Rozdział dziesiąty

– Nie interesuje mnie to, nie sprzedam gazety – powiedziała stanowczo Edwina i z irytacją spojrzała na Bena.

– Twój wuj jest zdania, że powinnaś. Wczoraj dostałem od niego długi list. Lord Hickham uważa, że jeżeli nikt z rodziny nie poprowadzi wydawnictwa, to nieuchronnie dojdzie do bankructwa, i że miejsce twoje i reszty dzieci jest w Anglii. Przemyśl chociaż tę propozycję – rzekł Ben. Wprawdzie zrobił przepraszającą minę, lecz najwyraźniej wyglądał na przekonanego listem wuja Ruperta.

– Bzdura. Z czasem znajdzie się ktoś do prowadzenia gazety. Choćby Filip za pięć lat.

Ben westchnął. Wiedział, czego chce Edwina, i rozumiał ją, obawiał się jednak, że wuj ma raczej słuszność. Przecież dwudziestojednoletni chłopiec nie da sobie rady z kierowaniem gazetą, pomyślał. A w tym właśnie wieku będzie Filip za pięć lat. Ben nie był nawet pewien, czy dwudziestojednoletnia dziewczyna powinna brać na swoje barki odpowiedzialność za pięcioro dzieci. Ten ciężar mógł się okazać za duży dla niedoświadczonej panny i może istotnie lępiej by było, gdyby szóstka Winfieldów przeniosła się za ocean.

– Przecież teraz wydawnictwo prowadzą ludzie, którzy się na tym świetnie znają. Sam to powiedziałeś – upierała się Edwina. – A pewnego dnia Filip pokieruje gazetą.

– A jeżeli nie pokieruje, to co?

Pytanie wydało jej się przedwczesne.

– Wtedy zacznę się martwić. Na razie mam inne sprawy na głowie. Muszę myśleć przede wszystkim o dzieciach i nie zamierzam teraz kłopotać się odległą przyszłością.

Chodziła zmęczona, ciągle nie w humorze, tylu bowiem rzeczy naraz trzeba się było nauczyć! Rodzice posiadali papiery wartościowe, mieli też kawałek ziemi w południowej Kalifornii. Zdecydowała, że sprzeda to wszystko, a zatrzyma tylko dom. Teraz jeszcze ta gazeta! Jakby mało było komplikacji z rozstrzyganiem spraw majątkowych, do tego dochodziły kłopoty z dziećmi, przytłoczonymi nadmiarem przeżyć. George nie najlepiej radził sobie w szkole, ciągle też kłócili się z Filipem, który obawiał się, że nie zda egzaminów, wieczorami zatem Edwina pomagała mu w nauce, musiała też znosić popłakiwanie najmłodszych. Ją dopadała słabość o północy. I bez ustanku dręczyły ją koszmary. Zdawało jej się, że żyje na karuzeli, z której nie może zsiąść, lecz jeździ wciąż w koło i w koło: troszczenie się o rodzeństwo, uczenie roli głowy rodziny, podejmowanie decyzji… Trudno się więc dziwić, że dla siebie nigdy nie miała czasu, nie mogła uciec w marzenia. A w sercu nie czuła nic poza bolesną, nie odstępującą jej tęsknotą za Charlesem. Nie miała nikogo na świecie, przed kim mogłaby się otworzyć, i była przekonana, że na zawsze pozostanie samotna.

– Edwino, czy nie byłoby ci łatwiej, gdybyście pojechali do Anglii i na czas jakiś zamieszkali u Hickhamów? – spytał Ben któregoś dnia. – Oni chcą ci pomóc.

Samo przypuszczenie, że nie daje sobie rady, wydało jej się obraźliwe.

– Nie potrzebuję pomocy, radzimy sobie wyśmienicie – odrzekła sucho.

– Wiem, że tak jest – powiedział przepraszająco – ale to niesprawiedliwe, żebyś musiała sama się borykać ze wszystkimi kłopotami. Wujostwo naprawdę chcą ci pomóc.

Z punktu widzenia Edwiny jednak wyglądało to inaczej.

– Wcale nie chcą mi pomóc. Chcą nam wszystko zabrać. – Gdy wypowiedziała te słowa, oczy napełniły jej się łzami. – Dom, przyjaciół, dzieciom szkołę, nasz sposób życia. Czy tego nie rozumiesz? – Popatrzyła na niego z wyrzutem. – Chcą zabrać wszystko, co nam pozostało.

