Rozdział dwudziesty drugi

– Halo?… Halo! – wołała Edwina do słuchawki. Połączenie z miejscem odległym o trzy tysiące mil było okropne, ale musiała się dodzwonić do George'a. Po Święcie Dziękczynienia odczekała dwa dni, aby brat zdążył wrócić do Harvardu. Wreszcie ktoś odezwał się na drugim końcu linii. – Chcę mówić z panem Winfieldem – krzyknęła.

W słuchawce znowu rozległ się brzęczący sygnał, kiedy osoba, która odebrała telefon, poszła szukać chłopca. Po kilku chwilach George podszedł do telefonu.

– Halo?… Halo! Kto przy telefonie? – wołał, przekonany, że połączenie zostało przerwane, ponieważ w słuchawce panowała cisza.

Edwina jednak w końcu odzyskała oddech i przemówiła, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. Wystarczająco trudne było samo przekazanie bratu smutnej wiadomości, nawet gdyby nie musiała krzyczeć do słuchawki. Pragnęła oszczędzić George'owi szoku spowodowanego otrzymaniem telegramu z druzgocącą wiadomością, a nie mogła czekać, aż dotrze do niego list. Na niej spoczywał obowiązek przekazania mu tragicznej wieści. Dzieci płakały całymi dniami. Wiedziały, jak smakują łzy żalu wylewane po stracie kogoś bliskiego, bo zdążyły je już poznać, mimo że niektóre tego nie pamiętały.

– George, słyszysz mnie?

Głos Edwiny ledwo do niego dochodził.

– Tak. Co się stało?

Odpowiedź była trudna. Edwinie łzy napłynęły do oczu. Zrozumiała, że błędem było dzwonienie do brata.

– Filip… – zaczęła, lecz zanim powiedziała następne słowo, chłopiec już wiedział. Gdy usłyszał jej przepełniony smutkiem głos, krew zastygła mu w żyłach. – Dwa dni temu przyszedł telegram – szlochała. – Zginął we Francji… – Poczuła, że koniecznie musi przekazać mu wszystkie szczegóły. – Poległ z honorem. – Nie mogła mówić dalej, bo słowa uwięzły jej w gardle. Stojące na schodach dzieci spoglądały na nią w milczeniu.

– Przyjeżdżam do domu – powiedział szybko George. Łzy popłynęły mu po policzkach. – Przyjeżdżam do domu, Weenie – powtórzył.

Teraz płakali już obydwoje, a Alexis, która przysłuchiwała się rozmowie, wolno poszła schodami na samą górę, dokąd od dawna nie chodziła. Teraz jednak chciała tam być, sama z myślami o najstarszym bracie.

– George – z trudem mówiła Edwina – nie musisz przyjeżdżać… Mamy się dobrze.

Jej głos nie brzmiał przekonywająco.

– Och, Weenie… kochana… – George płakał teraz otwarcie. Myślał o Filipie i o niej, i o reszcie rodzeństwa łącznie z sobą, i o tym, jaki los jest niesprawiedliwy. Edwina miała rację. Nie powinna była pozwolić Filipowi odejść. Teraz to zrozumiał. Niestety, za późno. Za późno dla Filipa. – Będę w domu za cztery dni – powiedział stanowczo.

– George, nie rób tego… -prosiła w obawie, że jego nieobecność nie będzie dobrze widziana przez władze uczelni.

– Do zobaczenia… Poczekaj!… Jak malcy to znieśli?

– Jakoś się trzymają, oprócz Alexis, która przeżyła ogromny wstrząs. – Nie mówiła mu, że pozostali lgnęli do niej, jakby się obawiali, że ona też umrze i zostawi ich samych. – Nic im nie będzie. – Wzięła głęboki oddech, starając się nie myśleć o Filipie, o tym, jak umierał sam w zimnym błocie. Biedny dzieciak… Jakże żałowała, że nie mogła być wtedy przy nim i trzymać go w ramionach!… – A więc do zobaczenia za kilka dni – rzuciła do telefonu.

