Rozdział trzydziesty dziewiąty

Nazajutrz o ósmej rano Edwina i Alexis wyjechały, tak jak przed laty, do Southampton, lecz tym razem tylko we dwie. Dwie siostry, dwie przyjaciółki, dwie kobiety, które przeżyły katastrofę. Milczały pogrążone w swoich myślach, spoglądając na krajobraz przesuwający się za oknem pociągu.

Na pokład "Olympica" weszły krótko przed odpłynięciem statku i od razu udały się do swoich kabin. Później Edwina zaskoczyła Alexis oświadczając, że idzie popatrzeć, jak odbijają od brzegu. Poszła sama, bo młodsza siostra nie miała ochoty opuszczać kabiny.

Edwina stała na pokładzie, gdy olbrzymi statek powoli oddalał się od nabrzeża. I wtedy go ujrzała! Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała: Patrick stał na brzegu machając jej ręką na pożegnanie. Zapłakana Edwina posłała mu całusa, potem dotknęła dłonią serca. Odwzajemnił ten gest. Później długo jeszcze widziała, jak niestrudzenie macha do niej ręką, aż wreszcie jego postać zamazała się i zniknęła. Edwina wiedziała, że nigdy nie zapomni widoku ukochanego.

Po dłuższej chwili zeszła na dół, gdzie zastała Alexis pogrążoną we śnie. Podróż pociągiem okazała się wyczerpująca.

Tego dnia przeprowadzono ćwiczenia z łodziami ratunkowymi. Edwina, jak dawniej o Charlesie, teraz myślała tylko o Patricku, o ich spacerach po pokładzie, o rozmowach, o tym, jak dołączył do niej podczas ćwiczeń ratunkowych w czasie rejsu do Anglii, o nocy, gdy tańczyli po raz pierwszy – ona w pożyczonej sukience. Kiedy wspominała te chwile, uśmiechała się, a gdy spojrzawszy w górę ujrzała przelatującego ptaka, przyszły jej na myśl słowa Patricka: "Cokolwiek się między nami zdarzy, odejdziesz wolna". Żyli osobno, każde we własnym świecie, i nie było dla nich wspólnej przyszłości. W wieku trzydziestu dwóch lat Edwina miała za sobą dwie prawdziwe miłości – żadna nie zakończyła się szczęśliwie, toteż teraz, jadąc do domu, czuła się przedziwnie dojrzała.

– Zakochałaś się w nim, prawda? – zapytała ją Alexis drugiego dnia podróży.

Edwina przez chwilę wyglądała przez bulaj, nie odpowiadając siostrze.

– Był kuzynem Charlesa.

Alexis wiedziała, że nie jest to odpowiedź na jej pytanie, ale nie nalegała. Nauczyła się, drogo za tę naukę płacąc, że niektóre pytania lepiej pozostawić bez odpowiedzi.

– Myślisz, że George dowie się o Malcolmie? – spytała, wyraźnie przestraszona.

Edwina zastanawiała się przez chwilę.

– Może nie, jeżeli będziesz dyskretna i ty, i Fannie z Teddym.

– A jeżeli mu powiedzą? Albo dowie się w inny sposób?

– No to trudno, bo co on ci może w gruncie rzeczy zrobić? – odpowiedziała pytaniem Edwina, po raz pierwszy zwracając się do siostry jak do osoby dorosłej. -Przecież cię nie zabije. Źle się stało, ale ucierpiałaś tylko ty, na ciele i duchu. Taka jest prawda. Jeżeli potrafisz o tym zapomnieć, będzie to znaczyło, że zwyciężyłaś. Dostałaś bolesną nauczkę i musisz się uporać z tym, co przeszłaś. I to jest najważniejsze. Reszta nie ma znaczenia.

Alexis uśmiechnęła się z ulgą, a Edwina pogłaskała ją czule.

– Dziękuję, że mi pomogłaś – powiedziała Alexis. Obydwie ta lekcja życia czegoś nauczyła, przy czym Edwina wdzięczna była losowi za to, co ją spotkało.

– Zawsze do usług – uśmiechnęła się, wyciągnęła na leżaku i zamknęła oczy, zaraz je wszakże otworzyła. – No nie, nie zawsze. W przyszłości lepiej oszczędź mi takich doświadczeń.

– Jasne, nie martw się, siostrzyczko-rzekła ze śmiechem Alexis.

