Rozdział dziesiąty

Wspólnik, którego asystentem był Spencer, nie ukrywał zadowolenia, słuchając relacji z uroczystości wyniesienia Barclaya na nowe stanowisko i z wieczornego bankietu. Firmie bardzo zależało na tym, by młodzi pracownicy pokazywali się wśród osobistości. Fakt, że ojciec Spencera pełnił funkcję sędziego, też miał swoje znaczenie. Państwo Hill również z zainteresowaniem wysłuchali relacji syna o uroczystościach w Waszyngtonie. Spencer nie wspomniał im ani słowem o Elizabeth. Wydawało mu się to nieistotne, poza tym nie chciał, by wiązali z tą znajomością jakieś nadzieje.

Ostatecznie, po przemyśleniu wszystkiego jeszcze raz, postanowił do niej nie telefonować.

Ale kiedy miesiąc później Elizabeth przyjechała do Nowego Jorku w odwiedziny do brata, wzięła sprawy w swoje ręce. Odszukała w książce telefonicznej numer Spencera i zadzwoniła. Była sobota. Zdziwił się, słysząc w słuchawce jej głos. Właśnie miał wyjść, by pograć w squasha (squash – gra w piłkę, odbijaną o mur rakietami – przyp. tłum.) z kolegami z biura.

– Czy zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili? – spytała.

Uśmiechnął się, wyglądając przez okno i żonglując rakietą.

– Nie, skądże znowu. Co u ciebie nowego?

– Wszystko w porządku. W tym semestrze na Vassar jest jakby trochę lepiej. – Nie powiedziała mu, że chodzi z jednym z wykładowców. Chłopcy w jej wieku zawsze ją nudzili. – Pomyślałam sobie, czy nie miałbyś przypadkiem ochoty iść dziś do teatru. Mamy jeden zbywający bilet.

– Przyjechałaś z rodzicami?

– Nie. Postanowiłam odwiedzić brata i jego żonę. Wybieramy się do Music Box Theater na Summer and Smoke. Widziałeś to?

– Nie – uśmiechnął się – ale z przyjemnością zobaczę. – Do diabła, przecież ostatecznie będzie z nimi jej brat. Nie ufał sobie, kiedy zostawał z nią sam na sam. Nie chciał się zbytnio angażować w znajomość z kimś, kto był tak pewny, czego oczekuje od życia. Wciąż pamiętał odpowiedź Elizabath, gdy ją spytał, z kim chciałaby się związać w przyszłości, a ona odparła, że "z kimś ważnym".

– Przed spektaklem wybieramy się na kolację do "Chambord". Może tam się spotkamy? Powiedzmy, o szóstej?

– Świetnie. Przyjdę tam. I dziękuję za zaproszenie, Elizabeth. – Nie był pewien, czy powinien ją przeprosić za to, że do niej nie zadzwonił, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że najlepiej nie poruszać tego tematu. Zapowiadał się przyjemny wieczór. Najlepsza restauracja, najlepszy spektakl i możliwość poznania sławnego brata Elizabeth, Iana Barclaya.

Spencer pojawił się w restauracji punktualnie i natychmiast dostrzegł wśród gości Elizabeth. Miała na sobie dobrze skrojony, czarny wieczorowy kostium i mały kapelusik z czarnego aksamitu. Spencer dostrzegł też jej nową, modną fryzurę. Była ładna i elegancka, wiedziała, jak wywrzeć głębokie wrażenie. Choć nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat, miała swój własny styl, podobnie jak jej brat Ian. Spencer stwierdził, że Ian jest bardzo inteligentny, choć nieco gwałtowny, gdy chodziło o poglądy polityczne. Ale mimo tego spodobał się Spencerowi. Żoną Iana była bardzo atrakcyjna Angielka. Poznał ją podczas wojny, kiedy służył w RAF-ie. Elizabeth nie omieszkała poinformować Spencera, że Sarah jest córką lorda Winghama. Elizabeth obracała się wśród ludzi o znanych nazwiskach, zajmujących wpływowe stanowiska. Spencer nie potrafił sobie wytłumaczyć, czemu samo przebywanie w jej towarzystwie sprawiało, że też czuł się kimś ważnym. Ci ludzie byli tak cholernie pewni siebie i wcale nie ukrywali, do czego dążą. Spencer nagle zrozumiał, dlaczego Elizabeth przywiązywała do tego taką wagę. Ian i Sarah wybierali się na Boże Narodzenie do St Moritz. Latem byli w Wenecji, a stamtąd pojechali do Rzymu, gdzie spotkali się na prywatnej audiencji z papieżem Piusem, który znał ojca Sarah. Żona Iana zachowywała się z ogromną swobodą, charakterystyczną dla przedstawicieli arystokracji, i zdawała się oczekiwać, że wszyscy znają tych, których ona zna.

