Rozdział drugi

Ceremonia była cicha i skromna. Państwo młodzi wypowiedzieli słowa przysięgi małżeńskiej w małym białym kościółku w Jim Town. Becky wyglądała ślicznie w sukni, którą uszyła dla niej matka. Tom w nowym, niebieskim garniturze wydawał się bardzo młody. Był wyraźnie zdenerwowany. Tad, przyglądając im się z pierwszej ławki, pomyślał, jacy oni wszyscy są jeszcze młodzi, prawie dzieci.

Crystal – jedyna druhna – stała z boku, spoglądając nieśmiało na rudowłosego i piegowatego drużbę, Boyda Webstera. Starała się nie patrzeć na jego żonę, siedzącą w rzędzie z tyłu. Hiroko miała na sobie prostą sukienkę z zielonego jedwabiu, sznur pereł i czarne lakierki. Chciała się jak najbardziej upodobnić do mieszkanek doliny, Boyd wolałby, żeby ubrała się tak jak na ich ślub: w tradycyjne kimono. Z kanzashi (kanzashi – ozdobna spinka do włosów, wykonana z drewna, metalu lub szylkretu – przyp. tłum.) we włosach, ze złotym sztyletem i małą, brokatową portmonetką pełną monet, wsuniętą za złote obi (obi – szeroki, jedwabny pas, przepasujący kimono – przyp. tłum.), wyglądała jak lalka. Ale było to daleko, w jej ojczystej Japonii. Tom pocałował pannę młodą, Jared wzniósł radosny okrzyk, a Olivia otarła łzy koronkową chusteczką, pamiętającą jej własny ślub. Wszystko odbyło się bez żadnych niespodzianek. Przez kilka chwil stali przed kościołem, rozmawiając i podziwiając Becky. Drużba klepnął rozpromienionego Toma po plecach, obecni ściskali sobie dłonie, całowali się i składali gratulacje. Jared obsypał nowożeńców garścią ryżu, a potem wszyscy wsiedli do samochodów i wrócili na ranczo Wyattów na lunch, który od kilku dni przygotowywały Olivia, Minerva oraz ich sąsiadki.

Kiedy znaleźli się w domu, Olivia pobiegła prosto do kuchni i zaczęła wydawać polecenia robotnikom, by wynieśli tace i półmiski na ustawione przed domem stoły. Ich żony wynajęto do pomocy przy podawaniu potraw i do sprzątania po całej uroczystości.

Stoły wprost uginały się pod ciężarem indyków i kapłonów, pieczonej wołowiny, żeberek i szynek, grochu i patatów, warzyw i sałatek, galaret i jajek faszerowanych, ciast, legumin i placków z owocami. Na osobnym stole ustawiono olbrzymi, lukrowany tort weselny. Jedzenia było tyle, że wystarczyłoby dla pułku wojska. Tad pomagał mężczyznom otwierać wino, Tom uśmiechał się do swej świeżo poślubionej żony, obok nich stał Boyd i spoglądał na nich nieśmiało. Boyd był przystojnym młodzieńcem o szczerym sercu i łagodnych oczach. Zawsze lubił Wyattów. Jego siostra Ginny chodziła razem z Becky do szkoły, pamiętał Jareda i Crystal jako małe dzieci, choć był niewiele od nich starszy. Ale mając dwadzieścia dwa lata i cztery lata wojny za sobą, czuł się przy nich niczym starzec.

– No, Tom, stało się. Jakie to uczucie być żonatym? – Boyd Webster uśmiechnął się szeroko do swego przyjaciela, a Tom rozejrzał się wkoło z nieukrywanym zadowoleniem. Wżenienie się w rodzinę Wyattów oznaczało dla Toma Parkera wejście w zupełnie inny świat. Cieszył się na myśl o życiu na ranczo i korzystaniu z zysków, jakie ono przynosiło, jeśli nie bezpośrednio, to przynajmniej pośrednio. Tad od miesięcy uczył go, wprowadzał w zawiłości uprawy kukurydzy, hodowli bydła i prowadzenia winnicy. Orzechy włoskie były najmniej zyskowne, ale nie traktowano ich z lekceważeniem. W sezonie zbioru orzechów wszyscy na ranczo pomagali przy ich zrywaniu i obieraniu ze skórki, nie zważając na to, że sok brudził palce. Ale przez pierwszych kilka miesięcy Tom miał pomagać swemu teściowi przy winnej latorośli.

– Na pewno ci się spodoba – przekomarzał się z Tomem jeden z jego przyjaciół, trzymając w ręku talerz z szynką i indykiem. – Degustacja wina, tak to nazywają, prawda, Tom? – Pan młody roześmiał się, oczy błyszczały mu mocniej. Becky chichotała, otoczona grupką przyjaciółek. Większość z nich była już mężatkami. W zeszłym roku, kiedy wojna wreszcie się skończyła i chłopcy zaczęli wracać do domów, akurat gdy dziewczęta kończyły naukę w szkole, w dolinie odbyło się kilka ślubów i niektóre pary doczekały się już dzieci. Właśnie świeżo upieczone matki przekomarzały się z Becky na temat macierzyństwa.

– Nie będziesz czekała długo, Becky Wyatt… sama się przekonasz… jeszcze miesiąc, dwa, i okaże się, że jesteś przy nadziei! – Dziewczęta zachichotały.

