Mimo że ręce miał zgrabiałe od mrozu i ledwo poruszał palcami, Filip nie chciał, by go wciągano na statek na linie, lecz samodzielnie wyszedł po drabince. Zmyty przez falę z pokładu składaka, został wyłowiony przez rozbitków płynących szalupą numer 12. Długo leżał wyczerpany na jej dnie, prawie nie dostrzegając, co się dzieje wokół, potem wszakże, zrozumiawszy, że jest uratowany, poczuł wielką radość.
Pasażerowie tej łodzi jako ostatni weszli na "Carpathię". Było to o ósmej trzydzieści rano. Filip wspiął się po drabince na samym końcu, tuż przed marynarzami z "Titanica" wyznaczonymi do obsługi szalupy. Stanąwszy na pokładzie, pozwolił sobie na łzy nie mogąc uwierzyć, że to, co się stało, wydarzyło się naprawdę. Był uratowany i z tego się cieszył, lecz został sam jak palec – bez rodziców i rodzeństwa. Modlił się żarliwie, by oni także wyszli cało z katastrofy.
Na drżących z osłabienia, przemarzniętych nogach zszedł powoli do jadalni, gdzie zobaczył rozkołysane morze obcych, aż na chwilę ogarnęło go wrażenie, że znowu patrzy z szalupy na ocean pokryty bryłami lodu. Pomimo że zaledwie siedemset pięć osób zdołało się uratować, a ponad tysiąc pięćset poniosło śmierć w lodowatej toni, Filipowi wydawało się, że w jadalni są tysiące ludzi. Zupełnie zagubiony, nie wiedział, jak się zabrać do poszukiwania bliskich. Błądził wśród rozbitków i dopiero po godzinie natknął się na Jacka Thayera.
– Widziałeś kogoś z mojej rodziny? – zapytał zrozpaczony.
Włosy miał jeszcze wilgotne, w podkrążonych oczach czaiło się przerażenie. To, co się stało, było najtragiczniejszym wydarzeniem jego krótkiego życia i chyba już nigdy los nie doświadczy go równie okrutnie. Dokoła krążyli niekompletnie odziani rozbitkowie okryci kocami, niektórzy w strojach wieczorowych, inni w koszulach nocnych, z głowami obwiązanymi ręcznikami, instynktownie szukając bliskości towarzyszy niedoli. Każdy łudził się nadzieją, że wśród żywych odnajdzie bliskich, toteż wszyscy bez ustanku wodzili wzrokiem po nieznajomych twarzach.
Jack Thayer z roztargnieniem skinął głową Filipowi, pochłonięty szukaniem ojca.
– Spotkałem twoją starszą siostrę – powiedział, uśmiechnął się smutno i dodał: – Cieszę się, że ci się udało.
Chłopcy objęli się serdecznie ramionami i przez chwilę tak stali, hamując łzy cisnące im się do oczu. Nie mogli uwierzyć, że koszmar, który przeżyli tej nocy, już się skończył, że są bezpieczni na pokładzie "Carpathii".
Kiedy się rozstawali, Filipa znów ogarnął lęk.
– Był jeszcze ktoś z Edwiną? – zapytał.
– Nie wiem. Chyba było przy niej jakieś maleństwo.
– To na pewno Teddy – ucieszył się Filip. – A inni?
Jack jednak nic więcej nie wiedział.
Filip z mozołem jął się przeciskać przez tłum rozbitków, kierując się w stronę pokładu w nadziei, że tam spotka siostrę. Niestety, na próżno się łudził, toteż przerażony myślą, że mógłby już nigdy nie zobaczyć osób, które kocha, wrócił do salonu, gdzie naraz dostrzegł tył głowy Edwiny i jej szczupłe ramiona, a obok niej stojącego ze spuszczoną głową George'a. O słodki Boże! Płacząc z radości Filip przepychał się ku nim. Dotarłszy do siostry bez słowa wziął ją za rękę i odwrócił twarzą do siebie. Kiedy ją przytulił, Edwinie na moment zabrakło tchu, po chwili zaś wybuchnęła płaczem.
