Rozdział trzydziesty piąty

Edwina z ciężkim sercem wsiadła na statek. Niestety, zabrakło na nim niemieckiego lekarza, który by się nią zaopiekował. Płynęła pierwszą klasą na pokładzie parowca "Paris". Ze sobą miała jedynie niewielką torbę podróżną, z którą przyjechała do Nowego Jorku. Nie zabrała wieczorowych strojów, bo wiedziała, że nie będą jej potrzebne. Chciała tylko dotrzeć do Londynu i zabrać Alexis do domu. I nic więcej! Nie potraktowała poważnie niemądrego listu, w którym siostra napisała o wspólnych z Malcolmem planach i o tym, że jest z nim szczęśliwa. Jeśli nawet tak było, Edwina nie brała tego pod uwagę. Nie mogła dopuścić, żeby jej siedemnastoletnia zaledwie siostra zmarnowała życie u boku kanalii pokroju Malcolma Stone'a. Bardzo teraz żałowała, że zabrała ją do Hollywood i pozwoliła zagrać w filmie. Nie będzie żadnych następnych ról! Gdy tylko pozbędą się Stone'a, wrócą do San Francisco i tam spokojnie będą sobie żyły. Przy odrobinie szczęścia nikt się nie dowie, co przytrafiło się Alexis w Nowym Jorku, ani o jej podróży do Europy. Edwina była gotowa okłamać każdego, byle ochronić siostrę.

Tylko chęć sprowadzenia Alexis do domu mogła ją zmusić do wejścia na statek, choć nogi uginały się pod nią ze strachu. Stewardesa zaprowadziła ją do kabiny, gdzie Edwina opadła wyczerpana na krzesło i przymknęła oczy. Usiłowała odegnać od siebie obraz statku, na którym płynęła poprzednio, wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło podczas tamtego rejsu.

– Czy życzy sobie pani czegoś? – zapytał steward mający pod opieką jej kajutę. Edwinie starczyło sił, by pokręcić głową, steward jednak, zaniepokojony jej bladością, pytał dalej: -Może wyjdzie pani na pokład? Na świeżym powietrzu na pewno będzie lepiej – nalegał, lecz z wymuszonym uśmiechem podziękowała mu za troskliwość.

Później, aby nie myśleć o podróży, dumała o Helen i George'u, o ich miodowym miesiącu. Zanim wsiadła na statek, zatelefonowała do Fannie i Teddy'ego i przypomniała, że nie wolno im nic mówić George'owi, gdyby przypadkiem zadzwonił do domu. Mieli mu powiedzieć, że ona i Alexis akurat wyszły do miasta. Liczyła, że brat, zajęty Helen, nie będzie dzwonił zbyt często. Fannie i Teddy'emu zdradziła, że płynie do Londynu, nie rozumieli jednak, jak wielkim przeżyciem jest dla niej przeprawa przez ocean. Obydwoje byli bardzo mali, gdy stracili rodziców, i prawie nie pamiętali katastrofy "Titanica". Tymczasem dla Alexis podróż była nieomal nie do zniesienia, dla Edwiny zaś okazała się nie mniej ciężką próbą.

Pierwszego wieczora poprosiła, by podano jej kolację w kabinie. Ku wielkiemu niezadowoleniu stewarda taca pozostała prawie nietknięta. Podejrzewał, że pasażerka cierpi na chorobę morską, aczkolwiek nie był o tym przekonany. Nie chciała wyjść na pokład, zasłony w jej kajucie były zawsze zaciągnięte, a ilekroć przynosił jej posiłek, była przeraźliwie blada. Robiła wrażenie osoby pogrążonej w bólu lub żyjącej w nieustannym napięciu.

– Dlaczego pani jest taka smutna? – zapytał ją wreszcie ojcowskim tonem.

Uśmiechnęła się do niego znad listu, który właśnie pisała. Komunikowała w nim Alexis, co sądzi o jej zwariowanej ucieczce i skandalicznej aferze z Malcolmem Stone'em. Zamierzała wręczyć siostrze ten list, jak tylko się zobaczą, tymczasem miała przynajmniej jakieś zajęcie i mogła choć na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje.

Drugiego dnia steward zaczął się zastanawiać, czy nie ma przypadkiem do czynienia z pisarką. Namawiał ją usilnie, by wyszła na pokład. Był piękny październikowy dzień i serce mu się krajało na widok jej smutnej bladej twarzy. Pomyślał, że może ucieka do Europy przed nieszczęśliwą miłością. Przyniósłszy lunch, tak ją zachęcał do opuszczenia kajuty, że w końcu zgodziła się wyjść na pokład. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym ukrywała się przez prawie dwa dni, włożyła płaszcz i drżąc z emocji, powoli wyszła na pokład spacerowy.

Wokół zwisały umocowane linami łodzie ratunkowe, na które starała się nie patrzeć, dalej rozpościerało się morze – ten widok przyprawiał ją o jeszcze większe dreszcze. Na całym statku nie było miejsca, gdzie można by się ukryć przed wspomnieniami, i chociaż "tamto" zdarzyło się tak dawno, teraz w jej pamięci odżywało na nowo. Bywało nawet, że musiała sobie powtarzać, iż nie jest na "Titanicu".

Nadeszła pora podwieczorku. Gdy wracała do kajuty, dobiegły jej uszu dźwięki muzyki, przy której tańczono. Oczy jej zwilgotniały na wspomnienie popołudniowych godzin przetańczonych z Charlesem pod życzliwym spojrzeniem rodziców. Zapragnęła raz na zawsze uwolnić się od tamtych wspomnień, rozbudzonych przez znajome dźwięki. Zaczęła biec, nie wiedząc dokąd i dlaczego. Nie patrzyła przed siebie i nagle wpadła na kogoś, a raczej w czyjeś ramiona.

