Rozdział ósmy

Burzliwego ranka w piątek 26 kwietnia, jedenaście dni po zatonięciu "Titanica", dzieci Winfieldów opuściły Nowy Jork. Samochód hotelowy zawiózł ich na dworzec, a kierowca pomógł Edwinie umieścić bagaże w przedziale. Oprócz ubrań, które Edwina kupiła dla siebie i rodzeństwa, nie mieli wiele bagażu. Zabawki i prezenty, nadesłane przez życzliwych ludzi, zostały spakowane i wcześniej wysłane koleją. Nic ich nie trzymało w Nowym Jorku, mogli więc pojechać do domu i bez rodziców rozpocząć życie na nowo. Dla młodszych dzieci nie oznaczało to wielkiej zmiany, lecz Filip odczuwał ciężar odpowiedzialności za rodzeństwo. George również rozumiał, że nowa sytuacja wymaga nowego zachowania. Nie śmiał, jak dawniej, pozwalać sobie przy Edwinie na beztroskie psoty. Była dla niego surowsza niż rodzice, ponadto żal mu było siostry. Cały swój czas poświęcała teraz młodszym dzieciom. Wydawało się, że nie ma chwili, by któreś z nich nie znajdowało się w jej ramionach: Fannie bez przerwy płakała; Teddy'emu, który był spokojny tylko na jej rękach, co rusz trzeba było zmieniać pieluszki; Alexis, wciąż nieufna i zalękniona, albo czepiała się siostrzanej spódnicy, albo chowała przed obcymi w jakimś zakamarku lub za okiennymi zasłonami. Edwina nie miała zatem chwili wytchnienia i choć George nie stracił ochoty na figle, nie chciał przysparzać siostrze kłopotu.

Obydwaj starsi chłopcy starali się jak mogli pomóc Edwinie przy rozlokowaniu dzieci w wagonie. Wykupili dwa sąsiadujące ze sobą przedziały, które po trzech nocach przespanych na materacach na "Carpathii wydawały im się szczytem komfortu. Rozkoszowali się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, radzi, że wreszcie jadą do domu.

Gdy pociąg ruszył, Edwina odetchnęła z ulgą. Jechali do domu, do znajomych miejsc, gdzie – miała nadzieję – będą bezpieczni i nic złego ich nie spotka. Za dnia nie znajdowała wolnej chwili na zastanawianie się nad przyszłością, zajęta bez ustanku rodzeństwem, nocami zaś, przytulona do Alexis i Fannie, myślała wyłącznie o Charlesie, o jego ostatnich pocałunkach, dotyku dłoni, o ich ostatnim tańcu… I wspominała jego postać widzianą po raz ostatni z szalupy… Był wytwornym wrażliwym młodzieńcem, na pewno byłby dla niej wspaniałym mężem. Torturowała się marzeniami o tym, co być mogło, a czego już nigdy nie będzie. Teraz, w pociągu, wciąż słyszała jego imię wystukiwane przez koła: Charles… Charles… Charles… kocham cię… kocham cię… kocham cię… kocham cię… Chciało jej się krzyczeć, gdy wspomniała głos ukochanego wypowiadający te słowa. Zaciskała powieki, by przegnać twarze i patrzące na nią z ciemności oczy. Zazdrościła rodzicom, że mogli pozostać razem do samego końca. Czasami żałowała, że nie utonęła z Charlesem, i starała się zagłuszyć ten żal myślami o rodzeństwie.

Pociąg mijał kolejne stany, wszędzie jednak w gazetach nadal publikowano materiały o "Titanicu". Podkomisja senacka wciąż pracowała nad ustaleniem okoliczności katastrofy. W Nowym Jorku Edwina stawiła się na wezwanie komisji. Rozpamiętywanie od nowa tamtej strasznej nocy okazało się nad wyraz bolesne. Było jej bardzo ciężko, ale musiała spełnić swój obowiązek.

Zdołano ustalić, że przyczyną zatonięcia statku było długie na trzysta stóp rozdarcie w kadłubie powstałe od strony dziobu. Choć nie mogło to niczego zmienić, opinia publiczna domagała się prawdy o powodach katastrofy. Żądano tego głównie w związku z olbrzymią liczbą ofiar oraz niedostatecznym, jak się okazało, wyposażeniem "Titanica" w szalupy ratunkowe – nie wystarczyło ich nawet dla połowy pasażerów.