– O mój Boże, Filip… Filip – powtarzała, nie mogąc wykrztusić nic więcej. Zabrakło jej odwagi, by zapytać, czy wie coś o pozostałych. Wokół słychać było ciche łkanie tych, którzy nie mieli szczęścia odnaleźć swych bliskich. Dopiero po dłuższej chwili Filip pierwszy zdecydował się zapytać o resztę rodziny. Już wcześniej widział George'a, a teraz za plecami Edwiny spostrzegł zawiniętą w koc Fannie i Teddy'ego, który opatulony pledami leżał w prowizorycznej kołysce skleconej naprędce z kilku desek.
– Nic mu nie jest? – zapytał cicho.
Edwina przecząco pokręciła głową. Do oczu znowu napłynęły jej łzy, Teddy bowiem oddychał ciężko, a wargi miał ciemnogranatowe, prawie czarne. Filip zdjął płaszcz i okrył braciszka, po czym uścisnął dłoń Edwiny, by dodać jej otuchy. W końcu pięciorgu z nich udało się uratować. Być może przed końcem dnia odnajdą się pozostali.
Teddy i Fannie spędzili noc w szpitalnych łóżkach pod troskliwą opieką. Lekarz obawiał się, że dziewczynka odmroziła dwa palce dłoni. George spał jak zabity na koi w korytarzu. Późną nocą Edwina i Filip stali na pokładzie, w milczeniu patrząc na bezkresne morze. I tak żadne nie mogłoby usnąć. Dziewczynie zdawało się, że coś w niej umarło, że nigdy już nie zazna snu, nie zdoła się oddać marzeniom. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Łudziła się w głębi ducha, że gdy wczesnym rankiem przerzedzi się tłum w salonie, zobaczy rozmawiających w rogu rodziców i stojącego obok nich Charlesa. Nie mogła się pogodzić z myślą, że zginęli, że nie ma już rodziców, nie ma Alexis i Charlesa, że w sierpniu nie będzie ich ślubu, a materiał na suknię ślubną poszedł na dno wraz z jej marzeniami. Ciągle zdawało jej się, że katastrofa "Titanica" jest tylko koszmarnym snem i że niebawem się z niego przebudzi. Uporczywie powracały do niej pytania: czy matka do końca trzymała Alexis za rękę?… czy śmierć była straszna?… czy szybka?… czy bolesna?… Stali obok siebie na pokładzie, zatopieni w myślach. Wyobraźnia podsuwała Edwinie straszliwe obrazy, lecz nie mówiła o nich, by nie przerazić brata. Cały ten dzień spędziła z Fannie i Teddym. Filip dawał baczenie na George'a, ale ten, spokojniejszy niż zwykle, nie sprawiał kłopotu. Obydwaj, poważni i zadumani, czekali na bliskich, którzy już nigdy nie mieli się pojawić, na tych, których nade wszystko kochali.
"Carpathia", zanim wyruszyła w dalszą drogę do Nowego Jorku, raz jeszcze opłynęła miejsce katastrofy. Nie natrafiono jednak więcej na rozbitków.
– Filip? – głos Edwiny zabrzmiał w ciemnościach miękko i smutno.
– Tak? – odwrócił ku niej głowę, patrząc na siostrę wzrokiem człowieka znacznie starszego niż szesnastoletni chłopiec. Filip w ciągu tych kilku godzin, które spędził w łodzi ratunkowej, postarzał się o wiele lat.
– Co my teraz poczniemy? – Myśl o życiu bez tych, którzy odeszli, była straszna. Zawalił się ich świat. Teraz Edwina, jako najstarsza, musi zatroszczyć się o tych, którzy przeżyli. – Chyba pojedziemy do domu – cicho rzuciła w otaczającą ich ciemność.
