Rozdział szesnasty

Pierwsze dni po wyjeździe Filipa były beznadziejnie smutne. Dzieci aż za dobrze poznały uczucie utraty kogoś bliskiego. Po tygodniu przygnębiającej atmosfery Edwina zauważyła niepokojące objawy u Alexis. Mała zaczęła się jąkać, co po raz pierwszy wystąpiło u niej zaraz po stracie rodziców. Wtedy przeszło jej dość szybko, ale tym razem dolegliwość trwała znacznie dłużej. Ponadto znowu zaczęły ją dręczyć koszmary, toteż Edwina poważnie się o siostrę zaniepokoiła.

Wspomniała o jej stanie Benowi, gdy spotkali się na posiedzeniu zarządu wydawnictwa. On również się tym zmartwił. Gdy Edwina wróciła do domu, pani Barnes powiedziała jej, że Alexis spędziła całe popołudnie samotnie w ogrodzie: poszła tam po powrocie ze szkoły i od tej pory nie pokazała się w domu. Ponieważ dzień był pogodny i ciepły, Edwina przypuszczała, że Alexis skryła się w niewielkim roślinnym labiryncie, który jej matka nazwała niegdyś swoim "tajemniczym ogrodem". Zostawiła ją w spokoju i dopiero w porze kolacji, gdy dziewczynka nadal nie wracała, wyszła do ogrodu, aby jej poszukać. Zawołała, lecz nie otrzymała odpowiedzi.

– Chodźże, głuptasku, przestań się chować. Wyjdź i powiedz mi, co robiłaś przez cały dzień. Przyszedł list od Filipa – krzyczała Edwina.

Koperta z Harvardu leżała na stoliku w holu wraz z listem od ciotki Liz, która donosiła, że nie czuje się najlepiej, poza tym skręciła nogę w kostce i musiała pojechać do lekarza do Londynu. Ciotka niewątpliwie należała do osób, które prześladuje pech. W dalszej części listu pytała, czy opróżnili wreszcie pokój matki, co rozgniewało Edwinę. Nie zrobiła tego i nie czuła się na siłach, by porządkować sypialnie rodziców, ponadto nie chciała robić przykrości Alexis.

– Chodź, kochanie! Gdzie jesteś? – wołała patrząc w kierunku krzewów różanych w głębi ogrodu, pewna, że jej siostrzyczka właśnie tam się schowała, ale choć zajrzała we wszystkie możliwe zakamarki, nie znalazła jej. – Alexis, jesteś tam?

Szukała niestrudzenie, wspięła się nawet na drzewo do starego "domku" George'a, drąc przy okazji spódnicę, Alexis jednak nigdzie nie było.

Wróciła do domu i zapytała panią Barnes, czy Alexis na pewno bawiła się w ogrodzie. Staruszka zapewniła, że widziała ją tam przez cały dzień, Edwina wiedziała wszakże, iż pani Barnes niezbyt zwraca uwagę na dzieci. Opieka nad nimi należała do Sheili, lecz dziewczyna opuściła ich tuż przed Wielkanocą i teraz Edwina sama zajmowała się rodzeństwem.

– Może jest w domu i poszła na górę? – badała dalej panią Barnes, nie dowierzając jej. W końcu okazało się, że kucharka nie wie dokładnie, bo przez całe popołudnie wekowała pomidory i tak naprawdę nie baczyła na Alexis.

Edwina sprawdziła pokój siostry, swój, wreszcie wolno poszła na górę, rozmyślając o słowach Liz: "Czas najwyższy, żebyś się na to zdobyła i opróżniła ich pokoje. Ja już dawno pochowałam rzeczy Ruperta". Cóż, Edwina zdawała sobie sprawę, że dla niej nie będzie to takie proste. Teraz jednak miała na głowie co innego – chciała wreszcie wyciągnąć Alexis z kryjówki i pomóc jej rozwiązać problemy, które dręczyły małą.