Przedstawienie podobało im się, po spektaklu Spencer zaprosił ich do "Stork Club". Tańczyli, śmiali się i rozmawiali. Potem pojechali do apartamentu Barclayów przy Sutton Place. Barclayowie byli bezdzietni, a Sarah bardziej niż dziećmi interesowała się końmi. Opowiadała o folblutach i hunterach, zaproponowali Spencerowi by się kiedyś z nimi wybrał na konną przejażdżkę. Było bardzo sympatycznie i kiedy tym razem Spencer powiedział Elizabeth, że do niej zadzwoni, rzeczywiście zamierzał to zrobić. Czuł się do tego zobowiązany po tym tak mile spędzonym wieczorze. I właśnie dokładnie o to chodziło Elizabeth.

Zadzwonił do niej dwa tygodnie później. Wyjaśnił, że zatelefonowałby wcześniej, ale miał masę roboty w biurze. Nie miała do niego pretensji, że nie zadzwonił wcześniej. Umówili się na następny weekend. Znów zatrzymała się u swego brata. Spencer zabrał ją na kolację, a potem na tańce do "Stork Club". Wcale nie zamierzał jej imponować, ale Elizabeth należała do tego typu dziewcząt, które zaprasza się do najlepszych lokali. Opowiadał jej o sprawach, nad którymi właśnie pracował, były to głównie spory pomiędzy firmami i procesy dotyczące spraw podatkowych. Miał ciekawą pracę. Elizabeth rzuciła w trakcie rozmowy kilka celnych uwag. Wieczorem, kiedy odprowadził ją do domu, przed drzwiami do apartamentu jej brata pocałował ją.

– To był cudowny wieczór – powiedziała cicho, a w jej oczach dostrzegł cień serdeczności.

– Dla mnie też. – Nie kłamał. Był z niej dobry kompan, świetnie się prezentowała w srebrnej sukni, którą bratowa kupiła dla niej w Paryżu.

– Co robisz w następny weekend?

– Mam egzaminy. – Roześmiała się. – Straszne, prawda? To mi zupełnie dezorganizuje życie towarzyskie. – Oboje wybuchnęli śmiechem. Zaproponował, by za dwa tygodnie ponownie przyjechała do Nowego Jorku.

Przyjechała, znów wyszli razem. Ich pocałunki stały się bardziej namiętne.

Ian Barclay i jego żona polowali w New Jersey. Elizabeth zaprosiła Spencera do ich mieszkania na drinka. Siedzieli na kanapie, całując się i rozmawiając. Potem Spencera gnębiły wyrzuty sumienia. Była dla niego za młoda, nie wyobrażał sobie, by te spotkania do czegokolwiek mogły doprowadzić. Żyła w świecie całkowicie dla niego niedostępnym. Nie kochał jej, ale podobała mu się i go pociągała. Imponowali mu ludzie posiadający władzę, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę z braku w ich świecie serdeczności. Wszystko kalkulowali na zimno. Znalazł się wśród nich przypadkiem, ale musiał przyznać, że wiodą bardzo przyjemne życie. Elizabeth oświadczyła, że na Dzień Dziękczynienia jedzie razem z rodzicami do San Francisco. Obiecał, że zadzwoni do niej na początku grudnia. Kiedy zatelefonował, zaprosiła go na Boże Narodzenie do Palm Beach.

– Czy to nie będzie trochę krępujące dla twoich rodziców? – Sprawiał wrażenie przerażonego, ale ona wyśmiała jego obawy.

– Nie pleć głupstw, Spencerze. Oni bardzo cię lubią.

– Powinienem zostać w Nowym Jorku. Święta są dla moich rodziców ciągle jeszcze trudnym okresem. – Barbara zapowiedziała, że nie przywiezie swych dzieci do dziadków. Wdała się w poważny romans i chciała mieć córki przy sobie. Wiedział, że rodzicom będzie doskwierała samotność, podczas Bożego Narodzenia szczególnie ostro odczuwali brak starszego syna. Wszystkie te myśli przemknęły mu przez głowę, kiedy zastanawiał się, jak zareagować na tak niespodziewane zaproszenie.