A cóż innego mogli zrobić? Edwina postanowiła tylko, że przedtem zabierze Teddy'ego do lekarza w Nowym Jorku… Jeżeli dziecko dożyje! Powiedziano jej, że ta noc zadecyduje o wszystkim. Myśl, że Teddy mógłby umrzeć, była nie do zniesienia. Nie mogą do tego dopuścić. Po prostu nie mogą! Teraz skupiła się na tym, aby go uratować. Ostatnie dziecko jej najdroższej matki musi żyć! Gdy tej nocy trzymała braciszka w ramionach, wsłuchując się w jego ciężki oddech, pomyślała o dzieciach, których nigdy nie będzie miała – o dzieciach Charlesa… Wraz z nim umarły wszystkie jej marzenia. Ogarnęła ją nieutulona tęsknota za narzeczonym i Edwina gorzko zapłakała.
Filip ułożył się do snu przy George'u w korytarzu, a późną nocą zajrzał do Edwiny, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Był zmęczony i smutny. Bez ustanku się zastanawiał, czy rodzice próbowali wyskoczyć ze statku, nim zatonął, i czy udało im się przeżyć choć chwilę po katastrofie. A może dopłynęli do szalupy, lecz nikt nie podał im pomocnej dłoni i umarli w lodowatej wodzie? Setki ludzi pozostawiono na pewną śmierć w oceanie. Choć wołali o ratunek, nikt im nie pomógł. Utrzymywali się na powierzchni, jak długo mogli, po czym szli na dno za innymi…
Kłębiące się w głowie myśli nie pozwalały Filipowi zasnąć. Wreszcie dał za wygraną i przyszedł do Edwiny. Długą chwilę siedzieli w milczeniu. Podobnie było na całym statku, jakby rozbitkowie uznali, że w ciszy i skupieniu łatwiej stawią czoło cierpieniom. Wszędzie widać było pojedyncze osoby wpatrzone w bezmiar oceanu albo małe grupki, także pogrążone w milczeniu.
– Zastanawiam się… – zaczął Filip, lecz w tonącym w ciemnościach pomieszczeniu trudno mu było znaleźć właściwe słowa. W kajucie obok przebywali inni pasażerowie "Titanica", wśród nich około tuzina nie zidentyfikowanych dzieci.
– Wciąż myślę o ich ostatnich chwilach… – Filipowi załamał się głos i chłopiec odwrócił głowę, aby ukryć wzruszenie. Edwina delikatnie dotknęła jego ramienia.
– Daj spokój… To niczego nie zmieni – rzekła, aczkolwiek ona także przez całą noc rozmyślała o tym samym: o rodzicach i o tym, dlaczego jej matka wolała zostać na statku, i o Charlesie, i o Alexis… Co się z nią stało? Czy ją odnaleźli? Czy utonęła razem z nimi? Filip dowiedziawszy się, że nie ma jej z Edwiną, wpadł w przerażenie, rodzice bowiem do końca byli przekonani, że dziewczynka opuściła bezpiecznie pokład w szalupie z najstarszą siostrą.
Chłopiec westchnął głęboko i popatrzył na Teddy'ego. Maleństwo spało głęboko, spod koca wystawały miękkie loczki. Śmiertelnie bladym Filipem wstrząsały co chwila ataki kaszlu, lecz nie zwracał na nie uwagi. Twierdził, że kaszle już od dwóch dni, Edwina zaś wspomniała słowa matki, która wyraziła obawę, że chłopiec się przeziębi wyczekując w lodowatych powiewach wiatru, aż na pokładzie drugiej klasy pokaże się "jego wybranka". Edwina pomyślała, że dziewczyna pewno utonęła, bo jak inni pasażerowie drugiej klasy nie miała szansy na ratunek.
– Jak on się czuje? – zapytał Filip, spoglądając na najmłodszego brata.
– Nie pogorszyło mu się… – Edwina uśmiechnęła się czule i pochyliła nad maleństwem, by pogłaskać je po główce i ucałować. – Wydaje mi się, że oddycha lżej. Oby tylko nie przyplątało się zapalenie płuc – dodała.
– Posiedzę przy nim, a ty się prześpij – zaproponował Filip, lecz Edwina tylko westchnęła.
– I tak nie mogłabym zasnąć – odparła.