– Lexie?

Odsłoniła story, zaszeleściła spódnicami matki i poczuła, że w pokoju czuć stęchlizną. Przez prawie półtora roku nikt tu nie mieszkał i pokoje rzadko wietrzono. Zajrzała nawet pod łóżko, lecz Alexis nigdzie nie było.

Zeszła na dół i poprosiła George'a, by pomógł jej w poszukiwaniu. Gdy po godzinie nie znaleźli nawet śladu Alexis, Edwinę ogarnął strach.

– Stało się dzisiaj coś w szkole? – zapytała młodsze dzieci, ale Fannie i George o niczym nie wiedzieli, Teddy zaś spędził popołudnie w redakcji razem z nią. Sekretarki nad wyraz chętnie zajmowały się małym, gdy jego siostra była zajęta. W wieku trzech i pół roku chłopczyk potrafił oczarować kobiety. – Jak sądzisz, gdzie ona może być? – naradzała się z George'em Edwina.

Nic szczególnego nie wydarzyło się tego dnia i nikt nie miał pojęcia, gdzie Alexis mogła się podziać. Dawno minęła pora kolacji, a Edwina i George kontynuowali poszukiwania w ogrodzie, aż wreszcie doszli do wniosku, że małej nie ma ani tam, ani w domu. Wtedy Edwina poszła do kuchni, gdzie był zainstalowany telefon, i po chwili wahania zdecydowała się wezwać na pomoc Bena. Zupełnie nie wiedziała, co ma dalej robić, a on przyrzekł jej kiedyś, że zawsze może na niego liczyć. Dziesięć minut później Ben zadzwonił do drzwi frontowych.

– Jak myślisz, dlaczego się schowała? – zapytał.

Edwinie przez moment zdawało się, że ujrzała ojca, nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym. Odgarnęła z czoła niesforne kosmyki włosów. Jej wysoko upięta fryzura zupełnie się zburzyła w czasie poszukiwań w ogrodzie.

– Nie wiem, Ben. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Dzieci mówią, że w szkole nie zaszło nic, co mogłoby mieć związek z jej zniknięciem, a pani Barnes była przekonana, że Alexis całe popołudnie przesiedziała w ogrodzie. Niestety, myliła się. W każdym razie nie było jej tam, jak wróciłam do domu. Szukaliśmy jej wszędzie, w domu i na dworze, i nigdzie jej nie ma. Sama nie wiem, dokąd mogła pójść.

Alexis miała w szkole niewielu przyjaciół, zresztą nie lubiła bywać w ich domach. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest najbardziej wrażliwym dzieckiem w rodzinie Winfieldów i że nie przyszła do siebie po utracie matki. Bywało, że gdzieś znikała lub całymi dniami nie odzywała się do nikogo. Taka już była i taką musieli ją zaakceptować. Ale jeżeli uciekła, to Bóg jeden wie dokąd, dlaczego i co z nią będzie, kiedy dotrze tam, gdzie sobie umyśliła. Była ślicznym dzieckiem, toteż należało się spodziewać, że gdyby się dostała w niewłaściwe ręce, wszystko mogłoby się wydarzyć.

– Zawiadomiłaś policję? – Ben usiłował zachować spokój, lecz był nie mniej zatroskany niż ona. Sprawiło mu przyjemność, że Edwina w potrzebie pomyślała o nim.

– Jeszcze nie. Najpierw zadzwoniłam do ciebie.

– I nie wiesz, dokąd mogła pójść?

Edwina znów pokręciła przecząco głową. Po chwili Ben poszedł do kuchni, by zatelefonować na policję. Pani Barnes, która położyła już Fannie i Teddy'ego do łóżek, z oburzeniem zauważyła, że to bardzo, ale to bardzo niegrzecznie uciekać z domu, a zapłakana Fannie dopytywała się, czy Alexis się odnajdzie.