– To może przyjedziesz później? Będę w Palm Springs aż do Nowego Roku. Możesz zatrzymać się w naszym domu, mamy kilka pokoi gościnnych.

– Zobaczę, czy będę mógł wziąć parę dni urlopu, i zadzwonię do ciebie. – Zatelefonował do Elizabeth, jeszcze zanim wyjechała na Florydę i, dziwiąc się sobie, przyjął zaproszenie. Wciąż nie był pewien, czemu właściwie się z nią widuje, choć nie mógł powiedzieć, by spotkania te nie sprawiały mu przyjemności.

Boże Narodzenie upłynęło spokojnie, dwa dni później wziął tydzień urlopu i poleciał do Palm Beach. Barclayowie okazywali mu uprzejmość, dom zdawał się pełen takich gości jak on. Miał również okazję poznać starszego brata Elizabeth, Gregory'ego. Pracował w Ministerstwie Skarbu i był typowym, konserwatywnym bankierem. Choć żonaty, przyjechał sam i nie palił się do rozmowy na temat przyczyn nieobecności swej żony. Spencer był zbyt zajęty Elizabeth, by przejmować się takimi sprawami. Chodzili na wszystkie przyjęcia wydawane w mieście, i Spencer uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie widział tylu brylantów. Elizabeth co wieczór wkładała inną kreację, a głowę ozdabiała małą, śliczną tiarą, którą rodzice podarowali jej rok temu, na bal debiutantek.

Któregoś dnia, kiedy leżeli na plaży, spytała go:

– Dobrze się bawisz?

Roześmiał się, słysząc to pytanie. Była zawsze bezpośrednia, co mu się bardzo podobało. Nie uznawała żadnego udawania, żadnego owijania słów w bawełnę.

– Wybornie. Czyżbyś miała jakieś wątpliwości? Tu jest jak w niebie. Kto wie, może już nigdy nie wrócę do Nowego Jorku, do pracy w kancelarii.

– Świetnie. Wtedy ja rzucę szkołę i razem uciekniemy na Kubę. – Polecieli tam raz, by potańczyć i pograć w kasynie. Był to nadzwyczajny tydzień i Spencer musiał przyznać, że wspaniale spędził czas. Podobało mu się takie beztroskie życie wśród wytwornych dżentelmenów, od których zawsze można się dowiedzieć czegoś interesującego, i urodziwych dam obwieszonych brylantami. Łatwo się przyzwyczaić do takiego trybu życia, tylko po co? To jej świat, nie jego. Ale przyjemnie było gościć w tym świecie choćby króciutko.

– Czy ostatnio bardziej polubiłaś studia? – Wsparł się na łokciu, by spojrzeć na nią. Wyglądała wspaniale w czerwonym kostiumie kąpielowym. Brązowa opalenizna jeszcze uwydatniała kasztanowe włosy i ciemne oczy. Podobała mu się bardzo.

– Nie. Ciągle mam wrażenie, że tracę tylko czas.

– Rozumiem teraz, dlaczego tak uważasz. – Rzucił okiem na lokaja, który pojawił się, niosąc na srebrnej tacy lemoniadę i poncz rumowy, po czym znów spojrzał na nią. – Powrót do szkoły musi być straszny, szczególnie kiedy się pamięta, dlaczego zdecydowałaś się na te studia.

– Jeśli chcesz znać prawdę – uśmiechnęła się figlarnie – wcale nie miałam ochoty na dalszą naukę.

– Cóż, nie można zostać prawnikiem, jeśli się nie skończy college'u. – Uśmiechnął się i wziął szklankę z lemoniadą. Elizabeth sączyła poncz rumowy, spoglądając na niego spod szerokiego ronda kapelusza.

– W takim razie chyba nie zostanę prawnikiem – stwierdziła żartobliwie. Roześmiał się.

– To co zamierza pani robić w przyszłości, panno Barclay? Ubiegać się o urząd prezydenta? – zapytał roześmiany.

– Może po prostu wyjdę za prezydenta.

Popatrzył na nią poważnie.

– To dla ciebie odpowiednia partia.

– Panie Hill, czy nie chciałby pan kiedyś zostać prezydentem?

Lekko go zaniepokoiło to, jaki tok przybrała ich rozmowa ale tylko uśmiechnął się do Elizabeth, potrząsając głową i popijając lemoniadę. Była energiczną osóbką, żyjącą wśród wpływowych ludzi. Zabawa z nimi mogła się na dłuższą metę okazać niebezpieczna. Poza tym Spencer bałby się nawet ją zacząć. W środku, pod maską obojętności, którą przybierał w obecności Elizabeth, krył się człowiek niezwykle delikatny. Dla Spencera w życiu liczyło się coś zupełnie innego, coś, o czym Barclayowie nie mieli najmniejszego pojęcia.