Nadjeżdżały kolejne samochody i furgonetki, wysiadali z nich odświętnie wystrojeni sąsiedzi, strofując swoje pociechy, napominając je, by grzecznie się zachowywały i nie podarły ubranek, biegając jak szalone wokół stołów. Nim minęła godzina, wokół długich stołów z jedzeniem tłoczyło się dwustu gości i prawie setka dzieci. Maluchy stały uczepione spódnic matek, bojąc się oddalić, niemowlęta trzymano na rękach, kilku ojców posadziło sobie synów na barana. W pewnej odległości od starannie nakrytych stołów biegała i bawiła się w berka czereda dzieciaków, niepomnych na rodzicielskie pouczenia. Chłopcy ganiali się wokół drzew, kilku odważniejszych siedziało na gałęziach, dziewczęta stały w dużych grupach, chichocząc i paplając jedna przez drugą. Kilka bujało się na huśtawkach, które dawno temu zrobił dla swych dzieci Tad. Od czasu do czasu dzieci przyłączały się do swych rodziców, ale na ogół obie grupy udawały, że się nie widzą, starsi zakładali, że ich pociechom nic nie grozi, a one były rade, że rodzice są zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na wyczyny swoich potomków.

Crystal stała w pobliżu grupki młodzieży, wydawało się, że wszyscy o niej zapomnieli. Tylko od czasu do czasu obrzucano ją spojrzeniami pełnymi zawiści lub zachwytu. Dziewczęta przyglądały się jej badawczo, a chłopcy, szczególnie ostatnio, zdawali się nią zafascynowani, choć czasami okazywali to w dość oryginalny sposób, poszturchując ją i popychając, a nawet ciągnąc za długie jasne włosy lub udając, że się z nią biją, jednym słowem robili wszystko, by zwrócić na siebie uwagę Crystal, nie zagadując do niej. Dziewczęta natomiast w ogóle się nie odzywały. Zazdrościły Crystal urody, a ona rozumiała, czemu od niej stronią. Była to cena, jaką płaciła za swoją inność. Zaakceptowała sposób, w jaki ją traktowali rówieśnicy, przyjmując to za coś oczywistego i nie zastanawiając się, czemu tak jest. Czasami, kiedy miała zły nastrój i jakiś chłopak popchnął ją, oddawała mu albo podstawiała napastnikowi nogę, gdy ją zezłościł. Znali się od małego, ale ostatnio wszyscy zaczęli się zachowywać tak, jakby była obca. Dzieci, podobnie jak ich rodzice, widziały, jaka jest piękna. Byli prostymi ludźmi i nagle wydało im się, że w ciągu ostatniego roku czy dwóch Crystal przestała do nich pasować. Szczególnie ostro dostrzegali to chłopcy, wracający z wojny po czterech latach nieobecności. Oszołomiła ich zmiana, jaka zaszła w Crystal. Zawsze była ładnym dzieckiem, ale kiedy miała dziesięć lat nic nie wskazywało na to, że wyrośnie z niej tak olśniewająca kobieta. Jej urok potęgowało to, iż nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie wywiera na mężczyznach wrażenie, była wciąż spokojną, pogodną osóbką, tak jak dawniej. Może stała się teraz bardziej nieśmiała, bo zauważyła, że ludzie zaczęli się dziwnie zachowywać w jej obecności, choć nie wiedziała, czemu tak się dzieje. Tylko jej brat traktował ją jak dawniej, szorstkością maskując swoje przywiązanie. Fakt, iż nie zdawała sobie sprawy ze swej urody, sprawiał, że jej niewinność była tym bardziej pociągająca. Ojciec zauważył to i już dwa lata temu zabronił jej kręcić się w pobliżu robotników, których zatrudniali na ranczo. Dokładnie wiedział, co sobie myślą, i bał się, żeby Crystal mimowolnie ich nie sprowokowała. Jej łagodność i bezpretensjonalność podniecała mężczyzn bardziej, niż gdyby przechadzała się wśród nich nago. W tej chwili jednak Tad nie myślał o córce. Dyskutował ze znajomymi o polityce, sporcie i cenach winogron, wymieniał z nimi ostatnie ploteczki. Był to dla nich wszystkich radosny dzień. Dorośli jedli, rozmawiali i śmiali się, dzieci bawiły się w pobliżu, a Crystal przyglądała się im z boku.

Hiroko również stała w pewnym oddaleniu, w cieniu drzewa, ani na moment nie odrywając wzroku od swego męża. Boyd wspominał z Tomem lata wojny. Otaczała ich grupka kolegów. Trudno uwierzyć, że wojna skończyła się niespełna rok temu. Wszystko to wydawało im się takie odległe, cały ten strach, który jej towarzyszył, i podniecenie, przyjaźnie, które zawarli, koledzy, których stracili. Tylko stojąca w pobliżu Hiroko była żywym przypomnieniem tego, co przeżyli. Spoglądali na nią z nieukrywaną wrogością, nie podeszła do niej żadna z obecnych kobiet. Unikała jej nawet bratowa, rudowłosa Ginny Webster. Ginny miała na sobie obcisłą, głęboko wydekoltowaną, różową sukienkę i żakiet w białe groszki z baskinką, podkreślającą jej kształtne biodra. Śmiała się głośniej niż inne dziewczęta i flirtowała ze wszystkimi kolegami Boyda, tak jak przed laty, kiedy Boyd przychodził z nimi po szkole do domu, a ona próbowała oczarować kumpli swego brata. Ale jej wygląd i zachowanie różniły się diametralnie od wyglądu i zachowania Crystal. W obcisłej sukience, z ostrym makijażem na twarzy była wyzywająca. Od lat gadano o niej różne rzeczy. Mężczyźni chętnie otaczali ją ramieniem i spoglądali w głąb jej dekoltu, na obfity biust. Wielu z nich przywodził on na myśl miłe wspomnienia. Odkąd skończyła trzynaście lat, nikomu nie szczędziła swoich wdzięków.