Większość czasu spędzały w kabinach, czytając, grając w karty, śpiąc i rozmawiając, a jako dojrzalsze rozumiały się lepiej. Alexis stwierdziła, że poważnie myśli o karierze gwiazdy filmowej, Edwina jednak uważała, że powinna z tym zaczekać, aż naprawdę będzie wiedziała, czego chce, i lepiej pozna życie. Siostra przyznała jej rację. Przygoda z Malcolmem Stone'em wystraszyła ją nie na żarty. Dzięki niej zrozumiała, z jakiego typu mężczyznami może mieć do czynienia, i oświadczyła, że chce mieć Edwinę zawsze przy sobie.

– Następnym razem sama dasz sobie radę – zaśmiała się Edwina, Alexis wszakże wcale nie była tego pewna. Doszła do wniosku, że w sumie zazdrości Fannie, która marzy tylko o własnym domu i dzieciach, o życiu, w którym najważniejsze jest przygotowanie mężowi kolacji.

– Wielkie wyzwania przeznaczone są tylko nielicznym – powiedziała Edwina. – A ludzie spoza tego magicznego kręgu często nie potrafią tej prawdy pojąć.

Podczas rejsu zaprzyjaźniły się z kilkoma osobami, lecz gdy statek wpłynął do nowojorskiego portu, odetchnęły z ulgą. Złe doświadczenia trudno zapomnieć i to, co się z nimi wiąże, zawsze pozostaje w pamięci.

Edwina wciąż tęskniła za Patrickiem. Wspominała kwiaty, które przysłał jej na statek. Na dołączonej do nich karcie napisał: "Kocham cię, P." Na karcie przy kwiatach, które czekały na nią w Nowym Jorku, widniało: "Je t'aime. Adieu." Przez chwilę patrzyła na te słowa, po czym dotknęła bransoletki na ręce i włożyła kartę do portmonetki.

W Nowym Jorku spędziły tylko jedną noc. Zadzwoniły do Teddy'ego i Fannie i dowiedziały się, że George telefonował dwa razy, a Fannie za każdym razem oznajmiała mu, że Alexis wyszła z domu, Edwina zaś ma straszną anginę i nie może podejść do aparatu. To samo mówiła Samowi Horowitzowi, gdy telefonował, wyglądało więc na to, że nikt się w niczym nie zorientował.

Cztery dni później Edwina z Alexis były już w domu. Pośród uścisków, pocałunków i łez Alexis uroczyście oznajmiła, że nigdy już ich nie opuści, nie pojedzie nawet do Hollywood. Słysząc tę obietnicę, Edwina się uśmiechnęła.

– Pewnego dnia odwołasz te słowa – przestrzegła.

Właśnie wtedy zadzwonił George, który tego dnia wrócił z żoną do domu po cudownej, jak powiedział, podróży poślubnej. Helen, rozmawiając z Edwiną, szepnęła do słuchawki, że być może jest w ciąży.

– Tak? Cudownie! – ucieszyła się Edwina, aczkolwiek zdumiało ją ukłucie zazdrości, które poczuła w sercu. Helen była dziesięć lat od niej młodsza, właśnie wróciła z podróży poślubnej i miała kochającego męża. Ona zaś znów była sama z dziećmi, o które trzeba się troszczyć.

Kiedy Helen skończyła rozmawiać z Edwiną, George odebrał od niej słuchawkę i zapytał:

– A przy okazji, jak twoje gardło?

– Dobrze. Czemu?… – ugryzła się w język, przypomniawszy sobie historyjkę opowiedzianą mu przez Fannie. – O, już w porządku… ale byłam strasznie przeziębiona. Bałam się, że to grypa albo zapalenie płuc, ale na szczęście przeszło – kłamała jak z nut.

– To dobrze. Wiesz? którejś nocy miałem przedziwny sen… – Nie powiedział jej, że śniła mu się na pokładzie statku, wiedział bowiem, że bardzo by ją tym zdenerwował. Sam tak się snem przejął, że aż obudził żonę i Helen była przekonana, że właśnie tamtej nocy zaszła w ciążę. – W każdym razie bardzo się cieszę, że wyzdrowiałaś. Kiedy do nas przyjedziecie?

Edwinie słabo się zrobiło na myśl, że znów miałaby wyjechać z domu. Przecież dopiero co przebyła pół świata! Tyle że o tym George nie mógł się dowiedzieć.