Ben zawiadomił policję, a George tymczasem próbował dodać Edwinie otuchy. Po półgodzinie Edwina wyjaśniła przybyłemu sierżantowi, co się stało, oznajmiając, że nie wie, dokąd udała się jej siostra. Policjant wszedł do środka, popatrzył na Bena i George'a i zapytał o rodziców dziewczynki. Edwina wyjaśniła, że jest jej opiekunką. Sierżant obiecał przetrząsnąć sąsiednie posesje i za godzinę zdać jej sprawę z wyników poszukiwań.

– Czy my też mamy iść? – spytała zatroskana Edwina, spoglądając na Bena.

– Nie, proszę pani. Znajdziemy ją. Pani z mężem niech poczeka lepiej tutaj – uśmiechnął się do nich pocieszająco.

George krzywo spojrzał na Bena. Lubił go jako przyjaciela, lecz nie spodobało mu się, że ktoś uważa go za męża Edwiny. Podobnie jak Filip był zaborczy, gdy chodziło o starszą siostrę.

– Dlaczego mu nie powiedziałaś? – warknął, kiedy policjant odszedł.

– O czym? – Edwina myślała teraz tylko o Alexis.

– Że Ben nie jest twoim mężem.

– Och, na Boga! Przestań myśleć o głupstwach i skup się na odnalezieniu siostry!… – z irytacją odparła Edwina. Ben także usłyszał słowa George'a.

Przez półtora roku Edwina matkowała rodzeństwu, toteż dzieci uważały ją za swoją własność. Nie było to dobre dla nikogo, Ben wszakże wiedział, że nie powinien się wtrącać. Edwina chciała się opiekować rodziną po swojemu, a on, niestety, nie miał prawa do tego się mieszać.

Jeszcze raz wyliczyli wszystkie możliwe miejsca, do których Alexis mogła się udać, po czym Ben zaproponował, że zawiezie ich samochodem do domów, w których mieszkają dzieci zaprzyjaźnione z małą. Edwina zerwała się pełna nadziei, przykazując George'owi zostać i czekać na wiadomość od policjanta.

Niestety, wizyta w trzech domach niczego nie dała. Dziecka tam nie było, co więcej, Alexis od tygodni nie odwiedzała koleżanek. Dopiero teraz Edwina w pełni zdała sobie sprawę, jak bardzo dziewczynkę przygnębił wyjazd Filipa. Zastanawiała się, czy aby ten trop nie jest właściwy.

– Chyba nie przyszło jej do głowy, żeby pociągiem wybrać się do brata? Jak sądzisz, Ben?

Ta myśl uporczywie wracała jej do głowy, Ben jednak uważał, że to nieprawdopodobne.

– Ona się boi własnego cienia, nie mogła odejść daleko od domu – mówił, gdy szli po schodach.

Edwina jednak podzieliła się swymi przypuszczeniami z George'em, który zmrużył oczy i zamyślił się.

– W zeszłym tygodniu zapytała mnie, jak daleko jest stąd do Bostonu – wyznał wreszcie z nieszczęśliwą miną – ale nie zwróciłem na to uwagi. O Boże, Weenie! A jeżeli ona wsiadła do pociągu? Przecież nie wie nawet, w którą stronę jechać!

Pomyśleli, że mogło jej się coś stać. Mogła się potknąć na torach, mogła upaść, skaleczyć się przy wchodzeniu do wagonu, mogła nawet pojechać pierwszym lepszym pociągiem towarowym!… Możliwości było tak wiele, a jedna straszniejsza od drugiej, że Edwina wpadła w panikę. Dochodziła już dziesiąta, a tu nadal o Alexis nie było nic wiadomo, toteż rosły w nich obawy, że małej przytrafiło się coś złego.

– Jeśli chcecie, zabiorę was na stację, ale jestem pewien, że czegoś takiego by nie zrobiła – rzekł Ben spokojnie. Usiłował podnieść obydwoje na duchu, ale George przerwał mu gniewnie, wciąż urażony, że policjant mógł wziąć Bena za męża Edwiny.