– Co ty tam masz, Ginny? – Pan młody przysunął się do niej. Było od niego czuć coś mocniejszego niż wino serwowane przez Tada. Kilku mężczyzn piło whisky w stajni i Tom szybko się do nich przyłączył. Przyglądał się jej z nie ukrywanym zainteresowaniem. Wsunął rękę pod żakiet Ginny i przyciągnął dziewczynę do siebie. Trzymała ślubną wiązankę Becky, ale jego pytanie nie odnosiło się do kwiatów. Patrzył prosto na jej obnażony dekolt. – Złapałaś wiązankę? To znaczy, że teraz na ciebie kolej. – Roześmiał się ochryple, ukazując równe zęby. To właśnie ten uśmiech podbił kilka lat temu serce Becky. Ale Ginny znała go lepiej niż Becky, co dla niektórych nie stanowiło tajemnicy.

– Sam się przekonasz, że wkrótce wyjdę za mąż, Tomie Parker. – Zachichotała, a on przyciągnął ją jeszcze bliżej.

Boyd zaczerwienił się i odwrócił wzrok od siostry i najbliższego przyjaciela. Spostrzegł swoją drobną żonę, przyglądającą się im z oddali. Na widok Hiroko Boyd poczuł wyrzuty sumienia. Rzadko ją zostawiał samą, ale dziś, jako drużba Toma, nie mógł poświęcić jej tyle uwagi, ile by pragnął. Podczas gdy Ginny i Tom przekomarzali się i zaśmiewali, Boyd cicho oddalił się od nich i skierował w stronę Hiroko. Kiedy do niej podszedł, uśmiechnęła się i poczuł, że serce mu zabiło mocniej, jak zawsze, kiedy spoglądał w jej łagodne oczy. Przesłaniała Boydowi cały świat. Serce mu się ściskało, kiedy widział, jak niemili są dla niej mieszkańcy doliny. Mimo ostrzeżeń przyjaciół nie spodziewał się aż tak głębokiej niechęci ludzi i tego, że zamkną się przed nimi drzwi wszystkich domów. Nieraz myślał o wyjeździe gdzie indziej, ale tu były jego rodzinne strony i nie zamierzał stąd uciec, bez względu na ludzkie gadanie i wrogość. Martwił się tylko o Hiroko. Kobiety zachowywały się wobec niej tak niegrzecznie, a mężczyźni jeszcze gorzej. Przezywali ją: żółtek i japoniec; nawet dzieci nie rozmawiały z nią, posłuszne nakazom rodziców. Jakże odmiennie traktowano Hiroko w rodzinnej Japonii, gdzie otaczali ją ludzie życzliwi i kochający.

– Wszystko w porządku? – Uśmiechnął się do niej. Spuściła oczy, skinęła głową, a potem spojrzała na niego nieśmiało, aż serce stopniało mu jak wosk.

– Tak, Boyd-san. To bardzo przystojne przyjęcie. – Roześmiał się, słysząc takie określenie. Spojrzała na niego speszona, a po chwili zachichotała. – Nie?

– Tak. – Pochylił się i pocałował ją delikatnie, nie przejmując się tym, że ktoś może ich zobaczyć. Kochał ją, była jego żoną i do diabła z nimi, jeśli tego nie rozumieją.

Rude włosy i piegi Boyda ostro kontrastowały z jej woskową cerą i kruczoczarnymi włosami, splecionymi nad karkiem w gładki kok. Wszystko w niej wydawało się proste, schludne i uporządkowane. Rodzina Hiroko była równie wstrząśnięta, jak jego, kiedy oznajmili, że zamierzają się pobrać. Ojciec zabronił jej spotykać się z Boydem, ale w końcu, ujęty dobrocią i łagodnością Boyda oraz jego miłością do dziewczyny, wbrew sobie samemu i pomimo łez matki, ustąpił. Hiroko w swoich listach ani słowem nie napomknęła o zimnym przyjęciu, jakiego doznała w Dolinie Alexander, pisała im tylko o małym domku, w którym zamieszkali, o pięknie krajobrazu, o miłości do Boyda. W listach wszystko wydawało się proste i łatwe. Kiedy tu przyjechała, nie wiedziała, że w czasie wojny Japończyków umieszczano w obozach dla internowanych, nie spodziewała się takiej nienawiści i pogardy ze strony mieszkańców Kalifornii.

– Jadłaś coś? – Poczuł wyrzuty sumienia, kiedy uświadomił sobie, na jak długo zostawił ją samą, i nagle przyszło mu na myśl, zresztą słusznie, że nic nie jadła. Była zbyt nieśmiała, by zbliżyć się do któregoś z długich stołów, otoczonych tłumem gości.

– Nie jestem głodna, Boyd-san. Tak dziś gorąco.

– Zaraz ci coś przyniosę. – Stopniowo przyzwyczajała się do amerykańskiego jedzenia, choć w domu gotowała na ogół japońskie potrawy, które nauczyła ją przyrządzać matka. Boyd w czasie pobytu w Japonii rozsmakował się w tamtejszej kuchni. – Za chwilę będę z powrotem. – Znów ją pocałował i pośpieszył w stronę stołów, wciąż uginających się pod ciężarem potraw.

W pewnej chwili, niosąc dla Hiroko talerz pełen jedzenia, przystanął, nie wierząc własnym oczom, a potem podszedł szybkim krokiem do wysokiego, ogorzałego ciemnowłosego mężczyzny, ściskającego dłoń Toma Parkera. Ubrany był w ciemnoniebieski blezer, jaskrawoczerwony krawat i białe spodnie, wyróżniał się wśród innych gości. Z jego postaci emanowało coś, co świadczyło, że przybył z bardzo daleka, z zupełnie innego świata. Był o pięć lat starszy od Boyda, ale podczas wojny serdecznie się zaprzyjaźnili. Spencer Hill – dowódca Webstera i Toma, jako jedyny przyszedł na ślub Boyda i Hiroko w Kioto. Kiedy Boyd zbliżał się do niego, uśmiechając się szeroko, Spencer wciąż ściskał dłoń Toma i mu gratulował. Zachowywał się swobodnie, tak jak kiedyś w Japonii. Był człowiekiem, który wszędzie czuł się dobrze. Jednym spojrzeniem swych ciemnoniebieskich oczu ogarnął wszystkich zebranych i dostrzegł Boyda Webstera.

