Rozdział jedenasty

Letnie dni upływały im leniwie na codziennych zajęciach i przyjemnościach. W lipcu, jak co roku za życia rodziców, Edwina pojechała z rodzeństwem nad jezioro Tahoe do obozowiska, które wynajmowali od przyjaciół ojca. Tam zawsze spędzali część lata, a Edwina starała się, by w miarę możliwości nic w ich życiu nie uległo zmianie. Mieszkali w kilku pozbawionych komfortu, lecz uroczych chatkach. Chłopcy łowili ryby i jeździli na rowerach, Edwina chlapała się w jeziorze z Teddym i dziewczynkami. Zaznawali tam prawdziwego wytchnienia i widać było wyraźnie, że dzieci zaczynają nareszcie dochodzić do siebie. Wypoczynek był im wszystkim bardzo potrzebny. Edwinę również przestały w końcu nękać sny o owej strasznej kwietniowej nocy. Gdy leżała w łóżku myśląc o tym, co robili przez cały dzień, od czasu do czasu pozwalała sobie powspominać poprzednie wakacje, które spędziła tu z Charlesem. Wtedy myśli jej wracały do niego, a wspomnienia były słodkie i bolesne.

Poprzedni pobyt nad jeziorem wyglądał inaczej. Ojciec zabierał chłopców na wycieczki, a ona z matką odbywały długie spacery brzegiem jeziora, zbierając po drodze bukiety polnych kwiatów. Rozmawiały o życiu, mężczyznach, zakładaniu rodziny i wychowywaniu dzieci i wtedy po raz pierwszy opowiedziała matce o swej wielkiej miłości do Charlesa. Nie było to wprawdzie dla nikogo tajemnicą i George kpił z niej bezlitośnie, lecz Edwina nie dbała o to. Chciała, by o jej uczuciu wiedział cały świat. Jakże była zachwycona, gdy Charles przyjechał do nich z San Francisco! Przywiózł słodycze dla dziewczynek, nową hulajnogę dla George'a i stos pięknie oprawionych książek dla Filipa. Dzieci bardzo ucieszyły się z prezentów. Później Edwina poszła z Charlesem na długi spacer po lesie.

Czasami, gdy wspominała te chwile, trudno jej było powstrzymać łzy; zmuszała się więc, by myśleć o teraźniejszości. Dla niej letni wyjazd z rodzeństwem był przede wszystkim wyzwaniem. Starała się zastępować im matkę, a jakże mała czuła się w jej cieniu! Uczyła Alexis pływać, czuwała nad Fannie, która bawiła się lalkami na brzegu jeziora, strzegła Teddy'ego nie odstępującego jej ani na krok, z Filipem godzinami rozmawiała o Harvardzie. Musiała być teraz dla dzieci matką, ojcem, przyjacielem, autorytetem, nauczycielem i doradcą.

Po tygodniu niespodziewanie odwiedził ich Ben, jak dawniej przywożąc wszystkim prezenty – dla Edwiny kilka nowych książek. Wniósł atmosferę radości i ożywienia. Młodsze dzieci traktowały go jak ulubionego wuja, ucieszyły się zatem z jego wizyty. Alexis roześmiała się radośnie biegnąc go powitać. Jej jasne loki rozwiewały się na wietrze. Była boso, bo właśnie razem z Edwiną wyszły z wody. Wyglądała jak rozbawiony źrebaczek, podczas gdy Teddy w ramionach starszej siostry przypominał niezgrabnego misia. Na ten widok Ben nieomal rozpłakał się ze wzruszenia. Uzmysłowił sobie, jak bardzo jego przyjaciel musiał kochać swoją czeredkę, i zrozumiał, jak wiele znaczy dlań rodzina Berta. Na chwilę owładnęła nim gorycz po stracie przyjaciela, szybko się jednak rozchmurzył.

– Świetnie wyglądacie – powiedział. Uśmiechnął się, gdy Edwina postawiła na ziemi Teddy'ego, który pobiegł radośnie za Alexis.

