Rozdział piętnasty

Pociąg stał już na stacji. Przed wagonem, do którego miał wsiadać Filip, zebrała się cała rodzina Winfieldów. Przyszedł też Ben i pani Barnes, zjawiło się kilku kolegów chłopca i jego dwaj ulubieni nauczyciele. Filip miał swój wielki dzień. Spełniło się jego marzenie – wyjeżdżał do Harvardu.

– Tylko napisz na pewno! – Edwina czuła się jak kwoka doglądająca piskląt. Wypytywała szeptem Filipa, czy dobrze schował pieniądze, które dała mu na drogę. Skrzywił się i dłonią zburzył jej nieskazitelną fryzurę. – Przestań – ofuknęła go.

Kiedy odszedł do przyjaciół, stanęła obok Bena i rozmawiając z nim pilnowała George'a, by nie wszedł przez okno do przedziału. Na moment straciła wtedy z oczu Alexis i ogarnęła ją fala strachu. Przypomniała sobie tamtą upiorną noc, gdy siostra zniknęła, a oni szukali jej bezskutecznie, uspokoiła się jednak zaraz, dojrzawszy ją u boku pani Barnes. Alexis ze smutkiem patrzyła na brata, który za chwilę miał ich opuścić. Fannie płakała przez całą noc poprzedzającą wyjazd Filipa, również Teddy, choć miał ledwie trzy i pół roku, zdawał sobie sprawę z rozłąki.

– Mogę z tobą pojechać? – zapytał z nadzieją w głosie.

Filip pokręcił tylko głową i przewiózł braciszka na barana po przedziale. Z tej wysokości mały mógł dosięgnąć sufitu, toteż rozszczebiotał się radośnie. Edwina tuliła Fannie, ze smutkiem myśląc, że ich gromadka zaczyna topnieć. Wydało jej się, że to początek końca. Mimo to przypomniała tego ranka Filipowi, iż ojciec byłby niezmiernie rad, że jego syn wyjeżdża na studia do Harvardu, i że on sam powinien być z siebie dumny.

– Nie będziesz już nigdy taki jak przedtem – usiłowała wytłumaczyć bratu znaczenie tej chwili, lecz Filip niezbyt pojmował, o co jej idzie. – Poszerzą się twoje horyzonty, tak że kiedy wrócisz do domu, wydamy ci się inni. Bardzo mali i prowincjonalni. – Była dojrzała jak na swój wiek, a długie rozmowy, które często wiodła z ojcem, dały jej perspektywę spojrzenia nieczęsto spotykaną u kobiet. Cecha ta od samego początku pociągała w niej Charlesa, również Ben podziwiał ją za to. – Będzie mi ciebie brakowało – po raz setny powtórzyła Filipowi. Przyrzekała sobie, że powstrzyma łzy, by nie utrudniać rozstania. Chłopiec raz jeszcze zaproponował, że zostanie w domu i wraz z nią zajmie się dziećmi, lecz Edwina pragnęła, by wykorzystał swą życiową szansę. Uważała, że ma do niej prawo, jak niegdyś jego ojciec i dziadek.

– Powodzenia, synu. – Ben uścisnął Filipowi dłoń, gdy konduktor zawołał: "Proszę wsiadać!"

Edwinie serce ścisnął żal. Bez słowa patrzyła, jak Filip żegna się z przyjaciółmi i nauczycielami. Wreszcie odwrócił się, by ucałować dzieci.

– Bądź grzeczna – z powagą napominał Fannie. – Bądź grzeczna i słuchaj Edwiny.

– Będę grzeczna – obiecała dziewczynka i dwie wielkie łzy potoczyły jej się po policzkach. Od ponad roku Filip był dla niej prawie jak ojciec. – Proszę, wróć szybko…

Miała pięć i pół roku, straciła właśnie dwa zęby i patrzyła na świat największymi oczami, jakie Edwina kiedykolwiek widziała. Była słodkim dzieckiem i chciała spędzać jak najwięcej czasu w domu z braćmi i siostrami. Niestrudzenie szukała domowego ciepła, które zapewniało jej poczucie bezpieczeństwa. Mówiła, że gdy dorośnie, zostanie mamusią i będzie miała czternaścioro dzieci.

– Wrócę niedługo, Fannie… Przyrzekam…

Filip pocałował ją jeszcze raz i zwrócił się ku Alexis, z którą rozumieli się bez słów. Wiedział, jak bardzo mała go kocha: To ona była tym dobrym duszkiem, który wsuwał się na palcach do jego pokoju, gdy uczył się do późna w nocy, i przynosił mu ciasteczka i mleko. Dla małej on i Edwina byli najdroższymi osobami na świecie, z nimi podzieliłaby się wszystkim, co posiadała.

– Uważaj na siebie, Lexie… Pamiętaj, że bardzo cię kocham… Niedługo wrócę, obiecuję.

Wszyscy wiedzieli, że podobne obietnice niewiele dla Alexis znaczą, wciąż bowiem żyła jak w lunatycznym śnie, przesiadywała w pokojach rodziców, w panującej tam ciszy nasłuchiwała nieustannie ich kroków. Miała teraz siedem lat, lecz ból po stracie matki i ojca nie zmalał z upływem czasu. A teraz jeszcze Filip wyjeżdżał! Edwina obawiała się, że mała mocniej niż inne dzieci przeżyje rozstanie.

– A ty, niedźwiadku, bądź dobrym chłopcem i nie jedz za dużo czekoladek – przestrzegł Filip najmłodszego brata. Przed tygodniem Teddy zjadł całą bombonierkę i okropnie go potem bolał brzuszek. Teraz uśmiechał się z poczuciem winy, gdy Filip delikatnie zdejmował go z ramion. – Wysiadaj, paskudniku – powiedział, robiąc minę do George'a.

