Rozdział dwudziesty dziewiąty

Przyjechali do Los Angeles dwa tygodnie po wizycie George'a w San Francisco i tym razem zatrzymali się u niego. Nie chciał, by Alexis znów wdała się w jakąś niepożądaną przygodę, a uważał, że Edwinie łatwiej będzie kontrolować sytuację, gdy zamieszkają w jego dużym, komfortowym domu. Dla wygody wynajął dla niej samochód.

Teddy natychmiast po przyjeździe zainteresował się wierzchowcami George'a. Następnego popołudnia, gdy Edwina obserwowała wyczyny jeździeckie młodszego brata, pod dom zajechała limuzyna – długi czarny rolls – i zatrzymała się tuż obok niej. W pierwszej chwili nie poznała osoby siedzącej w samochodzie. Przypuszczała, że to pewnie któryś z przyjaciół George'a, ale gdy szofer w liberii otworzył drzwiczki samochodu i z szacunkiem odsunął się na bok, ujrzała wyłaniającego się z limuzyny potężnie zbudowanego mężczyznę: wysokiego, o szerokich ramionach i gęstej siwej czuprynie.

Widok Edwiny, stojącej w blasku jaskrawego letniego słońca, zaskoczył przybysza, który najwyraźniej jej nie poznał. Patrzył na krótko ostrzyżoną szczupłą, wysoką kobietę w eleganckiej granatowej sukience. Czując na sobie uważny wzrok mężczyzny, Edwina odruchowo wyrzuciła papierosa, którego właśnie paliła. Nagle uśmiechnęła się, poznając, kim jest niespodziewany gość, i wyciągnęła do niego dłoń.

– Przepraszam, że tak się zagapiłam. W pierwszej chwili nie wiedziałam, kim pan jest. Pan Horowitz, prawda?

Uśmiechnął się, wciąż przyglądając się jej uważnie. Była elegancką, pełną wdzięku piękną kobietą. Podziwiał Edwinę od dawna, chociaż widzieli się zaledwie raz, i to przed kilkoma laty, ale znał ją z opowieści George'a i w miarę jak ich wysłuchiwał, rosło jego uznanie dla siostry wspólnika. Pod wieloma względami losy Edwiny i Sama były podobne.

– Ja też przepraszam… – rzekł nieśmiało. – Zastanawiałem się przez moment, co w domu mojego przyszłego zięcia robi taka piękna młoda dama – dodał szarmancko.

W rzeczywistości poznał ją od razu i znów znalazł się pod jej urokiem. Była naprawdę śliczna i pomimo prostej w kroju sukienki oraz całkowitego braku wyszukanych ozdób i biżuterii, wyglądała nader wytwornie. Przed przyjazdem do Hollywood, nie chcąc przynieść wstydu bratu, kupiła sobie trochę nowej odzieży i oto, proszę, udało jej się zrobić wrażenie. Podobnie jak matka miała doskonały gust, a teraz dzięki hojności ciotki Liz posiadała także pieniądze, które mogła wydawać na siebie.

– Chciałem was osobiście powitać w Los Angeles. Wiem, jak George się cieszy waszym przyjazdem i tym, że będziecie przy kręceniu filmu. Mnie i Helen jest także bardzo miło.

Choć wszystko w tym człowieku budziło respekt i świadczyło o posiadanej władzy – poczynając od potężnej sylwetki aż po szacunek, z jakim odnosił się do niego szofer, który wydawał się oczekiwać na każde skinienie chlebodawcy – była w nim zaskakująca łagodność, życzliwość i prostota, cechy, które Edwina zauważyła już i podziwiała u Helen. W jego zachowaniu próżno było szukać pretensjonalnego, napuszonego czy prostaskiego gestu. Wyróżniały go spokój, okazywana w niebanalny sposób serdeczność i delikatność.

