Na "Titanicu" czas upływał przyjemnie na rozrywkach, których statek dostarczał bez liku. Zamknięty świat, który oddano podróżnym na czas przeprawy przez ocean, był nierealnie beztroski i radosny. Oprócz rozkoszy podniebienia pasażerom oferowano grę w squasha, kąpiel w basenach, a nawet turecką łaźnię.
Filip i Charles spędzili już kilka miłych godzin na boisku do squasha, z rana zdążyli popedałować na rowerach gimnastycznych i dosiąść mechanicznych koni, natomiast Edwina wypróbowała elektrycznego wielbłąda. George spędzał czas w windach, zawierając coraz to nowe znajomości. Cała rodzina spotykała się dopiero na lunchu. Później Oona układała Teddy'ego, Alexis i Fannie do poobiedniej drzemki, a Kate i Bertram spacerowali po pokładzie, mogąc wreszcie spokojnie porozmawiać, na co od lat nie mieli czasu.
Kolację pasażerowie spożywali w ogólnej jadalni lub w wytwornej restauracji "A la Carte". Tam też drugiego dnia podróży kapitan Smith przedstawił Winfieldów państwu Astor. Na podstawie paru uwag rzuconych przez panią Astor, dużo młodszą od męża, Kate zorientowała się, że niebawem przyjdzie na świat ich dziecko. Astorowie sprawiali wrażenie bardzo zakochanej pary. Gdziekolwiek ich spotykała, rozmawiali ze sobą czule lub trzymali się za ręce. Raz natknęła się na nich w pobliżu ich apartamentu, gdy całowali się namiętnie.
Kate polubiła także Strausów. Nigdy wcześniej nie widziała dwojga ludzi równie zgodnych i wciąż okazujących sobie tak wiele miłości pomimo tylu przeżytych wspólnie lat. W rozmowie z panią Straus Kate odkryła, że dama ta posiada rzadko spotykane poczucie humoru.
Pierwszą klasą podróżowało w sumie trzystu dwudziestu pięciu pasażerów, w tym sporo ciekawych i sławnych osobistości. Kate ucieszyła się z poznania Helen Churchill Candee, autorki kilku powieści i osoby o szerokich horyzontach, stale pochłoniętej wieloma sprawami. Sporo owych "spraw" odwzajemniało zainteresowanie pisarki – Kate wielokrotnie spotykała piękną panią Candee w otoczeniu co najmniej pół tuzina mężczyzn, i to najatrakcyjniejszych. Do grona tego, choć był równie przystojny, nie zaliczał się oczywiście Bertram Winfield.
– Spójrz, jak by mogło wyglądać twoje życie, gdybyś nie wyszła za mnie – drażnił się z żoną, gdy mijali leżak Helen Candee otoczony wianuszkiem adoratorów, którzy z zapartym tchem czekali na każde słowo spływające z jej warg. Odeszli już dość daleko, a uszu Kate wciąż dolatywał egzaltowany śmiech pisarki. Słowa męża bardzo ją rozbawiły. Kate Winfield nie przyszłoby nawet do głowy, że mogłaby wieść życie takie jak Helen Candee. Przecież ona poza dziećmi i mężem świata nie widziała!
– Obawiam się, kochanie, że marna byłaby ze mnie "femme fatale".
– A to czemu? – wydawał się dotknięty, jak gdyby skrytykowała jego wybór. – Jesteś niespotykanie piękną kobietą.
– Oj, ty głuptasku! – pocałowała go w policzek i potrząsnęła głową, przybierając dziewczęcy wyraz twarzy. – Myślę, że przyszłam na świat, żeby biegać z chusteczką i wycierać domownikom nosy. Chyba zostałam stworzona do roli matki.
– Cóż za niepowetowana strata… Mogłabyś mieć pół Europy u swych stóp, tak jak niezrównana pani Candee – przekomarzał się z nią Bert, w pełni odwzajemniający uczucia żony.
– Ja wolę mieć tylko ciebie u stóp, Bertramie Winfield. Cóż bym poczęła z tłumem nadskakujących mi mężczyzn?
– Zdaje się, że powinienem być wdzięczny losowi – zauważył z uśmiechem Bert. Pomyślał o latach, które spędzili razem, wspólnie dzieląc zarówno radosne chwile, jak i troski. Los pozwolił im być nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.
– Mam nadzieję, że Edwina i Charles będą równie szczęśliwi jak my – powiedziała cicho Kate, wyrażając na głos nurtujące ją myśli.
– Ja też mam taką nadzieję. – Pomimo przejmującego chłodu, który panował tego popołudnia, Bert zatrzymał się i tuląc żonę czule ją pocałował. – Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham – szepnął jej do ucha.
Kate popatrzyła na męża z uwagą. Wydawał jej się poważniejszy niż zazwyczaj i bardzo napięty. Delikatnie pogłaskała go po policzku.
– Dobrze się czujesz? – zapytała.
– Nie najgorzej – odrzekł – ale uświadomiłem sobie, że czasem nie zaszkodzi wypowiedzieć na głos to, co się myśli.
Spacerowali po pokładzie trzymając się za ręce. Było niedzielne popołudnie. Rankiem wysłuchali mowy kapitana Smitha i zmówili modlitwę "za tych co na morzu". Dzień był bezwietrzny, ale robiło się coraz chłodniej, toteż prawie wszyscy pasażerowie schronili się pod dachem. W pobliżu sali gimnastycznej Winfieldowie znów ujrzeli panią Candee, tym razem w towarzystwie młodego Hugha Woolnera. Minąwszy ich, postanowili wejść do salonu na herbatę, bo na zewnątrz bardzo się już ochłodziło. Zauważyli tam Johna Jacobsa Astora pijącego herbatę w towarzystwie swej młodej żony Madeleine, a po chwili w głębi sali zobaczyli George'a i Alexis siedzących przy stoliku z dwiema starszymi paniami.
– Popatrz no na niego! – skrzywił się Bert. – Bóg jeden wie, co wyrośnie z tego chłopca. Czasami skóra mi cierpnie na samą myśl o tym.
Zostawiwszy żonę, poszedł przedstawić się damom, które gościły jego dzieci. Podziękował im za uprzejmość i poprowadził swe latorośle do stolika, przy którym czekała na nich Kate.
– Coście tu robili? – zapytał po drodze, mocno zaskoczony, ponieważ z miny Alexis wnioskował, że najwyraźniej odpowiadało jej towarzystwo dwóch obcych osób, a to nieczęsto jej się zdarzało. – Gdzie Oona? – indagował.
– Poszła na dół do swojej kuzynki, a maluchy zostawiła ze stewardesą. Obiecałem jej, że zaprowadzę Alexis do ciebie – z zadowoloną miną odpowiedział George.
– George zabrał mnie do sali gimnastycznej i na basen – pochwaliła się Alexis. – A potem jeździliśmy windami, tam i z powrotem, aż George uznał, że ktoś powinien nas poczęstować ciasteczkami. No i udało nam się znaleźć te panie. Były bardzo miłe – opowiadała z rozpromienioną buzią o swej przygodzie jak o czymś zupełnie oczywistym. – Powiedziałam im, że jutro są moje urodziny.
Istotnie nazajutrz wypadały jej urodziny. Kate już poprzedniego dnia zamówiła tort, który miał być niespodzianką, a szef piekarzy, Charles Joughin, obiecał, że przyozdobi go białą polewą i różyczkami z lukru.
– Miło mi, że tak przyjemnie spędziliście czas – rzekł wciąż rozbawiony Bert i Kate także się roześmiała. – Ale wolałbym, żebyście następnym razem poszli na podwieczorek z nami, zamiast wpraszać się do obcych pań.
George mrugnął do rodziców porozumiewawczo, a Alexis przytuliła się do Kate, która delikatnie ją pocałowała. Dziewczynka uwielbiała bliskość matki, jej ciepło i miękkość, muśnięcia włosów i zapach perfum. Istniała między nimi szczególna więź, co nie znaczyło, że Kate mniej kochała pozostałe dzieci – po prostu zdarzały się chwile, kiedy Alexis miała specjalne prawa u matki. Kate traktowała wszystkie swoje dzieci jednakowo, lecz czuła, że Alexis potrzebuje jej bliskości bardziej niż inne. Jakby nie przecięto pępowiny pomiędzy matką a córką, przez co być może pozostaną nierozerwalnie złączone. Czasami przychodziło Kate do głowy, że one dwie nigdy się nie rozstaną, ogarniało ją też niekiedy przemożne pragnienie, by zatrzymać Alexis przy sobie na zawsze. Owo pragnienie wzmagało się zwłaszcza teraz, gdy Edwina miała wyjechać do Anglii i opuścić ją na stałe.
Do salonu weszli Edwina i Charles, wracający ze spaceru po pokładzie. Gdy podchodzili do stolika, Edwina wciąż rozcierała zmarznięte dłonie.
– Ależ ziąb na dworze – powiedziała z uśmiechem, który ostatnio nieustannie gościł na jej twarzy.
Kate pomyślała, że nigdy jeszcze nie widziała osoby równie szczęśliwej. Ona podobnie się czuła, gdy wychodziła za Bertrama. Tych dwoje było dla siebie stworzonych. Podobną opinię wyraziła pani Straus, przekonana, że tę piękną parę czekają długie lata w szczęściu.
– Ciekawe, dlaczego jest tak zimno. Zrobiło się zimniej niż rano – zwróciła się Edwina do ojca. Usiedli z rodzicami, zamawiając herbatę i tosty z masłem, które kelner przyniósł po krótkiej chwili.
– Trzymamy kurs na północ. Jeżeli w nocy dobrze wytężymy oczy, to może uda nam się wypatrzeć małe góry lodowe – odparł Bertram.
– Czy to niebezpieczne? – zatroskała się Edwina.
Ojciec uspokajająco potrząsnął głową.
– Nie dla takiego statku jak nasz. Słyszałaś, co się mówi o "Titanicu"? Jest niezatapialny. Jedna mała góra lodowa nie wystarczy, żeby go posłać na dno, a poza tym gdyby groziło nam niebezpieczeństwo, kapitan z pewnością podejmie właściwe środki ostrożności.
