Gdy nadszedł dzień wyjazdu, dzieci niechętnie opuszczały obozowisko nad jeziorem. Niestety, Edwina musiała wracać do San Francisco. Ostatnio, by okazać swoje zainteresowanie sprawami wydawnictwa, uczestniczyła razem z Benem w comiesięcznych zebraniach kierownictwa gazety, zwłaszcza że odkąd ukończyła 21 lat, musiała wyrażać zgodę na każdą inwestycję. Choć sprawy wydawnictwa nie były jej całkiem obce, nie czuła się pewnie w fotelu ojca, toteż na razie właściwie nie brała udziału w prowadzeniu gazety, a jeżeli chciała, by jej głos się liczył, musiała się sporo nauczyć. Nie miała ambicji sama kierować wydawnictwem, lecz zamierzała je utrzymać przez najbliższe kilka lat, dopóki Filip nie dorośnie. Benowi była wdzięczna za rady, których udzielał jej przy okazji tych spotkań.
Paczkę z Anglii dostała nazajutrz po sierpniowym zebraniu. Pracowała w ogrodzie wyrywając chwasty, gdy listonosz przyniósł dużą przesyłkę. Edwina przypuszczała, że to pewnie prezent od ciotki Liz. Poprosiła panią Barnes, by zostawiła paczkę w holu, po chwili zaś weszła do domu z rękami zabrudzonymi ziemią, z włosami i suknią pełną źdźbeł trawy i liści. Na widok adresu nadawcy serce zabiło jej mocniej: na paczce nie widniało nazwisko Hickham, lecz Fitzgerald. Edwinie drżały ręce, gdy dotykała przesyłki. Nie znała jej zawartości, ale na myśl, że lady Fitzgerald przysyła jej coś, co należało do Charlesa, zrobiło jej się słabo ze wzruszenia.
Gdy szła na górę, w domu panowała zupełna cisza. Chłopcy poszli na spotkanie z przyjaciółmi, a trójkę młodszych dzieci Sheila zabrała na nowo zainstalowaną karuzelę w Golden Gate Park. Nikt zatem nie mógł zakłócić jej samotności. Edwina ostrożnie rozpakowywała paczkę. Przesyłka odbyła długą drogę: najpierw przepłynęła ocean na pocztowym parowcu, potem miesiąc podróżowała pociągiem. Ważyła niewiele, jakby nic w środku nie było.
Gdy opadły ostatnie kawałki papieru, ukazało się białe pudełko i list na niebieskim papierze z wytłoczonymi w lewym górnym rogu inicjałami Fitzgeraldów. List zostawiła na później, bo umierała z ciekawości, co zawiera pudełko. Niecierpliwie rozwiązała wstążki, po czym uniosła wieczko i aż jej dech zaparło. W środku leżały zwoje białego tiulu, niezliczone jardy wykończonej białą koronką materii pięknie haftowanej i naszywanej białymi perełkami. To był jej ślubny welon, który miała przywieźć lady Fitzgerald!
Uświadomiła sobie, że nazajutrz miał się odbyć jej ślub. Chciała o tym zapomnieć, lecz myśl powracała uporczywie. W drżących rękach trzymała ostatnią pamiątkę jej szczęścia – ślubny welon. Otoczona zwojami białego tiulu, czuła się tak, jakby przeżywała na nowo dawno zapomniany sen. Gdy nałożyła welon i spojrzała w lustro, ostre ukłucie w sercu przygięło ją ku podłodze, a z oczu popłynęły łzy. Był dokładnie taki, jak go kiedyś sobie wymarzyła, i zastanawiała się teraz, jak by wyglądała jej suknia. Pewno nie mniej pięknie, tego jednak nigdy się nie dowie, bo przecież materiał na nią poszedł na dno wraz z "Titanikiem".
W żałobnej sukience, spowita welonem, usiadła na łóżku. Po chwili zadumy otworzyła list od lady Fitzgerald.
"Najdroższa Edwino – zaczęła czytać i łzy napłynęły jej do oczu. Wydawało jej się, że słyszy głos matki Charlesa, wysokiej, o nader wytwornych manierach, bardzo angielskiej z wyglądu. Syn był do niej niezwykle podobny. – Często myślimy o Tobie z mężem i rozmawiamy – brzmiały dalsze słowa listu. – Wydaje się niepojęte, że opuściłaś Londyn zaledwie cztery miesiące temu, i trudno uwierzyć w to, co się wydarzyło. Posyłam Ci welon, choć pełna jestem obaw, czy aby Cię nie zasmuci, uważamy jednak, że powinnaś go mieć. Jest symbolem cudownych dni, które przeżyliście z Charlesem, i miłości, którą Cię darzył do ostatnich swoich chwil. Byłaś mu najdroższą na świecie istotą i wiem, że bylibyście razem bardzo szczęśliwi. Odłóż ten welon, Dziecko, i nie myśl o nim za wiele. Może tylko czasem popatrz nań i przypomnij sobie naszego drogiego Charlesa, który cię kochał nade wszystko. Mamy nadzieję, że jeszcze Cię kiedyś ujrzymy, tymczasem przesyłamy Tobie, Twoim Braciom i Siostrom wyrazy najgłębszej miłości. Pamiętamy o Was, zwłaszcza o Tobie, Edwino, i nigdy Was nie zapomnimy. Margaret Fitzgerald."