– Nie do wiary… znowu ty, piegusie! Jak tam Hiroko? – Boyd był wzruszony, że Spencer pamiętał jej imię. Uśmiechnął się i skinął w stronę drzew, gdzie stała jego żona.

– Świetnie. Chryste, ile to już czasu upłynęło, panie kapitanie… – Ich spojrzenia spotkały się na moment i znów przypomnieli sobie ból, który razem dzielili, i strach, i tę bliskość, która już nigdy nie wróci. Bliskość, zrodzona z cierpienia, podniecenia i lęku, a także z radości zwycięstwa. Ale chwila triumfu była taka krótka w porównaniu z całymi latami zmagań, i przede wszystkim o nich pamiętali. – Chodź, przywitasz się z nią. – Spencer przeprosił obecnych i zostawił Toma z jego druhami, którzy już mieli doskonałe humory i pragnęli jak najszybciej wrócić do stajni, by znów się napić whisky.

– Jak się wam powodzi? Zastanawiałem się, czy was tu spotkam, czy też przeprowadziliście się do miasta. – Często myślał, że łatwiej by im było żyć w takim San Francisco czy Honolulu, ale Boyd zdecydował, że wróci do domu, do doliny, o której tak często opowiadał.

Hiroko również zdumiała się na jego widok. Ukłoniła mu się, a Spencer uśmiechnął się do niej. Tak samo filigranowa i niewinna jak rok temu na własnym ślubie. W jej oczach dostrzegł coś nowego, mądrość i smutek, których poprzednio nie widział. Spencer z łatwością domyślił się, że ostatni rok nie był dla nich ani dobry, ani łatwy.

– Wyglądasz ślicznie, Hiroko. Cieszę się, że was znów widzę. – Delikatnie ujął jej dłoń, a ona zapłoniła się, nie mając odwagi na niego spojrzeć. Spencer zachował się wobec nich bardzo przyzwoicie. Choć początkowo robił wszystko, by wyperswadować im ten pomysł ze ślubem, w końcu stanął po stronie Boyda, tak jak zawsze stawał po stronie swych żołnierzy. Należał do ludzi, do których można się ze wszystkim zwrócić, i jego podkomendni o tym wiedzieli. Był silny, mądry i dobry, ale bezlitosny, gdy ktoś go zawiódł, co zdarzało się zresztą bardzo rzadko. W jego oddziale znalazło się tylko kilku żołnierzy, którzy nie chcieli iść za jego przykładem. Ciężko pracował, walczył z nimi ramię w ramię, wydawał się niezmordowany, gdy wspólnie z nimi chciał zwyciężyć w tej wojnie. Teraz wszystko się zmieniło… wojna się skończyła, wrócili do domów, byli znów bezpieczni, ale niczego nie zapomnieli.

– Ileż to już czasu upłynęło, prawda? – Ich spojrzenia spotkały się i Spencer dostrzegł w oczach Boyda coś nowego, jakąś głębszą mądrość i doświadczenie. Bez munduru przystojny kapitan wydawał się znacznie młodszy, niż kiedy się widzieli po raz ostatni, gdy Boyd wyjeżdżał z Japonii do San Francisco.

– Nie wiedziałem, że cię tutaj dzisiaj zobaczę – powiedział cicho Boyd, uradowany ze spotkania. Spencer nawet się nie domyślał, jak bardzo Webster się ucieszył na jego widok. Był pierwszą osobą, która życzliwie przemówiła do Hiroko od chwili jej przyjazdu do Kalifornii we wrześniu ubiegłego roku. – Tom nic mi nie powiedział.

– Prawdopodobnie wszystkie jego myśli zaprzątała narzeczona. – Spencer uśmiechnął się szeroko do Websterów. – Napisałem mu, że spróbuję przyjechać, ale sam do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy mi się to uda. Powinienem już być w Nowym Jorku. Ale jakoś nie chce mi się opuszczać Kalifornii. – Rozejrzał się wkoło, a Boyd podał Hiroko talerz i próbował ją skłonić, by coś zjadła. Ale ją bardziej interesował ich wspólny przyjaciel niż jedzenie. Ostrożnie odstawiła talerz na pień drzewa, znajdujący się tuż obok.

– Czy spędza tu pan wakacje? – spytał Boyd. W jego oczach można było dostrzec głębokie przywiązanie i szacunek, jaki cechował ich wzajemne stosunki w Japonii.

Spencer pokręcił głową i roześmiał się na cały głos.

– Nie. Na miłość boską, Webster, czyżbyś zapomniał, że mam na imię Spencer?

Boyd Webster zaczerwienił się jak rak, co mu się zresztą często zdarzało, nawet w środku bitwy. Zyskał sobie dzięki temu wiele przezwisk. Obaj mężczyźni znów wybuchnęli śmiechem.

– Pomyślałem sobie, że mnie oddasz pod sąd wojenny, jeśli się do ciebie zwrócę po imieniu.

Hiroko uśmiechała się, obserwując ich. Przypomniały jej się szczęśliwsze dni, daleko stąd, kiedy mieszkała w swojej ojczyźnie i nie była traktowana jak niepożądany gość.