Tego dnia płynęli z prędkością dwudziestu trzech węzłów, co jak na statek pasażerski było całkiem niezłym tempem. Po południu, gdy Winfieldowie siedzieli przy podwieczorku, "olbrzym" otrzymał trzy ostrzeżenia o górach lodowych z innych statków: z "Caronii", "Baltica i "Ameriki", lecz kapitan Smith nie kazał ograniczać prędkości. Uważał, że byłoby to zbędne, choć na wszelki wypadek polecił bacznie obserwować ocean. Był jednym z najbardziej doświadczonych kapitanów linii White Star. Spędziwszy lata całe na statkach, odbywał ostatni rejs, po którym zamierzał przejść na emeryturę.
Radiogramy z ostrzeżeniami widział także Bruce Ismay, szef linii White Star płynący na "Titanicu". Omówił sytuację z kapitanem, po czym schował je do kieszeni.
Tego wieczora Kate osobiście ułożyła dzieci do snu, ponieważ Oona, poprosiwszy stewardesę, by posiedziała przy malcach, znów poszła na pokład trzeciej klasy do kuzynki. Kate nie miała nic przeciwko jej wizytom u krewnej. Lubiła zajmować się dziećmi, a nawet wolała, gdy nikt jej nie wyręczał. Zauważyła, że robi się coraz zimniej, otuliła więc malców dodatkowymi kocami.
Przed wyjściem do restauracji zajrzała na chwilę na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza i poczuła, że na zewnątrz panuje chłód nie do zniesienia. Idąc na kolację rozmawiała z mężem o Filipie, który znalazł sobie przedmiot westchnień – śliczną pannę, niestety, pasażerkę z drugiej klasy. Mimo że nie mieli praktycznie żadnej szansy na spotkanie, wpatrywał się w nią ze swojego pokładu, ona zaś zerkała nań z dołu, wstydliwie wznosząc oczy. Filip co dzień przystawał w tym samym miejscu licząc, że znów ją zobaczy, aż Kate zaczęła się obawiać, że syn przeziębi się, tkwiąc pod gołym niebem na przejmującym zimnie. Jednakże panna czy też jej rodzice wykazali więcej rozsądku – nie pokazała się. Filip chodził markotny przez całe popołudnie, a wieczorem zrezygnował z kolacji.
– Biedak – powiedziała Edwina ze współczuciem do matki, gdy zajmowali miejsca przy stole. Ojciec zatrzymał się jeszcze przy Benjaminie Guggenheimie, potem przystanął, by zamienić kilka słów z W. T. Steadem, znanym dziennikarzem i pisarzem, który przed kilkoma laty pisywał do gazety Winfieldów. Wreszcie i on zasiadł z resztą rodziny.
– Z kim rozmawiałeś, kochanie? – spytała zaciekawiona Kate. Rozpoznała Steada, ale nie wiedziała, kim był drugi mężczyzna.
– Z Benjaminem Guggenheimem. Poznałem go przed laty w Nowym Jorku – wyjaśnił dość niechętnie Bert.
Kate zastanowiła dziwna reakcja męża. Może powodem była olśniewająca blondynka towarzysząca Guggenheimowi? Coś jej podpowiadało, że nie jest jego żoną.
– Czy to pani Guggenheim? – zagadnęła, pragnąc się upewnić.
– Nie sądzę – uciął krótko Bert, po czym spytał Charlesa, który z nich właściwie ocenił dystans przebyty tego dnia przez statek. Zakład i niewielką kwotę wygrał Charles, przewidziawszy, że "Titanic" pokona pięćset czterdzieści sześć mil.
Przyszli teściowie i zięć mieli w czasie rejsu wyśmienitą okazję, aby się bliżej poznać. Jak dotąd Bertowi wszystko w Charlesie się podobało. Oboje z Kate byli przekonani, że małżeństwo ich córki będzie udane.
– Czy ktoś miałby ochotę na krótki spacer? – zapytał Bert, gdy opuszczali salon po wysłuchaniu wieczornego koncertu, okazało się jednak, że jest zbyt zimno na przechadzkę. Powietrze było mroźne, a niebo iskrzyło się gwiazdami.
– O Boże, ależ ziąb. – Kate zadrżała z zimna. Choć była w futrze, chłód ją przeniknął do szpiku kości.
Noc była kryształowo jasna. Nikt z pasażerów nie wiedział, że gdy jedli kolację, radiooperator znowu otrzymał ostrzeżenie z dwóch statków o znajdujących się w pobliżu górach lodowych, nikt nie podejrzewał, że coś wisi w powietrzu. Było wpół do jedenastej, kiedy Winfieldowie wrócili na pokład B. Charles i Edwina usiedli jeszcze w saloniku przy butelce szampana, rodzice zaś szykowali się do snu, cicho rozmawiając.
Gdy Kate i Bertram byli w łóżku i gasili światło, wybiła godzina jedenasta. Mniej więcej w tym samym czasie płynący niedaleko "Californian" przekazał "Titanicowi" wiadomość o napotkanej przed chwilą górze lodowej. Radiooperator "Titanica", niejaki Phillips, przesyłał akurat prywatne depesze pasażerów do stacji na Cape Race w Nowej Fundlandii, ostro więc odpowiedział koledze z "Californiana", aby mu nie przeszkadzał, ma bowiem pełne ręce roboty, o górze lodowej zaś już słyszał. Tym razem nie uznał za konieczne przekazać informację kapitanowi-przecież czytał wcześniej podobne depesze i niezbyt się nimi przejął. "Californian", jakby urażony, wyłączył się nie podając współrzędnych góry lodowej, a Philips tymczasem niestrudzenie wysyłał telegramy do Cape Race.
Kate i Bertram pogrążyli się we śnie, ich młodsze dzieci spały już od dawna w kabinie obok, natomiast Edwina i Charles, przytuleni na kanapce w saloniku, szeptali o swych marzeniach i nadziejach. Zbliżała się północ. Młodzi wciąż rozmawiali, gdy naraz przez statek przeszło lekkie drżenie i coś zgrzytnęło, jakby otarli się o przeszkodę. Pomyśleli jednak, że skoro nie nastąpił silniejszy wstrząs, to nic wielkiego nie mogło się stać. Jeszcze chwilę gawędzili, zanim Edwina uświadomiła sobie, że ucichł towarzyszący im dotychczas monotonny szum, a wraz z nim zniknęło wrażenie wibracji. Najwyraźniej statek się zatrzymał. Charles zaniepokoił się nieoczekiwanym postojem.
– Myślisz, że coś się stało? – zatroskała się Edwina.
Charles wyjrzał przez okienko na lewą burtę, lecz nie zauważył nic niezwykłego.
– Nie sądzę. Słyszałaś, co twój ojciec mówił o statku. Jest niezatapialny. Może maszyny wyłączono, żeby odpoczęły, albo zmieniamy kurs. Na pewno nic się nie stało. – Wziął jednak płaszcz, po czym czule pocałował ją w usta. – Sprawdzę, dlaczego stoimy, i zaraz ci powiem.
– Ja też idę.
– Edwino, jest strasznie zimno. Poczekaj tutaj.
– Daj spokój. W jadalni wuja Ruperta było zimniej.
Charles uśmiechnął się na te słowa i pomógł jej włożyć futro matki. Był pewien, że wszystko jest w najlepszym porządku, doszło najwyżej do awarii maszyn, która niewątpliwie zostanie szybko usunięta i wkrótce popłyną dalej.
Na korytarzu napotkali zaciekawionych pasażerów, jak oni ubranych w wieczorowe stroje, białe krawaty i futra narzucone na suknie balowe lub w szlafrokach, spod których wystawały gołe nogi. Wyglądało na to, że sporo osób, łącznie z Johnem Jacobem Astorem, wyczuło, że coś się stało i chce poznać prawdę. Spacer po pokładzie niczego wszakże nie wyjaśnił, nie rozwiał niczyich wątpliwości. Nie doszli do niczego ponad to, co już wiedzieli, mianowicie że statek się zatrzymał, a olbrzymie kominy wysyłają kłęby pary w niebo roziskrzone gwiazdami. Oznak niebezpieczeństwa nie było jednak żadnych.
Wreszcie steward oznajmił zaintrygowanym pasażerom, że uderzyli w "kawałek lodu", ale nie ma się czym przejmować. John Jacob Astor wrócił do żony, Charles i Edwina również udali się do apartamentu. Powiedziano im, że jeśli chcą zobaczyć ten odłamek lodu, to jest on w strefie rekreacyjnej trzeciej klasy. Z pokładu spacerowego widać było tam pasażerów, którzy wśród wybuchów beztroskiego śmiechu rzucali śniegowymi kulami.
Była za pięć dwunasta, kiedy narzeczeni weszli do saloniku, gdzie zastali wyraźnie zaniepokojonego Bertrama.
– Czy coś nie w porządku ze statkiem? – zapytał ich szeptem, ponieważ Kate spała.
– Nic na to nie wskazuje – odparł Charles kładąc płaszcz na krześle, podczas gdy Edwina wyplątywała się z obszernego futra matki. -Zderzyliśmy się z lodem, ale nikt się tym nie przejmuje. Zdaje się, że załoga szybko uporała się z kłopotami. Z pokładu nie widać nic, co by budziło obawy.
Charles nie wyglądał na zdenerwowanego, więc i Bertram odetchnął z ulgą. Było mu głupio, że nie potrafi ukryć obaw, ale miał przecież pod opieką rodzinę i chciał być pewien, że nic jej nie zagraża. Życzył młodym dobrej nocy, poprosił Edwinę, by nie ociągała się długo z pójściem do łóżka, i dokładnie trzy minuty po północy ułożył się przy śpiącej smacznie Kate. Przez moment miał wrażenie, że podłoga się przechyla, pomyślał jednak, iż padł ofiarą złudzenia.
Było to w chwili, gdy głęboko pod pokładem palacze rozpaczliwie próbowali ugasić ogień w kotłach, a woda rwącym strumieniem zalewała pomieszczenie pocztowe. "Titanic" istotnie uderzył w "kawałek lodu", tyle że ów "kawałek" był górą lodową. Jego pięć podobno wodoszczelnych grodzi zalewała woda, która przedostawała się przez dziurę w kadłubie wyrwaną przez lód. Na mostku kapitan Smith, szef linii White Star, Bruce Ismay, oraz budowniczy statku, Thomas Andrews, stali w osłupieniu, próbując ocenić grożące statkowi niebezpieczeństwo.