– A skądże masz taką pewność?

Z bliskiego przyjaciela rodziny Ben niespodziewanie stał się dla George'a konkurentem. Chłopiec już wcześniej dostrzegł zagrożenie, zauważywszy zazdrość, jaką okazywał Filip jeszcze przed wyjazdem na studia, ale wtedy nie sądził, że będzie musiał rywalizować z Benem. Edwina zazwyczaj trzymała braci krótko, teraz jednak, niespokojna o młodszą siostrę, nie miała czasu zwracać uwagi na humory George'a.

– Jedźmy – rzuciła. Zabrała z holu szal i znalazła się przy drzwiach akurat w chwili, gdy wrócił policjant. Niestety, nie miał wieści o Alexis.

– Nigdzie jej nie ma – powiedział.

Ben zawiózł wobec tego rodzeństwo na stację. George siedział na tylnym siedzeniu, Edwina przy kierowcy. Przez całą drogę nerwowo wyglądała przez okno w nadziei, że gdzieś dojrzy Alexis, niestety, na próżno.

O dziesiątej trzydzieści stacja była prawie pusta. Na torach stały wprawdzie pociągi do San Jose, ale te jechały drogą okrężną. Łatwiej było dostać się tam wsiadając na prom, który płynął do stacji w Oakland.

– To szalony pomysł… – zaczął Ben, George go jednak nie słuchał. Ruszył pędem i biegł aż do końca peronu. Tam dopiero przystanął.

– Lexie! – krzyknął. – Lexie!

Zwinął dłonie w trąbkę i wołał z całych sił, lecz odpowiadała mu cisza. Od czasu do czasu zaturkotały tylko koła, gdy lokomotywa przetaczała wagony, poza tym wszędzie było cicho i pusto.

Edwina, niewiele myśląc, poszła za bratem, jakby zawierzyła jego instynktowi. Pod pewnymi względami George znał Alexis lepiej niż ktokolwiek z nich, lepiej niż ona, a nawet lepiej niż Filip.

– Lexie!… – wołała niestrudzenie, podczas gdy Ben na próżno wzywał ich, by wrócili na peron.

Nagle w oddali rozległ się gwizd pędzącego po szynach pociągu. Był to ostatni towarowy linii Southern Pacific, który przyjeżdżał zawsze tuż przed północą. Z daleka zalśniła długa wiązka światła, a kiedy się przybliżyła, Edwina i Ben, stojący na rampie, dojrzeli w jej blasku nieruchomą białą plamkę. I wtedy George, zanim Edwina zdążyła go powstrzymać, jak strzała pomknął przez tory, ona zaś w ułamku sekundy pojęła, co brat zobaczył: Alexis! Dziewczynka przycupnęła koło wagonu stojącego przy torze, którym pędził pociąg. Przestraszona samotna istotka, ściskająca w ręce lalkę, Panią Thomas, uratowaną z "Titanica".

– O Boże! – krzyknęła Edwina. Chciała przejść pod barierką, lecz Ben odciągnął ją do tyłu.

– Nie, Edwino, nie wolno ci!

Tymczasem George biegł ku Alexis skulonej tuż przy szynach, po których nadjeżdżał pociąg. Wiedział, co się stanie, jeśli dziewczynka sparaliżowana strachem nie odsunie się na czas.

– George, uważaj! – zawołała Edwina, wyrwała się Benowi i pognała przez tory za bratem. Jej dalsze słowa utonęły w huku pędzącego pociągu.

Ben rozglądał się rozpaczliwie wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyłącznika, hamulca, alarmu, który mógłby zatrzymać rozpędzone żelastwo, lecz nic w tej sytuacji nie mógł zrobić. Wymachiwał więc tylko rękami do maszynisty, ten go jednak nie widział.