– A wy planujecie przyjazd do San Francisco na Święto Dziękczynienia? – zapytała.

George miał inną propozycję.

– Sam proponuje, żebyśmy się wszyscy zjeżdżali na święta raz u was, raz u niego. W tym roku zaprasza do siebie – mówił, obiecawszy Helen, że przekaże plan jej ojca Edwinie, aczkolwiek uprzedzał, że jeżeli siostrze nie spodoba się ten pomysł, będą musieli pojechać do San Francisco.

Edwina zgodziła się po chwili namysłu.

– Dobrze… – powiedziała. – Taka odmiana może być nawet ciekawa. Tyle że biedna Fannie chciała w tym roku samodzielnie przygotować indyka.

– Może to zrobić u Sama – podsunął George. Z uśmiechem poklepał żonę po płaskim jeszcze brzuchu i dodał: -Helen jej chętnie pomoże, prawda, kochanie? – zażartował, jego żona bowiem nie odróżniała jednego końca kuchni od drugiego.

– Pewnie w tej sprawie telefonował Sam – rzekła Edwina w zadumie. Nie zdążyła jeszcze do niego oddzwonić.

– Pewnie tak – zgodził się George. – No to do zobaczenia za parę tygodni.

Edwina powiedziała dzieciom, że jadą do Los Angeles na Święto Dziękczynienia, zapoczątkowując w ten sposób nową tradycję świąteczną. Wszyscy ogromnie się uradowali, najbardziej zaś Alexis, która powiedziała:

– Bałam się, że już nigdy mnie nie wypuścisz z domu.

Od przygody Alexis ze Stone'em siostry bardzo się zbliżyły. Teddy i Fannie, związani ze sobą jak bliźnięta, nie okazywali z tego powodu zazdrości. Cieszyli się po prostu, że siostry szczęśliwie wróciły do domu.

Kładąc się tego wieczoru do łóżka Edwina pomyślała, że dzieci jakby nagle wydoroślały. Gdy zasypiała, marzyła o Patricku. Wszystko, co się stało w Europie, wydawało jej się teraz snem – wycieczka do Irlandii, incydent ze Stone'em, brylantowa bransoletka, szampan, wiersze, wizyta u lady Fitzgerald…

Kilka tygodni później w pociągu jadącym do Los Angeles nadal jej myśli zaprzątały tamte wydarzenia.

Helen i George mieli się doskonale. Wiedzieli już na pewno, że wkrótce przyjdzie na świat ich potomek. Wprawiło to w zachwyt Sama, który złożył zamówienie na wnuka.

Fannie przygotowała na święto "specjalnego" indyka. Kiedy siedzieli przy nakrytym stole, zapytała Helen, czy kiedy urodzi się dziecko, będzie mogła do nich przyjechać i pomagać jej przy malcu. Pomysł Fannie zaskoczył Edwinę, szybko jednak obliczyła, że dziecko urodzi się w czerwcu, gdy siostra będzie miała wakacje.

– A co ja będę robił przez całe lato, jak ty będziesz zmieniać pieluszki? – zmartwił się Teddy.

Ten problem nieoczekiwanie rozwiązał George.

– Wiesz co? Latem mógłbyś popracować jako pomocnik w studiu – powiedział. Już od jakiegoś czasu chciał to zaproponować bratu, teraz więc Teddy szalał z radości.

Na deser tego dnia był placek z dyni, dzieło Fannie, która świetnie radziła sobie w kuchni. Horowitz bardzo wychwalał przyrządzone przez nią potrawy, co wzruszyło Edwinę. Ojciec Helen nadzwyczaj serdecznie odnosił się do swoich gości, będących teraz jego rodziną. Dla Edwiny stosunek Sama do jej rodzeństwa wiele znaczył.

Później, gdy Alexis rozmawiała z George'em o nowym filmie, a Fannie, Teddy i Helen grali w karty, wybrała się z Samem do ogrodu.

– Bardzo dziękuję, że tak miło nas wszystkich przyjąłeś. Dla mnie to bardzo ważne.

– Poświęciłaś im wiele lat życia, ale możesz być z nich dumna. – Popatrzył na nią uśmiechając się ciepło. – Edwino, co będziesz robić, jak oni dorosną?

– To samo co ty, kiedy Helen wyszła za mąż – odparła, jakby należeli do tego samego pokolenia. A przecież było inaczej. Ona miała trzydzieści dwa lata, Sam Horowitz pięćdziesiąt siedem. – Ty czekasz teraz na wnuki, a ja na chwilę, kiedy zostanę ciotką.