– To nieprawda – sprzeciwił się i nagle zapragnął serdecznie ją przytulić. – Macie przecież siebie.

Tego dnia nie wspomniał więcej o Hickhamach. Później razem przejrzeli dokumenty dotyczące majątku Winfieldów. Edwina wyboru dokonała raz na zawsze: zrobi, co do niej należy, choćby wbrew opinii krewnych. Zamierzała walczyć o gazetę dla braci i dom dla całej rodziny.

– Ben, czy będę w stanie zatrzymać dom i gazetę? – Teraz to było najważniejsze. Musiała zadawać pytania, które przedtem nie przyszłyby jej do głowy. Na szczęście Ben niczego przed nią nie ukrywał.

– Tak, stać cię na to. Nie ma pośpiechu, na razie nie musisz nic zmieniać. W ostatecznym rozrachunku może się to obrócić przeciw wam, ale teraz gazeta przynosi całkiem przyzwoity dochód, a utrzymanie domu nie przedstawia żadnego problemu.

– A więc zatrzymam jedno i drugie – ucieszyła się. – Co jeszcze zostało?

Chwilami była nadspodziewanie praktyczna i aż szokująco zaradna. Może słusznie robiła, zostawiając najistotniejsze sprawy w takim stanie, jakby w rodzinie nic się nie zmieniło? Tymczasem był to niewątpliwie najwspanialszy dar, jaki mogła ofiarować rodzeństwu.

Ostatecznie zdołała przekonać wuja Ruperta, który odetchnął z ulgą. Tylko na błagania żony zapraszał dzieci do Anglii, spełniając swój obowiązek. Edwina w kolejnym telegramie wyraziła mu wdzięczność i wytłumaczyła, że po tym, co się stało, ona i dzieci muszą odzyskać spokój w otoczeniu, które jest im znajome i bliskie. I chociaż kochają jego i ciocię Liz, obecnie nie mogą opuścić Kalifornii. Odpowiedział jej, że jeżeli zmienią zdanie, zawsze będą w Anglii mile widziani. Od ciotki Liz zaczęły nadchodzić niezliczone listy, w których obiecywała przyjechać do Kalifornii, jak tylko będzie mogła zostawić wuja Ruperta. Jej listy przygnębiały Edwinę, lecz kryła się z tym przed rodzeństwem.

– Nie jedziemy – powiedziała do Bena. – Podjęłam ostateczną decyzję. – Siedziała za biurkiem w firmie adwokackiej, w której był wspólnikiem, i spoglądała nań z powagą. – Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się wsiąść na statek. Nie sądzę. Nie wyobrażasz sobie, jak tam było… – dodała cicho.

Wciąż męczyły ją nocne koszmary, w których widziała sterczącą ku czarnemu niebu rufę statku i ociekającą wodą, już bezużyteczną śrubę okrętową. Wiedziała, że jej rodzeństwo miewa podobne sny. Za nic w świecie nie pozwoliłaby, by musieli przechodzić przez te udręki raz jeszcze, choćby Rupert Hickham nie wiedzieć jak się upierał przy ich przyjeździe do Anglii jako najlepszym dla nich wyjściu.

– Rozumiem cię – szepnął Ben. Pomyślał, że jest nad podziw odważna i zaskakująco samodzielna. Ku jego zdumieniu najwyraźniej udawało się jej realizować swe plany.

Czasami się zastanawiał, jak Edwina sobie poradzi. Podziwiał jej dbałość o dzieci i zdecydowanie, z jakim walczyła o zachowanie rodziny w całości. Inna panna na jej miejscu spędzałaby dni zamknięta w swoim pokoju, opłakując narzeczonego, którego utraciła. Ale nie Edwina. Ona bez słowa skargi poświęciła się rodzinie. Tylko w jej oczach można było dostrzec smutek i spojrzenie to wciąż jednako wzruszało Bena.