Edwina odsunęła z czoła lok ciemnych błyszczących włosów i z pogodnym wyrazem twarzy powiedziała wesoło:

– Dzieci świetnie się tu bawią.

– Na ciebie Tahoe też dobrze działa. – Ben z zadowoleniem patrzył na jej beztroską, ożywioną twarz, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, dzieci opadły go jak osy.

Bawił się z nimi przez całe popołudnie, a wieczorem zamyślony siedział z Edwiną na werandzie w blasku zachodzącego słońca.

– Cudownie jest być tu znowu – pierwsza przerwała milczenie Edwina. Nie powiedziała, że to miejsce przypomina jej rodziców, lecz obydwoje o tym pomyśleli.

Edwina wiedziała, że z Benem może rozmawiać o tym, z czego nie zwierzyłaby się nikomu innemu. Był przecież najbliższym przyjacielem jej rodziców. Dziwnie się czuła odwiedzając miejsca, gdzie zawsze jeździła z nimi. Jakby się spodziewała, że ich tu spotka. Wrażenie to zniknęło, gdy z rodzeństwem spenetrowali ulubione zakątki rodziców i po raz kolejny musieli się pogodzić z okrutną prawdą, że matka i ojciec odeszli od nich bezpowrotnie. Odszedł też Charles. Jakże ciężko jej było uwierzyć, że już nigdy nie przyjedzie do niej z Anglii!

Cóż, i ona, i dzieci musieli żyć dalej, na okrasę mając tylko wspomnienia. Edwina zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od katastrofy potrafili bawić się i odpoczywać. I gdy tak siedziała u podnóża gór w zapadającym zmierzchu, niespodziewanie dla siebie samej zaczęła rozmawiać z Benem o rodzicach. Wybuchnęła śmiechem, a Ben jej zawtórował, gdy wspominali dawne przygody, na przykład tę, gdy Bert wystraszył Kate i Edwinę, zakradłszy się do chatki odziany w wielką niedźwiedzią skórę.

Wspominali wyprawy na ryby nad ukryty pośród gór strumień i dni spędzone na jeziorze w wypożyczonej łódce. Wspominali przeróżne psoty i razem spędzone chwile. I po raz pierwszy od wielu tygodni wspomnienia te nie były dla Edwiny bolesne, lecz przynosiły ulgę. Razem z Benem potrafiła się śmiać, kiedy rozmawiali o przeszłości, a późną nocą, gdy wciąż chichotali nie mogąc się rozstać, zrozumiała, jak potrzebna jej była taka pogawędka. Postanowiła, że koniecznie musi tak czasami gwarzyć z dziećmi. Dzięki tym wspomnieniom rodzice schodzili z piedestału, na który wyniosła ich tragiczna śmierć, stawali się na powrót bliskimi ludźmi.

– Świetnie sobie radzisz – pochwalił ją Ben.

Ucieszyły ją jego słowa, bo nie zawsze miała co do tego pewność.

– Staram się, jak mogę – westchnęła. Dzieci nie całkiem się otrząsnęły z przeżyć: Alexis nadal była wystraszona, a George przygaszony. Dwójka najmłodszych ciągle miewała koszmary. – To nie zawsze jest łatwe – dorzuciła.

– Wychowywanie dzieci nigdy nie jest łatwe – pocieszył ją Ben, po czym dodał to, co od dawna chciał jej powiedzieć: – Powinnaś więcej się obracać między ludźmi. Twoi rodzice byli bardzo towarzyscy. Zajmowali się nie tylko wychowywaniem was. Podróżowali, odwiedzali przyjaciół, twoja matka interesowała się mnóstwem spraw, ojciec wiele czasu poświęcał wydawnictwu.

– Uważasz, że powinnam podjąć jakąś pracę? – droczyła się Edwina.

Patrząc na nią uważnie, Ben przecząco pokręcił głową.