Horowitz pokręcił głową.

– To nie to samo – rzekł cicho. Spacerowali rozkoszując się rześkim wieczornym powietrzem. Edwina doskonale się czuła w jego towarzystwie, zupełnie jakby byli starymi przyjaciółmi, którzy mogą się sobie zwierzyć ze wszystkiego. Bez zastrzeżeń polubiła Sama i Helen. – Ja przeżyłem, co było mi pisane, dawno temu z kobietą, którą kochałem i która mocno mnie zraniła. Ty miałaś z życia niewiele, za to dużo dawałaś z siebie innym. A kiedy pomyślisz o sobie? Co ci zostanie, jak oni cię opuszczą? Mówisz, że będziesz ciotką… Ale tobie należy się więcej! Powinnaś mieć własne dzieci – mówił poważnym tonem, co nieomal ją rozbawiło.

Dlaczego ostatnio wszyscy powtarzają mi to samo? pomyślała. Patrick, lady Fitzgerald, a teraz Sam…

– Wychowałam pięcioro dzieci jak własne. Nie sądzisz, że to wystarczy?

– Być może. Ale to nie to samo. Przynajmniej ja tak uważam.

– A ja uważam, że nie masz racji – rzekła równie poważnie. – Kocham te dzieci, jakby były moje… – przerwała na chwilę, po czym mówiła dalej: – Czasami wydaje mi się, że dałam im więcej miłości niż matka…

Edwina wiedziała już na pewno, że matka nie kochała ich na tyle mocno, aby wybrać życie, aby dla nich opuścić męża. Teraz jednak, po rozmowie na ten temat z Patrickiem, myśląc o latach spędzonych z rodzeństwem nie odczuwała już gniewu.

Przypomniała sobie coś i postanowiła zapytać o to Sama, skoro gawędzili tak szczerze.

– Dlaczego powiedziałeś, że żona głęboko cię zraniła? Myślałam, że umarła.

– Bo umarła. – Popatrzył poważnie na swoją młodą przyjaciółkę, tak mądrą i tak mu bliską. – Jak uciekała ode mnie z innym mężczyzną, zginęła w katastrofie kolejowej. Helen miała wtedy dziewięć miesięcy. Nie wie, jak było naprawdę.

Edwina milczała przez chwilę, ogłuszona jego wyznaniem.

– To musiało być dla ciebie straszne – rzekła, pełna podziwu, że nigdy nie wyznał córce prawdy. Był dobrym i przyzwoitym człowiekiem, ale nie tylko dlatego tak go polubiła. Podziwiała go i szanowała od początku znajomości, wysoko ceniąc jego przyjaźń.

– Owszem, to było straszne. Bardzo długo czułem gniew – mówił Sam. – I skrywałem go tak głęboko, że prawie mnie zniszczył. Ale pewnego dnia postanowiłem się pogodzić z nieuchronnością losu, bo już nie mogłem tak dalej żyć. Uznałem, że skoro dała mi Helen, wypełniła swój obowiązek względem mnie. Teraz wiem, że tak na pewno było…

Edwina pomyślała, że powinien był ożenić się ponownie. Minęło przecież dwadzieścia jeden lat! Niewątpliwie czuł się przeraźliwie samotny. Wiedziała, że od czasu do czasu spędzał wieczory ze znanymi hollywoodzkimi aktorkami, lecz ani ona, ani George nigdy nie słyszeli, by miał z którąś poważniejszy romans. Samuel Horowitz poświęcił się karierze i córce.

Niespodziewanie zaskoczył Edwinę pytaniem:

– Przy okazji, jak było w Europie?

Stanęła jak wryta i popatrzyła nań zdumiona.

– Dlaczego sądzisz, że byłam w Europie? – Przecież Fannie mówiła jej, że gdy zadzwonił, powtórzyła mu historyjkę o anginie.

– Dzwoniłem kilka razy, żeby się dowiedzieć, jak się czujesz. W dniu ślubu zachowywałaś się wobec Helen niemal jak matka, chciałem więc podziękować ci raz jeszcze. A mała Fannie kłamała jak najęta, jaka to jesteś strasznie przeziębiona i nie możesz mówić.