Ledwie widząc przez łzy, Edwina z trudem doczytała list do końca. Siedziała w ślubnym welonie, dopóki nie usłyszała trzasku zamykanych drzwi frontowych, a na schodach tupotu i głosów szukających jej dzieci, które wróciły z parku. Spędziła więc w pokoju całe popołudnie, w welonie na głowie, rozmyślając o Charlesie i o ich ślubie, do którego nie dopuścił zły los.
Ostrożnie zdjęła welon i ułożyła z powrotem w pudełku. Akurat je zamykała, gdy roześmiana Fannie wpadła do pokoju i rzuciła się w objęcia siostry. Nie zauważyła łez ani śladów smutku, które pozostały na twarzy Edwiny. Była za mała, by zrozumieć, że coś się wydarzyło. Edwina odłożyła pudełko na półkę i przysłuchiwała się beztroskiemu szczebiotaniu Fannie, która opowiadała o karuzeli w parku, o pędzących na niej drewnianych konikach, o zdobiących ją miedzianych kołach i złotych gwiazdach, o dochodzącej zewsząd muzyce i o malowanych saneczkach dla tych, którzy nie chcieli siedzieć na koniu. Ale konie były najlepsze!
– Były też łódki! – opowiadała dalej dziewczynka, lecz wnet zmarszczyła czoło. – Ale my nie lubimy łódek, prawda, Teddy? – zwróciła się do brata, który właśnie wszedł do pokoju.
Chłopczyk pokręcił przecząco głową. Alexis, która wsunęła się za nim, popatrzyła na Edwinę uważnie, jakby zauważyła, że coś się wydarzyło, choć nie wiedziała co. Tylko Filip zorientował się w sytuacji i później, gdy dzieci poszły spać, a oni udawali się do swych pokoi na piętrze, zapytał ostrożnie Edwinę, co się stało.
– Czy to coś niedobrego? – Wciąż martwił się o nią, chciał jej i reszcie rodzeństwa zastąpić ojca. – Wszystko gra, Weenie?
Powoli skinęła głową. Kusiło ją, by opowiedzieć mu o welonie, lecz nie mogła wydobyć z siebie słów. Zastanawiała się, czy brat pamięta, dlaczego dzisiejszy dzień jest dla niej wyjątkowy.
– Nic się nie stało – uspokoiła go i po chwili dodała: – Dostałam list od lady Fitzgerald.
George był za młody, by zrozumieć, co to znaczy dla Edwiny, Filip jednak pojął od razu.
– Jak ona się miewa? – spytał.
– Myślę, że dobrze. – Popatrzyła na niego żałośnie. Czuła, że musi z kimś, choćby z siedemnastoletnim bratem, podzielić się swoim smutkiem. – Jutro miał… byłby… – słowa nie zdołały jej przejść przez gardło. Kiedy znaleźli się na piętrze, Filip łagodnie dotknął jej ramienia. Odwróciła ku niemu twarz zalaną łzami. – Nie mówmy o tym… przepraszam… – szepnęła.
– Och, Weenie! – jemu także do oczu napłynęły łzy. Mocno przytulił siostrę.
– Dlaczego tak się stało? – szepnęła mu do ucha. – Dlaczego?… Dlaczego nie było dość łodzi ratunkowych?
Jakże niewiele było trzeba, aby zmniejszyć rozmiary tragedii! Gdyby miejsc w szalupach wystarczyło dla wszystkich pasażerów, jakże inaczej potoczyłoby się ich życie! I tyle było innych niejasnych spraw… Choćby to, dlaczego na "Californianie" wyłączono radio i nikt nie słyszał rozpaczliwego wołania o pomoc, sygnałów, które odebrano na całym Atlantyku. "Californian" płynął na tyle blisko, że mógłby uratować wszystkich… Wiele nasuwało się pytań w związku z katastrofą, żadne jednak teraz nie miało już znaczenia.
W swój panieński wieczór Edwina płakała w ramionach brata, mocno tuląc się do niego.