Podszedł do niej i przez chwilę razem obserwowali jeżdżącego konno Teddy'ego. Szło mu nieźle, a na koniu wyglądał nadzwyczaj przystojnie. Kiedy pomachał do nich radośnie, Sam odpowiedział mu podobnym gestem. Nie miał dotąd okazji poznać młodszych dzieci, a wiedział, że rodzeństwo wiele znaczy w życiu George'a, w którym ta właśnie cecha bardzo go ujęła. Wiedział od przyszłego zięcia, że Edwina wychowała ich całkiem sama, co zwiększało jego podziw. Zerknął na nią, stojącą obok niego, i pomyślał z zachwytem, że jest kobietą niemal doskonałą.

– Wejdzie pan na filiżankę herbaty? – zapytała uprzejmie.

Horowitz skinął głową szczęśliwy, że nie proponuje mu szampana o tak wczesnej porze. Ludzie w Hollywood pili stanowczo za dużo, czego Sam nigdy nie pochwalał.

Wszedł za nią do domu, zmuszając się do oderwania wzroku od jej zgrabnych nóg, które ukazywały się spod rozkołysanej sukienki, podkreślającej nienaganny kształt bioder.

Edwina poprosiła lokaja o herbatę, po czym poprowadziła Sama przez bibliotekę do południowego ogrodu. Stały tam eleganckie krzesełka i stół, wszystko w bardzo angielskim stylu.

– Podoba się pani Los Angeles? – zapytał, gdy czekali na herbatę.

– Bardzo. Zawsze świetnie się tu bawimy. Zauważyłam, że tym razem dzieci są wyjątkowo przejęte z powodu roli Alexis. To dla nas prawdziwe wydarzenie. Ma dziewczyna szczęście.

– Największym jej szczęściem jest to, że ma was- uśmiechnął się życzliwie. – Helen wiele by dała, żeby mieć tak liczną i udaną rodzinę. Dorastała samotnie, w dodatku chowana tylko przez ojca.

Edwina zadumała się na moment i choć szybko odwróciła głowę, Horowitz dostrzegł smutek w jej oczach.

– Obydwoje straciliśmy najbliższych – rzekł głosem drżącym ze wzruszenia, jego żona bowiem zmarła, kiedy Helen była niemowlęciem.

– Ale jakoś przetrwaliśmy! – Edwina uśmiechnęła się triumfująco do Sama, który patrząc na nią znad filiżanki myślał, że dotychczas poza matką Helen nikt nie wzbudzał w nim podobnych uczuć. Była kobietą niezwykłą nie tylko dlatego, że piękną i dobrze ubraną. Emanował z niej spokój osoby głęboko przekonanej o słuszności swoich poczynań. Spostrzegł to już przed kilku laty, teraz zaś, gdy znowu ją ujrzał, zaimponowała mu jeszcze bardziej swoim powściągliwym sposobem bycia.

– Jakie ma pani plany na czas pobytu w Hollywood? Zwiedzanie okolicy? Teatry? Wizyty u przyjaciół? – Był ciekaw jej i jej planów. Wręcz rzucało się w oczy, że jest nią zachwycony. Trochę przypominała mu córkę, ale na pewno była osobą bardziej od niej samodzielną.

Edwina roześmiała się, usłyszawszy jego pytania. Chyba nie był świadom, po co faktycznie tutaj przyjechała.

– Będę pilnowała pańskiej gwiazdy, panie Horowitz – zakomunikowała mu z uśmiechem, a on rozpromienił się w odpowiedzi. Wiedział, co Edwina ma na myśli, bo chociaż Helen zawsze była spokojną dziewczyną, od czasu do czasu nawet ona wymagała kontroli. – Alexis jest dzisiaj z George'em, dlatego ja zajmuję się dwójką młodszych – wyjaśniła Edwina. – Ale już od jutra czas mam rozplanowany jako garderobiana, straż przyboczna i w razie potrzeby mentorka.

