popatrzył na nią z wyrazem niedowierzania.

– Jednej rzeczy nauczyłem się jako dziecko: zabawki są bardzo cenne i nie wolno ich zniszczyć pierwszego dnia.

– A ja jestem dla ciebie zabawką?

– Zabawką dla dorosłych. A teraz ubierz się i coś zjedzmy. Pomyślałem, że może dobrze by było pokazać ci ruiny starej kopalni w tej okolicy. Mam nadzieję, że jestem na tyle mężczyzną, żeby wytrwać z tobą cały dzień.

– Myślę, że jesteś – powiedziała, spoglądając na niego spod rzęs.

Wziął ją mocno za ramiona i obrócił.

– Mam tu zapasową koszulę i spodnie. Ubierz się i pozapinaj wszystkie guziki, żeby nic nie wystawało i nie doprowadzało mnie do szału. Zrozumiano?

– Oczywiście – odpowiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha.

Kiedy ubrali się i zjedli, Kane zaprowadził ją na zbocze góry. Chandler leżało na wysokości ponad 1800 metrów, a teraz znajdowali się na wysokości około 2200 metrów, gdzie powietrze było już chłodne i rześkie. Kane nie zdawał sobie sprawy, że Houston nie była przyzwyczajona do wspinaczki, ani że jej buty do konnej jazdy obsuwały się po śliskiej ścianie, lecz prowadził ją prosto w górę na skałę, która wyglądała, jakby miała im spaść na głowy.

– Daleko jeszcze? – wysapała w końcu.

Odwrócił się i podał jej rękę.

– Może odpoczniemy? – spytał sięgając do plecaka po jedzenie.

– Bardzo chętnie. – Wypiła łapczywie wodę z manierki. – Jesteś pewien, że tu była kopalnia? Jak można było wydobywać stąd węgiel?

– Pewnie tak samo, jak gdzie indziej. Skąd miałbym coś wiedzieć o kopalniach?

Przyjrzał się jej uważnie, a kiedy nabrał pewności, że wszystko jest w porządku, odwrócił się.

– Często tu przychodzisz? – zapytała.

– Jak tylko mogę się wyrwać. Popatrz na tamte skały. Widziałaś kiedyś coś takiego? – Wyrastały ostro z ziemi, wydawały się nienaturalne i groźnie. – Jak myślisz, skąd się to wzięło? Wygląda, jakby jakiś olbrzym chciał wyciągnąć je z ziemi, ale w pół drogi się rozmyślił.

Houston jadła precla. Zabrali je w drogę, bo Kane uważał, że są świetne.

– Myślę, że może geolog lepiej by to wyjaśnił. Nie żałujesz, że nie miałeś okazji chodzić dłużej do szkoły i uczyć się, dlaczego skały mają takie kształty?

Powoli odwrócił się i spojrzał na nią.

– Jeżeli chcesz coś powiedzieć, to powiedz. Moja nauka wystarczyła, żebym zarobił parę milionów dolarów. To dla ciebie mało?

Wpatrywała się w swojego precla.

– Myślałam raczej o ludziach, którzy nie mają takiego szczęścia jak ty.

– Wspomagam biednych tak samo jak inni.

– Wiesz, powiem ci coś: zaprosiłam kuzyna lana, żeby z nami mieszkał.

– Mojego kuzyna lana? Czy to nie ten naburmuszony, wściekły dzieciak, którego wyratowałaś z bójki?

– Pewnie można go tak określić, chociaż ja bym powiedziała raczej, że jest równie… stanowczy jak ty.

– Dlaczego chcesz sobie brać na głowę taki kłopot?

– Jest bardzo inteligentny, ale musiał rzucić szkołę, żeby pomóc utrzymywać rodzinę. To jeszcze chłopiec, a pracuje w kopalni od lat. Nie masz chyba żalu, że cię najpierw nie spytałam, ale ten dom jest taki duży, a to przecież twój brat stryjeczny.

Kane zapinał plecak. Gdy znów ruszyli, teraz już na bardziej płaskim terenie, powiedział:

– Nie mam nic przeciwko temu, ale trzymaj go ode mnie z daleka. Niezbyt lubię dzieci.

Houston ruszyła za nim.

– A swojego syna?

– Nawet go nie widziałem, to jak mam go lubić?

– Myślałam, że jesteś ciekawy.

Jego głos dochodził teraz zza kępy białej osiki.

– Teraz jestem tylko ciekaw, czy stara Hattie Green sprzeda mi część swoich akcji kolei.

Dysząc ciężko, próbowała go dogonić, ale zahaczyła koszulą o gałąź. Starając się uwolnić, zawołała:

– Czy udało ci się kupić ten budynek z apartamentami od Vanderbilta?

Kane odwrócił się, żeby jej pomóc.

– A, to. Oczywiście. Chociaż nie było łatwo, bo załatwiałem to na odległość. Za to, co wydaję na telegramy, mógłbym kupić tę spółkę.

– To nie kupiłeś jeszcze Western Union? – spytała udając zdziwienie.

Chyba nie zrozumiał żartu.

– Niewiele. Któregoś dnia zainstalują telefony w całym kraju, ale teraz to jest cholernie mało przydatne. Nie można zadzwonić do nikogo spoza Chandler. A kto chce rozmawiać z kimś w Chandler?

Popatrzyła mu w oczy i powiedziała słodko:

– Mógłbyś zadzwonić do swojego syna i powiedzieć mu cześć.

Kane jęknął przeciągle i ruszył dalej.

– Edan miał rację. Trzeba się było ożenić z wiejską dziewczyną, która nie wtrącałaby się w nie swoje sprawy.