Wspaniale naśladował głos jej siostry, toteż Edwina wybuchnęła śmiechem. Patrzyła na jego mocno zarysowany profil i siwe włosy lśniące w świetle księżyca. Po raz kolejny uderzyło ją, jaki jest przystojny.

– W każdym razie odgadłem, że coś jest nie w porządku. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że nie tylko Malcolm Stone zniknął z miasta, ale i panna Alexis. I wtedy domyśliłem się, dokąd mogłaś pojechać. Nawet zamierzałem ruszyć za tobą, ale w końcu uznałem, że jak będziesz potrzebowała pomocy, to mnie wezwiesz. Prawdę mówiąc miałem taką nadzieję, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi… – zawiesił pytająco głos. – Byłem trochę rozczarowany, że nie zadzwoniłaś – dodał z wyrzutem, po czym spojrzał na nią czule. – Wsiadłaś na statek sama, prawda?

Owszem, przytaknęła w duchu Edwina, ale moja samotność nie trwała długo. Bez słowa skinęła głową, Horowitz zaś mówił dalej:

– To wymagało nie lada odwagi, ale w końcu znalazłaś siostrę. Dokąd pojechała?

– Do Londynu. – Edwina uśmiechnęła się na wspomnienie "sędziego" Patricka i sceny, jaka się rozegrała, gdy ich odnaleźli.

– Była ze Stone'em?

Edwina zawahała się, potem skinęła głową.

– Ale George o tym nie wie i przyrzekłam Alexis, że mu nie powiem – zerknęła z niepokojem na Sama, który potrząsnął głową ze smutkiem. Ją zaś ogarnął podziw, że niemal od początku wiedział o ich wyprawie do Europy i nikomu tego nie zdradził. No cóż, Samuel Horowitz był mądry i dyskretny. I niesłychanie troskliwy.

– Nie do mnie należy informowanie mojego zięcia i partnera o wyskokach jego siostry. Dopóki będziesz trzymać rękę na pulsie, uszanuję twoją tajemnicę. A gdzie Stone się teraz podziewa?

– Myślę, że został w Londynie, i nie sądzę, żeby się spieszył z powrotem do Hollywood. Za bardzo boi się George'a.

– I dobrze zrobił. Twój brat chybaby go zabił, gdyby się dowiedział. Dzięki mojej zmarłej żonie poznałem parę sztuczek, które nie przysporzyły mi radości, dlatego podejrzewałem, że Alexis wyjechała z miasta. Ale zdaje się, że teraz sprawuje się jak należy?

– O, tak!… Chce wrócić do Hollywood na wiosnę, jak skończy osiemnaście lat, żeby zagrać w następnym filmie. Może George pozwoli jej, jeżeli dalej będzie chciała – rzekła Edwina, choć była pewna, że Alexis nie zmieni zdania: nie mówiła o niczym innym, tylko o karierze filmowej.

– A ty? – zapytał z naciskiem. – Co ty masz zamiar teraz ze sobą zrobić?

Patrzył prosto w oczy Edwinie, która nie odwracała wzroku. Tyle pytań chciałby jej zadać, tyle o sobie opowiedzieć!…

– Nie wiem – westchnęła, ale nie wydawała się zmartwiona. – Zrobię to, czego będą ode mnie oczekiwali: pojadę z nimi albo zostanę w domu, albo… sama nie wiem.

W ogóle się tym nie przejmowała. Przez jedenaście lat wszystko obracało się wokół rodzeństwa, nie wyobrażała sobie zatem, że mogłoby być inaczej. Poza tym kochała ich.

Horowitz chciał spytać o coś zupełnie innego, lecz nie wiedział, jak zacząć. Nosił się z tym zamiarem już od dłuższego czasu, tyle że dotychczas nie starczało mu odwagi. Po raz pierwszy od bardzo dawna wyglądał na zakłopotanego.

Przystanęli na chwilę i znów popatrzył na nią. Zwrócona ku niemu twarz Edwiny błyszczała w poświacie księżyca, jej niebieskie oczy nabrały granatowego odcienia, a biała cera ostro kontrastowała z ciemnymi włosami.