– To brzmi jak zapowiedź ciężkiej pracy – zauważył z uśmiechem. Odstawił filiżankę i wygodniej usiadł na krześle.

Edwina obserwowała Horowitza z nie mniejszym zainteresowaniem niż on ją. Nie wyglądał na mężczyznę po pięćdziesiątce. Musiała przyznać, że się jej podobał. Istota jego wdzięku polegała na tym, że nie zdawał sobie sprawy z uroku, który roztaczał. W obejściu był naturalny, swobodny, bezpretensjonalny.

Kiedy Teddy przerwał jazdę i dołączył do nich, Sam spojrzał nań z zainteresowaniem. Edwina przedstawiła mu brata, który grzecznie przywitał się i natychmiast z zachwytem jął opowiadać o zaletach wierzchowców.

– Są fantastyczne, Weenie. Jeździłem już na dwóch. Spisują się cudownie. – Pierwszy wierzchowiec, którego Teddy chciał dosiąść, był krwi arabskiej, toteż stajenny doradził mu, aby na początek wybrał spokojniejszego konia, a na arabie skończył jazdę. – Jak myślisz, skąd George je ma? – wypytywał Edwinę.

– Jednego ma ode mnie – wtrącił Sam. – Właśnie tego, na którym jeździłeś na końcu. Niezła bestia, co? Czasem mi go brakuje.

– To dlaczego dał go pan George'owi? – zaciekawił się Teddy, który zupełnie oszalał na punkcie koni.

– Doszedłem do wniosku, że George i Helen będą z niego mieli więcej radości. Jeżdżą trochę razem, a ja właściwie nie mam wolnej chwili. Poza tym robię się za stary na konne przejażdżki – uśmiechnął się smutno do chłopca, jak zauważył, niemal bliźniaczo podobnego do siostry.

Edwina aż się żachnęła słysząc te słowa.

– Niech pan przestanie wygadywać takie głupstwa, panie Horowitz.

– Proszę mi mówić Sam z łaski swojej. W przeciwnym razie poczuję się jeszcze starzej. Jestem prawie dziadkiem! – oświadczył.

Edwina ze śmiechem uniosła wysoko brwi.

– Taaak? Czyżbym o czymś nie wiedziała?

Okazało się jednak, że to tylko żarty. Sam zapewnił, iż nie słyszał, by w najbliższym czasie miały czekać ich chrzciny. Przyznał się też od razu, że nie miałby nic przeciwko gromadce wnuków i spodziewa się, że dzięki Helen i George'owi wkrótce się jej doczeka. Zawsze marzył o zięciu, który zechce mieć liczną rodzinę, bo jemu się to nie udało. Matka Helen młodo umarła, on zaś nie ożenił się powtórnie.

– Ciekawa jestem, jakie to uczucie być ciotką – powiedziała w zamyśleniu Edwina, dolewając herbaty. Wydawało jej się to zabawne, a zarazem dziwne. Chowała rodzeństwo jak własne dzieci, a teraz trzeba się będzie przyzwyczaić nie do wnuków, a do bratanków.

Sam zaprosił ich do siebie na kolację. Przyjechał, by przekazać zaproszenie osobiście i zapewnić Edwinę, że będzie mu niezmiernie miło, jeżeli zjawią się w komplecie.

– Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu, panie… przepraszam, Sam – zaczerwieniła się, a on uśmiechnął się wyrozumiale.

– Ależ skąd, będę zaszczycony. Koniecznie przyprowadź Teddy'ego, Fannie, Alexis, no i oczywiście George'a. Czy dobrze zapamiętałem imiona? – zapytał wstając.

Kiedy się wyprostował, Edwina spojrzała nań zaskoczona. Był wyższy i przystojniejszy, niż jej się wydawało. Odpędziła od siebie te myśli, nie miało bowiem sensu rozważanie zalet ojca jej przyszłej bratowej.

