Cały następny dzień Spencer biegał po mieście, załatwiając ostatnie sprawy. Wpadł też do kilku przyjaciół, by się z nimi pożegnać i życzyć im wszystkiego dobrego. W pewnej chwili zrobiło mu się strasznie przykro, że ich opuszcza. Żałował swej decyzji powrotu do Nowego Jorku i obiecał sobie, że kiedyś tu ponownie przyjedzie. Ogarnęła go melancholia. Wcześnie się położył spać, a następnego ranka odleciał samolotem do Nowego Jorku. Był to dzień szesnastych urodzin Crystal.
Rodzice czekali na niego na lotnisku. Poczuł się głupio, że go witają niczym jakiegoś bohatera. Przyszła nawet Barbara, wdowa po Robercie, oraz ich dwie córeczki. Po kolacji, którą zjedli wszyscy wspólnie u rodziców, Barbara musiała ich opuścić, żeby zabrać dziewczynki do domu, zanim usną przy stole.
– No i co powiesz, synu? – zagadnął wyczekująco ojciec, kiedy matka udała się do sypialni i zostali sami. – Jakie to uczucie znaleźć się znów w domu? – Pragnął usłyszeć, że Spencer cieszy się z powrotu do Nowego Jorku. Nie było go całe sześć lat – cztery lata spędził na froncie, potem jeszcze dwa w Stanford. Ojciec nie ukrywał swego zadowolenia z tego, że Spencer w końcu znów jest w Nowym Jorku. Uważał, że już najwyższy czas, by jego młodszy syn się ustatkował i stał się kimś, tak jak Robert, gdyby żył.
– Trudno mi jeszcze powiedzieć, co czuję – szczerze oświadczył Spencer. – Wszystko wygląda mniej więcej tak samo jak przed moim wyjazdem. Nowy Jork się nie zmienił. – Nie dodał, co myślał naprawdę… ale będzie to musiał kiedyś powiedzieć.
– Mam nadzieję, że zaznasz tu szczęścia. – W głębi duszy William Hill nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Jestem o tym przekonany, ojcze. – Ale jeszcze nigdy w życiu nie czuł się mniej pewien niż w tamtej chwili. Jakaś część jego osoby pragnęła wrócić do Kalifornii. – A propos, przed wyjazdem widziałem się z sędzią Barclayem. Przesyła ci pozdrowienia.
William Hill skinął głową zadowolony.
– Mówię ci, że pewnego dnia zostanie członkiem Sądu Najwyższego. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Jego synowie też są ludźmi wielkiego formatu. Niedawno spotkałem w sądzie starszego z nich. To bardzo zdolny adwokat.
– Mam nadzieję, że kiedyś ktoś tak się wyrazi o mnie. – Spencer usiadł na kanapie, w gabinecie ojca i, wzdychając głęboko, przejechał dłonią po włosach. Miał za sobą długi dzień… długi tydzień… długą wojnę… na samą myśl, co go teraz czeka, poczuł przygnębienie.
– Postąpiłeś słusznie, Spencerze. Nigdy nie miej co do tego żadnych wątpliwości.
– Skąd możesz być tego tak pewny? – zapytał. Nie jestem Robertem, tato… Jestem sobą… – pomyślał. Ale wiedział, że nie może tego powiedzieć.
– A jeśli nie spodoba mi się praca w firmie Anderson, Vincent & Sawbrook?
– Wtedy zatrudnisz się w biurze prawnym jakiejś korporacji. Jako absolwent prawa możesz robić niemal wszystko. Rozpocząć praktykę prawniczą, prowadzić interesy… zająć się polityką… – Ostatnie słowa wymówił z nadzieją w głosie. Marzył, by jego syn został politykiem, a Spencer idealnie nadawał się do tej roli. Tak jak kiedyś jego brat Robert, z którym wiązali takie nadzieje. Zniweczyła je przedwczesna śmierć ich starszego syna. – Barbara świetnie wygląda, prawda?
– Tak. – Spencer skinął głową, zastanawiając się, czy ojciec w ogóle go zna. – Jak sobie radzi?
– Początkowo było jej bardzo ciężko. Ale zdaje się, że powoli odzyskuje równowagę – powiedział i odwrócił się na moment, by syn nie zobaczył w jego oczach łez. – Wszyscy powoli ją odzyskujemy. – Odwrócił się do Spencera i uśmiechnął się. – Wynajęliśmy dom na Long Island. Pomyśleliśmy z matką, że może chciałbyś nieco odpocząć. Barbara z dziećmi będzie tam do końca sierpnia.
Dziwnie się czuł z powrotem na łonie rodziny. Nie był pewien, czy to dla niego odpowiednie miejsce… Kiedy poszedł na wojnę, miał dwadzieścia dwa lata. Przez ten czas wiele się zmieniło. Przede wszystkim on się zmienił. Nagle poczuł się tak, jakby wrócił, by wieść nie swoje życie, tylko swego starszego brata.
– To miło z waszej strony. Ale nie wiem, czy będę miał czas, kiedy już zacznę pracować.
– Przecież zostaną ci weekendy.
Spencer skinął głową. Spodziewali się, że znów będzie małym chłopcem, ich najmłodszym synem. Odniósł wrażenie, jakby w drodze z Kalifornii do domu zgubił gdzieś swoje własne życie.
– Zobaczymy. W tym tygodniu muszę sobie znaleźć jakieś mieszkanie.
– Możesz zamieszkać z nami, zanim staniesz na nogach.
– Dziękuję, tato. – Uniósł wzrok i po raz pierwszy uderzyło go to, że ojciec bardzo się postarzał; dotąd żył nadziejami, które umarły wraz ze śmiercią Roberta. Spytał, wiedziony ciekawością: – Czy Barbara spotyka się z kimś? – Ostatecznie minęły już trzy lata, a ona była całkiem ładną dziewczyną. Idealnie pasowała do Roberta. Ambitna, opanowana, inteligentna, starannie wychowana; jednym słowem – wymarzona żona dla przyszłego polityka.
– Nie wiem – szczerze odparł ojciec. – Nie rozmawiamy o tym. Od czasu do czasu powinieneś ją zabrać gdzieś na kolację. Prawdopodobnie wciąż czuje się samotna.
Spencer pokiwał głową. Chciał się również zobaczyć ze swymi bratanicami, ale teraz miał co innego na głowie.
Wieczorem padł na łóżko kompletnie wyczerpany. To, co go tu czekało, zdawało się walić na niego z miażdżącą siłą.Kiedy położył się spać, chciało mu się płakać. Czuł się jak małe dziecko, które zgubiło się w drodze do domu. Jedno wiedział na pewno: musi znaleźć sobie mieszkanie, musi znaleźć swoją własną drogę w życiu, i to szybko.