– Och… – krzyknęła, tracąc równowagę.

Nieznajomy podtrzymał ją silnym ramieniem.

– Najmocniej przepraszam! Czy nic się pani nie stało? – zapytał.

Podniosła wzrok i ujrzała przed sobą przystojnego wysokiego blondyna około czterdziestki. Mężczyzna miał na sobie eleganckie, doskonale skrojone ubranie i płaszcz z wytwornym bobrowym kołnierzem.

– Nie… przepraszam… ja… – bąkała.

Wytrąciła mu z rąk dwie książki i gazetę. Widok tych przedmiotów, świadczący o normalności sytuacji, jakby ją uspokoił, bo chwilę przedtem sama myśl o tym, że jest na statku, powodowała, że pragnęła włożyć kamizelkę ratunkową.

– Na pewno nic się pani nie stało? – upewnił się.

Edwina uśmiechnęła się blado i nieznajomy, uspokoiwszy się, puścił jej ramię. Zauważyła, że uśmiech ma serdeczny i ciepły.

– Przepraszam, straszna ze mnie niezdara. Zamyśliłam się.

Pewnie zaprząta ją mężczyzna, pomyślał. Mylił się oczywiście, choć trudno mu się dziwić: kobiety o atrakcyjnym wyglądzie rzadko bywają samotne, a w każdym razie nie trwa to długo.

– Nic się nie stało – zapewnił ją. – Wybiera się pani na podwieczorek?-zapytał uprzejmie, najwyraźniej nie mając ochoty jej opuścić.

– Nie, wracam do kabiny – odparła Edwina, po czym, ku rozczarowaniu nieznajomego, oddaliła się.

Gdy wróciła, steward pogratulował jej, że wreszcie wyszła na świeże powietrze. Edwina uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie ojcowską troskę.

– Było bardzo miło, miał pan rację – przyznała. Z wdzięcznością przyjęła propozycję napicia się herbaty, którą przyniósł po chwili wraz z półmiskiem cynamonowych grzanek.

– Musi pani wychodzić z kajuty. Jedynym lekarstwem na smutek jest słońce i świeże powietrze, mili ludzie i dobra muzyka.

– A więc wyglądam na smutną? – spytała zaintrygowana jego słowami. – No, może trochę jestem smutna – przyznała – ale poza tym nic mi nie jest.

Była nie tyle smutna co wystraszona, tyle że steward o tym nie wiedział. Po części jednak miał słuszność – podróż statkiem zasmucała ją, ponieważ zbyt wiele przeżyła podczas przeprawy przez ocean.

– Teraz wygląda pani znacznie lepiej! – pochwalił, mocno był wszakże rozczarowany, gdy jak zwykle poprosiła, aby kolację przyniósł jej do kabiny.

– Mamy taką piękną jadalnię! Może zechciałaby pani tam zjeść? – Nie miał nic przeciwko obsługiwaniu jej, lecz dumny ze swego statku, czuł się dotknięty, gdy pasażerowie nie korzystali w pełni z jego luksusu i wygód.

– Niestety, nie mam odpowiedniego stroju.

– Nic nie szkodzi. Piękna kobieta może wszędzie wystąpić w skromnej czarnej sukience-rzekł myśląc o stroju, w którym widział ją tego ranka.

– Jeszcze nie dzisiaj. Może jutro – odparła, przyniósł jej zatem filet mignon z holenderskimi szparagami i sufletem z ziemniaków, które kucharz podobno przyrządził specjalnie dla niej, ale jak poprzednio zjadła niewiele.

– Pani nigdy nie ma apetytu – żalił się, zabierając tacę.

Wieczorem, kiedy przyszedł rozścielić koję, ucieszył się, bo nie zastał Edwiny w kabinie. Długo się zastanawiała, zanim zdecydowała się wyjść na pokład, by przed snem zaczerpnąć świeżego powietrza. Stanęła z dala od burty, później zaczęła przechadzać się wolno ze wzrokiem wbitym w pokład, pełna lęku przed tym, co ujrzy, jeżeli popatrzy na bezmiar oceanu – może łódź ratunkową, może zjawę albo górę lodową?… Bezskutecznie próbowała odegnać od siebie tę myśl.

Chodziła jak lunatyczka i ocknęła się wtedy dopiero, gdy jej wzrok padł na parę eleganckich skórzanych butów wieczorowych. Podniósłszy głowę, zobaczyła przed sobą znajomego przystojnego blondyna w płaszczu z bobrowym kołnierzem.

– No nie!… – wybuchnęła śmiechem, bardzo zmieszana, znów bowiem wytrąciła mu coś z rąk.

Mężczyzna także się roześmiał.

– Zdaje się, że ma pani jakiś problem – zauważył. – Czy nic się pani nie stało? – zapytał uprzejmie, Edwina zaś poczerwieniała ze wstydu.

– Znowu nie patrzyłam, gdzie idę! – zawołała z pełnym zażenowania uśmiechem.

– Ja też nie – przyznał. – Podziwiałem morze… Jest piękne, prawda?

Spojrzał na horyzont, Edwina jednak nie podążyła za jego wzrokiem. Uważnie obserwowała przygodnego znajomego myśląc, że niesamowicie przypomina jej Charlesa. Był jak on wysoki, przystojny, z pewną dozą arystokratycznej wyniosłości w gestach. Natomiast od Charlesa, który miał ciemną czuprynę, różniły go blond włosy i oczywiście wiek – z pewnością był od niego znacznie starszy.