– Przyślę po was samochód o siódmej, bo wiem, że w tych sprawach nie można polegać na moim wspólniku. Jak go znam, przyjedzie prosto z biura – rzekł wesoło Sam, a Edwina mu przytaknęła.

– Bardzo dziękujemy.

Odprowadziła go do limuzyny. Obok nich, niczym młody seter irlandzki, skakał Teddy.

– A więc do zobaczenia wieczorem. – Przytrzymał jej dłoń nieco dłużej niż przy zwykłym pożegnaniu, po czym wsiadł do rollsa. Po chwili szofer uruchomił silnik, Sam pomachał im ręką i już go nie było.

Odjechał w chwili, gdy Fannie wychodziła się przywitać.

– Kto to był? – zapytała bez entuzjazmu.

– Ojciec Helen – odparła Edwina.

Teddy, który dotychczas niestrudzenie rozwodził się nad zaletami koni, przerwał na chwilę, by oświadczyć, że Sam bardzo przypadł mu do gustu, po czym natychmiast oznajmił, że zamierza ponownie wypróbować araba. Edwina, której niezbyt spodobał się ten pomysł brata, poprosiła, by uważał na siebie.

– Przecież uważam – obraził się.

– No, umówmy się, że nie zawsze – skarciła go surowym spojrzeniem.

– No dobrze – zgodził się niechętnie – będę ostrożniejszy.

– Mam nadzieję. – Ostatnie słowo jak zwykle należało do Edwiny.

– Musimy iść na tę kolację? – zapytała Fannie, która podobnie jak Edwina najlepiej czuła się we własnym domu. Była jednak za młoda, by całe dnie spędzać w domu, z dala od ludzi, toteż Edwina nalegała, by siostra towarzyszyła im tego wieczoru.

– Będzie przyjemnie – zapewniała. – Helen i jej ojciec to mili ludzie. Przecież pan Horowitz zaprosił nas osobiście, i to wszystkich – dorzuciła.

Alexis przejawiała więcej entuzjazmu. Gdy po powrocie do domu dowiedziała się o przyjęciu, natychmiast zaczęła rozważać, co powinna włożyć na tę okazję, i stwierdziła, że najlepsza będzie któraś z sukienek Edwiny. Z trudem opanowywała podniecenie po pierwszym dniu spędzonym na planie. Wzięto jej miarę, aby przygotować kostiumy, a George podpisał z nią kontrakt.

– Jak długo będziemy mogli tam zostać? – dopytywała się, po czym omal nie zemdlała z wrażenia na widok wytwornej limuzyny, którą Sam po nich przysłał.

George postanowił pojechać własnym samochodem, co wydało się Edwinie rozsądne. Dzięki temu po kolacji swobodnie będą mogli się wybrać gdzieś z Helen.

Piękny dom Horowitzów wywarł na Edwinie duże wrażenie. Przy nim posiadłość Pickfair wyglądała nieomal jak rudera. Ściany przestronnych pokoi, pełnych sprowadzonych z Anglii i Francji antyków, wyłożone były boazerią. Marmurowe podłogi pokryto oryginalnymi dywanami z Aubusson, a na ścianach wisiały liczne obrazy impresjonistów.

Pośród tego zbytku Samuel Horowitz powitał ich bez większych ceremonii. Edwinę pocałował w policzek, jakby znał ją od dziecka, a swoją bezpośredniością sprawił, że młodsze dzieci poczuły się jak u siebie w domu. Helen, choć odrobinę nieśmiała, okazała się równie przyjacielska. Zaraz pokazała Fannie swoje stare lalki, na Alexis natomiast znacznie większe wrażenie zrobiła wpuszczona w podłogę wanna z różowego marmuru.

