Jak było do przewidzenia, Boże Narodzenie okazało się dla nich, zwłaszcza dla starszego rodzeństwa, wyjątkowo trudnym okresem. Młodszym dzieciom Edwina zapełniała dni wspólnym pieczeniem ciasteczek i przygotowywaniem ozdób na choinkę, malcy więc nie zauważali, że tym razem święta przebiegają inaczej niż zwykle. Ben, który często ich odwiedzał, zabrał kiedyś chłopców na wystawę nowych samochodów, a potem wszyscy razem poszli popatrzeć na pięknie oświetloną choinkę przed hotelem Fairmont. Inni znajomi rodziców także nie zapomnieli o Winfieldach i zapraszali do siebie ich dzieci, lecz te dowody pamięci okazały się nad wyraz bolesne, gdyż przypominały im, że zostali osieroceni.
Alexis, zgaszona, żyła jakby w innym świecie. Edwina niestrudzenie starała się jej pomóc wrócić do równowagi. Zdarzało się, że odnajdywała małą w sypialni matki, nie czyniła jej wszakże wyrzutów. Siadała obok niej na różowej kanapie w garderobie albo na łóżku i w końcu dziewczynka dawała się namówić do zejścia na dół.
W pokojach rodziców Edwina czuła się teraz nieswojo, jakby zakłócała spokój miejsca, które stało się kaplicą ku czci Kate i Berta. Ich ubrania nadal wisiały w szafach, bo Edwina nie miała serca ich usunąć. Matczyne szczotki do włosów i ozdobna kaseta z przyborami kosmetycznymi leżały wciąż tam, gdzie Kate je zostawiła. Od czasu do czasu pani Barnes sprzątała te pomieszczenia, ale i ona nie lubiła tam przebywać. Twierdziła, że w pokojach państwa zbiera jej się na płacz. A Sheila wprost odmówiła wchodzenia do nich, nawet na krótką chwilę potrzebną do odszukania Alexis.
Edwina nigdy nie wspominała o tym, ale czasem sama chodziła do małżeńskich apartamentów na piętrze i wspominała minione lata. Nie mogła uwierzyć, że upłynęło zaledwie osiem miesięcy, odkąd rodzice odeszli. Niekiedy zdawało jej się, że minęło tylko kilka chwil, innym razem, że całe wieki. W Wigilię, gdy dzieci były już w łóżkach, długo rozmawiała o tym z Filipem.
Jakoś przeszły im w końcu przygotowania do pierwszego Bożego Narodzenia bez rodziców. Dla Edwiny był to okres wyczerpujących zajęć. Musiała dopilnować, by święta przebiegły gładko i bez zakłóceń, zgodnie z rodzinnym obyczajem, by malcy jak dawniej wywiesili pończoszki na prezenty, śpiewali kolędy, piekli ciasteczka i poszli do kościoła. Jak niegdyś matka, tak teraz Edwina w przedświąteczne dni pakowała prezenty. Jednego z takich wieczorów Filip przed udaniem się na spoczynek podziękował jej za wszystko, co uczyniła dla dzieci. Wzruszył ją do łez, zaraz bowiem sennie ziewnął, co Edwinie przypomniało ojca, który zaledwie rok wcześniej dokładnie tak samo dziękował Kate.
W Boże Narodzenie odwiedził ich Ben, sprawiając dzieciom wielką radość. Przyniósł prezenty dla każdego: ślicznego konika na biegunach dla Teddy'ego, lalki dla dziewczynek, nowoczesny patefon dla zachwyconego upominkiem George'a, ozdobny zegarek kieszonkowy dla Filipa. Edwinie podarował wytworny kaszmirowy szal w kolorze jasnobłękitnym, a ona rozmarzyła się od razu, że włoży go w kwietniu, gdy przestanie nosić żałobę. Ben początkowo rozważał, czyby nie kupić jej szala czarnego, by mogła go już teraz nosić, jednakże w końcu się rozmyślił.
– Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zaczniesz się ubierać na kolorowo – powiedział serdecznie, gdy otworzyła paczkę i dziękowała mu za prezent.