Mężczyzna patrzył na nią z przyjaznym uśmiechem, najwyraźniej nie mając ochoty spacerować dalej w samotności.

– Może przyłączy się pani do mnie? – podsunął jej ramię.

Edwina gorączkowo szukała wymówki, która pozwoliłaby jej w uprzejmy sposób odrzucić zaproszenie, nic wszakże nie przychodziło jej do głowy. Wpadła na niego dwukrotnie, to prawda, ale przecież nie uczyniła tego umyślnie!

– No cóż… Właściwie jestem trochę zmęczona… Zamierzałam iść do…

– Do łóżka? Ja też jeszcze przed chwilą tam się wybierałem, ale spacer zrobi dobrze nam obojgu. Rozjaśni w głowie… i w oczach… – zażartował.

Edwina odruchowo ujęła go pod ramię, nie bardzo wiedząc, jak poprowadzić rozmowę. Nie przywykła do pogawędek z nieznajomymi. Swobodnie czuła się jedynie u siebie w domu, w kręgu rodziny, wśród przyjaciół, których znała niemal od urodzenia. Nie czuła także skrępowania, gdy przebywała wśród znajomych George'a, ich jednak, prawdę mówiąc, nie traktowała zbyt poważnie.

– Pani pochodzi z Nowego Jorku? – rzekł jakby do siebie.

Edwina, zdenerwowana niecodzienną sytuacją, spacerem w chłodzie nocy na morzu, księżycem świecącym nad głowami, nie mogła zebrać myśli i znaleźć odpowiednich słów. Czuła się dziwnie nieswojo przy tym przystojnym mężczyźnie. Nie wiedziała, co ma mówić, lecz on jakby nie zwracał na to uwagi.

– Nie – odparła niemal szeptem. – Jestem z San Francisco.

– Aha… Jedzie pani pewno do Londynu odwiedzić przyjaciół… A może do Paryża?

– Do Londynu – powiedziała, mając ochotę dodać: "Żeby wyrwać siostrę z rąk drania, który uprowadził ją podstępnie, choć dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat, a on z pewnością nie mniej niż pięćdziesiąt." Zamiast tego dodała: – Tylko na kilka dni.

– Taka wyprawa, żeby kilka dni pobyć w Londynie!… Pewnie lubi pani podróże statkiem – mówił, bez trudu prowadząc rozmowę. Kiedy doszli do dwóch leżaków, zaproponował: – Może odpoczniemy?

Edwina usiadła, choć wcale nie miała ochoty, aczkolwiek zauważyła, że mniej boleśnie przychodzi jej znosić podróż w towarzystwie nieznajomego, a sugestywny ton jego głosu powodował, że łatwiej było jej przystawać na jego propozycje, niż je odrzucać.

Usiadła, mężczyzna otulił jej nogi kocem.

– Przepraszam, zupełnie zapomniałem się przedstawić – powiedział po chwili. Wyciągnął dłoń z serdecznym uśmiechem. – Jestem Patrick Sparks-Kelly z Londynu.

Podała mu rękę i wygodniej usadowiła się na leżaku.

– Edwina Winfield.

– Panna? – zapytał wprost. Przytaknęła rozbawiona, że jej stan cywilny może jeszcze kogoś interesować. Ale gdy skinęła głową, uniósł wysoko brwi. -Aha, podwójnie tajemnicza! Czy pani wie, że stała się przedmiotem plotek? – przybrał minę osoby wysoce zaintrygowanej.

Edwina roześmiała się. Był zabawny i miły, podobał się jej.

– Niemożliwe! – wykrzyknęła.

– Ależ zapewniam, że tak. Dwie panie doniosły mi dzisiaj, że płynie z nami pewna młoda dama, która samotnie spaceruje po pokładzie, z nikim nie rozmawia, a wszystkie posiłki każe sobie przynosić do kabiny.

– Mówiły chyba o kimś innym – rzekła Edwina. Uśmiechała się niepewnie, przekonana, że wymyślił tę historyjkę.

– No cóż, czy nie spaceruje pani sama? A widzi pani!… Wiem, bo sam panią widuję i… – dodał wesoło – kilka razy wpadła na mnie pewna piękna młoda dama. A czy na posiłki przychodzi pani do jadalni?

Edwina ze śmiechem pokręciła głową.

– No nie, rzeczywiście… Tak się złożyło…

– A więc mam rację! Uznano panią za wysoce tajemniczą osobę. Stała się pani przedmiotem ogólnego zainteresowania i obiektem przeróżnych plotek. Według niektórych jest pani piękną młodą wdową w żałobie, inni uważają, że rozwódką, która przeżyła dramatyczne rozstanie z mężem, a jeszcze inni, że jakąś sławą, choć nikt nie potrafi jej zidentyfikować. Panuje jednak powszechne przekonanie, że ta sława z pewnością jest kimś, kogo znamy i kochamy, jak na przykład… – zamyślił się na chwilę, przymrużył oczy i popatrzył na nią uważnie. – Na przykład Theda Bara.

Rozśmieszyło ją to porównanie, sympatyczny londyńczyk również się uśmiechnął.

– Ma pan wspaniałą wyobraźnię, panie Sparks-Kelly – zauważyła Edwina wesoło.

– Idiotyczne nazwisko, prawda? Brzmi strasznie skomplikowanie, zwłaszcza gdy wymawia się je z akcentem amerykańskim. Proszę mówić do mnie Patrick… A jeżeli chodzi o tożsamość, to obawiam się, że będzie musiała się pani przyznać, z którą gwiazdą filmową podróżujemy, zanim pasażerowie pierwszej klasy oszaleją z ciekawości. Muszę przyznać, że sam zastanawiałem się nad tym przez cały dzień, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

– Obawiam się, że rozczaruję wszystkich, bo jestem tylko sobą i jadę do Europy na spotkanie z siostrą. – Starała się, by jej słowa zabrzmiały całkiem naturalnie, ale on i tak był zaintrygowany.