Kiedy dziewczynki zwiedzały pokoje Helen, Sam zaprowadził Edwinę i Teddy'ego do stajni, by obejrzeli konie. Były wspaniałe, same araby, championy z Kentucky. I wtedy nagle Edwina w pełni pojęła, dlaczego George tak długo zwlekał z oświadczeniem się Helen. Dostosowanie się do poziomu jej życia będzie wymagało niemało wysiłku z jego strony, pomyślała. Jednakże Helen, pomimo przepychu, w jakim żyła, była zaskakująco bezpretensjonalną dziewczyną, w dodatku bardzo zakochaną w George'u. Nie wydawała się rozkapryszona ani zepsuta. Niezbyt błyskotliwa, trochę przypominała Fannie, tyle że starszą i bardziej bywałą w świecie. Ona także marzyła przede wszystkim o własnym domu, gotowaniu, dzieciach i zajmowaniu się nimi.

Usłyszawszy przy kolacji, o czym Fannie i Helen rozmawiają, Alexis skrzywiła się i stwierdziła, że chyba oszalały.

– A ty, młoda damo, co byś chciała robić? – zwrócił się do niej Sam z rozbawieniem w oczach.

Alexis nie zawahała się ani przez chwilę.

– Bawić się… tańczyć co noc… grać w filmach… I nigdy nie wychodzić za mąż – wyrecytowała.

– Cóż, część twoich marzeń już się urzeczywistniła, prawda? – rzekł łagodnie. – Ale mam nadzieję, że nie wszystkie się spełnią. Szkoda by było, gdybyś nie wyszła za mąż.

Za późno zrozumiał, że popełnił nietakt. Zmieszany popatrzył na Edwinę, która zaśmiała się wesoło.

– Nie przejmuj się. Rola starej panny bardzo mi odpowiada.

Ona się śmiała, lecz Sam zachował powagę.

– Przestań. Jak możesz mówić tak o sobie! – mruknął, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest już taka młoda.

– Mam trzydzieści dwa lata – powiedziała z dumą – i jestem szczęśliwa, chociaż nie mam męża.

Horowitz patrzył na nią przez chwilę. Do niektórych spraw miała niecodzienne podejście, mimo to podobała mu się bardzo.

– Jestem pewien, że nie byłabyś panną, gdyby żyli twoi rodzice – rzekł cicho.

Edwina przytaknęła. Pomyślała, że gdyby Charles żył, byliby od jedenastu lat małżeństwem. Teraz jednak z trudem potrafiła sobie wyobrazić, jak by wyglądał ich związek.

– Sprawy nie zawsze układają się po naszej myśli – powiedziała w zadumie.

Helen gładko zmieniła temat rozmowy, ale później robiła ojcu wymówki.

– Przykro mi… nie pomyślałem… – rzekł skruszony, gdy na chwilę zostali sami i Helen przypomniała mu o narzeczonym Edwiny, który utonął na "Titanicu".

Horowitz był mocno zmieszany, a im bardziej się przed córką tłumaczył, tym gorzej się czuł. Aby zatrzeć niemiłe wrażenie, zaprosił towarzystwo na tańce. Zaproponował gościom, by zawieźli "dzieci" do domu, a potem spotkali się w Cocoanut Grove. Paniom pomysł bardzo przypadł do gustu. Tylko Alexis siedziała wściekła i urażona, ponieważ nie została uwzględniona w zaproszeniu. Edwina szepnęła jej do ucha, że nie powinna się awanturować, bo ma przed sobą niejeden taki wieczór, pod warunkiem że będzie się właściwie zachowywać i przestanie wpadać w histerię z byle powodu.

Przez całą drogę do domu Alexis demonstrowała skwaszoną minę. Edwina nie przejęła się fochami siostry i zaprowadziła ją razem z młodszą dwójką do apartamentu, po czym wróciła do Sama. Gdy uśmiechnięta i uszczęśliwiona podeszła do rollsa, ujrzała, jak Sam napełnia dwa kieliszki szampanem z butelki, która chłodziła się od kilku godzin w kubełku z lodem.

– Żebym tylko nie wpadła w nałóg – powiedziała z uśmiechem.