Andrews czarno widział najbliższą przyszłość, nie wyobrażał sobie bowiem, aby przy pięciu grodziach wypełnionych wodą "Titanic" zdołał długo utrzymać się na powierzchni. Wybudowany przezeń niezatapialny statek tonął. Wiadomo było, że nie od razu pójdzie na dno, lecz nikt nie potrafił określić, jak długo potrwa agonia.
Pięć minut po północy na usilne naleganie Thomasa Andrewsa kapitan Smith zebrał na mostku oficerów i polecił, by dopilnowali zdjęcia pokrowców z łodzi ratunkowych. Nie przeprowadzono dotąd próbnych ćwiczeń, nikt bowiem nie przypuszczał, żeby zaszła konieczność ewakuacji. Przecież ten statek miał być niezatapialny, nie należało zatem bez potrzeby niepokoić pasażerów. Teraz stewardzi pukali do wszystkich kabin pierwszej klasy. Kiedy Charles otworzył drzwi salonu, Bert w jednej chwili zerwał się na równe nogi. Zrazu dobiegł go tylko dźwięk rozmowy, potem zaczął rozróżniać słowa. Steward przemawiał do pasażerów głosem spokojnym i stanowczym, jak do dzieci, które trzeba nakłonić do posłuchu, ale zbytnio nie nastraszyć.
– Proszę, żeby wszyscy włożyli pasy ratunkowe i wyszli na pokład. Natychmiast! – powiedział z naciskiem.
Nie było słychać ani bicia dzwonów, ani wycia syren czy innych sygnałów alarmowych. Dokoła panowała cisza, oczy stewarda mówiły wszakże wyraźnie, że należy się zastosować do jego poleceń. Edwina poczuła, że coś popycha ją do działania. Tak było zawsze, gdy któreś z rodzeństwa potrzebowało jej pomocy. I wiedziała, że musi natychmiast pomóc matce.
– Mam czas, żeby się przebrać? – zapytała stewarda, który przecząco pokręcił głową i zanim wszedł do następnego apartamentu, rzucił jej przez ramię:
– Nie sądzę. Niech pani zostanie w tym, co ma na sobie, i założy pas ratunkowy. Będzie trzymał ciepło. To tylko środki ostrożności, ale proszę się do nich stosować. Muszę iść dalej.
Steward zniknął, Edwina zaś poszukała wzrokiem oczu Charlesa, który uspokajająco ścisnął jej rękę. Bert tymczasem pospieszył obudzić żonę. Oona już wróciła z pokładu trzeciej klasy, ale podobnie jak reszta rodziny pogrążona była w głębokim śnie.
– Pomogę ci budzić dzieci – zaproponował Charles Edwinie.
Zaraz też udał się do kabiny Filipa i George'a, przygotował im pasy ratunkowe i pokazał, jak je zapiąć. Starał się nie przestraszyć ich zbytnio, lecz nie bardzo mu się to udało. George mimo wszystko zachowywał się tak, jakby alarm był tylko niezłą zabawą, Filip natomiast wyglądał na mocno zalęknionego, gdy wkładał na ubranie pas ratunkowy.
Edwina najpierw delikatnie obudziła Alexis, muskając ustami jej policzek i potrząsając nią lekko, potem wzięła Fannie na ręce, na koniec zaś ostrożnie szarpnęła Oonę za ramię. Kiedy tłumaczyła jej, co się stało, Irlandka patrzyła na nią oszalałymi ze strachu oczami.
– Gdzie mama? – zapytała Alexis z przerażeniem w głosie i ukryła się z powrotem w łóżku.
Edwina poleciła Oonie obudzić Teddy'ego i zastanawiała się, co powinna teraz zrobić, na szczęście w tejże chwili z sypialni wyszła Kate, naciągając szlafrok na nocną koszulę. Była zaspana, lecz wydawała się całkiem spokojna. Lęk ogarnął ją dopiero wtedy, gdy Alexis przypadła do jej kolan.
– Co tu się dzieje? – Kate z obawą popatrzyła na męża, córkę i Charlesa. – Czy coś się stało? – Czuła się tak, jakby zbudziła się w samym środku przedstawienia nieświadoma wcześniejszego przebiegu akcji.
– Nie mam pojęcia-uczciwie przyznał Bertram. – Wiem tylko, że zderzyliśmy się z lodem, ale podobno to nic poważnego. W każdym razie tak poinformowano Charlesa godzinę temu. Teraz kazali nam wyjść w kamizelkach ratunkowych na pokład i zebrać się na wyznaczonych stanowiskach przy szalupach.
– Ach, tak… – mruknęła Kate, rozglądając się po kabinie. Jej wzrok padł na nogi Edwiny w srebrnych pantofelkach na cienkich obcasach. W takim obuwiu stopy przemarzłyby jej na pokładzie w pięć minut. – Edwino, zmień buty – poleciła. – Oono, włóż płaszcz i natychmiast zapnij kamizelki ratunkowe Teddy'emu i Fannie.
W energicznych działaniach pomagał jej Charles, Bertram tymczasem poszedł naciągnąć spodnie na piżamę i zmienić kapcie na skarpetki i buty. Włożył także sweter, którego dotąd nie nosił, na to płaszcz i pas ratunkowy, zabrał też dla Kate ciepły wełniany kostium. Gdy wracał do dzieci, zauważył, że przechył statku się zwiększa, i po raz pierwszy, odkąd się obudził, poczuł strach.
– Pośpieszcie się – powiedział starając się, by jego głos brzmiał naturalnie.
Filip i George byli już gotowi. Edwina miała na sobie botki i płaszcz narzucony na wieczorową suknię z niebieskiej satyny. Charles pomagał jej ubierać Fannie, Teddy'ego i Alexis. Kate wciągnęła na szlafrok gruby kostium podróżny, który przyniósł jej Bert, włożyła spacerowe buty, na ramiona zarzuciła futro.
– Musisz się ubrać – syknęła Edwina do Oony. Nie chciała straszyć dzieci więcej niż potrzeba, pragnęła jednak uświadomić dziewczynie powagę sytuacji.
– Och, a co z Alice?… Muszę po nie iść! – Oona, bliska łez, załamywała ręce w rozpaczy i bezradnie kręciła się w koło.
– Nie ma mowy. Wkładasz ubranie i idziesz z nami! – ostro powiedziała Kate. Nie wypuszczała z dłoni rączki Alexis, która choć przerażona, stała spokojnie wiedząc, że wszystko będzie dobrze, skoro są z nią rodzice. Wszyscy zdążyli się już ubrać oprócz Oony sparaliżowanej strachem.
– Ale przecież ja nie umiem pływać!… Nie umiem pływać!… – wołała histerycznie Irlandka.
– Nie bądź głupia. – Kate chwyciła ją za ramię i gestem poleciła Edwinie, by wyprowadziła rodzeństwo na pokład. – Nie będziesz musiała pływać, Oono. Wystarczy, że pójdziesz z nami. Ale najpierw musisz się ubrać.
Naciągnęła dziewczynie przez głowę wełnianą sukienkę i uklękła, by pomóc włożyć jej buty, na koniec dopilnowała, żeby zabrała kamizelkę ratunkową i po chwili obie dołączyły do pozostałych.
Korytarze zatłoczone były pasażerami zdążającymi na pokład, ubranymi w to, co kto miał pod ręką, w kamizelkach ratunkowych. Większość okazywała zaniepokojenie, choć niektórzy śmiali się i mówili, że uważają całe to zamieszanie za jakiś niedorzeczny żart. Było kwadrans po północy, gdy radiooperator wysłał pierwsze sygnały wzywające pomocy. Poziom wody pod pokładem podnosił się błyskawicznie, o wiele szybciej, niż przypuszczał kapitan Smith. Zaledwie przed półgodziną zderzyli się z górą lodową, a już boisko do squasha było zalane po sam sufit. O tym jednak trener, Fred Wright, nie wspomniał Filipowi, gdy spotkał go w drodze do szalup.
– Czy nie powinnam była zabrać biżuterii? – zatroskała się naraz Kate. Pomyślała o tym dopiero teraz, ale nie chciała już wracać do kabiny. Obrączkę ślubną miała na palcu, a tylko na niej naprawdę jej zależało.
– Nie martw się – pocieszył ją Bert z uśmiechem i ścisnął jej dłoń. – Kupię ci nowe błyskotki, jeżeli… jeżeli tamte gdzieś się zapodzieją… – Nie chciał powiedzieć "jeżeli tamte stracisz" z obawy przed znaczeniem tych słów.
Nagle dotarło do niego, co grozi jego żonie i dzieciom, i ogarnęło go przerażenie. W drodze na pokład łodziowy Bert zerknął przez otwarte drzwi sali gimnastycznej, gdzie ujrzał Astorów spokojnie siedzących na mechanicznych koniach. Czekali tam niewątpliwie dlatego, że Astor obawiał się, by jego żona nie poroniła pod wpływem niskiej temperatury. Obydwoje mieli na sobie kamizelki ratunkowe, a trzecią, dodatkową, Astor trzymał na kolanach.
Minąwszy salę gimnastyczną Winfieldowie skierowali się ku lewej burcie, gdzie właśnie jęła przygrywać orkiestra. Przy dźwiękach melodii marynarze zdejmowali pokrowce z ośmiu drewnianych szalup ratunkowych. Na prawej burcie również szykowano osiem łodzi, cztery na dziobie i cztery na rufie. Poza tym na statku znajdowały się jeszcze cztery płócienne łodzie składane. Widok ten nie napawał otuchą, toteż gdy Bert ujął dłoń żony, poczuł, jak mocno bije mu serce.
Kate dźwigała na rękach Fannie, Filip – małego Teddy'ego. Alexis starała się trzymać jak najbliżej matki. Przystanęli w końcu zbici w gromadkę, nie mogąc uwierzyć, że na tym olbrzymim, nie mającym sobie równych statku marynarze spuszczają szalupy ratunkowe, do których będą wsiadać w samym środku mroźnej nocy. W tłumie słychać było głuchy pomruk zaniepokojenia.
Kate zauważyła, że Filip rozmawia z poznanym na początku rejsu Jackiem Thayerem z Filadelfii. Owego feralnego wieczoru rodzice chłopca byli na przyjęciu, które na cześć kapitana wydawali państwo Widenerowie, także z Filadelfii. Jack nie poszedł na przyjęcie i teraz próbował odnaleźć rodziców wśród pasażerów stojących na pokładzie. Chłopcy chwilę rozmawiali przyjaźnie, po czym Jack przeszedł do następnej grupy ludzi, wciąż rozglądając się za rodzicami.