– I zostanie pani w Londynie tylko kilka dni?… Bardzo się rozczarowałem – uśmiechnął się.

Edwina po raz kolejny zauważyła, że jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Spostrzeżenie to uczyniła automatycznie, a chłodny sposób oceny męskiej urody wynikał stąd, że w środowisku George'a poznała wielu gwiazdorów filmowych.

– Jakie to intrygujące, że nie jest pani mężatką. – Jego uwaga zabrzmiała tak, jakby chwalił ją za wykonywanie interesującego zawodu. – Amerykanki świetnie znoszą stan panieński. Z klasą. Angielskie panny już w wieku dwunastu lat wpadają w panikę, że nie wyjdą za mąż, a jeżeli nikogo nie usidlą podczas pierwszego sezonu w towarzystwie, ich rodziny uważają ten fakt za nader wstydliwy.

Słysząc to, Edwina roześmiała się głośno. Nigdy nie uważała, że jej stan jest wynikiem nadzwyczajnej cnoty lub wyboru. Okoliczności, a później obowiązki, których podjęła się z całą świadomością, zmusiły ją do rezygnacji ze szczęścia osobistego.

– Nie wiem, czy stan panieński jest czysto amerykańskim wynalazkiem. Może nie tak łatwo dajemy się zakuć w małżeńskie okowy jak Angielki? One mają maniery lepsze niż my. I nie kłócą się tak często. – Uśmiechnęła się na wspomnienie ciotki Liz i wuja Ruperta. – Miałam ciotkę, która wyszła za Anglika – wyznała.

– Naprawdę? Za kogo? – zainteresował się, jakby uważał, że zna wszystkich. Edwina pomyślała, że pewnie właśnie tak jest.

– Za lorda Ruperta Hickhama. Umarł kilka lat temu. Ona zresztą też już nie żyje. Nie mieli dzieci.

Patrick zamyślił się na chwilę, po czym kiwnął głową.

– Chyba go znałem… a raczej znał go mój ojciec. Jak pamiętam, miał dość specyficzny sposób bycia, jeśli wolno zauważyć bez obrazy.

Edwinę rozbawiło zawoalowane znaczenie jego słów. Domyśliła się, że pewnie nieźle znał Ruperta, skoro właśnie to zapamiętał.

– Pańska opinia nie była nieuprzejma, raczej dokładna – przyznała Edwina. – Moja biedna ciotka bała się własnego cienia. Odwiedziliśmy ich w Havermoorze… – już miała powiedzieć: "jedenaście lat temu", zakończyła jednak: – dawno temu. – Jej głos zabrzmiał smutno. – Od tamtej pory nie byłam w Anglii.

– A kiedy to było? – zainteresował się, jakby nie zauważył jej wahania.

Milczała przez chwilę.

– Jedenaście lat temu – powiedziała wreszcie.

– To istotnie bardzo dawno temu. – Obserwował ją zastanawiając się, co mogło się wtedy wydarzyć, Edwina bowiem skinęła głową, a jej twarz naraz zasnuła się cieniem. Patrick udawał, że niczego nie dostrzegł.

– Tak, niesamowicie dawno. – Wstała, jakby chciała odejść. Zmęczona już była ciągłym uciekaniem od przeszłości, ale nie mniej zmęczona była borykaniem się z teraźniejszością. – Chyba wrócę do kajuty. Miło mi się z panem rozmawiało, panie Sparks-Kelly.

– Patricku – poprawił. – Czy mogę panią odprowadzić? A może dałaby się pani namówić na drinka w salonie? To bardzo wytworne pomieszczenie, a pani jeszcze go nawet nie obejrzała – namawiał. Edwina jednak nie miała ochoty na zwiedzanie statku i poznawanie ludzi, to bowiem kojarzyło jej się z nieszczęściem. Obiecywała sobie, że nigdy więcej nie postawi nogi na statku, a na tym znalazła się tylko z powodu Alexis.

– Nie, nie, dziękuję, ale wdzięczna jestem za zaproszenie.

Podała mu rękę na pożegnanie i odeszła szybkim krokiem. Znalazłszy się wszakże w kabinie, stwierdziła, że nie może tam wytrzymać. Ze strachem myślała, że kiedy się położy, znowu owładną nią okropne sny, koszmary, wspomnienia. Wyszła więc z powrotem na pokład. Stanęła przy burcie, tuż obok swej kabiny, i wpadła w zadumę nad tym, jak mogło wyglądać jej życie, a jak się potoczyło. Pogrążyła się w myślach do tego stopnia, że nie usłyszała kroków Patricka, a jego łagodny głos dotarł do niej wtedy dopiero, gdy Sparks-Kelly stanął obok niej.

– Cokolwiek panią dręczy, panno Winfield, chyba nie jest aż tak straszne?… Przepraszam. – Dotknął jej ramienia, lecz Edwina się nie odwróciła. – Nie chciałem przeszkadzać, ale zmartwiłem się widząc smutek na pani twarzy, jak żegnaliśmy się przed chwilą.

Wtedy odwróciła się do niego z włosami rozwianymi przez morski wiatr, błyszczącymi oczyma i łzami widocznymi w świetle księżyca na policzkach.

– Wygląda na to, że cały mój czas na tym statku poświęcam na przekonywanie bliźnich, że nic mi nie jest – próbowała się uśmiechnąć, lecz gdy pod jego bacznym spojrzeniem ocierała oczy, nie bardzo jej to wyszło.