George tymczasem mknął ku Alexis jak niesiona wiatrem strzała. Edwina, która biegła za nim podkasawszy spódnicę, co chwila się potykała i przewracała na tory. Nagle obok niej z ogromną prędkością przetoczył się pociąg. Wydawało jej się, że całe wieki minęły, zanim przejechał ostatni wagon i zapłakana, roztrzęsiona Edwina mogła poszukać rodzeństwa, przekonana, że znajdzie ich zwłoki. Ujrzawszy oboje, odetchnęła z niewysłowioną ulgą – żyli! Alexis, cała pokryta kurzem, z włosami posklejanymi błotem, leżała pod wagonem stojącym na sąsiednim torze, George otaczał ją ramionami. Dobiegł do siostry w ostatniej chwili, pchnął ją i całym ciężarem ciała przygniótł do ziemi, dzięki czemu pociąg przejechał nad nimi.

Zapanowała cisza przerywana tylko płaczem Alexis i coraz odleglejszym turkotem niknącego w ciemności pociągu. Edwina osunęła się na kolana przy rodzeństwie. Nadbiegł Ben. Łzy spływały mu po policzkach, nie potrafił wykrztusić słowa. Po chwili pomógł Edwinie wstać, George podniósł się i wyciągnął Alexis spod wagonu. Ben wziął małą na ręce i zaniósł do samochodu. George troskliwie otoczył ramieniem Edwinę, która zatrzymała się, nim doszli do auta, i spojrzała na brata. W wieku trzynastu lat zachował się jak mężczyzna, jak ich ojciec. Nie jak chłopiec czy błazen, lecz naprawdę po męsku. Rozpłakała się i przytuliła go mocno.

– George, kochany… O Boże!… Tak się bałam… Myślałam… – szloch nie pozwolił jej dokończyć.

W drodze do domu Alexis przyznała się do tego, czego George się domyślił – chciała odnaleźć Filipa.

– Żebyś nigdy więcej tego nie robiła! – napominała ją Edwina surowo. Po powrocie do domu wykąpała siostrę i ułożyła w czystej pościeli w swoim łóżku. – Ale to nigdy! – powtarzała. – Przecież mogło ci się coś stać!

Najpierw na "Titanicu" i teraz znowu mała omal nie przypłaciła życiem swojej ucieczki. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. Edwina wolała nie myśleć, co by było, gdyby George nie przewrócił jej na ziemię. Alexis musiała przyrzec uroczyście, że więcej nie będzie uciekać z domu. Tłumaczyła, że bardzo tęskni za Filipem i chciała go odwiedzić.

– On niedługo przyjedzie – obiecała jej Edwina poważnym tonem. W duchu musiała przyznać, że ona też ogromnie za nim tęskni, ale skoro raz przyznała mu prawo wyboru swojej przyszłości, należało pogodzić się z jego nieobecnością.

– Mama i tatuś nie przyjechali – poskarżyła się cicho Alexis.

– To co innego. Filip przyjedzie na wiosnę. A teraz spać.

Edwina zgasiła światło i zeszła na dół do Bena. Teraz dopiero przyjrzała się sobie. Była pokryta pyłem z torów kolejowych, spódnicę miała porozrywaną, bluzkę mocno ubrudzoną, a na fryzurę wolała nie patrzeć.

– Jak ona się czuje? – zapytał Ben.

– Dobrze – odparła i pomyślała, że Alexis do końca życia już nikomu nie zaufa, nigdy nie uwierzy, że ktoś, kto odchodzi, wróci. Ocean zabierając małej matkę, pozbawił ją zarazem ufności.

– Wiesz, o czym myślę, prawda? – Ben miał smutną minę. Po wydarzeniach tego wieczora pytanie, które widniało w oczach George'a w drodze powrotnej ze stacji, powodowało, że był nieszczęśliwy, a nawet zagniewany. Kiedy Edwina układała Alexis do snu, zawiadomił policję, że dziewczynka się odnalazła. – Myślę, że sprawy zaszły za daleko, Edwino – wybuchnął. – Moim zdaniem sama nie dasz sobie rady z dziećmi. To za wiele dla jednej osoby. Dla każdego byłoby za wiele. Rodziców mieliście przecież dwoje.