Powoli odłożyła słuchawkę. Kiedy się odwróciła, ujrzała Fannie i Teddy'ego, którzy siedzieli na schodach tuż nad jej głową, cicho popłakując. Zeszli do niej na dół i długo tulili się do starszej siostry. Edwina zaprowadziła ich potem do pokoi, lecz ostatecznie tej nocy spali w jej łóżku łącznie z Alexis, która przyszła na końcu. Wcześniej Edwina zostawiła ją w spokoju. Wiedziała, dokąd mała poszła, i rozumiała, że dziewczynka chce być sama ze wspomnieniami o Filipie, bo każde z nich tego potrzebowało.

Tej nocy długo o nim rozmawiali. Wspominali wszystko to, co było im w nim drogie. Przypominali sobie, jaki był wysoki i wytworny, jaki troskliwy, odpowiedzialny, kochający i łagodny. Lista zalet Filipa była długa i myśląc o nim, Edwina uświadomiła sobie z bólem, że nikt go nie może zastąpić.

Kiedy w nocy tuliła dzieci, wydawało jej się, że znów są w łodzi ratunkowej. Otoczeni bezmiarem wód, przestraszeni, samotni, zbici w gromadkę, zastanawiają się, czy się odnajdą. Tyle że tym razem na pewno wiedziała, iż nigdy już nie będą w komplecie.

Jakże dłużyły im się te cztery dni oczekiwania na George'a, pełne zadumy, łez i bezsilnego gniewu. Kiedy przyjechał, dom jakby ożył na nowo. Chłopiec zbiegał po schodach, trzaskał drzwiami i wpadał jak burza do kuchni. Sam jego widok sprawił, że Edwinie rozjaśniła się twarz. Gdy po przyjeździe odszukał ją w ogrodzie, uśmiechnęła się pierwszy raz od otrzymania telegramu z wiadomością o śmierci Filipa. George podbiegł i przytulił siostrę. Długą chwilę stali objęci, opłakując stratę brata.

– Cieszę się, że przyjechałeś – wyznała później, gdy maluchy były już w łóżkach, po czym spojrzała na George'a ze smutkiem. -Tak tu pusto bez niego. Wszystko wygląda inaczej, odkąd wiadomo, że… że nigdy nie wróci. Teraz nawet nie chcę wchodzić do jego pokoju – poskarżyła się.

George doskonale ją rozumiał. Tego popołudnia, gdy wrócił do domu, spędził w pokoju Filipa kilka godzin. Siedział tam i płacząc rozmyślał o zmarłym bracie, a im dłużej przebywał w pokoju, tym mocniejsze było wrażenie, że Filip jest przy nim.

– To dziwne, prawda? – mówił później do Edwiny. – Jakbym wierzył, że on żyje, że zaraz pojawi się w drzwiach… Ale tak się nie stanie. Nie możemy żyć złudzeniami, prawda, Edwino?

Znowu pomyślała o poległym bracie, o tym, jaki był poważny i odpowiedzialny, jak z całym poświęceniem pomagał jej w opiece nad dziećmi. George, który wolał wpuszczać żaby do cudzych łóżek, był zupełnie inny, ale teraz cieszyła się, że ma go przy sobie.

– Tak samo przeżywałam śmierć rodziców i Charlesa – przyznała się Edwina. – Zdawało mi się, że kiedyś wrócą, ale przecież były to tylko nieziszczalne marzenia.

– Byłem wtedy za mały, żeby zrozumieć, co przeżywasz – rzekł cicho George. Teraz w pełni ją rozumiał. – To musiało być dla ciebie okropne, Weenie… Mam na myśli Charlesa. – Po chwili zaś dodał: – Potem chyba na nikim nigdy ci nie zależało, prawda?

Wiedział, że podobała się Benowi, ale przecież nigdy nie była w nim zakochana i nie sądził, żeby poza nim miała innych poważnych adoratorów.

Edwina z uśmiechem potrząsnęła głową.

– Nie przypuszczam, żebym pokochała innego mężczyznę. Może ta jedna miłość wystarczy mi na całe życie?… Tylko Charles… – głos jej się załamał, gdy mówiła o zmarłym narzeczonym.

– To niesprawiedliwe… Zasługujesz na coś więcej – powiedział George. – Nie chciałabyś mieć własnych dzieci?

Na te słowa Edwina roześmiała się, dyskretnie ocierając łzy żalu za starszym bratem.

– Myślę, że dzieci akurat miałam dość. Pięcioro wystarczy w zupełności, nie sądzisz?