– I udało się pani kogoś przekonać? – Jego głos brzmiał ciepło i serdecznie.

Edwina zaczynała żałować, że nie spotkała go przed laty, bo teraz ich znajomość nie miała żadnej przyszłości. On miał swoje życie, ona swoje. Znalazła się na statku tylko dlatego, że musiała przywieźć Alexis do domu.

– Nie – uśmiechnęła się. – Jakoś mi to nie wyszło.

– Ha, czyli musi to pani robić bardziej przekonywająco – zauważył, po czym tonem najserdeczniejszym, jaki zdarzyło jej się słyszeć, zadał pytanie, na które nikt na statku nie potrafił się zdobyć: – Proszę powiedzieć, co takiego panią spotkało, że cierpienie pani nie opuszcza? – Nie mógł dłużej znieść widoku bólu w jej oczach. Odkąd wypłynęli z Nowego Jorku, napotykał jej spojrzenie, spojrzenie osoby ciężko doświadczonej przez los.

– Och, to było dawno temu. – Chciała odpowiedzieć szczerze, ale bez wdawania się w szczegóły. – I zazwyczaj nie rozczulam się nad sobą – uśmiechnęła się i otarła dłonią łzy. Głęboko wdychała ostre morskie powietrze, starając się przybrać pogodniejszy wyraz twarzy. – Po prostu niezbyt przepadam za morskimi podróżami – wyjaśniła krótko.

– A to dlaczego? Czyżby dokuczała pani choroba morska?

– Raczej nie – znów starała się ominąć prawdę. – Nie czuję się dobrze na pokładzie statku… Zbyt wiele mam… – urwała. Chciała powiedzieć: "wspomnień", lecz usłyszała wewnętrzny głos, który nakazał jej otworzyć serce. Nie znała Patricka, ale akurat był jedyną przyjazną osobą, mężczyzną, którego polubiła. – Jedenaście lat temu płynęłam na "Titanicu" – wyjaśniła cicho. – Straciłam wtedy rodziców i narzeczonego. – Tym razem jej oczy pozostały suche.

Zaskoczony Patrick oniemiał.

– Mój Boże!… – W jego oczach pojawiły się łzy. – Nie wiem, co powiedzieć… Podziwiam panią, że odważyła się wsiąść na statek. Wyobrażam sobie, jak się pani czuje. Czy to pierwsza po "tamtej" podróż przez ocean? – Dowiedział się w końcu, dlaczego Edwina jest nieustannie spięta i blada i czemu tak rzadko wychodzi z kajuty, ale nie przypuszczał, że prawda okaże się tak wstrząsająca.

– Pierwsza. I nie jest mi łatwo. Przysięgałam sobie, że nigdy nie wsiądę na statek, ale muszę jechać po siostrę.

– Czy ona też "tam" była? – wypytywał poruszony. Znał ludzi, którzy wybrali się w podróż "Titanikiem", niestety, nikt nie ocalał. Pierwszy raz zetknął się z osobą, która przeżyła katastrofę.

– Myśleliśmy, że się nie uratowała. Podczas ewakuacji zgubiła się, to znaczy myśmy tak sądzili. Wróciła do kajuty po swoją lalkę. Miała wtedy sześć lat. Statek poszedł na dno w dniu jej urodzin. W końcu odnalazłam ją na statku, który wyłowił nas z wody. Była w szoku i od tamtej pory nigdy… cóż, jest bardzo trudnym dzieckiem.

– Płynął z panią jeszcze ktoś bliski? – pytał, ciekaw wszystkiego, co jej dotyczyło. Była przecież osobą niepospolitą, piękną, trochę tajemniczą kobietą.

– Cała najbliższa rodzina. Trzej bracia i dwie siostry przeżyli, rodzice i mój narzeczony utonęli. On też był Anglikiem. – Uśmiechnęła się na wspomnienie narzeczonego. Patrick Sparks-Kelly bez słowa obserwował jej twarz. – Nazywał się Charles Fitzgerald – dodała głuchym głosem. Przez chwilę przyglądała się swej dłoni, jakby szukając na palcu pierścionka zaręczynowego. Od lat już go nie nosiła. Zaproponowała, że zwróci go rodzinie, lady Fitzgerald nalegała jednak, by zatrzymała pierścionek jako pamiątkę po Charlesie.

Patrick patrzył na nią zdumiony.

– Mój Boże… – westchnął. Wyglądał jakby zobaczył ducha, gdy jego oczy napotkały wzrok Edwiny. – Teraz sobie przypominam, że słyszałem o pani: o Amerykance z San Francisco… To było… Boże, akurat wtedy się ożeniłem – wyjaśnił. – Charles był moim dalekim kuzynem.

Przez chwilę stali w milczeniu, rozmyślając o nim. Jakże dziwnie splatają się ludzkie losy, dumała Edwina. Po tylu latach oto spotkała człowieka spokrewnionego z jej narzeczonym!

– Jego rodzice… strasznie to przeżyli… jedyny syn… ukochane dziecko… – mówił Patrick urywanymi zdaniami. Powróciły do niego wspomnienia tamtych dni, pamiętał nawet, że opowiadano mu o Edwinie. – Dotąd go opłakują.

– Ja też – szepnęła.

– I nigdy nie wyszłaś za mąż? – spytał, mimowolnie mówiąc jej "ty".

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pogodnie.