Komisja wypytywała Edwinę o postawę oficerów i o zachowanie rozbitków w łodziach. Oburzano się powszechnie, że na statku nie przeprowadzono ćwiczeń ratunkowych i że załoga nie wiedziała dokładnie, co, kto i gdzie ma robić w razie kłopotów. Największe jednak poruszenie wywołała informacja, iż szalupy opuszczano w połowie puste, a po zatonięciu statku setkom ludzi pozwolono umrzeć w wodzie, broniąc im dostępu do łodzi w obawie, że się przewrócą. Ten straszny epizod miał przejść do historii jako przykład ludzkiej bezwzględności.

Po złożeniu zeznań Edwina poczuła w sobie większą pustkę, jak gdyby wcześniej miała nadzieję, że samo stawienie się przed komisją może odmienić losy jej bliskich. Próżne to były złudzenia, bo przecież żadna ludzka siła nie mogła przywrócić ich do życia, a rozmowa o tym co się wydarzyło, odświeżyła tylko rany. Gazety doniosły, że wyłowiono z morza trzysta dwadzieścia osiem ciał, jeszcze więc przed wyjazdem z Nowego Jorku Edwina wiedziała, że nie było wśród nich ani rodziców, ani Charlesa.

Z Londynu otrzymała wzruszający telegram od Fitzgeraldów z wyrazami współczucia i zapewnieniem, że na zawsze pozostanie dla nich córką. Przypomniało jej to piękny welon ślubny, który w sierpniu lady Fitzgerald miała przywieźć do San Francisco. Co się z nim teraz stanie? Kto go założy? Powtarzała sobie, że nie powinna boleć nad takimi drobiazgami, ale nocą w pociągu, gdy nie mogła zasnąć, trudno jej było odpędzić natrętne wspomnienia. Rękawiczki Charlesa, które narzeczony rzucił jej z pokładu, znajdowały się wciąż w jej walizce. Choć ich widok sprawiał jej ból, nie potrafiła się z nimi rozstać.

Kiedy się przebudziła ostatniego dnia podróży, na widnokręgu ujrzała Góry Skaliste różowiejące w promieniach wschodzącego słońca. Po raz pierwszy od dwóch tygodni poczuła się lepiej. Dotychczas była nieustannie zajęta i nie w głowie jej było podziwianie przesuwającego się za oknem krajobrazu. Obudziła rodzeństwo, aby i oni nacieszyli oczy pięknym widokiem.

– Dojeżdżamy do domu? – zdawały się pytać wielkie oczy Fannie.

Mała nie mogła się doczekać powrotu i powtarzała Edwinie, że już nigdy nie opuści domu, a gdy dotrą na miejsce, zrobi tort czekoladowy, taki sam jak mama. Kate często przyrządzała dzieciom smakołyki, Edwina obiecała więc siostrze, że pomoże jej przy pieczeniu. Natomiast George oświadczył, że nie zamierza wracać do szkoły. Starał się przekonać starszą siostrę, że doznał zbyt wielkiego szoku, by zaraz się brać do nauki, i że przedtem musi solidnie wypocząć, lecz Edwina miała inny pogląd na tę kwestię. Filip również martwił się szkołą, z zupełnie innego wszakże powodu. Został mu jeszcze rok nauki przed wyjazdem do Harvardu, gdzie kiedyś studiował jego ojciec. Przynajmniej takie snuł plany, ale teraz trudno było cokolwiek przewidzieć. W trakcie podróży Filip często się zastanawiał, czy w ogóle pójdzie do college'u, przez co rosło w nim poczucie winy, uważał bowiem, że nie powinien myśleć o swojej przyszłości w obliczu okrutnych strat, jakie ich wszystkich dotknęły.

– Weenie! – zawołała Fannie. Edwinę zawsze rozśmieszało jej zdrobniałe imię.

– Tak, Frances? – starała się zachować powagę.

– Nie nazywaj mnie tak! – powiedziała z wyrzutem Fannie, która z kolei nie lubiła tej formy swojego imienia. – Będziesz teraz spała w pokoju mamy? – Patrzyła na starszą siostrę z obojętnym wyrazem twarzy, lecz Edwina poczuła się tak, jakby zadano jej cios w żołądek.

– Nie sądzę – odrzekła. Nie mogłaby spać w tym pokoju. Nie należał do niej, lecz zawsze do "nich", do rodziców, i dla niej nie było w nim miejsca. – Będę spać u siebie – powiedziała z naciskiem.

– Przecież jesteś teraz naszą mamusią. – Fannie wyglądała na zaniepokojoną, a w oczach Filipa, który odwrócił się ku oknu, Edwina dojrzała łzy.