– Jednak to nie to samo – zauważył George.

Edwina roześmiała się na widok jego poważnej miny.

– Powiedziałabym, że prawie to samo. Obiecałam mamie, że się wami zaopiekuję, i dotrzymałam słowa. Nie mam ochoty zaczynać nowego życia. A poza tym jestem już za stara. – Mówiąc to, nie sprawiała wrażenia osoby, która żałuje, że jej życie nie potoczyło się inaczej. Wspominała jedynie o tęsknocie za ukochanymi osobami. Ale tamta strata spowodowała przecież, że ci, którzy zostali, byli jej teraz jeszcze drożsi. – Kiedy wracasz na uniwersytet?-zapytała.

George zanim odpowiedział, przez chwilę przyglądał jej się z powagą.

– Chcę o tym porozmawiać, ale jeszcze nie dzisiaj… Może jutro. – Wiedział, że ją zmartwi, ale decyzję podjął, zanim wrócił do Kalifornii.

– Czy coś się stało? Masz jakieś kłopoty, George? – usiłowała dociec Edwina. W przypadku George'a nie byłaby nimi zaskoczona. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, by ułatwić mu wyznanie. Choć udawał dorosłego, dla niej pozostał pełnym wigoru chłopcem, którego aż rozsadza energia.

George, jakby lekko urażony, pokręcił głową.

– Nie mam żadnych kłopotów, Weenie. Ale nie wracam na uniwersytet.

– Co takiego? – zdumiała się. Od trzech pokoleń wszyscy mężczyźni w ich rodzinie kończyli Harvard. W przyszłości miał tam studiować również Teddy, a później dzieci jej braci powinny kontynuować tradycję.

– Dlaczego? – spytała krótko.

– Bo to nie jest i nigdy nie było miejsce dla mnie. Owszem, nieźle się bawiłem, ale nie tego pragnę, Weenie. Chcę czegoś całkiem innego. Marzę o prawdziwym świecie… o czymś nowym, ekscytującym, pełnym życia… Nie interesują mnie greckie rozprawy ani tłumaczenia mitologii. To było dobre dla Filipa, ale nie dla mnie. Nigdy mnie to nie zajmowało. Już wolałbym wrócić do domu i pójść do pracy.

Edwina była wstrząśnięta, wiedziała jednak, że nie ma sensu przekonywać brata, iż źle robi. Może jak nie będzie na niego naciskać, pewnego dnia z własnej woli wróci na uniwersytet? Nie mogła pogodzić się z myślą, że George nie otrzyma dyplomu. Nawet Filip, chociaż poszedł na wojnę, zamierzał później ukończyć studia.

Wałkowali sprawę przez kilka dni, potem Edwina przedyskutowała ją z Benem i wreszcie, dwa tygodnie później, George rozpoczął terminowanie w redakcji. Edwina chcąc nie chcąc musiała przyznać, że takie rozwiązanie będzie najlepsze, zwłaszcza że teraz, po śmierci Filipa, nie było nikogo, kto mógłby się zająć wydawnictwem. George musi się wiele nauczyć, ale może za rok czy dwa będzie w stanie podołać obowiązkom. Cóż, nie mieli wyboru.

Uśmiechała się do swych myśli, gdy co rano wybiegał do wydawnictwa. Wyglądał jak dziecko udające własnego ojca. Zrywał się z łóżka zwykle za późno i zdyszany, w przekrzywionym krawacie, zjawiał się na śniadaniu w samą porę, by podroczyć się z dziećmi. Potem, po wypiciu trzech garnuszków mleka i nakarmieniu owsianką kota, chwytał jakiś owoc i wypadał za drzwi, po drodze wołając do niej, że wróci w okolicy obiadu. Codziennie dzwonił z pracy, zazwyczaj po to, by opowiedzieć jej nowy dowcip i zapytać, czy nie ma nic przeciwko temu, że zje kolację poza domem. Oczywiście nie broniła mu tych przyjemności.

Romantyczne przeżycia George'a stały się w mieście legendarne, toteż gdy rozeszła się wieść o jego powrocie, niemal codziennie był zapraszany na przyjęcia. Crockerowie, Youngowie, Sprecklesowie szukali jego towarzystwa, zapraszali także Edwinę, ona jednak wolała zostawać w domu i tylko od czasu do czasu wychodziła z bratem. Niewątpliwie był atrakcyjnym kompanem, ale jej nie zależało już na uczestniczeniu w przyjęciach. Natomiast George świetnie się na nich bawił, o wiele lepiej niż w pracy.