Jemu każde z dzieci także sprawiło upominek. George namalował mały obrazek przedstawiający Benowego psa, Filip zaś wyrzeźbił gustowną podstawkę na pióra. Edwina długo się zastanawiała, co mu podarować, w końcu się zdecydowała na szafirowe spinki do koszuli po ojcu, które Bert najbardziej lubił. Wiedziała, że mają sporą wartość, toteż zapytała George'a i Filipa, czy może dać je Benowi, nie chciała bowiem pozbywać się niczego, co któryś z nich pragnąłby kiedyś posiadać. Ale chłopców ucieszyło, że Ben będzie nosił spinki ich ojca. Przecież odkąd stracili rodziców, on był ich najlepszym i najwierniejszym przyjacielem.
Ben Jones także ciężko przeżywał Boże Narodzenie, przypominało mu bowiem bolesne chwile i rodzinę, którą stracił przed sześcioma laty podczas trzęsienia ziemi. Tego roku wraz z młodymi Winfieldami nawzajem podtrzymywali się na duchu – żartowali, śmiali się, wymieniali uprzejmości i w nieskończoność przeciągali miłe chwile. W końcu Teddy zasnął na kolanach Bena, Edwina zaś ze wzruszeniem patrzyła za przyjacielem, gdy niósł malca na górę i układał do snu. Okazał się cudowny, kochały go dziewczynki i chłopcy. Fannie poprosiła, aby ją także ułożył do snu, a na koniec otulił kołdrą uśmiechającą się doń Alexis.
Zanim się pożegnał, wychylił szklaneczkę porto ze starszymi dziećmi. Gdy odchodził, rozpierały go radość i zadowolenie, ponieważ święta zapowiadały się smutne i melancholijne, przeszły zaś cudownie.
Inaczej wyglądał Nowy Rok. W sylwestra przyjechała do nich ciotka Liz i od pierwszej chwili bez ustanku popłakiwała. Ujrzawszy ją, odzianą w surową, ponurą czarną suknię, Edwina zrazu pomyślała, że wuj Rupert umarł, a jej o tym nie powiadomiono, lecz ciotka szybko zapewniła, iż żałobę nosi po siostrze i szwagrze. Jej mąż, jak oznajmiła, czuje się bardzo źle i jest w wyjątkowo podłym humorze, bo od jesieni męczą go dotkliwe ataki podagry, tak że z bólu i złości wręcz odchodzi czasami od zmysłów.
– Oczywiście przesyła wam ucałowania – dodała szybko.
Wybuchała płaczem na widok każdego przedmiotu, który przypominał jej siostrę. Ilekroć patrzyła na dzieci, jej szloch się wzmagał, co całkowicie wyprowadzało je z równowagi. Liz nie mogła się pogodzić, że jej ukochana siostra umarła, a dzieci zostały sierotami. Edwinie trudno było słuchać jej gadania. Przez ostatnie osiem miesięcy bardzo się starali wrócić do równowagi psychicznej i fizycznej, ciotka zaś jakby tego nie zauważała. Stwierdziła, że dzieci są blade i źle wyglądają, natychmiast też zapytała, czy w ogóle mają jakąś kucharkę.
– Oczywiście, tę samą od lat, ciociu Liz. Pamiętasz chyba panią Barnes, prawda? – powiedziała Edwina.
Niestety, na nic się wszystko zdało – Liz nadal chodziła zapłakana, narzekając, że niewłaściwe, wręcz niebezpieczne jest, że Filip i George wychowują się pod opieką siostry, nie wyjaśniła jednak, jakie niebezpieczeństwo ma na myśli. Wszystko wskazywało na to, że Liz popadła w głęboką depresję. Omal nie zemdlała, gdy weszła do garderoby siostry i zobaczyła jej rzeczy, a w sypialni aż krzyknęła:
– Och! nie mogę tego znieść… nie mogę… Och, Edwino, jak mogłaś… – Edwina nie bardzo wiedziała, o co jej chodzi, ciotka wszakże nie omieszkała zaraz jej tego wyjaśnić: – Jak mogłaś zostawić te rzeczy! Przecież tu wszystko wygląda tak, jakby dopiero co wyszli z domu!… – szlochała histerycznie, kręcąc głową i patrząc na Edwinę z wyrzutem. Nie potrafiła zrozumieć, że dzieciom trudno jest się rozstać z rzeczami, które należały do rodziców: z ubraniami ojca, sukniami matki, z jej pokrytą różową emalią złotą szczotką do włosów… – Trzeba to wszystko zaraz spakować! – szlochała ciotka, lecz Edwina pokręciła przecząco głową. Wiedziała, że przeprawa z Liz nie będzie łatwa.
– Nie mogliśmy się na to zdobyć – powiedziała cicho, podając ciotce szklankę wody, którą Filip dyskretnie jej przyniósł. – Ciociu, postaraj się opanować. To bardzo przygnębia dzieci – prosiła.