– Poradzimy sobie – powiedziała cicho. Wrogość George'a wobec Bena również nie uszła jej uwagi.

– Chcesz powiedzieć, że nadal zamierzasz sama się borykać z kłopotami? – Zdenerwowanie ostatnich godzin musiało znaleźć ujście, Ben wyładowywał je więc na Edwinie, która jednak była zanadto wyczerpana, aby się z nim spierać.

– No to co mi radzisz? – zapytała sucho. – Mam ją oddać na wychowanie?

– Możesz wyjść za mąż – oświadczył.

Tego wieczoru Edwina wezwała Bena na pomoc, to prawda, ale oczekiwała wsparcia przyjaciela, nic ponadto. On jednak miał oczy pełne nadziei.

– To nie jest powód do zamążpójścia – odparła. – Nie chcę wychodzić za mąż tylko dlatego, że mam problemy z dziećmi. Zresztą zazwyczaj radzę sobie z nimi sama. A jeżeli opieka nad dziećmi przerośnie moje siły, to wynajmę kogoś do pomocy. Ale za mąż chciałabym wyjść z miłości i kochać mojego męża. Tak jak kochałam Charlesa. Na mniej nigdy nie przystanę. Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że jest mi ciężko. – Pomyślała o życiu, jakie wiedli jej rodzice, i o swoim uczuciu do Charlesa. Nie kochała Bena i wiedziała, że nigdy go nie pokocha. Choćby się złościł, choćby jego przyjaźń stała się dla niej niezbędna. – Poza tym nie sądzę, żeby dzieci były przygotowane na moje zamążpójście – dodała.

Nie zauważyła, że George, który jadł w kuchni spóźnioną kolację, właśnie stanął w drzwiach i przysłuchuje się ich rozmowie. Wszystkich zmęczyły wydarzenia tej nocy, toteż i Edwina, i Ben mówili coraz bardziej podniesionym głosem.

– Jeżeli oczekujesz ich akceptacji, to popełniasz wielki błąd, Edwino. Oni nigdy do tego nie dorosną. Chcą cię mieć wyłącznie dla siebie. Jak wszystkie dzieci są egoistami i myślą tylko o sobie… Filip, George, Alexis, dwoje najmłodszych… Nie chcą, żebyś miała własne życie, masz być w każdej chwili na ich zawołanie. Ale jak dorosną i już nie będą cię potrzebować, zostaniesz sama, a ja będę za stary, żeby ci pomóc… – Ruszył w stronę drzwi, a gdy nie odpowiedziała mu ani słowem, zatrzymał się jeszcze: – Oddajesz im całe swoje życie Edwino, chyba wiesz o tym?

Popatrzyła nań i z namysłem skinęła głową.

– Tak, wiem. Ale tego właśnie pragnę… i tak już musi być… Tego oczekiwaliby ode mnie rodzice.

– Mylisz się – rzekł ze smutkiem. – Oni by chcieli, żebyś była szczęśliwa. Chcieliby dla ciebie takiego życia, jakie im przypadło w udziale – podkreślił.

– Pewnie tak, ale to niemożliwe – powiedziała z żalem. – Niemożliwe z mojej strony. Rodzice i Charles zabrali tę część mojego życia ze sobą. Przykro mi – zakończyła.

Przysłuchujący się rozmowie George odczuł ulgę, że Edwina nie zamierza wyjść za Bena. Nie życzył sobie tego i czuł, że Filip też by tego nie chciał.

– Mnie także jest przykro, Edwino – rzekł cicho Ben.

Kiedy wyszedł, Edwina w drzwiach kuchni ujrzała George'a. Patrzyła nań zakłopotana, niepewna, czy słyszał ich rozmowę, choć wszystko na to wskazywało.