Była wzruszona jego troskliwością i rozbawiona, na każdym kroku bowiem natykała się na nowe hollywoodzkie ekstrawagancje.

– Naprawdę się tego boisz? – zapytał i spojrzał jej prosto w oczy. Znał ją już na tyle, że wiedział, iż żartuje. Edwina jak zahipnotyzowana patrzyła w jego błękitne źrenice, błyszczące w świetle księżyca. – To chyba niemożliwe, jesteś zbyt rozsądna – dorzucił.

– Pewnie tak. I wymagam dużo mniej zbytku.

– Dużo, dużo mniej, jak przypuszczam, bo inaczej nie poświęciłabyś życia, żeby wychować pięcioro dzieci.

Kiedy stuknęli kieliszkami, Edwina wzniosła toast za pomyślność George'a i Helen. Horowitz ciepło uśmiechnął się do niej i powiedział:

– Spędziłem dzisiaj bardzo miły wieczór w rodzinnym gronie.

A gdy dotarli do Cocoanut Grove, zrobiło się jeszcze przyjemniej. Sam i George tańczyli bez wytchnienia, wymieniając się partnerkami, żartowali, a one śmiały się z zabawnych historyjek opowiadanych przez panów. Stanowili czwórkę wspaniałych przyjaciół. Edwina wiele razy widziała, jak Helen ściska rękę ojca lub dotyka jego ramienia, on zaś spoglądał na córkę z uwielbieniem.

Rodzeństwo Winfieldów też świetnie się razem bawiło. W profesjonalnym prawie stylu przetańczyli sześć tang jedno po drugim.

– Ależ tworzycie parę! – z podziwem rzekł potem Sam do Edwiny, gdy George już prowadził Helen na parkiet, nie spocząwszy nawet na chwilę po tańcach z siostrą.

– Wy też – odwzajemniła się Edwina. – Widziałam, jak wywijacie na parkiecie.

– Tak? To może powinniśmy dłużej potrenować razem, żeby na weselu nie deptać sobie po palcach?

Edwinie zdawało się, że przetańczyli całą noc. I jakże cudnie było poznać Sama bliżej! Zdumiona lekkością, z jaką wirowała wokół sali w jego ramionach, pomyślała, że już kiedyś to przeżywała. Horowitz przypominał jej ojca z czasów, gdy tańczyła z nim jako podlotek. Był od niej znacznie wyższy i potężną sylwetką górował nad nią, co sprawiało, że znów poczuła się jak dziecko. I nawet jej się to podobało. Podobał jej się także wyraz zamyślenia w jego mądrych oczach, które zdawały się wszystko zauważać i wszystko rozumieć.

Wychował swą córkę samotnie. Po śmierci żony, gdy Helen była jeszcze niemowlęciem, poświęcił się jej bez reszty.

– Czasami nie było to łatwe. Helen zawsze uważała, że jestem dla niej za surowy – żalił się Edwinie, lecz nietrudno było zauważyć, że teraz ojciec i córka się uwielbiają.

Helen była wyjątkowo urodziwą panną, ponad wszelką wątpliwość zakochaną w jej bracie. Edwina cieszyła się ich szczęściem, które radowało ją i smuciło zarazem. Przeżywała na powrót ostatnie dni z Charlesem, wspólną podróż do Anglii, ogłoszenie ich zaręczyn… Dopiero przed kilkoma laty zdjęła wreszcie z palca pierścionek zaręczynowy i tylko czasami brała go do ręki, kiedy szukała w szkatułce z biżuterią jakiegoś drobiazgu.

Sam poprosił ją do ostatniego tańca. Edwina obserwowała, jak jej przystojny brat i Helen płyną w tangu po parkiecie. Ona i Sam radzili sobie nie gorzej.

Po skończonej zabawie w dwa samochody zajechali pod dom George'a. Helen przesiadła się do samochodu ojca i zanim Horowitzowie odjechali, Edwina podziękowała Samowi za cudowny wieczór. Kiedy George całował Helen na pożegnanie, Sam i Edwina odwrócili głowy udając, że tego nie widzą.