Edwina zmusiła wprawdzie brata, aby brał udział w zebraniach zarządu, lecz zauważyła, że popołudniami urywa się z wydawnictwa, i dokładnie zbadawszy sprawę odkryła, że gdy tylko może, wymyka się do kina.

– Na miłość boską, George, bądź poważny! Ta gazeta będzie kiedyś należała do ciebie – nakrzyczała na niego w czerwcu.

George przeprosił ją i obiecał poprawę, ale w następnym miesiącu Edwina stwierdziła, że nadal postępuje tak samo. Zagroziła wtedy, że zawiesi mu pensję, jeżeli nie będzie pilnował pracy.

– Nic na to nie poradzę, Edwino, to nie dla mnie. Pracownicy kłaniają mi się w pas i mówią do mnie "panie Winfield", a ja oglądam się za siebie sądząc, że zwracają się do ojca. To nie dla mnie!

– To naucz się, do diabła, jak masz się zachowywać. Ja bym tak zrobiła na twoim miejscu!

Była na niego wściekła, George jednak miał dość nacisków i nalegań z jej strony i nie omieszkał jej o tym zakomunikować.

– To dlaczego sama nie zajmiesz się gazetą? – spytał zaczepnie. – Decydujesz o wszystkim: o domu, dzieciach, mną też chciałabyś rządzić tak, jak rządziłaś Filipem.

Edwina wymierzyła mu siarczysty policzek i do George'a wtedy dopiero dotarło, że przesadził. Przepraszał ją jak umiał. Powiedział o kilka słów za dużo i rozumiał to.

– Edwino, przebacz mi – prosił. – Na chwilę zgłupiałem i nie wiedziałem, co mówię.

– A więc w ten sposób o mnie myślisz? Uważasz, że wami rządzę? Twoim zdaniem tak to wygląda? – Po policzkach spływały jej łzy. – A co miałam robić, kiedy mama i tato umarli? Usiąść i rozpłakać się?… Pozwolić, żebyście wyrośli na dzikusów?… Kto miał utrzymać rodzinę w jedności, ocalić majątek? Ciotka Liz, wuj Rupert?… A może ty, zajęty wrzucaniem żab do cudzych łóżek?… Kto miał zatroszczyć się o to wszystko? Taty już nie było – rozżaliła się na dobre i wyrzucała z siebie to, co dotąd skrywała. -Mama wolała umrzeć z nim… Dla ojca i dla Filipa, dla mężczyzn, nie było miejsca w łodziach. Ojciec więc "musiał" zostać na pokładzie, ale mama została z własnej woli, bo chciała być z nim. Filip powiedział mi później, że nie chciała wsiąść do ostatniej szalupy. Wolała umrzeć z ojcem – mówiła, po raz pierwszy dzieląc się myślami, które ją dręczyły przez ostatnie pięć lat. Zawsze ją zastanawiało, dlaczego Kate wolała umrzeć z mężem, na to pytanie szukała odpowiedzi i nie potrafiła jej znaleźć. – A więc kto został, George? – ciągnęła. – Kto miał się wami zaopiekować? Zostałam ja… i ty, dwunastoletni chłopiec… i Filip, który miał ledwo szesnaście lat. Wybór musiał paść na mnie. A jeżeli ci się nie podoba sposób, w jaki się wami opiekowałam, to bardzo mi przykro.

Stali w pomieszczeniu, które było kiedyś gabinetem ojca. Edwina odwróciła się od brata, by ukryć mokrą od łez twarz.

– Przepraszam, Weenie – rzekł George, przerażony tym, co zrobił. – Kocham cię… i byłaś wspaniała… Zdenerwowałem się, bo czuję, że redakcja nie jest miejscem dla mnie i nic na to nie poradzę. Przykro mi… Nie jestem ojcem… ani Filipem… ani tobą… Jestem sobą, a gazeta i uczelnia mi nie odpowiadają. – W jego oczach pokazały się łzy, bo czuł, że zawiódł siostrę. – Nie potrafię być taki jak oni. Harvard nie ma dla mnie żadnego znaczenia, Weenie. I zupełnie się nie znam na wydawaniu gazety. Chyba nigdy bym się tego nie nauczył – rozpłakał się. – Przepraszam, Weenie.