Houston prawie biegła, żeby mu dotrzymać kroku i przez cały czas zastanawiała się, czy nie posunęła się za daleko, ale Kane chyba nie był zły.

Szli jeszcze prawie kilometr, nim doszli do wejścia opustoszałej kopalni. Znajdowało się ono na bardzo stromym stoku, a przed nim rozciągała się rozległa panorama doliny.

Houston wzięła do ręki kawałek węgla i oglądała go w świetle słońca. Był piękny i można było uwierzyć, że pod wpływem czasu i ciśnienia rzeczywiście staje się diamentem.

Popatrzyła w dół na strome zbocze.

– Tak, jak myślałam – powiedziała. – Ten węgiel jest bezwartościowy.

Kane, który bardziej interesował się widokiem, spojrzał przelotnie na kawałki węgla leżącego na ziemi.

– Dla mnie jest taki sam, jak reszta. Co z nim takiego?

– Węgiel jest w porządku, nawet bardzo dobry gatunek, ale nie może tu dotrzeć kolej. A bez kolei węgiel jest bezwartościowy, o czym mój ojciec dokładnie się przekonał.

– Myślałem, że twój ojciec zarobił pieniądze na handlu.

– Tak, ale przyjechał do Colorado, bo usłyszał o tutejszym bogactwie węgla. Myślał, że będzie tu pełno bogatych ludzi, którzy tylko marzą o kupieniu od niego dwustu pieców węglowych, które z narażaniem życia przewiózł przez „Wielką Pustynię”, jak nazywają obszar między St. Joseph a Denver.

– Wydawało się rozsądne. Więc sprzedał piece i zaczął interes?

– Nie, prawie zbankrutował. Widzisz, rzeczywiście był w Colorado węgiel, można było zbierać szuflami, ale nie dotarła tu jeszcze kolej. Wozy zaprzężone w woły nie były w stanie przewieźć tyle, żeby interes był opłacalny.

– Więc co zrobił twój ojciec?

– Miał wielkie marzenia. – Houston uśmiechnęła się. – U stóp góry, na której stoimy, leżała mała rolnicza osada i ojciec pomyślał, że to idealne miejsce na miasto. Jego miasto. Dał każdemu rolnikowi po jednym piecu pod warunkiem, że będzie kupował węgiel tylko z Zakładów Węglowych Chandlera w Chandler.

– Nazwał miasteczko od swojego nazwiska?

– Właśnie tak zrobił. Chciałabym zobaczyć twarze ludzi od nas, gdyby im teraz powiedzieć, że mieszkają w mieście wielmożnego pana Williama Houstona Chandlera.

– A ja cały czas myślałem, że miasto zostało nazwane na jego cześć, bo uratował setkę dzieci z płonącego budynku albo coś w tym rodzaju.

– Pani Jenks z biblioteki uważa, że miasto uhonorowało mojego ojca za wkład w jego rozwój.

– Więc jak się to stało, że zrobił pieniądze nie na węglu?

– Uszkodził sobie kręgosłup. Ładował węgiel i rozwoził do ludzi, ale po roku sprzedał kopalnię za grosze dwóm krzepkim synom rolnika. Miesiąc później wrócił na wschód, kupił dwadzieścia pięć wagonów różnych towarów, ożenił się z moją matką i przywiózł ją i dwadzieścia pięć innych par, by zasiedlić wspaniałe miasto Chandler w Colorado. Mama mówi, że po gzymsie budynku, nazwanym dumnie Chandler Hotel, chodziły kury.

– A kiedy przyszła kolej, synowie rolnika stali się bogaci – domyślił się Kane.

– Tak, ale wtedy już mój ojciec nie żył, a rodzina matki wydała ją po raz drugi za mąż za pana Gatesa. – Houston starała się zajrzeć do wnętrza kopalni, natomiast Kane został na zewnątrz.

– Jakie ludzie mają czasem dziwne pomysły. To całe miasteczko myśli o was prawie jak o rodzinie królewskiej, a tymczasem miasto nazywa się tak jak twój ojciec tylko dlatego, że miał taką fantazję, żeby zostać jego właścicielem. Nie taki znowu król.

– Dla mojej siostry i dla mnie, również dla naszej matki, był królem. Kiedy ja i Blair byłyśmy dziećmi, miasto postanowiło obchodzić święto w dniu urodzin mojego ojca. Matka starała się wszystkim powiedzieć prawdę, ale okazało się, że ludzie chcą mieć bohatera.

– A jak się w tym wszystkim znalazł Gates?

Houston westchnęła.

– Jego reputacja nigdy nie mogła być najwyższej próby, bo był właścicielem browaru, więc kiedy królowa Opal Chandler i dwie królewny pojawiły się na małżeńskim rynku, zaoferował wszystko, co miał. Rodzina matki przyjęła to entuzjastycznie.

– On też chciał mieć prawdziwą damę – powiedział miękko Kane.

– I swoje przekonania o tym, jaka powinna być dama, usiłował wpoić trzem kobietom mieszkającym pod jego dachem – dodała z goryczą Houston.

Kane milczał przez chwilę.

Houston stanęła przy nim i wzięła jego rękę w dłonie.

– Czy myślałeś kiedyś o tym, że gdyby cię wychowywano jako syna, a nie w stajni, byłbyś równie zepsuty jak Marc i nie znał wartości pracy?

– Tak to brzmi, jakby Fenton zrobił mnie przysługę – powiedział przerażony.

– Zrobił mi.

– Co?

– Poprawiam cię. To była część naszej umowy.

– Zmieniasz temat. Wiesz, powinienem wysłać cię do Nowego Jorku, żebyś mi załatwiała interesy. Zniszczyłabyś niektórych z tych facetów.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

– A nie mogłabym raczej zniszczyć ciebie?

Загрузка...