– Musimy się jeszcze spotkać – powiedział cicho Sam.

Edwinę na chwilę ogarnął żal, że ich dotychczasowe losy nie potoczyły się inaczej, a życie i jej, i jego wymagało tylu wyrzeczeń.

Nazajutrz Alexis rozpoczynała pracę w filmie, która, jak się okazało, wymagała znacznie więcej wysiłku, niż świeżo upieczona gwiazda przypuszczała. Były dni, gdy pracowali bez chwili wytchnienia, lecz mimo zmęczenia i wymagań reżysera widać było, że dziewczyna jest w swoim żywiole. Z początku Edwina była z nią na planie prawie na okrągło, po pewnym czasie jednak poczuła się zbędna. Alexis świetnie dawała sobie radę, zachowywała się zupełnie swobodnie i wszyscy w wytwórni, poczynając od gwiazdorów, a kończąc na licznych pomocnikach, bardzo ją lubili. I tak jak George, który od pierwszego dnia pobytu w Hollywood wiedział, że znalazł swoje miejsce, tak i Alexis była o tym głęboko przekonana. Trafiła oto do bajkowego świata marzeń, w którym na zawsze pozostanie dzieckiem, a wielbiciele będą się o nią troszczyć. I tego właśnie potrzebowała do szczęścia. Edwinie rosło serce na widok siostry oddającej się z entuzjazmem swojej pracy.

– Nie poznaję jej, zupełnie się zmieniła – powiedziała do George'a, kiedy z Helen jedli kolację w ich ulubionym klubie Cocoanut Grove. Rozkoszowała się widokiem Rudolfa Valentino tańczącego z Constance Talmadge i nagle, niespodziewanie dla siebie samej, zatęskniła za Samem. Zdążyli się zaprzyjaźnić, często wychodzili gdzieś we czwórkę, tego dnia jednak Sam wyjechał akurat do Kentucky po dwa nowe konie.

– Muszę przyznać – powiedział George, dolewając szampana siostrze i Helen – że Alexis jest doskonała w tym filmie. Znacznie lepsza, niż przypuszczałem. I w tym cały szkopuł – dodał uśmiechając się sarkastycznie.

– O co ci chodzi? – zdziwiła się Edwina, jak dotąd bowiem pobyt Alexis w Hollywood przebiegał zadziwiająco gładko.

– Wkrótce sprawy mogą się wymknąć spod naszej kontroli. Jeżeli Alexis sprawdzi się w tym filmie, otrzyma mnóstwo innych propozycji. I co wtedy poczniemy?

Edwina myślała już o tym w ciągu ostatniego tygodnia, ale żadne rozsądne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.

– Coś wymyślę – obiecała. – Nie chciałabym zostawać tu dłużej z Fannie i Teddym. – George miał teraz własne życie, Alexis zaś, wbrew temu, co sądziła, nie była na tyle dorosła, by mogła sama zamieszkać w Los Angeles. – Nie martw się. Coś wymyślę – powtórzyła.

Na szczęście sprawy ułożyły się same. Zanim George ukończył film z Alexis, nastąpił chwilowy zastój w branży, tak że Winfieldowie w komplecie wrócili do San Francisco w sam raz na rozpoczęcie roku szkolnego. Edwina – o dziwo! – niechętnie opuszczała Los Angeles, czuła jednak, że powinna wrócić do domu, jak obiecała młodszym dzieciom. Przykro jej było opuszczać George'a, Helen i Sama, przywykła już bowiem do wytwornych kolacji i wieczornych wypadów na tańce. Pociechą była jej świadomość, że pojadą przecież do Los Angeles pod koniec września na ślub George'a i Helen!