– Byłam zbyt zajęta. Musiałam wychować rodzeństwo. Miałam wtedy dwadzieścia lat, a oni byli jeszcze dziećmi. Najstarszy brat, Filip, miał szesnaście lat i starał się zastępować im ojca, ale to zadanie przerastało chłopca w jego wieku. Zresztą rok później wyjechał do college'u. George miał dwanaście lat, Alexis sześć, Fannie cztery, a najmłodszy Teddy niecałe dwa. Przez dobrych kilka lat dostarczali mi niezłej rozrywki – powiedziała ze śmiechem.

Patrick spoglądał na nią ze zdumieniem, że w tak młodym wieku podjęła się tak wielkiego zadania.

– I wychowałaś je całkiem sama?

– Mniej więcej. Jakoś mi się udało. Starałam się jak mogłam, choć zdarzało się, że załamywałam ręce z rozpaczy. Ale jakoś przetrwaliśmy. Tylko Filipa już nie ma.

– Co się z nim stało? A reszta dzieci?

Edwinie twarz się rozpogodziła, gdy pomyślała o rodzeństwie. Poczuła przypływ tęsknoty za najmłodszą dwójką, którą zostawiła v San Francisco.

– Najstarszy, Filip, zginął na wojnie sześć lat temu. George jest chlubą rodziny. Po śmierci Filipa porzucił Harvard i w końcu wylądował w Hollywood, gdzie odnosi wielkie sukcesy.

– Jako aktor? – zaciekawił się Patrick. Rodzina Edwiny wydawała się nad wyraz interesującą gromadką, znacznie oryginalniejszą od jego krewnych w Anglii.

Edwina pokręciła głową.

– Nie, jest szefem studia filmowego, i to uznanym. Ostatnio kręcili niezłe filmy. Kilka tygodni temu ożenił się – powiedziała zadowolona. – Alexis, ta, o której ci opowiadałam, jest właśnie w Londynie – wyjaśniła, nie tłumacząc, jak siostra tam się znalazła. – Fannie ma piętnaście lat. To typowa domatorka. A najmłodszy Teddy ma trzynaście lat.

Opowiadała o swoim rodzeństwie z dumą, co głęboko wzruszyło Patricka.

– Bez niczyjej pomocy… Nie umiem sobie tego wyobrazić – rzekł z podziwem

– Jakoś przeszło. Dzień po dniu. Nikt mnie nie pytał, czy tego chcę, ale nie miałam przecież wyboru. Kochałam ich… – wyznała, po czym dodała łagodnie: – Zrobiłam to dla nich… i dla mojej matki… Została na pokładzie, żeby odnaleźć Alexis. Później, jak się okazało, że nie wpuszczą mężczyzn do szalup, postanowiła zostać z mężem… Z naszym ojcem.

Patricka przebiegł dreszcz, gdy wyobraził sobie dzieci opuszczające tonący statek w łodzi ratunkowej, bez rodziców, tylko ze starszą siostrą. Teraz Edwina spoglądała na ocean ze smutkiem wiedząc, że pamięć o tamtej nocy będzie ją dręczyć do końca życia.

– Rodzice z początku chyba myśleli, że ze statku zostaną opuszczone następne szalupy. Nikt nie wiedział, że było ich tak niewiele, i pasażerowie do końca nie rozumieli powagi sytuacji. Nie powiedziano nam nawet, że trzeba natychmiast opuścić statek. Orkiestra grała bez przerwy, ale nie było syren, dzwonów… Mnóstwo osób kręciło się po pokładzie sądząc, że czasu mają dużo. A właśnie wtedy opuszczano na wodę tych kilka łodzi. Może mama myślała, że później uratuje się na innej albo zostanie na pokładzie, dopóki nie nadejdzie ratunek?

Odwróciła się i popatrzyła w oczy temu obcemu człowiekowi, który w tak krótkim czasie stał się jej bliski jak krewniak, po czym z westchnieniem ulgi wyjawiła mu to, co dręczyło ją przez te wszystkie lata. Gdy mówiła, Patrick ujął jej dłoń.

– Bardzo długo nienawidziłam mamy za to, co zrobiła… Nie za to, że zostawiła mi dzieci, ale że wybrała śmierć z nim, że kochała go bardziej niż nas… Nienawidziłam jej za to, że pozwoliła, aby zabiła ją miłość do męża. Długo te myśli mnie przerażały, sprawiały, że czułam się winna, że nie zostałam z Charlesem… – Po policzkach Edwiny spływały łzy. – Nie zostałam z nim… – powtórzyła. – Wsiadłam z dziećmi do pierwszej szalupy… Zabrałam je. A mama, tatuś i Charles umarli…

Wyrzuciwszy z siebie te myśli, które od lat nie dawały jej spokoju, poczuła ulgę, jakby zdjęto z niej ciężar, który przytłaczał ją niczym młyński kamień. Gdy wreszcie wyznała swoje "winy", oparła czoło na piersi Patricka, a on przytulił ją mocno.

– Nie mogłaś wiedzieć, co się stanie. Nikt nie wiedział. Oni myśleli, że opuszczą pokład później, w innej łodzi. Chyba nikt nie przypuszczał, że statek zatonie – pocieszał ją, wtórując myślom Edwiny.

– Do głowy mi nie przyszło, że żegnam się z nimi na zawsze – szlochała. – Zdążyłam tylko pocałować Charlesa… I już nigdy więcej go nie zobaczyłam – płakała wśród ciemności nocy, a Patrick tulił ją współczująco.

– Edwino, przecież nie byłaś w stanie nic zrobić. Postąpiłaś tak, jak należało… Widocznie los tak chciał. I nie możesz siebie obwiniać, że ty przeżyłaś, a oni nie – uspokajał ją Patrick.