Nie potrafiła zapomnieć o porannym przeszukiwaniu miejsca, gdzie zatonął "Titanic". Kapitan Rostron chciał mieć pewność, że na morzu nie ma już nikogo, dlatego "Carpathia" kilkakrotnie okrążyła miejsce katastrofy. Natrafiono jednak tylko na pływające po powierzchni oceanu leżaki, kawałki drewna, kamizelki ratunkowe, dywan przypominający dokładnie ten, który Edwina miała w kabinie, wreszcie na zwłoki marynarza unoszące się na fali. Wspomnienie tych scen przejmowało Edwinę grozą. Zaledwie poprzedniego wieczoru Widenerowie wydawali przyjęcie na cześć kapitana Smitha, a teraz, dwadzieścia cztery godziny później, nie było ani statku, ani kapitana, ani pana Widenera i jego syna Harry'ego, nie było ponad tysiąca pięciuset pasażerów! Edwina wciąż się zastanawiała, jak mogło dojść do takiej tragedii. Myślała o Charlesie, o tym, jak bardzo go kochała. Dopiero co zachwycał się jej błękitną atłasową suknią, mówił, że jest dokładnie koloru jej oczu, komplementował jej fryzurę. Upięła wtedy swoje czarne lśniące włosy wysoko, podobnie jak pani Astor. Suknię nadal miała na sobie, tyle że mocno sfatygowaną. Po południu nieznajoma kobieta podarowała jej czarną wełnianą sukienkę, lecz Edwina była tak zajęta przy dzieciach, że nie zdążyła się przebrać. Jakie to zresztą miało teraz znaczenie? Przecież Charlesa już nie ma, przecież i ona, i jej młodsze rodzeństwo zostali osieroceni!
Przez większą część nocy brat i siostra siedzieli razem, snując wspomnienia z przeszłości bądź z niepokojem dumając o czekającej ich przyszłości, aż wreszcie Edwina wysłała Filipa do łóżka, aby George się nie wystraszył, gdyby po przebudzeniu nie znalazł brata obok siebie.
– Biedny George, tyle wycierpiał – powiedziała Edwina.
Istotnie chłopiec przez cały czas trzymał się nad podziw dzielnie, a w ciągu ostatniej doby był dla Edwiny niemałą pomocą i jak umiał, dodawał jej otuchy. Gdyby jego siostra nie była tak nieludzko zmęczona, pewnie by się zaniepokoiła niezwykłym jak na niego spokojem.
Kiedy Filip odszedł, Edwina usiadła przy Teddym i Fannie, dotykała pieszczotliwie ich twarzyczek, przygładzała im włosy. Od czasu do czasu, gdy Teddy budził się spragniony, dawała mu pić, a gdy Fannie płakała przez sen, tuliła ją czule. Czuwając przy rodzeństwie modliła się żarliwie, tak samo jak z rana podczas nabożeństwa na statku. Nie wszyscy rozbitkowie przyszli na nie, wielu bowiem było zbyt wyczerpanych, wielu chorych, a dla wielu ceremonia ta byłaby zbyt bolesna. Jedno nieoczekiwane zderzenie z górą lodową spowodowało, że wiele kobiet spośród tych, które przeżyły, zostało wdowami. Zginęły tysiąc pięćset dwadzieścia trzy osoby – mężczyźni, kobiety i dzieci. Uratowało się zaledwie siedmiuset pięciu pasażerów.
Edwina zapadła wreszcie w krótką drzemkę. Obudziła się, gdy Teddy poruszył się niespokojnie i spojrzał na nią oczami, które tak bardzo przypominały oczy matki.
– Mama!… – zawołał, krzywiąc usta do płaczu. Wyglądał teraz dużo lepiej, a gdy Edwina się pochyliła, aby go pocałować, uśmiechnął się do niej, zaraz jednak znów zaczął płakać za matką.
– Mamusi tu nie ma, kochanie. – Nie wiedziała, jak mu wytłumaczyć nieobecność matki. Był za mały, żeby zrozumieć nieodwracalność wydarzeń, nie chciała go jednak okłamywać obiecując, że matka wnet się pojawi.
– Ja też chcę do mamy – zawtórowała bratu Fannie, która także się przebudziła.
– Bądź grzeczną dziewczynką – przekonywała małą Edwina, całując ją i tuląc.