– Nigdy nie miałem takich ambicji.

– To może senatorem? Wspaniale się nadajesz do służby państwowej.

– Dlaczego tak myślisz?

– Lubisz ludzi, ciężko pracujesz, jesteś uczciwy, bezpośredni i bystry. – Znów się uśmiechnęła. – I znasz, kogo trzeba. – Nie wiedział jak zareagować. Milczał, spoglądając w dal. Zastanawiał się, czy nie posunął się za daleko. Może przyjazd do Palm Beach był błędem, ale teraz jest już za późno, by go naprawić. Za dwa dni wracał do Nowego Jorku i chyba przez jakiś czas nie powinien się z nią spotykać. Obserwowała go, kiedy sobie to rozważał, i w pewnym momencie roześmiała się. – Spencerze, uspokój się. Nie mam zamiaru na ciebie napadać. Powiedziałam po prostu to, co myślę.

– Elizabeth, niekiedy jesteś niepokojąco szczera. Od czasu do czasu odnoszę wrażenie, że zawsze osiągasz to, na czym ci zależy. Podkreślam: zawsze. – Nie chciał być rzeczą, na której jej zależy. Ani przez moment. Byli dobrymi przyjaciółmi. Ale bardzo się od siebie różnili.

– Czy to coś złego, kiedy człowiek dostaje wszystko, czego chce?

– Nie, jeśli nie koliduje to z pragnieniami innych ludzi – odparł cicho.

Spojrzała na niego badawczo.

– A czy koliduje? – Wyraziła się tak jednoznacznie, że prawie się wzdrygnął.

– Może pójdziemy popływać? – Zapytał wymijająco. Nie potrafił powiedzieć jej tego, co chciała usłyszeć, i nie wiedział, czy kiedykolwiek nadejdzie taka chwila. Wciąż marzył, że spotka kobietę, której będzie potrzebny, istotę łagodną i wrażliwą, serdeczną i kochającą. Elizabeth tylko częściowo posiadała te cechy. Miała za to inne, których na razie jeszcze nie potrafił zaakceptować.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Spojrzała na niego wyczekująco. Wiedział, że nie wykręci się byle czym. Nie pozostawało mu nic innego, jak wyznać jej prawdę.

– Jeszcze nie wiem.

Pokiwała głową, jakby rozważając sobie jego słowa, a potem znów spojrzała mu prosto w oczy.

– Uważam, że tworzylibyśmy dobry zespół. Mamy siłę przebicia i wiedzę. Razem moglibyśmy daleko zajść. – Zabrzmiało to tak, jakby mówiła o transakcji handlowej. Zdeprymowało go to. – Na przykład pokierować firmą?

– Może. Albo osiągnąć coś w dziedzinie polityki. Lub po prostu stworzyć taki związek, jaki tworzą Ian i Sarah.

– Z ich końmi i przyjaciółmi, polowaniami i klubami, z zamkiem jej ojca? Elizabeth – usiadł i spojrzał na nią – nie jestem taki jak oni. Oczekuję od życia czegoś innego.

– Na przykład czego? – Sprawiała wrażenie zaintrygowanej.

– Na przykład dzieci. Nigdy nawet o tym nie pomyślałaś, prawda? – Kompletnie ją zaskoczył. Dzieci nie wydawały jej się czymś ważnym.

– Możemy mieć i dzieci. Podobnie jak brylanty, konie wyścigowe czy domy. – Zabrzmiało to tak, jakby dzieci były jeszcze jednym nabytkiem, który można schować w głębi szafy. – Ale jest wiele ważniejszych rzeczy w życiu.

– Na przykład co? – spytał, zdumiony tym, w jaki sposób Elizabeth na to patrzy. – Co może być ważniejsze od dzieci?

– Nie bądź śmieszny, Spencerze. Na przykład sukces, dopięcie celu, zdobycie stanowiska.

– Tak, jak udało się to twemu ojcu? – Była w tych słowach zawoalowana ironia, ale nie dotarła ona do Elizabeth.

– Zgadza się. Jeśli tylko zechcesz możesz pewnego dnia osiągnąć to co on.