– Nie, chciałem tylko powiedzieć, że powinnaś częściej wychodzić z domu i odwiedzać znajomych. – W okresie narzeczeństwa wciąż gdzieś z Charlesem bywali. Ben, który często gościł wtedy u nich na kolacji, uwielbiał patrzeć, jak wystrojona w piękne suknie, z oczami roziskrzonymi szczęściem, szła przytulona do Charlesa. Do takiego życia była stworzona, a nie do roli mniszki czy owdowiałej matki. Miała przed sobą całe życie, niewątpliwie inne niż dawniej, ale przecież nie złożone z pasma udręk i na pewno nie zakończone. – Gdzie się podziały te wspaniałe przyjęcia, na które… chodziłaś? – zawahał się, bo na krótką chwilę poczuł lęk przed wymówieniem na głos imienia Charlesa. Nie chciał sprawiać jej bólu.

– Nie pora na to – odparła Edwina ze spuszczonymi oczami.

Za wcześnie było na bale, które przypominałyby jej Charlesa, czyniąc jego nieobecność trudniejszą do zniesienia. Nie sądziła, by miała kiedykolwiek prowadzić życie towarzyskie, zresztą wcale jej to nie nęciło. Nadal ubierała się wyłącznie na czarno i ani na chwilę nie rozstawała się z dziećmi. Przypomniała Benowi, że wciąż nosi żałobę po rodzicach.

– Edwino – stanowczo rzekł Ben – musisz naprawdę częściej bywać z ludźmi.

– Może kiedyś… – odparła bez przekonania, mimo to Ben liczył, że wkrótce zmieni zdanie. Miała dwadzieścia jeden lat, a prowadziła życie starej kobiety. Jej ostatnich urodzin właściwie nie uczczono, a zostały zauważone tylko dlatego, że osiągnęła pełnoletniość i mogła sama podpisywać dokumenty.

Tej nocy Ben spał w chatce z chłopcami, ciesząc się ich towarzystwem. O piątej rano zabrał ich na ryby, a gdy wrócili triumfujący i pachnący wodorostami, Edwina przygotowywała właśnie śniadanie. Parę dni wcześniej zatrudniła Sheilę, irlandzką służącą, bardzo miłą dziewczynę, nie zdążyli jednak do niej jeszcze przywyknąć. Wciąż brakowało im Oony. Sheila wkradła się w łaski wędkarzy czyszcząc ryby, które złowili, Edwina zaś sarkając przyrządziła je na śniadanie. Chłopcy wzbudzili ogólne zdziwienie, wracając z takim łupem, nie musieli się więc choć raz tłumaczyć, czemu wracają z pustymi rękami.

Szybko minęło kilka szczęśliwych dni w towarzystwie Bena. Młodzi Winfieldowie ogromnie żałowali, że musi ich opuścić i wracać do miasta. Kiedy żegnali się po obiedzie, Edwina przypomniała sobie, że ostatni raz widziała braci przed południem. Powiedzieli, że idą na spacer, a potem będą pływać. Gdy rozmawiała z Benem, niespodziewanie zjawił się Filip.

– Wiesz, co zrobił ten podlec? – zawołał, z trudem łapiąc oddech. Był zły, zasapany i najwyraźniej bardzo wystraszony. Edwinie mocno zabiło serce. – Zabrał się i poszedł, jak ja się zdrzemnąłem nad strumieniem. A jak się obudziłem, na wodzie zobaczyłem jego buty, kapelusz i koszulę!… Kijem zgruntowałem cały strumień, nurkowałem do samego dna… – mówił, Edwina zaś zauważyła, że ręce ma podrapane i pokryte mułem, paznokcie połamane, a ubranie mokre i podarte. – Myślałem, że się utopił! – krzyczał chłopiec połykając łzy strachu i wściekłości. – Myślałem… – odwrócił się, by nie widzieli jego łez, i całym jego ciałem wstrząsnął szloch. Rzucił się do George'a, który właśnie wszedł na polanę, wykręcił mu boleśnie ucho, chwycił go za ramiona i mocno nim potrząsnął. – Żebyś nigdy więcej czegoś takiego nie robił!… Jak będziesz chciał ode mnie odejść, masz mi o tym powiedzieć! – krzyczał.