– Wierz, albo nie, ale znów się uczę. Nie potrafiłem sobie wymyślić żadnego innego zajęcia po powrocie do kraju. Właśnie skończyłem pierwszy rok prawa. – Nie wspominał, że udało mu się przerobić w ciągu jednego roku program prawie dwóch lat i za rok zostanie absolwentem wydziału prawa w Stanford.

– Studiujesz gdzieś na Wschodzie? – Boyd był pewien, że Spencer uczęszcza na Yale lub Harvard. Wiedział, że Spencer jest zamożny. Spencer nigdy nie rozmawiał o takich rzeczach, ale zawsze sprawiał wrażenie osoby wykształconej i dobrze urodzonej. Krążyły plotki, że pochodzi z wpływowej rodziny, mieszkającej gdzieś na Wschodzie, choć sam nic im nie mówił na ten temat. Wszyscy wiedzieli, że chodził do college'u i że był oficerem, resztę otaczała tajemnica. Zresztą kiedy czołgali się przez pole minowe, wydawało im się to nieistotne.

Spencer potrząsnął głową, spoglądając na swego młodego przyjaciela i myśląc, jak odmienny jest ten świat od tego, w którym on żyje. Zdawał się oddalony o całe lata świetlne od wyrafinowanego San Francisco. Spencer Hill nie znał świata farm i wielkich gospodarstw rolnych ani ludzi uprawiających ziemię i nigdy nawet o tym nie myślał. Nie wątpił, że wiedli ciężkie życie, co wypisane było na twarzy dwudziestodwuletniego Boyda.

– Nie, studiuję w Stanford. Zatrzymałem się tu w drodze do domu i zakochałem się w tych stronach. Zapisałem się na tutejszy uniwersytet przed powrotem do Nowego Jorku. Bałem się, że jeśli nie zrobię tego od razu, już tu nie przyjadę. Kocham Kalifornię. – Było coś zdumiewającego w tym, że Stanford leżał zaledwie trzy godziny drogi stąd, równie dobrze mógł się znajdować w innym kraju. – Wrócę tu jesienią. Obiecałem swoim staruszkom, że lato spędzę z nimi, na Wschodzie. Po demobilizacji widziałem się z rodzicami tylko kilka tygodni, potem rozpocząłem studia. W moim wieku zakrawa to na szaleństwo, ale zdaje się, że wielu facetom wojna pokrzyżowała szyki. Niektórzy studenci są starsi ode mnie. A ty, Boyd? Co tam u ciebie?

Hiroko usiadła cichutko i przysłuchiwała się rozmowie. Ciekawa była, czy Boyd opowie mu o ich smutnych doświadczeniach. Nigdy się nie skarżył, przynajmniej nie jej, a wiedziała, że właściwie nie ma teraz nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Oboje byli zaskoczeni, kiedy Tom zwrócił się do Boyda, by został drużbą na jego ślubie. Nikt ich nigdzie nie zapraszał, nikt z nimi nie rozmawiał, czasami stary pan Petersen musiał sam nalewać benzynę, bo niektórzy nie chcieli nawet być obsługiwani przez Boyda.

– Wszystko w porządku. Było mi trudno znaleźć pracę, bo wszyscy wrócili do domów jednocześnie. Ale jakoś sobie radzimy. – Hiroko obserwowała go, jej oczy nie zdradzały niczego. Spencer skinął głową.

– Cieszę się. – Martwił się o nich i nieraz wyrzucał sobie, że zerwał z nimi kontakt. Bardzo się troszczył o Boyda, kiedy ten był jego podkomendnym, i bardzo przeżywał jego ślub z Hiroko. Z ulgą słuchał, że jakoś się im ułożyło. Znał takich, którzy znaleźli się w gorszym położeniu, bo nie zaakceptowały ich rodziny, dlatego że przywieźli sobie z wojny żony. Niektórzy się rozpili, inni popełnili samobójstwo, zostawiając kobiety zdane same na siebie w tym bezwzględnym kraju. Ale Websterowie sprawiali wrażenie szczęśliwych, a co ważniejsze – wciąż byli razem. – Czy przyjedziesz kiedyś do San Francisco?

Boyd uśmiechnął się i potrząsnął głową. Mieli tu nielekkie życie, zresztą i tak nie mieliby pieniędzy na benzynę na taką wyprawę, ale nie powiedział tego Spencerowi. Był młody i dumny, wierzył, że dadzą sobie radę.

– Powinieneś mnie kiedyś odwiedzić. Został mi jeszcze jeden rok nauki, zanim zostanę prawnikiem. Straszne, prawda? – Roześmiali się obaj, ale Boyda wcale nie zdziwiło to, co usłyszał. Nawet w czasie wojny Spencer sprawiał wrażenie człowieka sukcesu. Był powszechnie lubiany przez żołnierzy i oficerów. Boyd zawsze wiedział, że pewnego dnia Spencer zostanie kimś. Według niego ukończenie studiów prawniczych stanowiło dopiero pierwszy szczebel w karierze przyjaciela. Spencer rozejrzał się wkoło, po chwili ich spojrzenia znów się spotkały. – Jaka jest żona Toma? Wygląda na miłą dziewczynę.

– I taka jest. To przyjaciółka mojej siostry. – Znowu wybuchnęli śmiechem. Spencer niemało słyszał o Ginny Webster. Przysyłała Boydowi swoje zdjęcia w kostiumie kąpielowym i prosiła brata, by znalazł jej jakiegoś żołnierza, z którym mogłaby korespondować. Była wtedy nastolatką, miała rude włosy i piegi, jak jej brat, ale już wtedy miała niezwykłą figurę. – Wyattowie to porządni ludzie. Tom będzie pracował na ranczo razem z ojcem Becky. – Boydowi wydawało się to prawdziwą opatrznością boską, ale nagle speszył się, bo pomyślał, że to znacznie mniej fascynujące, niż studiowanie prawa w Stanford. Ale Spencer miał ogromny szacunek dla pracy. Rozejrzał się wkoło, nie kryjąc podziwu. Ranczo sprawiło na nim duże wrażenie, goście, rozmawiający w cieniu drzew, wyglądali na porządnych, solidnych ludzi. – Tad Wyatt to wspaniały człowiek. Szczęściarz z tego Toma.

