Rozdział dziewiętnasty

– Dlaczego Filip przyjechał? – zapytała z ciekawością Alexis. – Wyrzucili go ze szkoły? – nie dawała spokoju Edwinie przy śniadaniu następnego ranka. Zarówno ona, jak i Fannie, a także Teddy ciekawi byli powodu przyjazdu najstarszego brata, lecz Edwina nie zamierzała o tym mówić.

Poprzedniego wieczoru starsi chłopcy poszli na kolację do klubu, którego członkiem był kiedyś ich ojciec, i spotkali się tam z Benem, o czym Edwina wiedziała. Ponieważ jednak od ubiegłego popołudnia nie zamieniła słowa z najstarszym bratem, nie znała przebiegu ich rozmowy.

– Filip po prostu zatęsknił za nami – ucięła pytania dzieci, one wszakże, widząc jej minę, pojęły, że stało się coś złego, o czym siostra nie chce rozmawiać.

Po śniadaniu Edwina ucałowała dzieci, wyprawiła dziewczynki do szkoły i poszła pozbierać sprzed drzwi kuchennych róże, które poprzedniego dnia upuściła zaskoczona widokiem Filipa. Zupełnie o nich zapomniała. Zdążyły już zwiędnąć, ale jakie to teraz miało znaczenie? Nic zresztą nie było ważne wobec decyzji Filipa. Edwina jeszcze nie wiedziała, jak to zrobi, ale postanowiła powstrzymać go za wszelką cenę. Nie miał prawa opuszczać ich tak niespodziewanie, a co najważniejsze, ryzykować życiem. Zaniosła róże do domu i zastanawiała się właśnie, czy zadzwonić do Bena i zasięgnąć jego rady, gdy do pokoju wszedł George. Spóźni się do szkoły jak zwykle!, pomyślała. Podniosła głowę, aby go zbesztać, lecz ujrzawszy wyraz jego oczu, zrozumiała, że nie może tego więcej robić. On również, tak jak Filip, był mężczyzną.

– Naprawdę sądzisz, że go powstrzymasz, Weenie? – zapytał spokojnie. Jego oczy wyrażały smutek i powątpiewanie, jakby wiedział, że siostra w tym starciu nie ma szans.

– Tak, mam zamiar go powstrzymać – odparła gwałtownie, wstawiając róże do wazonu. W jej oczach widniał i smutek, i gniew. – Nie miał prawa podejmować takiej decyzji bez porozumienia ze mną. – Chciała, by do George'a dotarło znaczenie tych słów. Nie zamierzała tolerować pochopnych kroków żadnego z braci, świadoma, że impulsywny George gotów jest pójść w ślady Filipa i uciec na wojnę do Europy.

– Nie powinnaś tak mówić, Weenie. Ojcu by się to nie podobało – oświadczył George uważając, że powinno się bronić własnych przekonań.

Oczy Edwiny miotały błyskawice. Nie przebierając w słowach rzuciła oschle:

– Tatuś nie żyje. – George uświadomił sobie, że nigdy dotąd tak otwarcie nie mówiła o jego śmierci. – On też by nie pochwalał decyzji Filipa. Na pewno by mu się nie spodobało, że opuszcza nas w trudnej sytuacji.

– Masz przecież mnie – rzekł George łagodnie, lecz Edwina pokręciła głową.

– Ty we wrześniu jedziesz do Cambridge. – Chłopiec został już przyjęty i miał kontynuować rodzinną tradycję. Edwinie nie chodziło przecież o to, by trzymać braci kurczowo przy sobie, lecz zwyczajnie bała się o ich życie. – Nie mieszaj się do tego, George – ostrzegła chłopca. – To sprawa między mną a Filipem.

– O, nie – sprzeciwił się. – To dotyczy wyłącznie Filipa. Ma prawo bronić tego, w co wierzy. Chybabyś nie chciała, żeby było inaczej, prawda, Weenie? On musi zrobić to, co uważa za słuszne, nawet jeżeli nas tym zrani. Ja to zrozumiałem i ty także powinnaś.

– Nie muszę niczego rozumieć. – Odwróciła się gwałtownie, by nie dostrzegł łez w jej oczach, i powiedziała przez ramię: – Idź już, spóźnisz się do szkoły.

George niechętnie opuszczał Edwinę. W holu spotkał starszego brata, który schodził właśnie na śniadanie.

– Jak ona się czuje? – zapytał Filip szeptem. Obydwaj rozmawiali długo tej nocy i nie miał już żadnych wątpliwości, jak powinien postąpić.

– Chyba płacze – odparł George równie cicho, z uśmiechem zasalutował bratu i wybiegł przez frontowe drzwi.

Wiedział, że jak zwykle spóźni się do szkoły, lecz teraz nie miało to znaczenia. Za sześć tygodni otrzyma świadectwo ukończenia Drew School, a we wrześniu wyjedzie do Cambridge. Dla niego szkoła była miejscem, gdzie zawierało się przyjaźnie, flirtowało i miło spędzało czas przed powrotem do domu na kolację. Zawsze czuł się w niej dobrze, nigdy jednak nie przykładał się do nauki tak jak Filip. Robiło mu się smutno, gdy pomyślał, że starszy brat idzie na wojnę, ale uważał, że Filip podjął właściwą decyzję, Edwina zaś nie ma racji. Gdyby żył ich ojciec, powiedziałby jej to samo. Filip przecież nie był już małym chłopcem i o swoim życiu mógł decydować sam.