Wstała i umyła Teddy'emu buzię, po czym mimo protestów chłopczyka zostawiła go pod opieką pielęgniarki i poszła z Fannie do łazienki. Dopiero spojrzawszy w lustro pojęła, jakie niezatarte piętno wycisnęły na niej tragiczne przeżycia. Postarzała się mocno w ciągu jednej nocy, tak że nie poznawała swego odbicia. Pożyczony grzebień i ciepła woda trochę pomogły, mimo to wracając do jadalni czuła, że nadal wygląda okropnie. Ale gdy popatrzyła po twarzach innych rozbitków, spostrzegła, że wcale nie lepiej się prezentują. Ludzię wciąż mieli na sobie niestosowne, nieraz wręcz nieprzyzwoite strzępy ubrań uzupełnione pożyczonymi, nie pasującymi do siebie częściami garderoby, całość robiła więc niezwykle dziwaczne wrażenie. Pasażerowie "Titanica" zajmowali każdy wolny skrawek przestrzeni – w kabinach ulokowano ile osób się dało, reszta pozostała w korytarzach i w wielkim salonie. Niektórzy przebywali w pomieszczeniach załogi, inni spali na fotelach, a nawet na gołej podłodze. Dla nich nic nie miało już znaczenia. Żyli, choć wielu wolałoby umrzeć, gdy zrozumieli, że ich bliscy utracili życie.
– Jak się ma Teddy? – zapytał George na widok siostry, a gdy uśmiechnęła się w odpowiedzi, chłopiec odetchnął z ulgą. Jeszcze jedno nieszczęście byłoby ponad jego siły.
– Chyba lepiej. Obiecałam, że zaraz do niego wrócę.
Miała przy sobie Fannie, dla której chciała znaleźć coś do jedzenia, zanim pośpieszy z powrotem do małego.
– Pobędę z nim, jak chcesz – zaofiarował się George. Nagle spojrzał za plecy siostry i uśmiech zamarł mu na ustach. Wyglądał, jakby zobaczył ducha, aż zaskoczona Edwina pochyliła się nad nim i dotknęła jego ramienia.
– George, co się stało?
Nie odezwał się, po chwili zaś wskazał ręką w stronę, w którą spoglądał. Coś tam leżało na podłodze obok materaca. Bez słowa podbiegł, podniósł ów przedmiot i podał go Edwinie. Była to Pani Thomas, lalka Alexis! Dziewczynki jednak nigdzie w pobliżu nie było, a osoby znajdujące się obok nie potrafiły im nic powiedzieć. Nikt nie pamiętał ani lalki, ani dziecka, które ją zostawiło.
– Ona musi tu gdzieś być!
Edwina gorączkowo rozglądała się dokoła. W pobliżu bawiło się kilkoro dzieci, lecz żadne z nich nie było Alexis. Nagle serce w niej zamarło, wspomniała bowiem, że córka Allisonów miała podobną zabawkę. Podzieliła się wątpliwościami z Filipem, lecz ten stanowczo pokręcił głową. To była lalka Alexis. Rozpoznałby ją wszędzie, a George i Fannie również nie mieli co do tego wątpliwości.
– Nie pamiętasz, Edwino? Sama uszyłaś jej sukienkę ze szmatek.
Istotnie, Edwina teraz dopiero przypomniała to sobie i do oczu napłynęły jej łzy. Czyżby okrutny los oszczędził lalkę, a skazał Alexis?
– Gdzie Alexis? – Fannie spoglądała na rodzeństwo ogromnymi oczyma, które ich ojcu tak bardzo się podobały. Cieszyło go to niezwykłe podobieństwo córki do matki.
– Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą Edwina i trzymając lalkę w drżących ze wzruszenia rękach, nadal rozglądała się wokół. Niestety, nigdzie siostry nie widziała.
– Może gdzieś się schowała? – podsunęła Fannie, wykazując się dobrą znajomością zwyczajów siostry, lecz tym razem Edwina się nie uśmiechnęła.
– Nie wiem, Fannie. Mam nadzieję, że ją znajdziemy.
– A mama i tata też się gdzieś schowali?
Mała zupełnie nie pojmowała, w jakiej znajdowali się sytuacji. Ze łzami w oczach Edwina pokręciła przecząco głową, nieprzerwanie rozglądając się za Alexis.