Z dala od reszty pasażerów Kate dojrzała Allisonów z Montrealu wraz z małą Lorraine, która jedną ręką kurczowo uczepiła się matki, w drugiej zaś ściskała swą ukochaną lalkę. Pani Allison stała przytulona do męża, a guwernantka trzymała w ramionach małego chłopczyka, zawiniętego w koc, by uchronić go przed lodowatym powiewem północnego Atlantyku.
Załadunkiem szalup przy lewej burcie kierował drugi oficer Lightoller, na razie jednak panował zupełny chaos. Ponieważ na "Titanicu" nie przeprowadzono podczas rejsu ćwiczeń ratunkowych, oprócz członków załogi nikt nie wiedział, do której łodzi jest przydzielony. Marynarze zresztą także nie bardzo się orientowali, co mają robić. Na chybił trafił ściągali pokrowce z szalup, wrzucając do środka latarnie i pudełka sucharów. Tłum nieufnych pasażerów wciąż trzymał się z dala, gdy marynarze opuszczali na wyciągach łodzie do pozycji umożliwiającej wsiadanie. Orkiestra zaś niestrudzenie wygrywała murzyńskie rytmy.
Alexis zaczęła płakać. Kate, mocno ściskając jej rączkę, pochyliła się nad córką i przypomniała, że przecież to już dzień jej urodzin, wobec czego później dostanie prezenty, być może nawet tort.
– Jak wrócimy na statek, będziesz miała piękne przyjęcie urodzinowe – obiecała, przygarniając ją do siebie i mocniej tuląc w ramionach Fannie. Poszukała wzrokiem oczu męża.
Bert wsłuchiwał się w rozmowy stojących obok pasażerów, pragnąc się zorientować, czy ktoś wie coś, o czym on jeszcze nie słyszał. Wszyscy wiedzieli jedynie, że mają natychmiast wsiadać do łodzi ratunkowych, w pierwszej kolejności kobiety i dzieci. Orkiestra grała coraz głośniej. Kate pod maską uśmiechu skrywała przerażenie, które ją ogarniało, gdy patrzyła na szalupy.
– Na pewno nic strasznego się nie dzieje, skoro orkiestra tak ślicznie przygrywa, prawda? – powiedziała wesoło do dzieci. Wymieniła z Bertem długie spojrzenie, które jej zdradziło, że on również się boi, lecz przy dzieciach nie chcieli mówić o swoich obawach.
Charles, który rozprawiał z kilkoma młodzieńcami, stał tuląc Edwinę mocno ściskając jej ręce, zapomniała bowiem o rękawiczkach, toteż rozgrzewał zmarznięte dłonie narzeczonej. Kiedy pierwsze szalupy znalazły się na stanowiskach, zaproszono do nich kobiety i dzieci, lecz mimo nalegań Lightollera nikt się nie kwapił do wsiadania. Wciąż jeszcze nie wierzono w realne niebezpieczeństwo. Panie wahały się, dopóki sprawy nie wzięli w swe ręce ich mężowie. Panowie Kenyon, Pears i Wick pierwsi poprowadzili żony do łodzi i pomogli im wsiąść, chociaż błagały, aby nie kazali im samym wyruszać w lodowate piekło nocy.
– Nie bądźcie niemądre, moje panie – powiedział mąż którejś na tyle głośno, by go wszystkie usłyszały. – Niedługo spotkamy się na statku przy śniadaniu. Cokolwiek się wydarzyło, na pewno szybko usuną awarię. A pomyślcie, jaką przeżyjecie przygodę! – mówił jowialnym tonem.
Ktoś z pasażerów roześmiał się niepewnie i wreszcie kilka kobiet z wahaniem ruszyło w stronę szalup, większość z pokojówkami. Panom nakazano bez ogródek, aby się cofnęli – najpierw miały wsiadać tylko kobiety i dzieci. Lightoller nie dopuszczał nawet myśli, że jakiś mężczyzna mógłby teraz zająć miejsce w łodzi. Pomimo kobiecych głosów, że mężowie pomogliby wiosłować, gdyby płynęli razem z nimi, oficer nie chciał o tym słyszeć. Tylko kobiety i dzieci. Gdy po raz kolejny powtórzył te słowa, Oona spojrzała na Kate i wybuchnęła płaczem.
– Nie mogę, proszę pani. Nie mogę… Nie umiem pływać… A do tego Alice… i Mary – łkała cofając się krok po kroku.
Kate zrozumiała, że dziewczyna ucieknie. Zostawiła na chwilę Alexis i zaczęła pocieszać Oonę, podchodząc do niej powoli. Kiedy była od niej na wyciągnięcie ręki, Irlandka z głośnym okrzykiem rzuciła się ku przejściu na pokład trzeciej klasy.
– Mam iść za nią? – zapytał Filip matki, gdy wróciła do dzieci.
Fannie marudziła, Teddy'ego trzymała teraz Edwina. Kate spojrzała pytająco na Bertrama, lecz on pokręcił głową. Nie chciał, aby się teraz rozdzielali. Skoro Oona była na tyle nierozsądna, żeby uciec, to będzie musiała wsiąść do szalupy na innym pokładzie i później ich odnajdzie. Oni muszą trzymać się razem, bo gotowi się jeszcze pogubić w tłumie.
Kate patrzyła nań niepewnie.
– Może byśmy poczekali? – rzekła. – Nie chcę cię tu zostawiać. Przecież w każdej chwili mogą odwołać alarm i niepotrzebnie będziemy narażać dzieci…
Kiedy to mówiła, pokład przechylił się mocniej. Teraz Bertram już wiedział, że to nie są ćwiczenia. Sytuacja była poważna i wszelka zwłoka mogłaby się okazać fatalna w skutkach. Nie wiedział natomiast, że na mostku Thomas Andrews zawiadomił właśnie kapitana, iż mają niewiele ponad godzinę czasu na ewakuację, a łodzie ratunkowe nie pomieszczą nawet połowy pasażerów. Czyniono rozpaczliwe wysiłki, by połączyć się z "Californianem", który płynął w odległości zaledwie dziesięciu mil, lecz pomimo starań radiooperatora nie udawało się nawiązać kontaktu.
– Chcę, żebyś wsiadła do szalupy, Kate – powiedział cicho Bertram.
Spojrzawszy w oczy męża Kate przeraziła się. Nigdy dotąd nie widziała go tak bardzo zdenerwowanego. Instynktownie odwróciła się do Alexis, która stała przy niej jeszcze przed chwilą. Kate wypuściła jej rękę, kiedy usiłowała zatrzymać Oonę, lecz teraz córki nie było. Rozglądając się wkoło, zerknęła też w stronę Edwiny, by sprawdzić, czy Alexis jest z nią. Edwina rozmawiała z Charlesem, obok nich stał George, zmęczony i zmarznięty, o wiele mniej podekscytowany niż pół godziny wcześniej. Wyraźnie się rozpogodził, gdy wystrzelone ze statku rakiety rozjaśniły niebo. Było trzydzieści pięć minut po północy. Niewiele ponad godzinę wcześniej "Titanic" zderzył się z górą lodową.
– Bert, co znaczą te race? – szepnęła Kate, gorączkowo szukając wzrokiem Alexis. Może mała rozmawia z córką Allisonów, może jak zwykle porównują swoje lalki?
– To znaczy, Kate, że sytuacja jest poważniejsza, niż sądzimy – wyjaśnił Bert. – Ty i dzieci musicie natychmiast wsiąść do łodzi.
Kate wiedziała, że tym razem mąż mówi poważnie. Mocno ściskał jej dłoń, do oczu napłynęły mu łzy,
– Nie wiem, gdzie się podziała Alexis – powiedziała z paniką w głosie. Bert gorączkowo rozejrzał się po tłumie zgromadzonym wokół nich, nigdzie jednak nie spostrzegł córki. – Pewnie się gdzieś schowała. Trzymałam ją za rękę, dopóki nie pobiegłam za Ooną… – Oczy jej zwilgotniały. – O Boże, Bert, gdzie ona jest? Dokąd mogła pójść?
– Nie martw się, znajdę ją. Ty zostań tu z resztą dzieci – uspokajał ją.
Przeciskał się przez tłum, sprawdzając każdą grupę, zaglądał w każdy kąt, biegał od jednych do drugich, nigdzie jednak nie widział Alexis. Pośpieszył wreszcie z powrotem do żony, która dźwigając na jednej ręce najmłodsze dziecko, drugą próbowała utrzymać przy sobie George'a. Zwróciła na męża zatroskane spojrzenie z niemym pytaniem, lecz Bert przecząco potrząsnął głową.
– Jeszcze jej nie znalazłem – powiedział. – Ale przecież nie mogła odejść daleko. Nigdy się od ciebie nie oddalała. – Był mocno zaniepokojony, ale starał się ukryć to przed żoną.
– Pewnie gdzieś zabłąkała się w tłumie. – Kate z trudem hamowała łzy. Nie była to najodpowiedniejsza chwila, żeby zgubić sześcioletnie dziecko. Pasażerowie "Titanica" właśnie zaczynali zajmować miejsca w łodziach.
– Na pewno gdzieś się schowała – przekonywał Bert, starając się ukryć rozpacz. – Wiesz, że boi się wody.
Kate przypomniała sobie, jak Alexis bała się wejść na statek i jak Bert ją zapewniał, że nikomu nic się nie może przytrafić. Mylił się jednak, bo oto znaleźli się w niebezpieczeństwie, na dodatek mała zniknęła, a Lightoller przy dźwiękach grającej nie opodal orkiestry wciąż wzywał do łodzi kobiety i dzieci.
– Kate… – powiedział prosząco Bert, choć pojął już, że nie nakłoni żony do opuszczenia statku bez Alexis, a nie wiadomo, czy w ogóle zdecyduje się ona na ten krok.
– Nie mogę… – Kate rozglądała się wokoło, a wybuchające nad nimi race rozbrzmiewały jak armatnie wystrzały.
– No to wyślij tymczasem Edwinę. – Na czoło Bertrama wystąpiły grube krople potu. To, czego doświadczali, stawało się niewyobrażalnym koszmarem, Pokład wciąż przechylał się pod ich stopami i nikt już nie miał wątpliwości, że "niezatapialny" statek pogrąża się w wodzie, i to szybko. Bert przysunął się do żony, delikatnie wyjął jej z ramion Teddy'ego i ucałował loki wystające spod wełnianej czapeczki, którą Oona włożyła małemu, gdy go obudzono. – Edwina weźmie teraz malców, a ty wsiądziesz z Alexis do następnej łodzi – zaproponował.