– A co byś chciał robić? – spytała łagodnie Edwina. Kochała go takim, jaki był, szanowała za to, co sobą przedstawiał, musiała wszakże pokierować jego życiem.

– To, o czym zawsze marzyłem: chcę pojechać do Hollywood i kręcić filmy.

Nie miał jeszcze dziewiętnastu lat, toteż myśl, że George wyjedzie do Hollywood, wydała się Edwinie niedorzeczna.

– Jak zamierzasz się do tego zabrać? – pytała mimo to dalej.

Oczy rozbłysły mu, gdy usłyszał pytanie.

– Wujek mojego kolegi ze szkoły prowadzi studio filmowe. Kolega powiedział mi, że gdybym zamierzał coś robić w tej branży, to powinienem się z nim skontaktować.

– George – westchnęła Edwina – przecież to mrzonki.

– Skąd wiesz? A nuż zostanę sławnym producentem filmowym?

Obydwoje zaczęli się śmiać przez łzy. Edwina bardzo by chciała, żeby spełniło się marzenie brata, wiedziała jednak, że to czyste szaleństwo.

– Pozwolisz mi spróbować? – popatrzył na nią błagalnie.

– A jeżeli nie pozwolę? – spytała surowo. Rozczarowanie, które ujrzała na jego twarzy, wzruszyło ją.

– To zostanę tu i będę się sprawował jak należy – odrzekł markotnie. – Ale jeśli mi pozwolisz, to przyrzekam, że będę przyjeżdżał do domu co weekend i sprawdzał, jak sobie radzisz.

Ostatnie zdanie wypowiedział tak żarliwie, że Edwina się roześmiała.

– A co pocznę z pannami, które ciągniesz zawsze ze sobą?

– Zostawimy je w ogrodzie – uśmiechnął się szeroko. – To co? Pozwolisz mi spróbować?

– No, może… – powiedziała w zadumie i spojrzała nań ze smutkiem. – A co mam zrobić z gazetą?

– Nie wiem – przyznał otwarcie. – Ale nie sądzę, żebym ja mógł ją kiedykolwiek poprowadzić.

Od dłuższego już czasu myśl o wydawnictwie przyprawiała Edwinę o ból głowy. Wiedziała, że już wkrótce, z braku kogoś, kto zająłby się interesami, gazeta albo przestanie istnieć, albo trzeba będzie do niej dokładać.

– Chyba przyjdzie mi ją sprzedać – zastanawiała się na głos. Dotąd tylko Filip myślał serio o pracy w wydawnictwie, a trudno było przewidzieć, co będzie w przyszłości interesowało Teddy'ego, który miał dopiero osiem lat. Jedno Edwina wiedziała na pewno: nie miała już siły ciągnąć tego dalej.

George popatrzył na nią z żalem.

– Nie jestem Filipem, Weenie.

– Wiem – uśmiechnęła się. – Ale kocham cię takiego, jaki jesteś.

– Czy to znaczy?… – nie miał odwagi dokończyć.

Edwina zaśmiała się i skinęła głową. Objęła go ramionami.

– Tak, szkarado, idź… Zostaw mnie teraz samą – westchnęła z udawaną złością. Gdy siedem miesięcy wcześniej, po śmierci Filipa, potrzebowała go, natychmiast przybył na jej wezwanie, ale wiedziała, że praca w redakcji nie da mu szczęścia i będzie ją uważał za beznadziejną wegetację. A kto wie? Może istotnie kiedyś zostanie dobrym fachowcem w świecie filmu? – Aha – przypomniała sobie – kim jest wuj tego twojego kolegi? Czy to człowiek dobry w tej branży, godny szacunku?

– Najlepszy! – Podał jej nazwisko, którego nigdy dotąd nie słyszała, po czym trzymając się za ręce wyszli z gabinetu ojca.

Edwinie pozostało mnóstwo spraw do przemyślenia, musiała podjąć wiele decyzji, ale George wybrał już swoją drogę. Jechał do Hollywood, co wydawało się Edwinie skończonym szaleństwem.

Загрузка...