– Podobnie jak z ciebie – powiedział cicho Spencer, spoglądając na Hiroko i jej męża życzliwie i z odrobiną zazdrości. Nie miał nikogo, nikogo nie kochał, nikt też nie kochał, jego tak, jak Hiroko kochała swego męża. Trochę im tego zazdrościł. Znał wiele kobiet i pędził beztroskie życie. Miał dwadzieścia siedem lat i nie spieszył się do założenia własnej rodziny. Najpierw chciał ukończyć studia i wrócić do Nowego Jorku. Jego ojciec był sędzią i to on przekonał go, że najlepszą rzeczą, jaką Spencer może zrobić, to zostać prawnikiem. Z dyplomem ukończenia wydziału prawa, z kontaktami, nawiązanymi na takim uniwersytecie, jak Stanford, czekało go ciekawe życie. Przed człowiekiem o takiej aparycji i sposobie bycia, jak Spencer Hill, zawsze wszystkie drzwi stały otworem. Wiódł interesujące życie i gdziekolwiek się znalazł, z miejsca zdobywał sobie sympatię otoczenia. Był uczciwy, przystojny i cholernie bystry. Dzięki temu podczas wojny nieraz uratował życie swoje i swoich ludzi. Brak doświadczenia nadrabiał pomysłowością i odwagą. – Czy mogę się wmieszać w tłum gości?

Boyd roześmiał się.

– Oczywiście. Chodź, przedstawię cię swojej siostrze.

– W końcu – zażartował Spencer Hill. – Czy ją rozpoznam? Widziałem Ginny dotąd tylko w kostiumie kąpielowym. – Ruszyli wolno w stronę gości.

Spencer dostrzegł rudowłosą dziewczynę o wspaniałej figurze, ubraną w obcisłą, różową sukienkę, i natychmiast zorientował się, że tylko ta roześmiana, lekko pijana, wciąż trzymająca bukiet przywiędłych kwiatów panna mogła być siostrą Boyda. Boyd przedstawił ich sobie i Ginny zarumieniła się jak piwonia, kiedy Spencer uścisnął jej dłoń, mówiąc, jak dzielnie spisywał się jej brat na Pacyfiku.

– Nigdy mi nie powiedział, że jest pan taki przystojny, panie kapitanie. – Zachichotała i przytuliła się do niego. Spencer poczuł tanie perfumy i wino.

Potem Boyd przedstawił go ich ojcu. Starszy pan, ściskając dłoń Spencera, obrzucił swego syna spojrzeniem pełnym dezaprobaty, dowodzącym jasno, że panowały między nimi napięte stosunki. Łatwo się było domyślić, że powodem tego stała się Hiroko. Spencer przez chwilę wspominał z Boydem i Tomem lata wojny, a potem przeprosił ich, by nalać sobie szklaneczkę wina domowej roboty. Wdał się w pogawędkę z kilkoma gośćmi, potem zaś oddalił się, by postać przez moment samotnie w cieniu drzew. Spokój wiejskiego krajobrazu poruszył w nim jakąś nieznaną strunę. Życie tak całkowicie wypełniały mu codzienne sprawy i nauka, że rzadko miał czas, by wyjechać poza miasto. Poczuł się jakby przeniesiony w przeszłość. Starsi siedzieli pod drzewami, białe obrusy na stołach powiewały lekko na wietrze, z oddali dobiegał krzyk rozbieganej dzieciarni. Wystarczyło zamknąć oczy, by wyobrazić sobie, że znalazł się we Francji z ubiegłego stulecia. Ludzie rozmawiali i śmiali się, na horyzoncie ciągnęły się wzgórza, a on stał pod olbrzymim drzewem. W pewnej chwili poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się i ujrzał wpatrzoną w siebie śliczną dziewczynę. Stała boso, była wyższa niż większość obecnych tu panien, ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że to jeszcze dziecko. Dziecko o figurze kobiety. Wydawało mu się, że swymi wielkimi niebieskimi oczami przeszywa go na wylot. Wdzięcznym ruchem ręki odgarnęła z twarzy jasnoblond włosy. Stał bez ruchu, zaskoczony jej urodą. Ich spojrzenia spotkały się w końcu. Patrzył nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nigdy nie widział kogoś równie pięknego i niewinnego. Bosonoga rusałka w prostej sukience. Zapragnął wyciągnąć rękę i dotknąć jej.

– Cześć – odezwał się pierwszy, a ona sprawiała wrażenie, jakby się bała odpowiedzieć. Chciał się do niej uśmiechnąć, ale sparaliżowała go spojrzeniem. Nie pamiętał, by u kogokolwiek widział oczy o takim odcieniu błękitu, odcieniu letniego nieba o poranku. – Dobrze się bawisz? – Zabrzmiało to głupio, ale przecież nie mógł jej ni stąd, ni zowąd oświadczyć, że jest piękna, choć gdy tak na niego patrzyła, to właśnie pragnął jej powiedzieć. Uśmiechnęła się i zaczęła wolno iść w jego stronę. Przypominała młodą łanię, wynurzającą się z lasu. Ciekawa była, kim jest; czytał to z jej oczu. Bał się, że ją spłoszy, jeśli się poruszy. Pozwolił, aby podeszła do niego. Chciał wyciągnąć rękę, by ją przyciągnąć bliżej.