– A ty? – spytała niepewnie Kate. Jej twarz, już biała w niesamowitym świetle rakiet, pokryła się jeszcze większą bladością. Orkiestra przeszła akurat z melodii murzyńskich na walce. – A George i Filip?… A Charles?
– Mężczyzn na razie nie wpuszczają do łodzi – odparł Bert. – Słyszałaś, co mówił ten człowiek. Najpierw wsiadają kobiety i dzieci. Filip, George, Charles i ja dołączymy do was później.
W pobliżu stała spora grupa mężczyzn, którzy żegnali żony i dzieci zajmujące miejsca w łodziach. Było pięć po pierwszej i zdawało się, że jest coraz zimniej. Kobiety błagały Lightollera, by razem z nimi pozwolił wsiąść ich mężom, lecz oficer nie chciał o tym słyszeć. Zdecydowany spełnić swój obowiązek, z surową miną zagradzał mężczyznom drogę do łodzi.
Kate szybko podeszła do Edwiny.
– Ojciec chce, żebyś wsiadła do łodzi z Fannie i Teddym. I z George'em – dodała po chwili, pragnąc, żeby syn przynajmniej spróbował wydostać się ze statku. Ostatecznie był jeszcze dzieckiem, miał dopiero dwanaście lat.
– A co z tobą? – wystraszyła się Edwina. Patrzyła na matkę przerażona, że zostawi ją i resztę bliskich na statku, który sama miała opuścić z George'em i dwójką najmłodszego rodzeństwa.
– Wsiądę z Alexis do następnej łodzi – rzekła spokojnie Kate. – Mała na pewno schowała się gdzieś w pobliżu i boi się pokazać, bo obawia się przeprowadzki do łodzi – próbowała żartować. Traciła panowanie nad sobą, lecz nie chciała, by jej zdenerwowanie udzieliło się najstarszej córce. Gorąco pragnęła, aby Edwina wsiadła wreszcie do szalupy. Że też w takiej chwili Oona musiała ich opuścić! Kate zastanawiała się przez chwilę, co się teraz dzieje na pokładzie trzeciej klasy. – George pomoże ci, póki do was nie dołączymy – dodała.
Chłopiec aż jęknął z rozpaczy. Ogromnie chciał zostać z mężczyznami do samego końca, ale Kate stanowczo wzięła go za rękę i zaprowadziła do Berta, który stał z Filipem i Charlesem.
– Znalazłeś Alexis? – zapytała męża.
Rozglądała się nerwowo dookoła, nigdzie jednak nie dostrzegła córki. Naraz gorąco zapragnęła, by reszta dzieci znalazła się jak najszybciej w szalupie i żeby ona mogła pomóc Bertramowi w poszukiwaniu Alexis. Bert wszakże zajęty był czym innym. Ósma łódź, którą Lightoller zamierzał za chwilę opuścić na wodę, miała dość wolnych miejsc, by mogli je zająć również mężczyźni, ale nikt nie chciał rozpoczynać utarczki z oficerem. Ten niewysoki, energiczny człowiek zagroził użyciem broni, gdyby mężczyźni próbowali wsiąść do łodzi, i nikt nie miał ochoty sprawdzić, czy spełni swą groźbę.
– Jeszcze cztery osoby! – zawołał Bert.
Edwina z rozpaczą w oczach popatrzyła na rodziców, potem utkwiła wzrok w stojącym za nimi Charlesie.
– Mamo, zaczekam na ciebie… – W oczach Edwiny pokazały się łzy. Przez chwilę wyglądała jak bezbronne dziecko, matka więc czule przytuliła ją do siebie. Teddy z płaczem wyciągał do matki tłuste rączki.
– Nie, kochanie, pójdziesz z Edwiną… Mamusia cię kocha… – rozszlochała się Kate, całując buzię i rączki małego. Potem ujęła w dłonie twarz Edwiny, patrząc na nią z miłością oczami pełnymi łez. Nie były to łzy strachu, lecz smutku. – Niedługo znów będziemy razem. Bardzo cię kocham, moja słodka dziewczynko. Cokolwiek się stanie, opiekuj się dziećmi. – A po chwili dodała szeptem: – Chcę, żebyście byli bezpieczni. Znajdę was… – zakończyła, Edwina nie była jednak pewna, czy matka wierzy sobie samej. Poczuła, że opuszczenie statku bez niej jest ponad jej siły.
– Och, mamo… – przywarła do Kate, trzymając w ramionach małego Teddy'ego. Obydwoje szlochali rozpaczliwie, aż wreszcie silne męskie ramiona uniosły ich, George'a i Fannie i jeszcze tylko na chwilę Edwina przywarła zrozpaczonym wzrokiem do twarzy rodziców i Charlesa. Nie zdążyła pożegnać się z narzeczonym, więc teraz krzyknęła: – Kocham cię!
Charles w odpowiedzi przesłał jej dłonią pocałunek i rzucił swoje rękawiczki. Złapała je, zanim upadły na pokład, i nie odrywając od niego oczu wsiadła do łodzi. Patrzył na nią dziwnie intensywnie, jakby chciał zachować pod powiekami jej obraz.
– Odwagi! Niedługo będziemy z wami! – zawołał.
W tejże chwili szalupę opuszczono na wodę i Edwina z twarzą mokrą od łez straciła z oczu najbliższych. Kate, do ostatka machająca im ręką, słyszała płacz Teddy'ego. Stała na pokładzie obok męża, mocno ściskając jego dłoń. Próbowała ukryć łzy, które płynęły jej po twarzy.
Porucznik Lightoller zawahał się przez moment, gdy przyszła kolej na George'a, lecz Bert powiedział szybko, że chłopiec nie ma jeszcze dwunastu lat, i nie czekając na decyzję oficera, sam usadowił syna w łodzi. Ujął mu dwa miesiące w obawie, że gdyby podał dokładny wiek chłopca, marynarz nie wpuściłby go do łodzi. George prosił, by pozwolono mu zostać na "Titanicu" z ojcem i Filipem, Bert uznał, wszakże, iż Edwina może potrzebować jego pomocy przy dwójce najmłodszych.
– Kocham was, dzieci – szepnął Bert. Patrzył za nimi, dopóki nie zniknęli mu z oczu, a zanim to się stało, krzyknął jeszcze: – Mama i ja niedługo będziemy z wami! – Potem odwrócił się do stojących na pokładzie pasażerów, by ukryć przed dziećmi łzy.
Kate wydała nieomal zwierzęcy żałosny jęk, gdy łódź z jej bliskimi opuszczano na wodę. W końcu odważyła się spojrzeć w dół, Ściskając Bertrama za rękę. Dostrzegła Edwinę trzymającą Teddy'ego i Fannie oraz patrzącego w ich kierunku George'a. Mocniej zabiło jej serce, gdy szalupa zatrzeszczała groźnie.
Był to delikatny i niebezpieczny manewr. Kierujący nim oficer wyglądał jak chirurg przeprowadzający skomplikowaną operację. Jeden nieprzemyślany ruch, nieostrożny gest i łódź wywróci się dnem do góry, a pasażerowie znajdą się w lodowatej wodzie!
Na pokład docierały z dołu ostatnie nawoływania, wypowiadane gorączkowo zapewnienia miłości. Kiedy łódź znajdowała się w połowie drogi, uszu Kate dobiegł krzyk Edwiny. Popatrzyła w dół i zobaczyła, że córka wskazuje coś na dziobie. Spojrzawszy w tamtym kierunku, Kate zrozumiała, o co jej chodzi: aureola blond włosów była wprawdzie zwrócona do niej bokiem, ale nie mogło być wątpliwości – na dziobie siedziała skulona Alexis! Kate poczuła ogromną ulgę.
– Widzę ją! – zawołała uszczęśliwiona do Edwiny.
Córeczka była bezpieczna w łodzi ratunkowej wraz z czwórką jej skarbów. Teraz jeszcze oni musieli się uratować – Kate z mężem, Filip i Charles. Mężczyźni rozmawiali cicho, nawzajem podtrzymując się na duchu i przekonując, że wkrótce opuszczą pokład.
– Bogu niech będą dzięki, Bert. Alexis się odnalazła. – Pomimo grozy sytuacji Kate czuła wyraźną ulgę. – Ale dlaczego wsiadła do łodzi bez nas? – dziwiła się.
– Może ktoś ją do tego nakłonił, jak od nas odeszła, a była zbyt wystraszona, żeby zaprotestować. W każdym razie jest bezpieczna. Teraz na ciebie kolej, moja droga.
Bert mówił z udawaną surowością w głosie, by ukryć własny strach, lecz Kate nie dała się oszukać. Za dobrze go znała.
– Nie rozumiem, dlaczego nie miałabym zaczekać na ciebie, Filipa i Charlesa. Dzieci są bezpieczne z Edwiną.
Myśl o dzieciach, samotnych w kruchej łupince na morzu, była przerażająca, teraz jednak wiedząc, że Alexis jest pod opieką starszej siostry, Kate zapragnęła zostać z mężem. Dreszcz zgrozy przeszedł ją, kiedy sobie uświadomiła, jak by się czuła, gdyby Edwinie nie udało się zwrócić jej uwagi na Alexis i ona, oszalała z rozpaczy, bezskutecznie szukałaby małej na statku.
Tymczasem łodzie ratunkowe z wolna oddalały się od statku. Gdy szalupa, w której znajdowała się piątka Winfieldów, obracała się wokół własnej osi na lodowatej wodzie, Edwina tuliła do siebie Teddy'ego i próbowała zmieścić na kolanach również Fannie, lecz nie mogła sobie poradzić, bo ławki umocowane były zbyt wysoko. Zastanawiała się, jak dać znać Alexis, że są tutaj. Nie mogła jednak przepychać się między stłoczonymi rozbitkami, w końcu więc poprosiła, by z ust do ust przekazano to małej. Kiedy wreszcie dziecko odwróciło ku niej głowę, Edwinie zaparło dech ze zgrozy: śliczna dziewczynka płakała, ponieważ jej matka została na pokładzie. Tyle że to nie była Alexis! Edwina mocniej przytuliła marudzącą Fannie.