Konduktor po raz ostatni zawołał: "Proszę wsiadać!" i gestem nakazał odprowadzającym, by odsunęli się od pociągu. Edwina ledwo zdążyła przytulić Filipa i po raz ostatni na niego popatrzeć.

– Kocham cię, braciszku. Wracaj szybko… i dobrze się baw. My tu zawsze będziemy na ciebie czekali, ale wykorzystaj swoją szansę.

– Dzięki, Weenie… Dziękuję, że pozwoliłaś mi wyjechać… Gdybyś mnie potrzebowała, daj znać, to zaraz przyjadę – powiedział.

W jej oczach pojawiły się łzy. Skinęła głową, nie mogąc ze wzruszenia wykrztusić słowa.

– Wiem… – przylgnęła do niego. Przypomniała sobie o bolesnych rozstaniach, pożegnaniach, na które nie mieli czasu na pokładzie "Titanica". – Kocham cię… – płakała żałośnie.

Ben pomógł jej wysiąść i potem, gdy pociąg odjechał, objął ją ramieniem, aby dodać jej otuchy. Długo jeszcze widzieli powiewającą z okna chusteczkę Filipa. Fannie i Alexis płakały przez całą drogę do domu. Żadne z dzieci nie potrafiło się pogodzić z wyjazdem Filipa, pokonać żalu i bólu spowodowanego rozstaniem.

Ben pożegnał się przy bramie wjazdowej. Pogrążeni w smutku młodzi Winfieldowie weszli do domu, który bez Filipa przypominał grobowiec. Żadne nie potrafiło sobie wyobrazić, jak będą żyli bez najstarszego brata.

Tego wieczoru Fannie pomagała nakryć do stołu, Alexis jednak siedziała milcząca i co chwila wyglądała przez okno, wstrząśnięta, że opuściła ją następna osoba spośród tych, które najbardziej kochała. George zabrał Teddy'ego do ogrodu i bawili się tam, dopóki Edwina nie zawołała ich na kolację. Gdy postawiła na stole ich ulubione danie, pieczonego kurczaka, nie rozległy się jak zazwyczaj radosne okrzyki. Cała gromadka siedziała milcząca i zamyślona. Po półtora roku opieki nad rodzeństwem Edwina miała wrażenie, że tak było zawsze, że zawsze miała dwadzieścia dwa lata i piątkę dzieci wokół siebie. I nagle, niespodziewanie dla siebie samej, pomyślała, że przestaje spełniać rolę matki, zrozumiała, że Filip rozpoczyna samodzielne życie i nie będzie już potrzebował ani jej rad, ani troskliwej opieki. Ból spowodowany wyjazdem brata sprawił, że wrócił tamten ból, który przycichł, lecz nigdy całkiem nie wygasł w jej sercu. Wśród panującej przy stole ciszy zmówiła modlitwę dziękczynną, po czym poprosiła George'a, by podzielił kurczaka.

– Teraz ty jesteś panem domu – rzekła z nadzieją, że chłopiec poczuje się dorosły, ale kiedy najpierw na pół rozkrajał kurczaka nożem niby sztyletem, potem zaś jednym szybkim ruchem odciął skrzydełko, pojęła, że nie może liczyć na jego poważne zachowanie. Widać było, że pomimo trzynastu lat ani nie zdążył dorosnąć, ani nie utracił zacięcia do psot i figli. – Dziękuję, George. Jeżeli w ten sposób masz zamiar podzielić kurczaka, sama sobie poradzę.

– No co ty, Edwino… – rzekł z wyrzutem.

Odciął drugie skrzydełko i obydwie nóżki niczym korsarz dzielący łupy, aż sos kurczaka rozprysnął się wokoło, a dzieci wybuchnęły śmiechem. I wtedy Edwina mimo woli także się roześmiała, oczy jej zwilgotniały i łzy pociekły po policzkach. Bezskutecznie próbowała zachować powagę.

– George, przestań! – krzyknęła, on tymczasem, trzymając nóż jak pikę, ćwiartował dalej kurczaka. – Przestań!… Jesteś okropny…

George dokończywszy dzieła skłonił się nisko, podał jej półmisek i usiadł z zadowoloną miną na swoim miejscu.

Edwina pomyślała, że teraz, gdy George jako najstarszy ma zastąpić spokojnego i odpowiedzialnego Filipa, życie w domu nie będzie toczyło się tak gładko jak dotąd. Tyle że George to George, ktoś zupełnie inny niż jego starszy brat.

– Może napiszemy po obiedzie do Filipa? – zaproponowała Fannie poważnym tonem.

Teddy z radości aż klasnął w dłonie. Edwina spojrzała na George'a akurat w chwili, gdy bombardował groszkiem Alexis. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dwa ziarenka trafiły małą w nos i dziewczynka wybuchnęła śmiechem.

– Przestań! – zawołała Edwina, zastanawiając się, dlaczego nagle poczuła się jak dziecko. – Przestań nas rozśmieszać!… Przestań się starać, żebyśmy poczuli się lepiej!… Żebyśmy nie płakali!… – urwała, bez słowa położyła trzy ziarnka groszku na widelcu i rzuciła nimi w George'a, który zachwycony odwzajemnił jej się tym samym, Edwina zaś zręcznie trafiła go kolejnymi ziarnkami. Obserwujące bitwę młodsze dzieci piszczały z podniecenia.

A tymczasem pociąg wiózł Filipa daleko, daleko od domu – do Harvardu.

Загрузка...