– Przykro mi, że przypominam o sprawach, o których chcesz zapomnieć, ale otrzymałem list z linii White Star. Chcą wiedzieć, czy będziesz się domagać odszkodowania za śmierć rodziców, i należy im odpowiedzieć. Chociaż rodziców ci to nie wróci, uważam, że powinnaś wystąpić o odszkodowanie, bo teraz, gdy zabrakło twojego ojca, ty będziesz musiała ponosić koszty utrzymania rodziny i domu. Poruszanie tej sprawy jest dla mnie bolesne, ale muszę znać twoje zdanie. Zrobimy tak, jak postanowisz, Edwino… – głos mu się załamał, gdy spojrzał jej w oczy. Była piękną panną, a on z każdym dniem przywiązywał się do niej coraz mocniej. W bardzo krótkim czasie musiała dojrzeć, los bowiem bezwzględnie i okrutnie zatrzasnął drzwi jej dzieciństwa, i przeobraziła się w piękną młodą kobietę.

– Nie zamierzam nikogo skarżyć-powiedziała cicho. Odwróciła się i powoli podeszła do okna. Żadne odszkodowanie nie mogło im wynagrodzić poniesionej straty. Jakiej zapłaty miałaby się domagać za to, że mogli utracić Alexis i Teddy'ego, który omal nie umarł z zimna? Pomyślała o Fannie i jej dwóch przemrożonych paluszkach. I o rodzicach, o Charlesie… I o tych wszystkich koszmarach, lękach, żalu… O welonie ślubnym, którego nigdy nie włoży, o rękawiczkach, które schowała w skórzanym puzderku w swojej komodzie. Jakiej rekompensaty mogła żądać za to, że nie znosi widoku zatoki, którą przedtem kochała, że czuje się chora od samego patrzenia na statek?… Jakżeby można to oszacować? Ile za matkę?… Ile za ojca?… A za narzeczonego?… Za zmarnowane życie?… Jaką cenę wyznaczono za jedno ludzkie istnienie? – Nie ma takiej sumy, która mogłaby nam wyrównać poniesione straty.

Ben ze smutkiem kiwał głową.

– Zdaje się, że inni pasażerowie są podobnego zdania. Astorowie, Widenerowie, Strausowie… Nikt nie występuje o odszkodowanie. Niektórzy domagają się tylko rekompensaty za utracony bagaż. Mogę zgłosić roszczenie w twoim imieniu, jeżeli chcesz. Musisz tylko wnieść skargę.

Jednakże Edwina pokręciła przecząco głową. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda im się wyrzucić z pamięci tamte straszne chwile, czy nadejdzie taki dzień, kiedy się od nich uwolnią, i czy choćby na krótko wróci to życie, jakie wiedli przed "Titanikiem".

– Kiedy to się skończy, Ben? – zapytała ze smutkiem. – Kiedy przestaniemy o tym myśleć całymi dniami i nocami udając, że tak nie jest? Kiedy Alexis przestanie wykradać się na piętro, żeby dotknąć futer mamy i jej nocnych koszul? Kiedy Filip straci wygląd człowieka, który dźwiga na ramionach troski całego świata, kiedy mały Teddy przestanie szukać mamy?… – Po policzkach spływały jej łzy; Ben obszedł biurko i położył dłonie na jej ramionach. Popatrzyła nań jak na ojca, którego przecież utraciła, i skryła twarz na jego piersi. – Kiedy przestanę widzieć ich twarze za każdym razem, gdy zamykam oczy? Kiedy przestanę marzyć, że Charles przyjedzie do mnie z Anglii?… O Boże…

Ben objął Edwinę. Bardzo by chciał odpowiedzieć na jej pytania, niestety, było to niemożliwe.

Po chwili Edwina odsunęła się od niego i wytarła nos w chusteczkę, która należała kiedyś do jej matki.

– Musi upłynąć trochę czasu, Edwino. Nie minęły przecież nawet dwa miesiące.

Westchnęła i skinęła głową.

– Wybacz, że tak się rozkleiłam.

Uśmiechnęła się smutno, wstała, pocałowała go w policzek i z roztargnieniem poprawiła kapelusz. Było to szykowne nakrycie głowy, które matka kupiła sobie podczas pobytu w Paryżu. Ben odprowadził Edwinę do powozu, a gdy odwróciła się, by mu pomachać ręką na pożegnanie, uświadomił sobie, jaką wspaniałą stała się dziewczyną. Nie dziewczyną, poprawił się zaraz w duchu, lecz kobietą, bardzo interesującą młodą kobietą.

Загрузка...