– Nie, nie jestem. Wciąż jestem tą samą Weenie, twoją starszą siostrą – uśmiechnęła się ze smutkiem.

– No to kto będzie teraz naszą mamusią? – dopytywała się z uporem Fannie.

Co jej powiedzieć? Jak wytłumaczyć dzieciom?… Nawet George odwrócił głowę, bo dla niego także pytanie było nazbyt bolesne.

– Mamusia jest nadal naszą mamusią. I zawsze nią będzie.

Edwina nie potrafiła tego lepiej wyłożyć, wiedziała jednak, że jeżeli nawet nie udało jej się do końca przekonać Fannie, to starsze dzieci ją zrozumiały.

– Ale nie ma jej teraz. A ty obiecałaś, że się nami zaopiekujesz – mówiła Fannie z taką minką, jakby się lada moment miała rozpłakać.

– Oczywiście, że się wami zaopiekuję – uspokoiła ją Edwina. Wzięła małą na kolana i zerknęła na Alexis skuloną w rogu fotela ze wzrokiem wbitym w podłogę, jakby dziewczynka nie chciała słuchać tego, o czym mówili. – Będę robić wszystko to, co robiła mamusia. Ale ona jest dalej naszą mamą. Ja nie mogłabym nią być, choćbym nie wiem jak bardzo się starała.

– Aha- skinęła głową Fannie, nareszcie usatysfakcjonowana, po czym zapytała o ostatnią niepokojącą ją sprawę, którą chciała wyjaśnić, zanim wrócą do domu: – To będziesz mogła codziennie spać ze mną?

Edwina się uśmiechnęła.

– No wiesz, twoje łóżeczko mogłoby nie wytrzymać takiego ciężaru. Nie sądzisz, że jestem na nie trochę za duża? – Fannie spała w ślicznym łóżeczku, które przed laty ojciec zamówił specjalnie dla Edwiny. – Ale wiesz co? Czasami będziesz mogła przyjść do mnie do łóżka. Co ty na to? – Zauważyła, że Alexis spogląda na nią ze smutkiem, jak zawsze, gdy rozmawiali o sprawach przypominających jej matkę. – Alexis też może czasem ze mną spać.

– A ja? – zażartował George.

Uszczypnął Fannie w nos i odłamał kawałek ciastka, które jadła Alexis, lecz jego na pozór normalne zachowanie nie zmyliło Edwiny. Zauważyła, że chłopiec bardzo się zmienił w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Chodził teraz przygaszony, a okazywana na każdym kroku wesołość była wymuszona i sztuczna. Perspektywa powrotu do domu niepokoiła ich wszystkich.

Ostatniej nocy spędzonej w pociągu dzieci zadręczały się tymi myślami. Żadne nie pisnęło ani słowa do rana, choć bezsennie leżeli w łóżkach. Edwina nie spała nawet dwóch godzin. O szóstej rano wstała, umyła twarz i włożyła jedną ze swoich najlepszych czarnych sukienek. Na miejsce mieli dojechać około ósmej. Denerwowała się co prawda, mimo to ulgę sprawiało jej patrzenie na znajomy krajobraz. Obudziła młodsze dzieci i zapukała do sąsiedniego przedziału, gdzie spali George z Filipem.

Godzinę później cała szóstka siedziała w wagonie restauracyjnym przy śniadaniu. Chłopcy zjedli obfity posiłek, Alexis podzióbała jajecznicę, a Teddy'emu i Fannie Edwina skruszyła biszkopty do mleka. Po posiłku wrócili do przedziału, gdzie Edwina umyła malcom buzie i doprowadziła do porządku ich ubranka. Tymczasem pociąg dojeżdżał powoli do stacji. Edwina zadbała, by wszyscy włożyli nową odzież i włosy mieli czyste i porządnie uczesane, a loki Fannie i Alexis przewiązała nawet wstążkami. Nie wiedziała, kto po nich wyjdzie na dworzec, była jednak pewna, że będą przedmiotem zainteresowania i ludzie będą im się bacznie przyglądać. Może nawet reporterzy z gazety ojca zrobią im zdjęcia? Chciała, by ojciec mógł być dumny ze swoich dzieci, i czuła, że winna jest to rodzicom.

Gdy pociąg zahamował ze zgrzytem, Edwinie ze wzruszenia na moment zaparło dech. Popatrzyła na resztę rodzeństwa. Żadne nie odezwało się ani słowem, ale widać było, że przeżywają słodki ból powrotu do domu.

Dzieci Winfieldów były znów u siebie.

Загрузка...