George z trudem hamował łzy, niemrawo oddając bratu kuksańce.

– Powiedziałbym ci, gdybyś nie spał. Ty zawsze albo śpisz, albo czytasz… Nawet nie umiesz łowić ryb! – wykrzykiwał, co mu ślina na język przyniosła.

– Pamiętasz, co tata powiedział w zeszłym roku? – wołał Filip. – Że nie wolno odchodzić bez opowiedzenia się komuś, rozumiesz?

Filip wyładowywał gniew i strach o brata i równocześnie bolesną świadomość, że stracili rodziców i mają teraz tylko siebie. George nie zamierzał się jednak poddać. Ze złością popatrzył na brata.

– Niczego nie muszę ci mówić! Nie jesteś moim ojcem!

– Teraz odpowiadasz przede mną!

Gniew Filipa potężniał, rosła też wściekłość George'a, aż rzucił się na brata, który zdążył uchylić się przed ciosem.

– Przed nikim za nic nie odpowiadam! – krzyczał George. Łzy strumieniem spływały mu po twarzy. – Nie jesteś moim tatą i nigdy nie będziesz. Nienawidzę cię!

Ben postanowił się w końcu wtrącić. Spokojnie podszedł do chłopców i rozdzielił ich. Edwina cicho płakała. Nie mogła patrzeć, jak jej bracia walczą ze sobą.

– No dobrze, panowie, wystarczy! – Ben odciągnął na bok rozsierdzonego George'a.

Z Filipa wolno opadały emocje, wreszcie spojrzał gniewnym wzrokiem na Edwinę, po czym wszedł do chatki i zatrzasnął za sobą drzwi. Rzucił się na posłanie, szlochając na wspomnienie strachu, że George się utopił, i ze strasznej tęsknoty za ojcem.

Ten incydent dowiódł, że chłopcy są nerwowo wyczerpani, a pamięć o ojcu jest w nich wciąż żywa.

Ben pożegnał się z chłopcami, którzy w końcu ochłonęli, i jeszcze raz z Edwiną. Popołudniowe zdarzenie przypomniało mu to, o czym myślał od dawna: rodzina jest dla Edwiny zbyt wielkim ciężarem. Przez moment zastanawiał się, czy nie powinien był zmusić jej, by zamieszkali w Anglii z wujem i ciotką, zaraz jednak odpowiedział sobie, że byłaby tam nieszczęśliwa. Postąpiła, jak chciała – wybrała rodzinę i znajome miejsca i chociaż czasami nie było jej łatwo, była szczęśliwa.

– Nic się nie stało – zapewniała Bena. – Filipowi dobrze zrobił taki wybuch, a George powinien zrozumieć, że nie może sobie na wszystko pozwalać. Przy następnej okazji pomyśli dwa razy, zanim odejdzie gdzieś bez słowa.

– A co będzie z tobą? – zapytał Ben. Jak długo mogła sama borykać się z kłopotami? Dwaj pełni energii chłopcy, prawie mężczyźni, i trójka małych dzieci. I znikąd pomocy. Musiał jednak przyznać, że nie narzekała.

– Ze mną? Przecież jestem zadowolona – rzekła ze spokojem w głosie i Ben jej uwierzył. – Kocham ich – dorzuciła.

– Ja również. Ale martwię się o ciebie. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, Edwino, wystarczy zagwizdać, a przybiegnę z pomocą – powiedział. Pocałowała go z wdzięcznością w policzek. Patrzył na nią, dopóki nie przestała machać doń ręką, po czym uruchomił silnik samochodu i odjechał.

Загрузка...