W tym momencie Alexis siedziała cichutko w kajucie. Wymknęła się, gdy matka, biegnąc za Ooną, wypuściła jej rączkę. Dziewczynka wróciła do kajuty, jak zamierzała od samego początku, zostawiła bowiem na łóżku swoją śliczną lalkę, a bez niej nie chciała opuścić statku. Tu, w kabinie, miała lalkę i spokój. Nie było tak strasznie jak na pokładzie. Nie będzie musiała wsiadać do łodzi ratunkowej i nie wpadnie do okropnej czarnej wody. Zostanie tutaj z Panią Thomas i zaczeka, aż wszyscy wrócą. Przez okna dobiegały dźwięki murzyńskich melodii zmieszane z pomrukiem tłumu, w korytarzach natomiast panowała głucha cisza. Dawno już ucichł tupot stóp pasażerów biegnących na pokład.
Zgromadzili się tam wszyscy. Nad ich głowami bez ustanku wybuchały race, podczas gdy radiooperator rozpaczliwie próbował nawiązać łączność z najbliżej przepływającymi jednostkami. Pierwsza odpowiedź nadeszła o godzinie 0.18 z "Frankfurtu", następne z "Virginiana" i "Birmy", ale płynący najbliżej "Californian" milczał jak zaklęty, odkąd Philips w odpowiedzi na ostrzeżenie o górze lodowej rzucił opryskliwie, aby mu nie przeszkadzano. Radio na "Californianie" ucichło wtedy, jakby obsługujący je człowiek poczuł się urażony, w rzeczywistości zaś zostało wyłączone zaraz po nadaniu tamtego komunikatu. Był to jedyny statek, z którego mogła nadejść skuteczna pomoc, lecz w żaden sposób nie dało się z nim skontaktować. Nawet rakiety nie pomogły. Dostrzeżono je wprawdzie na "Californianie", sądzono jednak, że "Titanic" uroczyście świętuje swój dziewiczy rejs. Nikomu nie przyszło do głowy, że statek tonie.
Dwadzieścia pięć minut po północy odezwała się "Carpathia" płynąca w odległości 52 mil. Jej kapitan obiecał, że natychmiast skierują się na miejsce katastrofy. Krótko potem odbiór wiadomości potwierdził "Olympic" – bliźniak "Titanica", niestety, oddalony o pięćset mil.
Dotąd wysyłano przez radio standardowe zakodowane wezwanie o pomoc, teraz kapitan Smith polecił Philipsowi nadać nowo wprowadzony sygnał SOS w nadziei, że odbierze go jakiś radioamator i przekaże dalej. W tych dramatycznych chwilach każda pomoc była na wagę złota.
Pierwszy sygnał SOS wysłano kwadrans przed pierwszą. Alexis siedziała wtedy sama w kajucie, nucąc kołysanki lalce. Wiedziała, że gdy rodzice wrócą, dostanie burę, liczyła jednak, że nie będą się na nią zbytnio gniewać, bo przecież właśnie obchodzi urodziny. Teraz ma już sześć lat, a jej lalka jest o wiele starsza. Lubiła mówić, że Pani Thomas ma z4 lata, a więc jest dorosła.
Kiedy Lightoller przygotowywał do spuszczenia na wodę następną łódź, próbowali wsiąść do niej także mężczyźni, oficer był wszakże nieubłagany i nadal pozwalał opuszczać pokład tylko kobietom i dzieciom. W łodziach dla pasażerów drugiej klasy również zajęte były prawie wszystkie miejsca. Niektórzy podróżujący trzecią klasą usiłowali się przedostać na pokład drugiej lub nawet pierwszej, ale nie znając drogi, nie wiedzieli, jak tam dojść. Na dodatek załoga powstrzymywała ich grożąc bronią, obawiano się bowiem rabunków i zniszczeń. Marynarze zagradzali drogę zdesperowanym ludziom, którzy krzyczeli i płakali błagając, by ich przepuścić do łodzi w pierwszej klasie. Młoda Irlandka w towarzystwie rówieśnicy z kilkuletnią córeczką prosiła, aby pozwolono im przejść, gdyż ona płynie pierwszą klasą, ale marynarz nie dał wiary jej słowom i twardo obstawał przy swoim.
Podczas gdy Lightoller obsadzał pasażerami następną szalupę, Kate i Bertram weszli do sali gimnastycznej, aby się ogrzać i uciec chociaż na chwilę od rozdzierających scen pożegnania. Filip z Jackiem Thayerem i Charlesem zostali na pokładzie, by pomagać kobietom i dzieciom we wsiadaniu do łodzi. W sali gimnastycznej Winfieldowie ujrzeli oboje Astorów, którzy nadal siedzieli na mechanicznych koniach i trzymając się za ręce cicho rozmawiali. Nie wydawali się poruszeni niebezpieczeństwem. Co jakiś czas pokojówka lub lokaj przynosili im wieści o rozwoju sytuacji.
– Myślisz, że dzieciom nic się nie stanie? – spytała zatroskana Kate.
Bertram uspokoił ją. W jego mniemaniu były bezpieczne. Przestał się o nie martwić, kiedy szalupę spuszczono na wodę, zwłaszcza że znalazła się także Alexis. Teraz trapił się tylko o Filipa i Kate. Chciał, aby opuścili statek jak najszybciej. Miał nadzieję, że w końcu oficer kierujący akcją ratunkową zgodzi się, by Filip wsiadł do którejś z szalup, nie liczył natomiast, że on i Charles dostaną się do łodzi. Tego obaj byli świadomi.
– Myślę, że dzieciom nic nie grozi – powtórzył uspokajająco. – Chociaż na pewno długo nie zapomną tej przygody… Zresztą ja też – dodał po chwili, patrząc z powagą na Kate. – Myślę, że statek zatonie – dorzucił. Był o tym przekonany co najmniej od godziny, choć nikt z załogi nie chciał tego powiedzieć na głos, a orkiestra wciąż grała, jakby to, co się działo, było zabawą, świetną, aczkolwiek nieco zwariowaną. Naraz podjął decyzję. Popatrzył stanowczo na Kate, ujął jej szczupłą dłoń w swe ręce i ucałował koniuszki palców. – Chcę, żebyś wsiadła do następnej łodzi, Kate. Zobaczę, może uda mi się przekonać załogę, żeby razem z tobą zabrali Filipa. Ma dopiero szesnaście lat, więc w zasadzie jest jeszcze dzieckiem.
– Dlaczego nie możemy zaczekać, aż pozwolą wsiadać do szalup mężczyznom? – spytała Kate. – Odpłynęlibyśmy razem. I tak nie pomogę Edwinie, bo przecież będziemy w różnych łodziach. Ona doskonale poradzi sobie beze mnie.
Kate co prawda ciężko przeżyła rozstanie z dziećmi, była jednak pewna, że są bezpieczne. Musiała w to wierzyć. Przecież Edwina była dla nich jak druga matka. Martwiła się teraz tylko o najstarszego syna, o męża i o narzeczonego córki. Niechby już znaleźli się w łodzi, bo wtedy dopiero odzyska spokój. Czuła, że uda im się wyjść cało z opresji. Przecież ewakuacja przebiegała spokojnie, a łodzie odbijały od statku nie całkiem zapełnione, co niewątpliwie oznaczało, że miejsca starczy dla wszystkich. Wydawało się, że nie ma potrzeby się śpieszyć, bo czasu jest dosyć. Wokół panowała atmosfera złudnego spokoju, która zdawała się świadczyć, że nic im nie grozi.
Prawdę znano jedynie na mostku kapitańskim. Po pierwszej maszynownia była całkowicie zalana wodą. Nie ulegało wątpliwości, że statek tonie, pytanie tylko, jak długo utrzyma się na powierzchni. Kapitan już wiedział, że nie potrwa to długo. Phillips niestrudzenie nadawał rozpaczliwe wezwania o pomoc, ale na "Californianie", na którym radio wciąż milczało, nadal uważano eksplodujące nad "Titanikiem" rakiety za oznakę szampańskiej zabawy. Zauważono wprawdzie, że transatlantyk wygląda jakoś dziwnie, jeden z oficerów zwrócił nawet uwagę na niezwykły przechył statku, nikomu wszakże nie przyszło do głowy, że olbrzym tonie. Z "Olympica" przysłano depeszę z zapytaniem, czy "Titanic" zdąża w jego kierunku. Nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, nie rozumiał, że transatlantyk szybko nabiera wody. Nikomu do głowy nie przyszło, iż ów cud techniki, olbrzym nie mający sobie równych, rzeczywiście idzie na dno, choć świadczyło o tym dobitnie jego zwiększające się z każdą chwilą zanurzenie.
Po wyjściu z sali gimnastycznej Bert i Kate zauważyli, że atmosfera na pokładzie wyraźnie się zmieniła. Pasażerowie nie nawoływali się już tak wesoło, mężowie nerwowo dodawali otuchy żonom nakłaniając je, by bez nich opuszczały statek, a gdy nie chciały się zgodzić, wielu siłą pchało je w ramiona marynarzy, tak że niejedna kobieta znalazła się w łodzi ratunkowej wbrew swej woli. Na lewej burcie oficer nadal wpuszczał do łodzi wyłącznie kobiety i dzieci, lecz przy prawej pozwalano wsiadać także panom, zwłaszcza jeżeli mogli się przydać przy obsłudze szalupy, pomoc przy wiosłowaniu liczyła się bowiem ogromnie. Ludzie nie kryli łez, wokół rozgrywały się dramatyczne sceny. Większość dzieci już była w łodziach, Kate cieszyła się zatem, że również swoją piątkę zdołała wyprawić. Wierzyła, że Filip opuści statek razem z nimi.
Kątem oka dostrzegła Lorraine Allison trzymającą się kurczowo matczynej ręki i widok małej przypomniał jej Alexis. Znowu opadły ją obawy, zaraz się jednak uspokoiła. Przecież Alexis bezpiecznie odpłynęła z rodzeństwem! Pani Allison zatrzymała Lorraine przy sobie i dotąd odmawiała opuszczenia statku, lecz małego Trevora wysłała z piastunką jedną z pierwszych łodzi. Kate widziała wiele rodzin, które się rozdzielały. Żony z dziećmi opuszczały statek w przekonaniu, że ich mężowie popłyną nieco później. Dopiero kiedy spuszczono prawie wszystkie łodzie, stało się jasne, że na pokładzie zostało prawie dwa tysiące osób, których nie ma jak ewakuować z tonącego statku. Wtedy pasażerowie pojęli to, o czym kapitan, budowniczy "Titanica" i dyrektor linii White Star wiedzieli od samego początku, że na statku nie ma wystarczającej liczby szalup. Ale któż by przypuszczał, że "Titanic" może potrzebować łodzi ratunkowych?