– Wszystko gra, siostrzyczko?

Pokryty jeszcze kurzem zbliżył się, spoglądając na nią z obawą w oczach.

– Owszem, jak najbardziej – odparła z uspokajającym uśmiechem.

– Nie jest ci smutno, że nie wyjdziesz za Bena? – spytał, pragnąc wiedzieć, co Edwina naprawdę czuje, a był przekonany, że nigdy go nie okłamywała i tym razem również powie mu prawdę.

– Nie, raczej nie. Gdybym go kochała, wyszłabym za niego już wtedy, kiedy oświadczył mi się po raz pierwszy.

George wyglądał na tak zaskoczonego jej słowami, aż Edwina się uśmiechnęła.

– Myślisz, że w ogóle kiedyś wyjdziesz za mąż? – wypytywał siostrę.

Na widok jego zatroskanej miny Edwina się roześmiała. Powoli godziła się z myślą, że nie założy własnej rodziny choćby z tego powodu, że zabraknie jej na to czasu. Zanadto była zajęta uganianiem się z dziećmi, pomaganiem im w nauce czy rozwiązywaniem ich problemów. Zresztą w głębi ducha wiedziała, że tego nie pragnie.

– Wątpię – odrzekła.

– Dlaczego? – spytał zaciekawiony, gdy szli schodami na górę.

– Och… z wielu przyczyn… Może dlatego, że za bardzo was kocham? – Westchnęła i poczuła, że wrócił ból gdzieś blisko serca. – A może dlatego, że kochałam Charlesa?… – dodała.

Pomyślała, że kiedy kogoś się kocha, to miłość raz na zawsze odchodzi z tą osobą i dlatego jej miłość utonęła wraz z ukochanym. Jej matka uznała, że nie potrafi żyć bez miłości, i wybrała śmierć razem z mężem. Edwina oddała swe serce Charlesowi i dzieciom. Nie potrafiła dzielić uczuć z nikim więcej.

Dotrzymała George'owi towarzystwa, gdy w łazience zmywał z siebie brud, potem utuliła go do snu jak małego Teddy'ego. Przed wyjściem z pokoju zgasiła lampę i pocałowała brata na dobranoc, po czym zajrzała do malców. Fannie i Teddy pogrążeni byli w głębokim śnie. Przez pusty pokój Filipa przeszła do siebie, gdzie Alexis, szczelnie zawinięta w kołdrę, pomrukiwała cicho. Jej złociste włosy rozrzucone były na poduszce. Edwina przysiadła na łóżku, popatrzyła na małą i po raz pierwszy od dłuższego czasu sięgnęła na dno kufra. Wiedziała, że to, czego szuka, wciąż jest w pudełku, które przyjechało z Anglii, starannie obwiązanym niebieskimi atłasowymi wstążkami.

Wyjęła pudełko, postawiła na podłodze i otworzyła. Wianek z maleńkich perełek i biały atłas zalśniły w blasku księżyca. Gdy trzymała w dłoniach swój ślubny welon, morze tiulu falowało wokół niej jak we śnie. Pomyślała, że tego wieczoru powiedziała George'owi prawdę: w jej życiu nie będzie już innego mężczyzny… Będzie Filip i George, i Alexis, i reszta rodzeństwa – lecz nikt więcej. Obdarzenie uczuciem kogoś innego mogłoby ją zbyt wiele kosztować, okazać się zanadto bolesne… Nie będzie miała męża.

Ułożyła w pudełku starannie poskładany welon, a kiedy zawiązywała wstążki, nie czuła łez, które toczyły się jej po policzkach. Dla niej życie skończyło się tam, na dalekim oceanie, gdy mężczyzna, którego kochała, odszedł… Była nieprzytomnie zakochana w Charlesie i wiedziała, że z całą pewnością nie pokocha innego.

Загрузка...