– Ale dlaczego ona z nim została? – domagała się odpowiedzi, jakby Patrick znał prawdę, tymczasem, podobnie jak ona, mógł się jej tylko domyślać.

– Może kochała go tak mocno, że nie potrafiła bez niego żyć? – podsunął. – Tak czasem bywa. Zdarzają się takie kobiety. A może nie potrafiła znieść myśli o życiu bez niego, a wiedziała, że ty ją zdołasz zastąpić?

– Ale to było nie w porządku wobec dzieci, wobec mnie… Ja musiałam żyć bez Charlesa. – Teraz, gdy po raz pierwszy wypowiadała swoje najskrytsze myśli, jej głos brzmiał gniewnie. – Czasem naprawdę jej nienawidziłam, bo ja przeżyłam, a ona nie. Dlaczego ja musiałam żyć z tym bólem? Dlaczego musiałam…

Nie mogła mówić dalej, powiedziała już zresztą to, o czym dotąd nikomu nie mówiła. Jej najbliżsi umarli, ona się uratowała i przyszło jej żyć pogrzebaną miłością do Charlesa. Całą swą młodość poświęciła dzieciom, których wychowanie wcale nie było takie łatwe. Patrick współczuł jej głęboko i rozumiał ból spowodowany ogromem nieszczęść, jakie ją dotknęły.

– Życie bywa czasami niesprawiedliwe – powiedział. Pragnął zapłakać wraz z nią, ale wiedział, że jego łzy nie przyniosą Edwinie ulgi. Poczuł się wyróżniony tym, że zwierzyła się właśnie jemu. Zorientował się, że po raz pierwszy wyjawiała swoje najskrytsze myśli, po raz pierwszy przyznawała się, iż ma żal do matki o to, że wybrała śmierć u boku ojca.

– Wybacz! – rzekła Edwina. – Nie powinnam była opowiadać ci o tym. – Nie mogła znaleźć chusteczki, podał jej więc piękną lnianą z wyhaftowanym herbem. Przyjęła ją z wdzięcznością. – Zazwyczaj nie rozmawiam o tym – usprawiedliwiała się.

– Domyśliłem się – powiedział z serdecznym uśmiechem. – Jaka szkoda, że nie spotkaliśmy się dwanaście lat temu! Odbiłbym cię Charlesowi i prowadziłabyś znacznie szczęśliwsze życie. Ja także. Uratowałabyś mnie przed związkiem z kobietą, z którą nie powinienem był się ożenić. Bo musisz wiedzieć – dodał, krzywo się uśmiechając – że ożeniłem się z bliską kuzynką Charlesa ze strony jego matki. Bardzo przystojną dziewczyną, jak określiła ją moja matka, ale niestety za późno się zorientowałem, że mnie nie kocha.

– Jesteście razem? – zapytała Edwina, wycierając nos. Myśl o wyjściu za mąż za Patricka zamiast za Charlesa wzburzyła ją, ale też zaintrygowała. Edwina żałowała, że poznała go dopiero teraz.

– Owszem – przyznał ze spokojem. – Mamy trzech wspaniałych synów, ale rozmawiam z żoną mniej więcej raz na dwa miesiące, gdy się spotykamy w przerwach między podróżami. Niestety, moja żona… nigdy nie przepadała za dżentelmenami, jest o wiele szczęśliwsza w towarzystwie krewnych płci żeńskiej albo wśród koni.

Edwina odgadła, co miał na myśli, i poczuła się zażenowana, dlatego też wolała nie pytać, skąd się w takim razie wzięły dzieci. Patrick jednak kontynuował temat i wyjaśnił, że sam się dziwi, jakim cudem przy sporadycznym pożyciu udało im się spłodzić troje dzieci. Więcej potomstwa raczej nie będą mieli, powiedział, bo tylko w pierwszych latach zdarzało im się sypiać razem, potem zaś żadna ze stron nie przejawiała chęci do współżycia.

– Nie zamierzasz się rozwieść? – zapytała Edwina.

– Nie, z wielu powodów, między innymi ze względu na synów. Poza tym moi rodzice chybaby tego nie przeżyli. Dotąd w rodzinie nie było rozwodu. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że dzięki mojej francuskiej babce jestem najrzadszym z ptaków, mianowicie brytyjskim katolikiem. Obawiam się więc, że Philippa i ja jesteśmy związani do śmierci. Życie wiodę raczej samotne i z dala od niej, bo może dzięki mojej nieobecności przynajmniej ona jest zadowolona. Rysują się przede mną ponure perspektywy na najbliższe czterdzieści, pięćdziesiąt lat. – Mówił tonem beznamiętnym, lecz Edwina słyszała w jego głosie skrywane rozgoryczenie, które dostrzegała także w oczach, gdy opisywał swoje nieudane małżeństwo.

– Dlaczego jej nie zostawisz? Nie możesz żyć w ten sposób!

Stała się rzecz zdumiewająca: byli sobie niemal obcy, a wymienili najgłębiej skrywane sekrety – tyle że na statkach takie rzeczy często się ponoć zdarzają.

– Nie mam wyboru – odparł Patrick spokojnie. – Ty także go nie miałaś, kiedy zostałaś skazana na wychowywanie rodzeństwa. "Noblesse oblige", jak by powiedziała moja babka. Czasami człowiek postępuje tak a nie inaczej powodowany jednocześnie obowiązkiem i miłością. I tak jest ze mną. Mam wspaniałych synów! Najmłodszy jest Richard, ma siedem lat. Wszyscy uczą się w szkołach z internatem, w związku z czym nic mnie nie trzyma w domu. Prawdę mówiąc w ogóle nie muszę tam bywać, z czego skwapliwie korzystam – posłał Edwinie chłopięcy uśmiech. – Często bywam w Nowym Jorku, nie rzadziej w Paryżu w interesach. Prowadzę majątek ojca, mam przyjaciół w Berlinie i w Rzymie. Jak widzisz, nie jest mi tak źle.