– Cały kłopot w tym – powiedział, patrząc na nią poważnie – że wcale nie jestem pewny, czy tego chcę. Potrafisz to zrozumieć?

– Tak – odparła, kiwając wolno głową. – Myślę, że się boisz, by znów nie zaczęto cię mylić z twoim bratem. Nie jesteś Robertem, jesteś sobą, Spencerze, i życie ma ci do zaoferowania bardzo dużo, musisz tylko wyciągnąć rękę i sięgnąć.

Nadal nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu na tym aż tak zależało. Chociaż z drugiej strony nie wyobrażał sobie, by do końca życia miał zajmować się sprawami podatkowymi w firmie Anderson, Vincent & Sawbrook. Co właściwie pragnąłby robić w przyszłości? Nie powziął jeszcze żadnych decyzji.

– Nie chcę popełnić jakiegoś błędu.

– Ja też nie. Ale wydaje mi się, że więcej rozumiem niż ty.

– Jesteś tego zupełnie pewna? Masz dopiero dwadzieścia lat. Jeszcze bardzo mało wiesz o życiu. – Ogarnęła go złość. Oświadczała mu się w zawoalowany sposób, czyniąc to tak, jakby próbowała namówić go na kupno jakiejś rzeczy, na przykład domu czy samochodu. Tymczasem to on chciałby poprosić dziewczynę o rękę. Ale nie Elizabeth. Nie kochał jej.

– Wiem więcej o życiu, niż ci się wydaje. W przeciwieństwie do ciebie przynajmniej wiem, co chcę osiągnąć.

– Może masz rację. – Wstał i spojrzał na ocean. – Idę popływać.

Nie było go przez pół godziny. Kiedy wrócił, nie poruszała już tego tematu, ale jej poprzednie słowa mocno zapadły mu w pamięć. Trzymał się na baczności, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać opacznie zrozumiane. Przed odjazdem przyszła do jego pokoju. Tym razem nie mógł uciec przed jej spojrzeniem. Przyglądał się jej, doznając wrażenia, że jest osaczony.

– Chciałam tylko, żebyś wiedział, iż cię kocham.

– Elizabeth, proszę… nie… – Sprawiało mu ból, że nie może odwzajemnić uczucia. – Proszę.

– Czemu? Tamtego dnia na plaży mówiłam poważnie. Uważam, że wspólnie moglibyśmy wiele osiągnąć.

– Moja mała, to mężczyzna oświadcza się kobiecie, a nie na odwrót. Kiedy się zdecyduję poprosić cię o rękę, pierwsza się o tym dowiesz. Roześmiał się i przesunął ręką po włosach.

– Na pewno? – Spojrzała na niego drwiąco.

– Możesz być spokojna. – Przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Ta jej cholerna pewność siebie sprawiała, że miał ochotę uwieść ją, by pokazać, kto tu rządzi, kto panuje nad sytuacją, i że jeśli ktoś ma tu coś do powiedzenia, to na pewno nie jest to Elizabeth Barclay. Ale znów wszystko wyszło na opak. Przebywanie z nią przypominało igranie z ogniem. Później nigdy nie był pewien, kto kogo uwiódł. Wiedział jedynie, że doszło między nimi do zbliżenia, które dało mu satysfakcję. Jej ciało obudziło w nim pożądanie i namiętność. Czuł przemożną chęć zapanowania nad nią, przynajmniej w łóżku. Okazała się dobrą kochanką. Wcale się nie zdziwił, że Elizabeth nie jest dziewicą.

Odwiozła go na lotnisko. Spoglądał na nią dłuższą chwilę, nie wiedząc, co powinien zrobić. Potrzebował czasu na zastanowienie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w Nowym Jorku.

– W przyszłym tygodniu wracam do szkoły.

Pocałował ją delikatnie. Znów zapragnął się z nią kochać. Był zły na samego siebie, że dostał się w jej moc. Okazało się, że jest silniejsza od niego.

– Zadzwonię do ciebie.

Kiedy wsiadł do samolotu, pomachał jej ręką. Widział, jak stała w letniej sukience i kapeluszu o szerokim rondzie i szukała go wzrokiem. Pomyślał, że już nigdy nie uda mu się od niej uciec. Ale teraz nie był już pewien, czy tego chce. Może miała rację. Może potrafiłaby mu pomóc znaleźć to, czego szukał. Już niczego nie wiedział na pewno, a najgorsze było to, że kiedy wylądował w zasypanym śniegiem Nowym Jorku, poczuł, że mu jej brakuje.

Загрузка...