– Jest pan przyjacielem Toma? – Miała głęboki, śpiewny głos, tak jedwabisty, jak jej jasnoblond włosy, które zdawały się prosić, by ich dotknąć. Ale musiał zachować przynajmniej jakieś pozory normalności. Była przecież jeszcze dzieckiem. Zdumiewało go to, co czuł. Nie dostrzegł w dziewczynie nic z wyzywającego zachowania Ginny Webster. Biła od niej natomiast delikatna zmysłowość, niczym od wonnego kwiatu, rosnącego na szczycie wzgórza.

– Służyliśmy razem w armii podczas wojny.

Skinęła głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi. Wiedziała, że nigdy przedtem go nie spotkała. Mówiąc prawdę, nigdy nie spotkała nikogo takiego. Jego ogłada i subtelność fascynowały ją. Wszystko w nim było nieskazitelne i wytworne, od idealnie skrojonego blezera przez śnieżnobiałe spodnie i jaskrawoczerwony jedwabny krawat aż po wypielęgnowane dłonie. Ale najbardziej zachwyciły ją oczy Spencera. Było w nim coś, co przyciągało jak magnes.

– Zna pan Boyda Webstera? – Przechyliła głowę na bok, fala włosów opadła jej na ramię. – Walczył w Japonii razem z Tomem.

Skinął głową. Zastanawiał się, kim jest jego rozmówczyni, jakby miało to jakieś znaczenie.

– Znam ich obu. – Nie powiedział jej, że był ich dowódcą.Wydawało mu się to nieistotne. – I Hiroko też. Znasz ją?

Wolno pokręciła głową.

– Nikomu nie wolno z nią rozmawiać.

Pokiwał głową. Współczuł im, ale wcale nie zaskoczyło go to, co usłyszał. Bał się tego od samego początku; a teraz ta zdumiewająca istota potwierdziła jego obawy.

– Wielka szkoda. To miła dziewczyna. Byłem na ich ślubie. – Rozmowa z nią sprawiała mu trudność. Kiedy patrzył na tę młodą dziewczynę, wszystko w nim aż się skręcało z pragnienia. W pewnej chwili pomyślał, czy przypadkiem nie zwariował. Przecież to jeszcze dziecko, powiedział sobie. Nie może mieć więcej niż czternaście, piętnaście lat, a mimo to sprawiła, że zaparło mu dech w piersiach.

– Mieszka pan w San Francisco? – Musiał stamtąd pochodzić. Mieszkańcy doliny wyglądali inaczej, a nie wyobrażała sobie, by mógł tu ktoś przyjechać skądś dalej niż z San Francisco.

– Chwilowo. Właściwie mieszkam w Nowym Jorku, ale teraz chodzę do szkoły w San Francisco. – Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała mu głośnym śmiechem, perlistym niczym górski strumień. Podeszła trochę bliżej. Pozostałe dzieci bawiły się nieco dalej i najwyraźniej nie odczuwały braku jej obecności.

– Do jakiej szkoły? – Oczy miała błyszczące i wyraziste. Wyczuł, że pod pozorem nieśmiałości kryje się figlarność.

– Prawniczej.

– O, nauka w niej musi być trudna.

– Zgadza się. Ale zarazem interesująca. A co ty robisz? – Wiedział, że to głupie pytanie. Cóż innego mogła robić dziewczyna w jej wieku, niż chodzić do szkoły i bawić się z koleżankami z doliny.

– Chodzę do szkoły. – Wyrwała długie źdźbło trawy i zaczęła się nim bawić.

– Lubisz się uczyć?

– Zależy kiedy.

– To całkiem normalne. – Znów się do niej uśmiechnął. Ciekaw był, jak ma na imię. Najprawdopodobniej Sally albo Jane, albo Mary. Mieszkańcy tych stron na pewno noszą zwyczajne imiona. Przedstawił się jej, jakby to miało jakieś znaczenie. Skinęła głową, wciąż przyglądając mu się jak urzeczona.

– Nazywam się Crystal Wyatt. – Imię to zdawało się dla niej wprost idealne.

– Jesteś spokrewniona z panną młodą?

– To moja siostra.

Zdziwił się, że Tom nie zaczekał, aż dziewczyna dorośnie, ale może tutejsi ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, jaka jest piękna, choć trudno było sobie wyobrazić, że tego nie widzieli.

– Wspaniałe ranczo. Chyba przyjemnie tu mieszkać.

Uśmiechnęła się szerzej, jakby pragnąc podzielić się z nim jakąś tajemnicą.

– Dalej, blisko wzgórz, jest jeszcze ładniej. Płynie tam rzeka, której stąd nie widać. Czasami jeżdżę tam razem z tatusiem. Dopiero tam jest ślicznie. Jeździ pan konno? – Była go ciekawa, prawie tak samo jak on jej.

– Tak, choć niezbyt dobrze. Ale lubię jeździć na koniu. Może pewnego dnia wrócę tu znów i wtedy razem ze swym tatusiem pokażesz mi wzgórza. – Skinęła głową, jakby spodobał jej się ten pomysł. Ktoś zawołał ją. W pierwszej chwili zignorowała to, ale potem odwróciła się i natychmiast tego pożałowała. Wołał ją brat. Spencer poczuł, że serce mu zamarło. W końcu zauważyli jej nieobecność. – Miło mi się z tobą rozmawiało. – Wiedział, że za chwilę Crystal się oddali. Pragnął wyciągnąć rękę i dotknąć jej choć na moment. Bał się, że już nigdy więcej nie zobaczy dziewczyny, i chciał, żeby czas zatrzymał się w miejscu, by mógł na zawsze zapamiętać tę chwilę, kiedy stali razem pod drzewami… nim dorośnie… nim odejdzie… nim życie ją odmieni.