Tymczasem z Hollywood nadeszła wiadomość o nowej roli dla Alexis i od tej chwili Edwina nie miała chwili spokoju. Siostra zanudzała ją na okrągło, by pozwoliła jej wynająć samodzielne mieszkanie, co byłoby możliwe, gdyby znaleziono dla niej odpowiednią przyzwoitkę. W istocie sytuacja mocno się skomplikowała i Edwina wciąż rozmyślała, jak z niej wybrnąć, gdy jechali pociągiem na od dawna oczekiwaną uroczystość.

George wyjechał po nich na dworzec, by zawieźć rodzeństwo do hotelu. Edwina serdecznie się ubawiła, gdy zobaczyła, jaki brat jest zdenerwowany i jaką ma tremę przed zbliżającym się ślubem. Tym razem postanowiła nie sprawiać mu kłopotu i zarezerwowała apartament w Beverly Hills Hotel, co bardzo spodobało się dzieciom. Jej zresztą także rozwiązanie to odpowiadało.

Tego dnia miał się odbyć wieczór kawalerski George'a, a próba generalna przed przyjęciem weselnym nazajutrz w Alexandria Hotel. W przeddzień przyjaciele na cześć młodej pary wydali wspaniałe przyjęcie w Pickfair.

– Chyba nie przeżyję tego tygodnia – jęknął George, opadając obok Edwiny na kanapę w salonie ich apartamentu. – Nie miałem pojęcia, że ostatnie dni kawalerskiego życia będą takie wyczerpujące.

– Dajże spokój – droczyła się z nim siostra. – Przecież uwielbiasz ruch i zamieszanie, a przygotowania do ślubu idą pełną parą. Jak się ma Helen?

– Dzięki Bogu nie straciła głowy. Gdyby nie ona, nie przebrnąłbym przez to wszystko. Wie dokładnie, co powinniśmy robić, pamięta, jaki kto dał nam prezent, kogo zaprosiliśmy na wesele, a kogo nie będzie, gdzie i kiedy powinniśmy się zjawić. Ja mam tylko się ubrać, nie zapomnieć o obrączce i zapłacić za podróż poślubną. Nie wiem, czy bez niej byłbym w stanie zrobić nawet to.

Edwina była przejęta uroczystością niewiele mniej od George'a, ponieważ Helen poprosiła, aby została jej pierwszą druhną. Na ślubie miało być jedenaście druhen i jedenastu drużbów, ponadto starosta, cztery panny niosące kwiaty i jedna osoba do niesienia obrączki. George nie żartował, gdy mówił, że uroczystość weselną poprowadzi sam Cecil B. De Mille, choć buńczuczna zapowiedź zabrzmiała wtedy jak wyjęta ze scenariusza filmowego.

Ślub miał się odbyć w ogrodzie przy domu Horowitzów, w altanie pokrytej różami i gardeniami, które wyhodowano specjalnie dla Helen i George'a, samo przyjęcie zaś w domu przy dwóch orkiestrach, w obecności wszystkich, których nazwiska cokolwiek znaczyły w Hollywood i których zaproszono. Edwinie, ilekroć pomyślała o ślubie brata, wzruszenie ściskało gardło. Jeszcze w czerwcu, podczas poprzedniej bytności w Hollywood, wręczyła Helen szczególny prezent.

– Baw się dzisiaj dobrze – rzekła, całując brata, który szedł przygotować się do wieczoru kawalerskiego.

Kiedy szła wziąć kąpiel, obok niej przemknęli Alexis, Fannie i Teddy – gromadka urwisów biegła spenetrować hol.

– Bądźcie grzeczni – poprosiła Edwina. Miała nadzieję, że dopóki są razem, nie popadną w tarapaty. Ostatecznie właśnie tutaj Alexis poznała Malcolma Stone'a. Ale przecież od tamtych wydarzeń upłynęło wiele miesięcy i dziewczyna na pewno zdążyła zrozumieć reguły, jakimi rządzi się Hollywood.

Загрузка...