– Co będzie z tobą, dziewczyno? Kiedy zaczniesz żyć?… Twoi bracia i siostry mają swoje życie. Zaczynają wyfruwać z gniazda, a ty jakbyś tego nie zauważała. Wiesz, kiedy sobie uświadomiłem, że Helen odeszła? W dniu jej ślubu. Stałem tu, pośrodku ogrodu, i oddawałem ją George'owi. Zbudowałem dla niej imperium, a ona odeszła… A wiesz, co jeszcze zrozumiałem tego dnia, gdy ty krzątałaś się koło Helen, poprawiałaś jej welon… ten sam, który powinnaś była włożyć, gdyby twój narzeczony nie utonął… Otóż odkryłem, że zbudowałem imperium także dla siebie, tylko że nie mam go z kim dzielić. Przez tyle lat pracowałem, przez tyle lat kochałem Helen, a przedtem jej matkę… i nagle zostałem sam. Pewnie, że przyjdą na świat wnuki, Helen będzie w pobliżu, ale to nie to samo. Nie mam nikogo, kto by trzymał mnie za rękę, kto by żył tylko dla mnie i o mnie się troszczył… Nie mam nikogo, na kim by mi zależało, tylko jedyną córkę. Tamtego dnia obserwowałem cię-powiedział, delikatnie ujmując jej rękę w swoje o wiele większe dłonie, przysuwając twarz blisko jej twarzy.

Edwina wyraźnie ujrzała to, co spodobało się jej w nim od samego początku: łagodność, siłę, serdeczność i mądrość. Był taki jak niegdyś jej ojciec. Był człowiekiem, z którym można się pośmiać i porozmawiać, którego kocha się bez zastrzeżeń. Był naturalny i szczery i przez chwilę wydawało się jej, że go kocha. Kiedy walczyła z tą myślą, uśmiechnął się do niej.

– Wiesz, czego pragnę? Żyć dla ciebie, trzymać twoją dłoń, tulić cię, gdy płaczesz, i śmiać się z tobą, kiedy się radujesz, Edwino. I chcę, żebyś zawsze była przy mnie. Mamy do tego prawo, ja i ty – uśmiechnął się ze smutkiem. – Właśnie tego zabrakło w naszym życiu.

Milczała długo nie wiedząc, co ma powiedzieć. Nie był Patrickiem ani Charlesem i nie był młody. Jednakże ona też nie należała do najmłodszych, a wiedziała, że w pewnym sensie go kocha. Samuel Horowitz był mężczyzną, za którym tęskniła od lat i którego nie spotkała. Mężczyzną, z którym mogła spędzić resztę życia.

Naraz pojęła, że z tym człowiekiem może być na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu, dopóki… jak jej matka. Kate Winfield umarła razem z Bertem, bo kochała go ponad wszystko, bardziej niż dzieci… Tak Edwina zawsze kochała rodzeństwo. Może ona i Sam też podobnie się pokochają i pokochają dzieci, które Bóg im ześle?…

Edwina poczuła, że czeka ją miłość przypominająca tę, którą darzyli się jej rodzice. Miłość, którą trzeba budować, pielęgnować, dbać o nią. Miłość, dla której można żyć i umierać. Łączyć ich będzie cicha, spokojna więź, ale Edwina czuła, że zbudują swe szczęście na solidnych podstawach, na których można oprzeć całe życie.

– Nie wiem, co powiedzieć… – uśmiechnęła się niemal wstydliwie. Nigdy nie myślała o nim jako kandydacie na męża. Zawsze był dla niej tylko ojcem Heleny… Naraz przypomniała sobie, że zwróciła się do niego o pomoc, gdy Alexis zniknęła, on zaś natychmiast przybył na wezwanie. Zawsze wiedziała, że w potrzebie może na niego liczyć. Był przede wszystkim przyjacielem, z czego ogromnie się cieszyła. Prawdę mówiąc, wszystko w nim się jej podobało. – A co pomyśli o tym Helen?… I George… i inni… – wyraziła na głos swoje wątpliwości, chociaż przypuszczała, że będą zadowoleni.

– Moim zdaniem George będzie uważał, że mam wyjątkowe szczęście. Ja też tak zresztą sądzę. – Czule tulił jej dłonie. – Edwino, nie mów nic, jeżeli jeszcze na to za wcześnie. Chcę tylko wiedzieć, czy to możliwe, czy nie uważasz, że zwariowałem – patrzył na nią niepewnie niczym chłopiec.

Edwina roześmiała się, bo przypomniał jej braci.

– Myślę, że obydwoje zwariowaliśmy, Samuelu, ale nie mam nic przeciwko odrobinie szaleństwa.

Przysunęła się bliżej, Sam zaś uśmiechnął się i przytulił ją mocno, po czym namiętnie pocałował.

Загрузка...