Po godzinie bezowocnych poszukiwań musiała niestety wrócić do Teddy'ego. Zabrała lalkę siostry, a kiedy Teddy ujrzał zabawkę, spojrzał na Edwinę ucieszony.
– Lexie? – wyseplenił. – Lexie?
On także zapamiętał lalkę, z którą Alexis rzadko się rozstawała. Pielęgniarka przechodząca obok uśmiechnęła się. Jakie to piękne dziecko, pomyślała, i jak wzruszająco wygląda z siostrą.
– Siostro – zatrzymała ją Edwina – jak mogłabym… – urwała nie wiedząc, jak sformułować pytanie. – Nie udało mi się odnaleźć sześcioletniej siostry. Obawiam się, że została na "Titanicu" z naszą matką, ale… -mówiła z trudem, co pielęgniarka doskonale rozumiała, Delikatnie dotknęła ramienia Edwiny i podała jej listę rozbitków.
– Mamy tu spis tych, których udało nam się uratować, łącznie z dziećmi. Możliwe, że wczoraj w zamieszaniu nie udało się pani odszukać dziecka. Może być na statku? Widziała ją pani w którejś z łodzi?
Edwina zaprzeczyła, potem pokazała pielęgniarce lalkę.
– Znalazłam tutaj jej zabawkę… Nigdy się z nią nie rozstawała… -Posmutniała, bo przejrzawszy pobieżnie listę upewniła się, że Alexis nie ma na "Carpathii".
– Jest pani pewna, że to jej lalka?
– Absolutnie. Sama uszyłam dla niej tę sukienkę.
– Może inne dziecko zabrało zabawkę?
– To możliwe – zgodziła się Edwina, choć dotąd nie dopuszczała do siebie takiej myśli. – Czy na statku są dzieci, które nie odnalazły rodziców? – zapytała.
Wiedziała, że w szpitalu przebywa kilkoro nie zidentyfikowanych maleństw, zaraz jednak pomyślała, że Alexis jest na tyle duża, iż potrafiłaby powiedzieć, jak się nazywa. Oczywiście gdyby zechciała… i gdyby była przytomna… Edwina zaczęła się zastanawiać, czy jej siostra nie błąka się zagubiona, nieświadoma, iż jej rodzeństwo także jest na statku. Wyjawiła swe przypuszczenia pielęgniarce, która odpowiedziała, że to mało prawdopodobne.
Późnym popołudniem, gdy Edwina przechadzała się po pokładzie, starając się zatrzeć w pamięci obraz tonącego "Titanica" i jego rufy sterczącej nad horyzontem, ujrzała pokojówkę pani Carter, pannę Serepeca, która wyprowadziła dzieci na spacer. Lucille Carter i jej brat William, równie wystraszeni jak pozostałe dzieci na statku, szli po bokach pokojówki, trzecie dziecko zaś trzymało się z tyłu, kurczowo uczepione jej ręki. Nagle odwróciło się i Edwina zobaczyła jego buzię. Aż zaparło jej dech! To była Alexis! Rzuciła się ku małej i chwyciła ją w ramiona. Tuląc ją z całych sił, płakała rozdzierająco. Wreszcie ją odnalazła!
Gdy Edwina trzymała przerażoną siostrę w objęciach, panna Serepeca usiłowała wyjaśnić, jak Alexis znalazła się na "Carpathii". Otóż kiedy dziewczynkę wrzucono do szalupy, zajęła się nią pani Carter, która widząc potem, że na "Carpathii" mała nie ma nikogo bliskiego, zdecydowała się otaczać ją opieką przez całą podróż do Nowego Jorku. Pokojówka dodała półgłosem, że od zatonięcia "Titanica" Alexis nie powiedziała ani słowa. Nie wiedziano, jak ma na imię i nazwisko, bo nie odpowiadała na żadne pytania. Pani Carter miała nadzieję, że ktoś z rodziny upomni się o dziecko w Nowym Jorku, a teraz z pewnością ucieszy się na wieść, że matka dziewczynki jest na statku. Gdy panna Serepeca to mówiła, Alexis rozejrzała się, szukając wzrokiem matki, lecz Edwina ze smutkiem pokręciła głową i przytuliła dziecko.