– Crystal! – rozległo się chóralne wołanie. Nie można go było puścić mimo uszu. Odkrzyknęła, że za chwilę do nich dołączy.

– Czy naprawdę kiedyś pan tu jeszcze przyjedzie? – spytała, jakby czuła to samo co on, jakby nie chciała, żeby zniknął z jej życia. Nigdy nie widziała nikogo równie przystojnego, może z wyjątkiem gwiazdorów filmowych, których fotosy zdobiły ściany jej pokoju. Ale on był inny, bo istniał naprawdę. I rozmawiał z nią wcale nie jak z dzieckiem.

– Bardzo bym chciał. Teraz, kiedy wiem, że zamieszkał tu Boyd, może wpadnę go kiedyś odwiedzić. – Skinęła głową, jakby w milczącej aprobacie. – Przy okazji spotkałbym się też z Tomem… – Urwał niespodziewanie, bo chciał dodać "i z tobą", a wiedział, że nie wolno mu tego powiedzieć. Jeszcze by sobie pomyślała że zwariował. Może to wpływ wina, tłumaczył sobie, może wcale nie jest taka piękna, jak sobie wyobraził. Wrażenie zostało zapewne wywołane nastrojem chwili, atmosferą ślubu. Ale wiedział, że oszukuje sam siebie.

Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i nieśmiały uśmiech, skinęła ręką i wróciła do swych rówieśników. Przez dłuższy czas obserwował Crystal. Widział, jak brat powiedział coś do niej, pociągnął dziewczynę za włosy, a ona zaczęła go gonić, śmiejąc się i przekomarzając z nim, jakby zapomniała, że w ogóle spotkała Spencera. Ale kiedy skierował się w stronę, gdzie stali Boyd i Hiroko, odwróciła się do niego i zatrzymała na moment, spoglądając badawczo, jakby chciała mu coś powiedzieć. Nie odezwała się jednak ani słowem. Przed odjazdem zobaczył ją jeszcze raz. Stała na ganku, rozmawiając z matką. Nie ulegało wątpliwości, że besztano ją za coś. Zaniosła ciężki półmisek do kuchni i nie wyszła już z domu. Chwilę później opuścił ranczo. Przez całą drogę nie mógł przestać o niej myśleć. To dziecko z oczami kobiety było niczym dzikie źrebię, piękne, wolne i nieposkromione. Roześmiał się. To szaleństwo. Wiódł życie w zupełnie innym świecie. Nie było żadnego powodu, by nagle porwała go tak czternastoletnia dziewczyna, zamieszkująca odludną Dolinę Alexander. Żadnego powodu poza jednym: nie była zwykłą dziewczyną. Świadczyło o tym choćby jej imię: Crystal. Powtarzał je podczas jazdy, pamiętając o obietnicy złożonej Boydowi i Hiroko, że po wakacjach ich odwiedzi. Może przyjedzie tu znów… może naprawdę przyjedzie… nagle, ku swemu zdumieniu, uświadomił sobie, że musi tu przyjechać.

Crystal, pomagając matce sprzątać ostatnie półmiski, też nie mogła opędzić się od myśli o przystojnym nieznajomym z San Francisco. Wiedziała już, kim jest Spencer. Słyszała, jak Tom mówił o nim, o swym dowódcy. Tomowi było przyjemnie, że Spencer przyjechał na jego ślub, ale głowę zaprzątały mu teraz ważniejsze sprawy. Razem z Becky wyjechali do nadmorskiego Mendocino, gdzie mieli spędzić miesiąc miodowy. Wrócą za dwa tygodnie i zamieszkają w domku na ranczo, Tom będzie pracował razem z jej ojcem i płodził dzieci. Crystal takie życie wydało się okropnie nudne. Szare i monotonne. Nie tak zagadkowe, nadzwyczajne i niecodzienne, jak życie gwiazd filmowych. Czy ją też to czeka? Czy pewnego dnia poślubi jednego z chłopców, których znała, jednego z kolegów Jareda, jednego z chłopaków, których teraz nie znosiła? Kiedy o tym pomyślała, poczuła, jakby dwie siły ciągnęły ją w przeciwne strony, jedna ku światu dobrze znanemu i bliskiemu… druga ku jakiejś odległej, tajemniczej krainie, zamieszkanej przez przystojnych nieznajomych, podobnych do tego, którego spotkała na ślubie swej siostry.

Kiedy w końcu wszystko pozmywały i posprzątały po przyjęciu, była już północ. Babcia położyła się wcześniej. Dom wydawał się dziwnie cichy. Crystal powiedziała rodzicom dobranoc i poszła na górę. Ojciec odprowadził ją do pokoju i pocałował w policzek, spoglądając z czułością na córkę.

– Pewnego dnia przyjdzie twoja kolej… – Jared, mijając siostrę, zahuczał jej prosto do ucha. Wzruszyła ramionami, wcale nie tęskniąc za tą chwilą.

Ojciec uśmiechnął się do Crystal.

– Chcesz się jutro ze mną przejechać? Mam robotę, przy której mogłabyś mi pomóc. – Był z niej taki dumny, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.

Skinęła głową, uśmiechając się lekko.

– Z największą przyjemnością, tatusiu.

– Pobudka o piątej rano. Idź, prześpij się trochę. – Zmierzwił lekko jej włosy.

Cicho zamknęła drzwi za sobą. Pierwszy raz w życiu będzie spała w tym pokoju sama, bez siostry. Wydał jej się taki spokojny. Miała w końcu swój własny kąt. Leżała w łóżku i myślała o Spencerze. A Spencer Hill, leżąc w łóżku w pokoju hotelowym w San Francisco, myślał o Crystal.

Загрузка...