Stali blisko siebie, Patrick obejmował Edwinę ramieniem, co jej wcale nie przeszkadzało.

– To, co mówisz, świadczy, że twoje życie jest puste i smutne – rzekła nie przebierając w słowach, pewna, że nie przyjmie źle jej szczerości.

– Masz rację. Tak to właśnie wygląda. Ale staram się po prostu jak najlepiej wykorzystać to, co mam. Podobnie postępujesz ty. Popatrz na siebie: opłakujesz mężczyznę, który od dawna nie żyje. Mężczyznę, którego kochałaś, gdy miałaś dwadzieścia lat. Pomyśl o tym… pomyśl o nim. Czy rzeczywiście go znałaś? Czy wiesz, jaki naprawdę był? Czy na pewno bylibyście razem szczęśliwi?… Miałaś prawo oczekiwać więcej od losu, tak jak i ja, ale zawiedliśmy się w swoich nadziejach. Wobec tego wzięliśmy z życia to, czego potrzebowaliśmy najbardziej: ty otoczyłaś się miłością rodzeństwa, a ja moich dzieci. Tyle że ja nie mogę liczyć na nic więcej, bo jestem żonaty, ale ty jesteś wolna, dlatego jak zejdziesz z tego statku, powinnaś znaleźć mężczyznę, którego zdołasz pokochać, mężczyznę, którego nawet Charles może by zaakceptował. Wyjdź za niego, postaraj się o własne dzieci. Moje życie już jest zamknięte, twoje nie. Nie zmarnuj go, Edwino.

– Daj spokój! – zaśmiała się. Patrick mądrze mówił, Edwina wszakże nie chciała mu tego przyznać. – Wiesz, ile mam lat?… Trzydzieści dwa! Jestem za stara na małżeństwo. Pół życia mam już za sobą.

– Podobnie jak ja. Mam trzydzieści dziewięć lat, ale wiesz? Gdybym otrzymał jeszcze jedną szansę na to, żeby kogoś pokochać, być szczęśliwym, mieć znowu dzieci, natychmiast bym ją wykorzystał.

Kiedy to mówił, popatrzył na nią i zanim zdążyła odpowiedzieć, pocałował ją. Całował ją jak nikt, odkąd Charles umarł. A może nawet on nie całował jej w ten sposób? Przez chwilę brzmiały jej w głowie słowa Patricka. Czy miał słuszność? Czyżby Charles istotnie był tylko wspomnieniem lat młodzieńczych? Może faktycznie z biegiem czasu go wyidealizowała? Może pamięć istotnie podsuwa jej obraz Charlesa takiego, jakiego sobie wymarzyła?… Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania, choć nie miała wątpliwości, że nadal go kocha. Ale czy wierność jego pamięci nie trwa za długo? Może już czas pożegnać się z cieniami przeszłości?

Nagle odwzajemniła pocałunek Patricka, a wtedy wszystko inne zniknęło z jej świadomości. Długo całowali się, spleceni ramionami jak dwoje tonących. W końcu Patrick wypuścił ją z objęć, popatrzył na nią ze smutkiem i powiedział to, czego powinna być świadoma od samego początku:

– Edwino, niezależnie od tego, co między nami zajdzie, nie mogę się z tobą ożenić. Mówię ci to teraz, zanim się w sobie zakochamy. Ja już w pewnym sensie nie istnieję. Jestem żonaty, dopóki nas śmierć nie rozłączy, i nie chcę niszczyć twojego życia. Przyrzekam, że jeśli pozwolisz mi się kochać, w stosownym czasie uwolnię cię… dla twojego dobra i mojego… Rozumiesz mnie?

– Tak – powiedziała ochryple, wdzięczna za szczerość. Od pierwszego wejrzenia czuła, że Patrick jest człowiekiem wyjątkowo prostolinijnym, dlatego rozmawiała z nim tak otwarcie i dlatego wiedziała już teraz, że go pokochała. Jej uczucie nadeszło absurdalnie szybko, ledwo go przecież znała, a jednak miała pewność, że nie minie.

– Nie pozwolę ci zadręczać się miłością, jak to czyniłaś po śmierci Charlesa… Chcę cię kochać i zabrać w nowe życie, uleczoną z dramatów przeszłości i szczęśliwą. A jeżeli kiedyś stwierdzisz, że i ty mnie kochasz, będzie to znak, że możesz wyjść za innego i zrobić to, o czym ci mówiłem.

– Niepotrzebnie się martwisz z góry – oświadczyła Edwina. – Nie możesz wszystkiego przewidzieć. A jeżeli Philippa umrze albo zostawi cię, albo zdecyduje się wyjechać?

– Nie będę na takich przypuszczeniach budował mojego życia ani tobie na to nie pozwolę. Pamiętaj, kochana, pewnego dnia uwolnię cię jak ptaszka z klatki…

Słuchając go, Edwina poczuła budzącą się w jej sercu tęsknotę, już teraz, zanim cokolwiek między nimi zaszło. Przywarła do Patricka i szepnęła:

– Nie rozstawajmy się jeszcze, proszę.

– Nie, jeszcze nie teraz-odparł tak samo cicho, po czym, jak we wspomnieniu z odległego snu, dotknął ustami jej włosów i wyszeptał: – Kocham cię.

Byli sobie obcy, połączyły ich jednak wyznania najskrytszych uczuć, Charles i wspomnienie przeszłości.

Загрузка...