Jakąś godzinę później Filip w ogrodzie próbował wytłumaczyć Edwinie tę prawdę, ona jednak udawała, że go nie słucha. Zawzięcie wyrywała chwasty, aż wreszcie, grzbietem dłoni odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów, odwróciła ku niemu zalaną łzami twarz.

– Przestałeś być dzieckiem, więc zachowuj się jak mężczyzna i nie opuszczaj nas. Staram się utrzymać tę przeklętą gazetę dla ciebie, sama borykam się z kłopotami od pięciu lat, a teraz co mam zrobić? Zostawić wszystko? – mówiła wzburzona.

Obydwoje byli świadomi, że jego decyzja w niewielkim stopniu może wpłynąć na losy wydawnictwa, Edwina zaś po prostu chciała, aby Filip zrozumiał, jak bardzo się o niego boi. A bała się tak bardzo, że nie mogła znieść myśli o rozstaniu i użyłaby każdego argumentu, by go powstrzymać od wyjazdu na wojnę.

– Gazeta zaczeka. Nie o nią tu chodzi i dobrze o tym wiesz – powiedział Filip.

– Chodzi o to… – Chciała wyliczyć kierujące nią pobudki, ale zabrakło jej słów, gdy zobaczyła wyraz jego twarzy. Filip był taki silny, młody i taki ufny. Wierzył w słuszność podjętego kroku i chciał przekonać ją do swoich racji, ona jednak nie mogła przyjąć jego argumentów. – Chodzi o to… – wyszeptała i wyciągnęła ku niemu dłoń. – Chodzi o to, że tak bardzo cię kocham! – rozpłakała się. – Proszę, Filipie… nie idź na tę wojnę.

– Edwino, ja muszę.

– Nie wolno ci… – Pomyślała o sobie, Fannie i Teddym, i o Alexis. Był im wszystkim potrzebny. Jeżeli wyjedzie, to zostanie im tylko George. Psotnik George ze swymi nie kończącymi się figlami: a to puszki przywiązane koniom do ogonów, a to korby "pożyczone" z samochodów, a to myszy wpuszczone do klasy… Jego kochana twarz, którą zawsze całowała na dobranoc, ramiona, które tuliły Fannie… Jacy to wspaniali chłopcy! Nie, już mężczyźni!… A jesienią George też ich opuści. Podobnie jak kiedyś, przed laty, życie nabrało gwałtownego przyśpieszenia, tyle że bracia i siostry byli teraz wszystkim, co jej pozostało, i nie chciała ich utracić. – Filipie, proszę…

Jej oczy błagały, by został. Filip był załamany i nieszczęśliwy. Przejechał szmat drogi, by powiedzieć jej o swej decyzji, i spodziewał się podobnej reakcji, ale nie przypuszczał, że rozmowa będzie taka trudna i bolesna.

– Nie wyjadę bez twojego pozwolenia. Nie wiem, jak to odkręcę, ale jeżeli rzeczywiście jestem ci niezbędny i nie dasz sobie beze mnie rady, to będę musiał odwołać swoje zgłoszenie-mówił, patrząc na nią z rozpaczą. Edwina pojęła, że nie ma wyboru: musi pozwolić mu odejść.

– Co będzie, jeśli zrezygnujesz? – zapytała niepewnie.

– Nie wiem… – rozejrzał się ze smutkiem po ogrodzie, gdzie wszystko przypominało mu matkę i ojca. – Chyba do końca życia będę czuł, że zawiodłem rodziców. Nie mam prawa pozwalać na to, żeby kto inny za nas walczył. Edwino, ja chcę walczyć w tej wojnie!

Filip był spokojny i wyglądał na głęboko przekonanego o słuszności swych słów. Na widok jego determinacji Edwinę rozbolało serce. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wojna tak pociąga mężczyzn, wiedziała jednak, że nie może brata zatrzymać.

– Dlaczego właśnie ty?

– Bo chociaż dla ciebie jestem wciąż dzieckiem, stałem się mężczyzną, Edwino… I tam jest moje miejsce.

W milczeniu skinęła głową. Wstała otrzepując spódnicę z kurzu i wytarła ręce. Po dłuższej chwili milczenia znów spojrzała na niego.

– No to je masz – rzekła poważnie i chociaż głos jej lekko drżał, czuła ulgę, bo podjęła wreszcie decyzję.

Była rada, że Filip przyjechał do domu, aby z nią porozmawiać. Gdyby tego nie zrobił, nigdy by nie zrozumiała motywów jego postępowania. Wprawdzie nadal nie była całkowicie przekonana o słuszności jego decyzji, ale bratu należał się jej szacunek. I miał rację: przestał być chłopcem, był mężczyzną i miał prawo postępować według własnych zasad i przekonań.

– Co mam? – nie zrozumiał. Kiedy patrzył na nią zdziwiony, wyglądał niesłychanie chłopięco.

– Masz moje pozwolenie, głuptasie. Bardzo bym chciała, żebyś został, ale masz prawo postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. – Oczy jej znowu posmutniały. – Tylko wróć na pewno!…

– Przyrzekam, że wrócę – odparł, czule obejmując siostrę ramieniem.

Stali przytuleni przez dłuższą chwilę, a Teddy obserwował ich z okna na piętrze.

Загрузка...