– Nie, malutka, nie ma jej z nami – rzekła z bólem w głosie.
Usłyszawszy to, Alexis próbowała się wyrwać z objęć siostry, lecz Edwina nie zamierzała pozwolić jej na ucieczkę. Już raz prawie ją stracili, to wystarczy. Podziękowała pannie Serepeca i obiecała odnaleźć panią Carter, by osobiście wyrazić jej wdzięczność za opiekę nad Alexis.
Gdy wracały do salonu, Edwina trzymała w ramionach milczącą siostrę, która utkwiła w niej przerażone spojrzenie.
– Kocham cię, maleńka… – mówiła. – Tak bardzo cię kocham… tak martwiliśmy się o ciebie…
Edwinie łzy płynęły strumieniem po twarzy. Jakże się cieszyła, że odnalazła Alexis, cóż by jednak dała, aby odnaleźć pozostałych! Marzyła, by się okazało, iż rodzice i Charles też są na statku. Przecież to niemożliwe, żeby naprawdę odeszli, niemożliwe, żeby tak nagle wszystko się skończyło… Niestety, tak właśnie było i tylko Alexis pojawiła się jak mały duszek powracający z przeszłości. Z przeszłości, która dopiero co istniała, a teraz rozwiała się jak sen zapadający w pamięć po wsze czasy.
Kiedy Edwina pokazała Alexis ukochaną lalkę, dziewczynka wyrwała jej zabawkę z rąk i przytuliła do twarzy, nadal słowem się nie odzywając. W milczeniu popatrzyła na Filipa, który rozpłakał się na jej widok, dłużej zatrzymała wzrok na George'u, który przyglądał jej się zdumiony.
– Myślałem, że odeszłaś, Lexie – powiedział cicho. – Szukaliśmy cię wszędzie…
Nie odpowiedziała, ale też nie odrywała od niego oczu, w nocy zaś spała z nim. Filip, który czuwał przy dzieciach, patrzył, jak Alexis jedną ręką obejmuje George'a, a drugą tuli lalkę. Edwina, jak poprzednio, spała w sali szpitalnej z Fannie i Teddym. Choć obydwoje czuli się lepiej, miejsce to wydawało się najbezpieczniejsze dla tak delikatnych dzieci, zwłaszcza że Teddy miał silny kaszel. Edwina chciała zabrać również Alexis, lecz mała pokręciła głową i podążyła za George'em do salonu, gdzie ułożyła się przy nim na wąskim materacu. Gdy usypiała, brat leżąc na boku przyglądał się jej. Odnalezienie siostry przypomniało mu matkę, bo w jej pobliżu Alexis zawsze się kręciła. Tej nocy chłopiec śnił o rodzicach. Śnił o nich jeszcze, gdy w środku nocy obudził go płacz Alexis. Otoczył ją ramieniem, jednakże żadne słowa otuchy nie mogły utulić żalu dziecka.
– Co się stało, Lexie? – zapytał. Zastanawiał się, czy mu odpowie, czy jest w stanie tylko płakać. – Boli cię coś?… Jesteś chora? Mam zawołać Edwinę?
Potrząsnęła głową i usiadła na materacu, tuląc lalkę.
– Chcę do mamy… – wyszeptała cichutko. Błękitnymi oczyma patrzyła nań prosząco tak długo, aż George'owi łzy popłynęły po twarzy. Objął mocno siostrę.
– Ja też Lexie… ja też…
Tej nocy dwoje dzieci Kate Winfield spało trzymając się za ręce. One i ich rodzeństwo przetrwały, ich matka natomiast pozostała z mężem aż do tragicznego końca. Nigdy nie zapomną matczynej miłości ani uczucia, jakim darzyli się rodzice. Teraz jednak tamto życie, tamten świat należały do przeszłości, która nigdy nie wróci. Pozostało ich sześcioro, sześcioro Winfieldów ocalało. Inni, a z nimi narzeczony Edwiny, odeszli na zawsze.