– Jak możesz tak mówić? Jesteś bez serca! – Liz znowu się rozszlochała i tak lamentowała, że słychać było w całym domu. – Gdybyś wiedziała, jak bardzo ich opłakiwałam przez te miesiące!… Nie masz pojęcia, czym dla mnie jest jej śmierć… Była moją jedyną siostrą… – biadała, zapomniawszy jakby, że Kate była matką Edwiny i reszty dzieci, zapomniała o Bercie i Charlesie, i o biednej Oonie. Nie rozumiała, że inni także żałują najbliższych, liczył się tylko jej ból. – Powinniście byli przyjechać do Anglii, jak proponował Rupert – żałośnie czyniła wyrzuty najstarszej siostrzenicy. – Byłabym się wami zaopiekowała…
Odmawiając, Edwina egoistycznie pozbawiła ją ostatniej szansy zostania matką! Uparła się, że wszyscy razem zostali w San Francisco, a jakby tego było mało, Rupert zasięgnął wieści u ich adwokata i okazało się, że dzieci świetnie sobie radzą. Jasne zatem, że to Edwina przez swój głupi upór zniweczyła plany Liz. Najwyraźniej była podobna do ojca.
– To niegodziwe, że nie przyjechałaś, jak ci radzono – powiedziała ciotka z potępieniem w głosie.
Tego już było za wiele dla Filipa, który z rosnącą złością słuchał potoku słów ciotki.
– Moja siostra nie zrobiła nic niegodziwego – oświadczył przez zaciśnięte zęby.
Edwina, pragnąc za wszelką cenę uniknąć rodzinnej awantury, niezwłocznie posłała go na dół, by zobaczył, co porabia George.
Liz spędziła w San Francisco dwadzieścia sześć długich dni. Edwinie co rano zdawało się, że oszaleje, jeżeli ciotka zostanie jeszcze jeden dzień, bała się ponadto, że przez to jej ciągłe popłakiwanie dzieci znowu gotowe wpaść w depresję. Dla świętego spokoju spakowała w końcu część rzeczy osobistych rodziców, nie zgodziła się jednak rozdać ich potrzebującym. Liz odłożyła sobie kilka drobiazgów Kate, by zabrać je do Anglii. W większości były to pamiątki z ich młodości, bez znaczenia dla Edwiny czy młodszych dzieci.
Wreszcie, po prawie czterech tygodniach, odprowadzali Liz na prom, którym miała dopłynąć do dworca kolejowego w Oakland. Edwinie wydawało się, że ciotka nigdy nie przestanie płakać. Była zła na nich i na los za to, co jej wyrządził, zła, że straciła siostrę, zła, że Edwina odmówiła przyjazdu do Anglii, zła; że już niczego więcej na tym padole nie zdoła dokonać. W ciągu ostatnich miesięcy chyba zrozumiała, że przegrała swoje życie. Chwilami Edwina nie była pewna, czy Liz opłakuje śmierć siostry, czy własne rozczarowania. Pogodny zazwyczaj Ben również jej unikał.
Kiedy wrócili do domu, odprowadziwszy krewną na prom, wyczerpana Edwina opadła na krzesło. Dzieci także milczały. Nie wiedziały, co sądzić o ciotce, ale z pewnością jej nie lubiły. Raziło je, że bezustannie coś zarzucała Edwinie, wszystko miała im za złe i bez przerwy płakała.
– Nienawidzę jej! – zawołała Alexis w drodze do domu.
– Ależ, Alexis – strofowała ją łagodnie Edwina. – Na pewno tak nie myślisz.
– Właśnie że tak – odparła z przekonaniem Alexis, wyraźnie szczera. – Kazała ci pochować mamusine rzeczy, a nie miała do tego prawa – dodała.
– Nie pozbyłam się ich przecież – rzekła cicho Edwina. Może ciotka miała trochę racji? Może nadszedł na to czas?, pomyślała. Tyle że niełatwo było pozbyć się tak drogich im pamiątek. – Spakowanie ubrań nic nie znaczy – zapewniała siostrę. – Nie możemy schować mamusi. Wiesz, że zawsze będzie z nami.
Resztę drogi do domu dzieci przebyły w milczeniu, rozważając słowa Edwiny. Myślały o tym, że matka jest wciąż blisko nich, i o tym, jak bardzo Kate różniła się od swej siostry.