Kapitan stał na mostku, a Thomas Andrews, dyrektor naczelny firmy, która zbudowała statek, pomagał pasażerom wsiadać do łodzi. Gdy Bruce Ismay, szef White Star, poprawiwszy kołnierzyk koszuli wsiadł do jednej z nich, nikt nie ośmielił się zaprotestować. Razem z garstką wybrańców został opuszczony na powierzchnię oceanu, zostawiając za sobą na zgubę dwa tysiące osób na tonącym "Titanicu".
– Kate… – rzekł Bert z naciskiem, gdy przygotowywano kolejną łódź. – Chcę, żebyś tą odpłynęła.
Kate wszakże ze spokojem pokręciła głową i spojrzała mężowi w oczy, tym razem stanowczo. Dotąd bez szemrania podporządkowywała się jego decyzjom, lecz teraz zamierzała postawić na swoim. Nic nie było w stanie jej przekonać.
– Nie zostawię cię samego – powiedziała cicho. – Chcę, żeby teraz odpłynął Filip, ale ja zostaję z tobą. Opuścimy statek razem, kiedy nadejdzie nasza kolej.
Plecy miała sztywno wyprostowane, jej spojrzenie wyrażało determinację. Bert pojął, że nic nie zmieni decyzji Kate. Kochała go, żyła z nim przez dwadzieścia cztery lata i ani w głowie jej było teraz go zostawiać. Nie opuści męża!
– A jeżeli nie uda nam się razem dostać do łodzi? – spytał Bertram.
Odkąd wszystkie dzieci, oprócz Filipa, opuściły statek, wyzbył się paraliżującego niepokoju o rodzinę i przestał ukrywać przed Kate powagę sytuacji. Teraz chciał, by razem z najstarszym synem wsiadła do szalupy. Nie myślał o śmierci wiedząc, że jego rodzinie nic nie grozi. Ciężko mu było rozstać się z Kate, lecz wiedział, że powinna wrócić do dzieci. Potrzebowały jej, dlatego musiał zadbać o nią, dopóki było to możliwe.
– Nie chcę, żebyś tu zostawała, Kate – powiedział.
– Kocham cię – rzekła na to, w tych słowach zawierając wszystko, co ich łączyło.
– Ja też cię kocham – szepnął. Przez długą chwilę tulił ją do siebie. Pomyślał, że postąpi jak inni i siłą wepchnie ją do szalupy, nie potrafił się jednak na to zdobyć. Zbyt mocno ją kochał, zbyt długo razem żyli. Potrafił uszanować jej decyzję, nawet jeżeli miała kosztować ją życie. To, że chciała umrzeć razem z nim, bardzo wiele dlań znaczyło.
– Jeżeli ty zostaniesz, to ja też – oświadczyła Kate wyraźnie, gdy ją przytulał. Bert gorąco pragnął uratować żonę, ale nie potrafił jej do niczego zmusić. – Skoro masz umrzeć, chcę umrzeć z tobą.
– Kate, zastanów się!… – próbował ją mimo wszystko przekonać. – Nie mogę na to pozwolić. Pomyśl o dzieciach…
Ona wszakże podjęła już decyzję. Dzieci kochała bezgranicznie, lecz teraz należała tylko do niego. Przecież był jej mężem! Dzięki Bogu Edwina jest na tyle dorosła, że w razie jej śmierci zaopiekuje się rodzeństwem. Wciąż jeszcze wydawało jej się, że wokół nich rozgrywa się jakiś nierealny, koszmarny melodramat i w głębi ducha wierzyła, iż w końcu dla wszystkich znajdzie się miejsce w szalupach, a przed lunchem powrócą na "Titanica". Tę nadzieję próbowała tchnąć w Berta, ale on przecząco pokręcił głową.
– Nie sądzę. Myślę, że jest o wiele gorzej, niż nam powiedziano.
Istotnie tak było, ba! o wiele gorzej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. O 1.40 marynarze na mostku wystrzelili ostatnią rakietę i równocześnie spuszczono na wodę ostatnią łódź ratunkową. A w luksusowym apartamencie na pokładzie D mała Alexis wciąż bawiła się Panią Thomas. O tym jednak nikt nie wiedział.
– Kate, odpowiadasz przecież za nasze dzieci – usiłował przekonać żonę Bert. – Musisz opuścić statek.
Ale Kate jakby nie słyszała. Popatrzyła mu w oczy, mocno ściskając jego dłonie, i powiedziała:
– Bertramie Winfield, nie opuszczę cię, rozumiesz?
Niedaleko od nich pani Straus dokonała właśnie takiego samego wyboru, tyle że ona była starsza i przynajmniej nie musiała się martwić o małe dzieci. Pani Allison, chociaż miała dzieci, też postanowiła zostać z mężem i córeczką, by razem z nimi dzielić los. Powoli do wszystkich pasażerów docierała okrutna prawda.
– A co z Filipem? – Bert na krótko oderwał myśli od Kate, choć wciąż miał nadzieję, że żona zmieni zdanie.
– Może uda ci się przekupić załogę i wpuszczą go do łodzi – powiedziała Kate.
Na pokładzie łodziowym pasażerowie sadowili się właśnie w szalupie numer 4, ostatniej, która miała opuścić "Titanica". Jak w ukropie uwijał się przy niej drugi oficer pilnując, aby pomieściła jak najwięcej kobiet i dzieci. Bert podszedł doń po mocno już przechylonym pokładzie. Zdecydowany był zrobić coś, czego nigdy by nie uczynił w innych okolicznościach. Obserwująca go Kate zobaczyła, że Lightoller, spojrzawszy na ich syna, stanowczo pokręcił głową. Filip wciąż stał obok chłopca Thayerów, który rozmawiał z ojcem.
Bert po chwili wrócił do żony.
– Nie chce o tym słyszeć, dopóki na pokładzie są kobiety i dzieci – powiedział.
Ewakuowano teraz pasażerów drugiej klasy, wszystkie dzieci z pierwszej opuściły już pokład. Tylko mała Lorraine Allison stała uczepiona ręki matki i tuliła lalkę łudząco podobną do tej, którą wszędzie ze sobą zabierała Alexis. Na myśl o córeczce Kate uśmiechnęła się do małej, lecz wnet odwróciła głowę. Sceny na statku były zbyt poruszające, by mogła się im spokojnie przyglądać.
Bert i Kate naradzali się gorączkowo, jak wydostać z opresji Filipa i Charlesa, a później, jeżeli to będzie możliwe, jak ratować siebie.
– Chyba nie pozostało nam nic innego, jak trochę poczekać – rzekł w końcu Charles. Przez cały ten czas nie stracił nic ze swych dobrych manier ani humoru. -Ale pani powinna wsiąść do łodzi. Nie ma sensu zostawać z mężczyznami. – Uśmiechnął się do niej serdecznie i nagle dostrzegł uderzające podobieństwo pomiędzy nią i Edwiną. – Nam nic się nie stanie, za to kobiety, jeśli będą zwlekały, mogą mieć potem kłopoty. Wie pani, jacy są mężczyźni… Na pani miejscu próbowałbym zabrać ze sobą Filipa.
Pozostawało pytanie, jak to zrobić. Chłopcu w wieku Filipa, który dostał się do łodzi w kobiecym przebraniu, grożono bronią i w końcu odpłynął w szalupie tylko dlatego, że nie starczyło czasu, by go wysadzić. Ale teraz atmosfera stawała się coraz gorętsza i Bert nie miał pojęcia, jak by się zachował Lightoller, który swe obowiązki traktował nadzwyczaj poważnie. Nikt tymczasem nie wiedział, że przy prawej burcie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – tam wpuszczano także mężczyzn. Z powodu ogromu statku ludzie znajdujący się z jednej strony pokładu nie orientowali się, co dzieje się gdzie indziej.
Kate wciąż stanowczo odmawiała opuszczenia Bertrama. Filip podszedł do Jacka Thayera i rozmawiał z nim, a Charles usiadł na leżaku i spokojnie zapalił papierosa. Nie chciał przeszkadzać rodzicom Edwiny teraz, kiedy się spierali. Z rozpaczliwą tęsknotą pomyślał o ukochanej. On już stracił nadzieję, że zdoła się uratować.
Kiedy personel sprawdzał kabiny pasażerskie, woda sięgała już do poziomu C. Do Alexis, która wciąż bawiła się lalką, dobiegały dźwięki muzyki, od czasu do czasu odgłos kroków, gdy korytarzem przechodził ktoś z załogi lub pasażerów drugiej klasy, poszukując wyjścia na pokład łodziowy w klasie pierwszej. Mała nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie rodzice wrócą. Była zmęczona zabawą w samotności i zaczynała tęsknić za mamą, nadal jednak nie miała ochoty wsiadać do łodzi. Pogodziła się już z myślą, że dostanie burę. Tak było zawsze. Wszyscy krzyczeli na nią, gdy uciekała, zwłaszcza Edwina.
Usłyszała ciężkie kroki i uniosła głowę zastanawiając się, kto to może być – ojciec, Charles, a może Filip? Ale w drzwiach pokazała się twarz zupełnie obcego mężczyzny, najwyraźniej zaskoczonego jej widokiem. Był to steward, który po raz ostatni sprawdzał, czy kabiny na pokładzie B zostały opuszczone, wkrótce bowiem miała je zalać woda. Dziewczynka beztrosko bawiąca się lalką wprawiła go w osłupienie.
– Coś takiego!… – zawołał rzucając się za nią, bo Alexis próbowała ukryć się w następnej kabinie i już zamykała za sobą drzwi. Mocno zbudowany rudobrody steward okazał się jednak szybszy. – Chwileczkę, młoda damo, co ty tu robisz? – Zastanawiał się, w jaki sposób odłączyła Się od rodziny i dlaczego nikt jej nie szuka. Wydało mu się to dziwne. – Chodźmy stąd – rzekł rozglądając się po pomieszczeniu, Alexis nie miała bowiem na sobie ani czapki, ani płaszcza, które zdjęła wróciwszy z Panią Thomas do apartamentu.
– Nie chcę nigdzie iść! – zaprotestowała i rozpłakała się, kiedy rosły mężczyzna brał ją na ręce wraz z lalką, którą kurczowo do siebie tuliła, i okrywał ściągniętym z łóżka kocem. – Chcę tu zaczekać!… Chcę do mamusi…!
– Znajdziemy twoją mamusię, maleńka. Ale teraz nie mamy czasu do stracenia.
Pobiegł z zawiniątkiem w ramionach, a gdy dotarł na poziom pokładu spacerowego, stojący tam marynarz krzyknął doń:
– Ostatnia zaraz odbija! Pędź na spacerowy, dopiero zaczynają ją opuszczać… Pośpiesz się, człowieku!
Wbiegając na pokład spacerowy steward ujrzał, że Lightoller i jeden z marynarzy mocują się z blokami łodzi numer cztery zwisającej za burtą, tuż pod otwartym oknem.
– Zaczekajcie! Mam tu dziecko! – zawołał. Alexis krzyczała i wyrywała się, na próżno wzywając matkę, która była przekonana, że Alexis bezpiecznie odpłynęła. – Zaczekajcie!…
Lightoller już opuszczał łódź, gdy steward z Alexis w ramionach podbiegł do otwartego okna. Popatrzył przez ramię, ale było za późno, by zatrzymać wodowanie szalupy, która zabierała ostatnie kobiety godzące się na opuszczenie pokładu, wśród nich młodą panią Astor i matkę Jacka Thayera. John Jacob Astor pytał Lightollera, czy ze względu na stan żony nie mógłby jej towarzyszyć, lecz oficer był nieugięty, toteż Madeleine Astor odpływała z pokojówką. Jej mąż wraz z innymi nieszczęśnikami zostawał na statku.
Steward popatrzył w dół. Szalupa zwisała dokładnie pod nimi, tyle że dużo poniżej poziomu pokładu. Pomyślał, że na "Titanicu" małą czeka pewna śmierć, szybko zatem podjął decyzję. Pocałował Alexis w czoło, jakby była jego własną córką, i rzucił ją do łodzi modląc się, żeby ktoś złapał dziewczynkę i żeby spadając nie zrobiła sobie krzywdy. Kilku pasażerów doznało kontuzji przy wsiadaniu do szalup, Alexis wszakże miała więcej szczęścia – jeden z wioślarzy wyciągnął ramiona i złapał ją w powietrzu. Kiedy leżała owinięta w koc krzycząc ze strachu, na pokładzie stała nic nie podejrzewająca Kate i cicho rozmawiała z mężem.
Rosły steward upewnił się, że Alexis umieszczono bezpiecznie obok kobiety z dzieckiem, po czym Lightoller z marynarzami skończyli opuszczać łódź na lodowatą czarną wodę. Alexis siedziała sparaliżowana strachem, tuląc lalkę i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś zobaczy mamę. Zaczęła krzyczeć, gdy szalupa uderzyła o taflę wody i obok wyłonił się z mroku monumentalny kadłub statku. Marynarze żwawo robili wiosłami, by jak najdalej odpłynąć od "Titanica", toteż cielsko olbrzyma jęło się z wolna oddalać. Alexis znalazła się na ostatniej łodzi ratunkowej z prawdziwego zdarzenia, opuszczonej na wodę o 1.55.
O drugiej marynarze jeszcze się mocowali z czterema składanymi łodziami. Trzech nie udało się uwolnić z zaczepów, wreszcie odczepiono składak D. Nikt nie miał wątpliwości, że jest to ostatnia szansa na opuszczenie statku. Załoga otoczyła łódź, do której znów wpuszczano tylko kobiety i dzieci, ktoś przyniósł dwoje porzuconych niemowląt. Na koniec Bertowi udało się przekonać Lightollera, by wpuścił Filipa do łodzi. Przecież chłopiec miał zaledwie szesnaście lat! Ostrożnie spuszczono na wodę również tę łódź i wkrótce jak inne zniknęła w ciemnościach.
Na tym zakończyła się akcja ratunkowa. Ci, którym nie udało się ewakuować, mieli pójść na dno razem ze statkiem. Do świadomości Berta z trudem przebijała się myśl, że Kate zostaje z nim do końca. Ponieważ nie chciała odpłynąć z Filipem, próbował wepchnąć ją do łodzi, lecz uczepiła się męża z całych sił i nie dała się od niego oderwać. Teraz, gdy zbliżały się ostatnie chwile ich życia, trzymał ją w ramionach.
Strausowie spokojnie spacerowali pod rękę, Benjamin Guggenheim wraz ze służącym stał niewzruszony na pokładzie odziany w strój wieczorowy, Bert i Kate czule się całowali i trzymając się za ręce rozmawiali spokojnie o dniu, w którym się spotkali. I o dniu ich ślubu… I o narodzinach dzieci.
– Dzisiaj są urodziny Alexis – powiedziała cicho Kate, patrząc na Berta. Wspomniała ową słoneczną niedzielę sprzed sześciu lat, gdy w ich domu w San Francisco Alexis przyszła na świat. Kto mógł wtedy przypuszczać, że ich przeznaczeniem będzie śmierć w morskich odmętach? Z ulgą myślała, że ich dzieci się uratują, ale serce jej pękało na myśl, że nigdy więcej ich nie ujrzy.
– Czemu nie zabrałaś się razem z dziećmi? Przecież one cię potrzebują! – czynił jej wyrzuty Bert. Ogarnął go ogromny smutek, gdy sobie uświadomił, że nie musiało do tego dojść. Gdyby popłynęli innym statkiem… gdyby "Titanic" nie zderzył się z górą lodową… gdyby… gdyby…
– Nie mogłabym żyć bez ciebie – wyznała Kate, przytuliła się do męża i wspięła na palce, by go pocałować.
Długą chwilę trwali w uścisku, gdy tymczasem część pasażerów zaczęła skakać do wody, między innymi Charles. Pokład łodziowy znajdował się teraz tylko dziesięć stóp nad poziomem wody. Niektórym udało się dotrzeć do łodzi ratunkowych, ale Bert wiedział, że Kate nie umie pływać, nie było więc sensu opuszczać pokładu. Zrobią to, gdy będą musieli. Wciąż mieli nadzieję, że gdy statek pójdzie na dno, im uda się jakoś uczepić pływających w pobliżu łodzi i przetrwać do nadejścia pomocy.
Podczas gdy Winfieldowie rozmawiali, inni wciąż próbowali zdjąć z uchwytów dwie składane łodzie. Udało się wyplątać je z lin, lecz opuszczenie ich na wodę okazało się niemożliwe, ponieważ pokład był nachylony pod zbyt dużym kątem. Wtedy Jack Thayer poszedł w ślady Charlesa, cudem jakimś dotarł do składaka i tam znów spotkali się z Filipem. Łódź pod ciężarem nowych rozbitków nabierała coraz więcej wody, tak że trzeba było w niej stać, aby nie zamoczyć się całkowicie. A powyżej znajdowali się rodzice Filipa, mocno objęci ramionami.
Kiedy woda wtargnęła na statek, Kate wydała cichy okrzyk, zaskoczona brutalnym chłodem oceanu. Zaczęli się pogrążać. Bert próbował utrzymać żonę na powierzchni, lecz toń nieodparcie ich wciągała. Kate zdążyła krzyknąć: "Kocham cię", uśmiechnęła się i już jej nie było. Wyśliznęła mu się z rąk, a on, uderzony chwilę później przez spadające szczątki bocianiego gniazda, podążył za nią. Znajdujący się w pobliżu Charles podzielił ich los.
Zniknęły w falach budka radiotelegrafisty i mostek kapitański, tylko składana łódź unosiła się na powierzchni niczym dmuchany materac. W wodzie znalazły się setki ludzi. Dawno ucichły murzyńskie melodie, a ostatnie ich dźwięki brzmiały w uszach tonących niczym requiem, którego echo doleciało do rozbitków w łodziach. Te żałobne tony mieli zapamiętać na zawsze.
Z łodzi ratunkowych ujrzano, jak rufa statku podnosi się i wystrzeliwuje w niebo niczym olbrzymia czarna góra. Światła wydawały się jaśnieć bardzo długo, potem zgasły i pojawiły się jeszcze na chwilę, wreszcie znowu zniknęły, tym razem na dobre. Wszystko otoczyła przerażająca ciemność, w której rysowała się tylko widmowa rufa "Titanica", wciąż stercząca ku niebu. Z wnętrza olbrzymiego kadłuba dobywały się niesamowite dźwięki, jak gdyby wszystko się poobrywało i uderzało z trzaskiem o siebie, wreszcie rozległ się straszliwy łomot, a po nim okrzyki rozpaczy rozbitków. Przedni komin złamał się w pół i z przeraźliwym grzmotem uderzył w wodę w fontannie iskier. Zawinięta w koc Alexis, leżąca dotąd spokojnie obok nieznajomej kobiety, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
Kiedy Edwina patrzyła na trzy sterczące z rufy gigantyczne śruby okrętowe, odcinające się na tle nieba, ze statku wydobył się odgłos, jakiego dotąd nigdy nie słyszała. Zdawało się, że potężna jakaś siła rozrywa kadłub, że "Titanic" przełamuje się na pół (później wyjaśniono, że nie było to możliwe). Edwina bez słowa oglądała to koszmarne widowisko. Nie wiedziała, gdzie są Charles, Filip, Alexis ani rodzice, czy którekolwiek z nich zdołało się uratować. Mocno ściskała dłoń George'a, który tym razem nie znajdował słów, by wyrazić, co czuje. Przytuliła go do siebie i płacząc obserwowali z łodzi ratunkowej agonię "Titanica".
Aż w końcu olbrzym zanurzył się w oceanie, rufa zniknęła, a pozostali przy życiu rozbitkowie jęknęli z niedowierzaniem. Tragedia się dokonała – "najbezpieczniejszy na świecie" statek zatonął. Nastąpiło to 15 kwietnia 1912 roku o 2.20 nad ranem, dokładnie dwie godziny i czterdzieści minut po zderzeniu z górą lodową. Edwina, tuląc do siebie George'a, Teddy'ego i Fannie, spoglądała na bezmiar oceanu i modliła się, by jej najbliżsi przetrwali.